Rozmowę z Leną Osińską i Łukaszem Stachurko, tworzącymi zespół SONAR, przeprowadziliśmy tuż przed premierą ich drugiego, długogrającego albumu. W trakcie wywiadu poruszyliśmy wszystkie ważniejsze kwestie, dotyczące wywoływanego Torino, a także podpytaliśmy o inne wątki poboczne, które mają dziś wpływ na ich twórczość i postrzeganie branży muzycznej. Zapis tej ponad półgodzinnej dyskusji znajdziecie poniżej. Zapraszamy do lektury!
Soulbowl: Zanim wyszła wasza płyta wypuściliście tylko jeden singiel, który — oprócz krótkiego filmiku promo — był w zasadzie jedyną zapowiedzią Torino. Czy był to z góry przemyślany ruch?
Lena: Mieliśmy założenie, że tę płytę należy traktować jako całość i tak też warto jej słuchać. Wiemy, że teraz jest moda na słuchanie singli, ale chcielibyśmy, by ludzie odebrali ten materiał jako pewną historię.
Łukasz: Najważniejsze w Torino jest to, że ta płyta jest spójna i nie jest właśnie zlepkiem singli. Z drugiej strony ciężko nam by też było wytypować konkretne utwory do reprezentowania samego albumu. A z trzeciej strony, chcieliśmy wypuszczać wszystkie single od razu z teledyskami. Także mogę już zdradzić, że kolejne klipy w drodze. Jest to poniekąd też powrót do takiego oldschoolowego słuchania płyt, bez skakania po numerach, tylko wnikliwego słuchania od początku do końca.
Więc od razu nasuwa mi się pytanie, czy w chwili obecnej sprawdzają się w ogóle koncept albumy? Zwłaszcza na tym elektronicznym gruncie?
Łukasz: To się pewnie okaże z czasem, natomiast nie bardzo znamy inną drogę. Nie planujemy naszej twórczości pod jakieś ruchy marketingowe, być może to błąd, ale robimy swoje, kierując się instynktem. Jest oczywiście sporo rzeczy promocyjnych, które wydarzają się po wydaniu płyty, jednak to wciąż wszystko są działania, nad którymi od początku do końca trzymamy pieczę, co nas też bardzo fascynuje i jest nijako przedłużeniem procesu kreacji. Reasumując, to nie ma chyba złotego środka czy idealnego sposobu na wydawanie płyty i promocję wokół niej. Zwłaszcza, że moje poprzednie projekty pokazały, że czasami wszystko się dzieje samo, niezależnie od działań promocyjnych lub ich braku. RYSY pokazały, że można zaistnieć dosyć szeroko, będąc niezależnym i wydając w niewielkiej wytwórni bez gigantycznych nakładów na promocję.
Wasza najnowsza płyta została nagrana we Włoszech, gdzie spędziliście kilkadziesiąt dni u twojego (Łukasza – przyp. redakcja) znajomego. Jednak nie był to wasz pierwszy wspólny wypad na Półwysep Apeniński. Włochy są dla was szczególne?
Lena: Tak, byliśmy w Mediolanie. Ale to było przy okazji tego samego wyjazdu.
Rozumiem. Myślałem, że upodobaliście sobie jakoś szczególnie Włochy.
Łukasz: Ja uwielbiam Włochy. Za dzieciaka jeździłem co roku z rodzicami na południe. Ostatnie kilka lat to eksploracja północy przy okazji wizyt u mojego przyjaciela, u którego teraz nagrywaliśmy Torino. Kiedyś jak byłem u niego w Turynie, to zjechaliśmy całe wybrzeże, aż do Marsylii. To są piękne, niezwykle inspirujące rejony. Wciąż mnie tam ciągnie.
To chyba zresztą tak jest, że miejsce w którym się nagrywa, determinuje później samo brzmienie.
Łukasz: Zdecydowanie. Do tego naprzeciw wychodzi technologia – sprzęt studyjny jest teraz na tyle mobilny, że jestem w stanie zapakować go ze sobą w bagaż podręczny. Także spokojnie mogę nagrywać gdziekolwiek, bez strachu, że ucierpi na tym jakości materiału. Kolektywne tworzenie jest również ogromnym atutem. Jak się jest razem, odpoczywa się razem, podróżuje się razem i nagrywa się później też razem. Dzięki temu zbliżamy się do siebie, jesteśmy w podobnym stanie ducha i umysłu, więc i sam proces tworzenia przebiega w bardziej naturalny sposób.
Znam oczywiście historię okładki, która znalazła się na Torino. I chciałem was spytać, czy nie kusiło was, by jednak zamienić to BMW na jakieś włoskie auto? W końcu nagrywaliście płytę w stolicy włoskiej motoryzacji.
Lena: Nie wiem czy wtedy nie byłoby to za bardzo wprost.
