Wydarzenia

„Czuję, że jako artystka muszę pokazać całą siebie” — Madison McFerrin dla Soulbowl.pl

Data: 6 listopada 2018 Autor: Komentarzy:

Urodzona w Los Angeles, mieszkająca w Nowym Jorku — Madison McFerrin jest wystarczającym powodem, by wsłuchać się w muzykę pozbawioną akompaniamentu instrumentów. Wychowana na soulu i funku, który rozbrzmiewał w jej rodzinnym domu, Madison dopiero nabiera rozpędu i na pewno zaskoczy nas jeszcze niejedną odsłoną nowoczesnego soulu.

Złapaliśmy ją przed dwoma listopadowymi koncertami w Polsce – WarszawiePoznaniu – by zapytać czemu w ogóle zaczęła śpiewać a capella, o plany na najbliższy czas i bardzo muzyczną rodzinę. Przeczytajcie co powiedziała wokalistka, dla której Questlove stworzył określenie „soul-capella”.

Soulbowl.pl: Znany portal muzyczny Pitchfork nazwał cię “osobą, która przywraca do łask a capella”. Czy ty sama widzisz siebie jako wokalistkę stricte a capella? Czy może traktujesz to jako solidny punkt wyjścia w każdym muzycznym kierunku?

Madison McFerrin: Zdecydowanie to drugie. Śpiewanie a capella zaczęło się przez przypadek — nie tak planowałam rozpoczęcie swojej kariery. Okazało się jednak, że naturalnie i pięknie rozkwitło. Uważam zatem, że jest bardzo solidną bazą do wszystkiego, co muzycznie przyjdzie mi do głowy w przyszłości.

Powiedziałbyś więc, że jesteś znudzona instrumentami muzycznymi czy to po prostu taki moment w twojej karierze? 

(z lekkim zawahaniem) Nie tyle chodzi o moje znudzenie czy przesyt — gram przecież dobrze na pianinie; chodzi bardziej o to, że nie czuję się wystarczająco pewnie, śpiewając i grając jednocześnie. Właśnie dlatego zaczęłam tworzyć a capella. Od zawsze słyszałam rytm w głowie, łatwiej było mi go wydobyć, śpiewając niż używając klawiszy. Zaczęłam zatem tworzyć przy użyciu loopera i swojego głosu. Zdecydowanie chciałabym grać na instrumentach, ale na razie najlepiej czuję się, wykorzystując pedał zapętlający.

Jasne! Muzyka, którą tworzysz to po prostu ty: twoja głowa, głos i emocje. To nie lada wyzwanie pisać tak otwarcie o intymności i umieć otworzyć się przed słuchaczami. Na koncertach budujesz wyjątkową więź z publicznością. Jak wpływa to na twój proces twórczy i ciebie jako artystkę? 

Z pewnością zasila moją energię. Zwłaszcza, że moje występy tworzę na żywo i każdy jest niepowtarzalny — tak jak publika na każdym z nich. Nie każdy koncert jest super, ale większość pozwala mi na bardzo wyjątkowy kontakt ze słuchaczami. To napędza moją kreatywność i przygotowuje jeszcze lepiej do każdego kolejnego występu. Czuję, że jako artystka powinnam pokazać całą siebie, tym bardziej, że ludzie widzą muzykę tworzoną na żywo. Chcę zrobić wszystko, by być pewnego rodzaju przykładem. Wydaje mi się, że jest wiele osób, które nie czują komfortu autoekspresji, obnażania słabości czy lęków. 

Nawiązując do sposobów ekspresji i definiowania siebie, do tej pory wydałaś dwie części serii Founding Foundations, w 2016 i 2018 roku. Czy planujesz wydanie trzeciego tytułu i czy, zgodnie z panującym trendem łączenia EP-ek, myślałaś by połączyć je w długogrający materiał?

Bez dwóch zdań wydam trzecią część, ale nie myślę, że będzie to moje następne wydawnictwo. Founding Foundations wydałam jako serię, bo w najbliższej przyszłości planuję robić muzykę a capella, nawet jeżeli zagłębię się również w produkcję. Dla przykładu — w teatrze rzadko spotykasz sztuki, które mają więcej niż cztery akty. Wydawanie materiału fragmentami pozwala wracać i kontynuować tę serię w nieskończoność i mi ta wolność bardzo pasuje.