Łukasz: Ja też nie przepadam za taką dosłownością. Torino jest fajną nazwą, wydaje mi się, że ten pomysł się dobrze broni. Natomiast co do okładki, to ja jeszcze przed tym jak wyjechaliśmy do Turynu i pojawił się pomysł na nazwę płyty, to wiedziałem, że to zdjęcie, a następnie przeniesienie go na płótno będzie świetnym pomysłem. Może to dziwne, ale tutaj są wszystkie emocje, których szukam w muzyce. Jest jakaś groza, niepokój, a z drugiej strony morze, plaża i wakacyjny vibe. Samo zdjęcie wydaje się nierealne, a przecież to wydarzenie miało miejsce naprawdę. Dodatkowo dochodzi wątek mojej metody tworzenia, która bazuje na samplingu, a więc szukaniu dźwięków na starych winylach i nadawaniu im nowej formy. Dlatego ta okładka to trochę taki sampling rzeczywistości. To zdjęcie się pojawiło, ja je wypatrzyłem, poczułem, a Zbiok Czajkowski umieszczając je na płótnie nadał mu nowego wyrazu. To jakby odbicie mojej muzycznej metody w graficznym świecie. Z finalnego efektu – okładki i nazwy – jestem bardzo zadowolony.
Wasz materiał w notce prasowej zapowiadany był jako imprezowy, lekki, bardziej przystępny od pierwszej płyty. Natomiast patrząc, a w zasadzie wsłuchując się w słowa, to gryzie mi się to trochę z takim przekonaniem, że to jest łatwa w obiorze płyta. Jest tu wiele gorzkich tematów, chociaż kompozycje niemal taneczne.
Lena: Jasne, wakacje są super odprężające i miłe, jednak swoje się przeżywa i nie zawsze są to pozytywne emocje. Dlatego też paleta tematów na wydawnictwie jest bardzo różnorodna. Te emocje, które miałam w sobie, przelałam na tekst.
Łukasz: Zarówno w warstwie lirycznej jak i muzycznej wciąż interesuje nas środek. Nie chcemy dawać odbiorcy rzeczy dosłownych: podniosłych czy nazbyt przejmujących, bo to wieje patosem, z drugiej strony rzeczy, które są nazbyt lekkie i zwiewne, bo mogą wydawać się zbyt błahe, więc jest ryzyko otarcia się o banał. W związku z tym zawsze stoimy w rozkroku i szukamy drogi środka.
Lena: Zależy też nam, by tekst i muzyka nie były jednoznaczne, i można z nich było wyciągnąć różne stany emocjonalne. W końcu w różnych stanach ludzie będą też tego słuchali – chcemy im wyjść naprzeciw.
No właśnie, Lena, jeśli chodzi o teksty, to ty zaczynałaś przygodę z muzyką tak na serio od The Voice of Poland. W sieci można też znaleźć covery twojego autorstwa. Przy Pętlach z kolei teksty podzielone były mniej więcej pół na pół – część była twojego autorstwa, część od zaprzyjaźnionych artystów. Teraz, przy okazji Torino, większość wyszła spod twojej ręki. Ja w tym widzę naturalny rozwój i pewną konsekwencję.
Lena: Jeśli chodzi o ten początkowy etap mojej przygody z muzyką, to ja już wtedy pisałam swoje utwory, ale i wykonywałam covery. Mam też masę piosenek napisanych tylko do szuflady, których nawet nigdy nie nagrałam, a które były zapisane wyłącznie na kartkach. Idąc również do Voice’a miałam przygotowanych kilka autorskich numerów i myślałam już powoli o znalezieniu odpowiedniego producenta, który pomógłby je ożywić. Więc jest trochę inaczej niż to przedstawiasz, ale faktycznie dopiero teraz zabrałam się za warstwę liryczną tak na serio, zwłaszcza jeśli chodzi o utwory pisane po angielsku.
A sądzisz, że właśnie programy typu The Voice of Poland otwierają drzwi do wielkiej kariery?
Lena: Nas (Lenę i Łukasza – przyp. redakcja) połączył, więc w sumie otwiera. (śmiech) Poza tym pokazujesz się ogromnej ilości ludzi, także te drzwi da się otworzyć, trzeba tylko skorzystać ze swojej szansy.
Łukasz: Temat programów typu Voice jest o tyle ciekawy, że niekoniecznie trzeba być w finale, żeby wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Samo pokazanie się tam może być wiele warte. Ja o Lenie dowiedziałem się na przykład przez znajomych, którzy widzieli jeden z jej występów. Także polecałbym producentom, którzy chcą w ten sposób szukać ciekawych wokalistów do współpracy, by przede wszystkim szukać wśród ludzi, którzy pojawiają się we wcześniejszych etapach, a niekoniecznie dochodzą do ścisłych finałów.
Jak się z kolei zapatrujecie na nowe formy promocji swojej muzyki w Internecie? Chodzi mi na przykład o cross promocje z youtuberami oraz inne akcje marketingowe, mogące pokazać waszą muzykę zupełnie nowemu odbiorcy.
Łukasz: Bardzo pozytywnie. Do promocji naszej pierwszej płyty w znacznym stopniu przyczyniła się osoba Krzysztofa Gonciarza, który umieszczał nasze utwory w swoich filmikach. Półtora roku temu zagraliśmy w Warszawie na jego imprezie, w zamian za co zrobił o nas fajny hałas na swoim kanale. Poza tym ciągle jesteśmy z nim w kontakcie i np. przy ostatniej wizycie Leny w Tokio, gdzie kręciliśmy klip, wpadł na plan zdjęciowy, pomógł z lokacjami, zrobił o nas materiał na swoim vlogu. To naprawdę fajne móc współpracować z takimi ludźmi jak Krzysiek. On, podobnie jak my, stawiając na jakość sam stworzył swoje narzędzia i znalazł sposób na siebie, więc taka forma partnerskiej współpracy wydaje się bardzo naturalna. Youtuberzy mają obecnie gigantyczne zasięgi, a przy okazji trafiają do kumatych odbiorców. Jako zespół mamy nawet specjalną ofertę dla vlogerów, także bardzo przyjemne jest to, że ten dystans między twórcami różnego typu tak się zmniejszył i można z tego swobodnie korzystać. Bez jakichś osób trzecich czy typowych panów w garniturach.
Skoro poruszyliśmy temat świadomych odbiorców, to myślicie, że słuchacze jeszcze podchodzą w pełni świadomie do twórczości danych artystów, czy tej muzyki obecnie jest tak dużo, że ciężko przysiąść i porządnie wsłuchać się w dane wydawnictwo?
Lena: Ja jako odbiorca czuję się czasami zagubiona. Mam wtedy świadomość, że omija mnie masa świetnej muzyki, której już nigdy nie przesłucham, a może jest tam zespół, który mógłby stać się moim ulubionym, a na który nigdy nie trafię. Z drugiej strony, już jako twórca, uważam że jest tyle ludzi, że jeśli sama muzyka się broni, to znajdą się osoby, które będą jej słuchać. Do tego funkcjonuję w przeświadczeniu, że jeśli za muzyką stoi pozytywne nastawienia twórców…
Łukasz: …to my tu niczego nie oszukamy. Jak nie będziemy w zgodzie z samym sobą, to będziemy na straconej pozycji. Zwłaszcza w naszej niszy musimy stawiać na szczerość. Sami to zresztą widzimy patrząc na nasz stale rosnący fanbase, który nie jest jeszcze może zbyt duży, ale jest bardzo skrupulatnie budowany, między innymi właśnie przez tę autentyczność. Poza tym widać, zwłaszcza na koncertach, że nasi odbiorcy są bardzo świadomi, że nie są to przypadkowe osoby. Ja, podobnie jak Lena, zdecydowanie lepiej czuję się jako twórca niż jako słuchacz, dlatego często mnie to przeraża, czuję się zagubiony i wyrywkowo wyłapuję coś do przesłuchania. A tak już reasumując, to sądzę że jest coraz więcej osób, które w pełni świadomie słuchają muzyki.
Często w świecie sportu, zwłaszcza w piłce nożnej, mówi się, że drugi sezon weryfikuje drużynę i trenera. Podobną analogię dostrzegam w muzyce, gdzie to nie debiut, a drugie wydawnictwo mówi o sile danego artysty czy zespołu. Sądzicie, że wasza druga płyta dobrze się broni, a przy okazji broni też was?
Łukasz: W ogóle drugi album każdego zespołu to jest bardzo trudna kwestia. To jest ogromne wyzwanie, dużo większe niż debiut. Jest to przede wszystkim chęć sprostania wszystkim oczekiwaniom, bo w końcu to od słuchacza pochodzi najważniejszy feedback. Zdajemy sobie przy tym sprawę, że budowanie własnej marki to jest dłuższa droga, w trakcie której wiele się może wydarzyć, że nic nie dzieje się ot tak, dlatego – co jeszcze raz powtórzę – robimy swoje i staramy się przy tym jak najmniej kalkulować i analizować.
A jesteście wciąż alternatywni, czy zaczynacie – chociażby tym albumem – starania o odbiorcę bardziej masowego?
Łukasz: Całe życie w rozkroku (śmiech). Cała moja dotychczasowa twórczość była właśnie taka „pomiędzy”.
Lena: U nas w kraju ten rozłam między alternatywą a mainstreamem jest też o wiele większy niż na Zachodzie. Widać to wyraźnie po repertuarze naszych stacji radiowych. Na świecie te granice już dawno się zatarły.
Łukasz: Zdecydowanie. Wystarczy chociażby spojrzeć na Wyspy i to, co promuje chociażby BBC Radio. Tacy artyści jak James Blake czy Caribou u nas są traktowani jako alternatywa, chociaż liczby odsłuchów mają jak wykonawcy popowi i tak też są w UK są traktowani. Dlatego ten podział moim zdaniem przestał już być aktualny, z kolei bardzo aktualne jest wciąż dzielenie muzyki na dobrą i złą. Poza tym, zobacz, tacy artyści jak chociażby Beyonce korzystają i czerpią inspirację z tego, co dzieje się w awangardzie. Współpracują też z producentami, którzy tworzą w offie. Nawet sposoby promocji są coraz bardziej nieoczywiste, co kiedyś było wyłącznie kojarzone z alternatywą. Wszystko się więc miesza i bardzo dobrze, że tak się dzieje.
Komentarze