A czy powiesz nam co stało za nazwą serii?  

Oryginalnie przed Founding Foundations stworzyłam inny projekt. Napisałam go na pianino, ale jak już wspomniałam, grając, nie czułam się aż tak komfortowo. Próbowałam używać programów do produkcji, jednak znowu nie byłam w stanie przenieść wszystkiego tego, co kiełkowało mi w głowie, na akordy. Pomyślałam, że może po prostu zaśpiewam to, co słyszę. Pierwszy utwór a capella, który napisałam, nazwałam właśnie “Founding Foundations”. Oczywiście był to też rodzaj hołdu dla mojego ojca, który jest moim fundamentem, ale i dla jego ojca, który był wokalistą operowym. Głos jest bez dwóch zdań tym „czymś” w naszej rodzinie (śmiech). To wszystko jest więc podwaliną dla pisania muzyki, jak również stanowi o tym skąd pochodzę.

Kogo nazwałabyś zatem twoimi głównymi inspiracjami, wokalistami, z którymi dorastałaś — oprócz mężczyzn z rodu McFerrin? (śmiech)

Moja babcia też była wokalistką, bez dwóch zdań należy dodać ją do tej listy! W domu wybrzmiewał Stevie Wonder, Aretha Franklin, James Brown i The Beatles. W ostatnich latach Erykah Badu i Jill Scott są dla mnie dużą inspiracją.

Nie byłam w stu procentach przekonana czy zadać ci to pytanie, ale opłaciło się, bo w żadnym innym wywiadzie nie wspomniałaś o The Beatles — punkt dla nas (śmiech). Korzystając z okazji, musimy spytać cię o opinię na temat jednego z najbardziej znanych krążków a cappella ostatnich lat, albumu Medúlla Björk.

Zupełnie szczerze — nie przesłuchałam go. Jest to też zabawna historia, bo jeszcze przed czasami mojej solowej kariery, opiekowałam się dzieckiem, które miało pewnego rodzaju obsesję na punkcie Björk. Kazał sobie puszczać tylko jej muzykę. To spowodowało, że musiałam zrobić sobie pewnego rodzaju detox od jej twórczości (śmiech).

Wow, to ile lat miał ten chłopiec?

Myślę, że w tym okresie mógł mieć około 3 lat. Mama zabrała go na wystawę do MoMA, na której nie mógł oderwać się od teledysków Björk, które były tam wyświetlane. Tak rozpoczęła się dla niego — i dla mnie — “faza Björk”.

To się nazywa fan! Pozostając przy temacie artystów – to żadna tajemnica, że pochodzisz z bardzo uzdolnionej rodziny, ze śpiewającymi dziadkiem Robertem i ojcem Bobbym na czele, Taylorem, który również zajmuje się muzyką i bratem Jevonem – aktorem. Bez dwóch zdań to silny wpływ i wyzwanie, lecz chciałabym spytać o żeńską część twojej rodziny. Czy kobiety McFerrin też zajmują się muzyką?

Mama mojego taty, Sarah McFerrin była dyrygentem chóru i również wokalistką. Przed laty śpiewała na przykład w chórkach Sama Cooke’a. Ma już 94 lata i w moich oczach to chodząca definicja słowa dama. Jest bardzo dystyngowana, zawsze koryguje moje błędy gramatyczne (śmiech). Moja mama nie zajmuje się muzyką i jest to chyba dobry układ w połączeniu z moim tatą, który jest muzykiem od a do z. Dobrze balansują się z jego silną artystyczną osobowością. Zajmuje się projektowaniem wnętrz, jest jednak wielką miłośniczką muzyki. Mówiła mi kiedyś, że gdyby potrafiła śpiewać, byłaby wokalistką bluesową. Ona ma artystyczne oko, mój tata ma artystyczne ucho.

Zahaczając o bardziej codzienne zagadnienia – czy nie uważasz, że obserwujemy dość newralgiczne wydarzenia polityczne, społeczne i chociażby genderowe? Wokół jakich tematów krąży nowojorski światek artystyczny?

Myślę, że to nie tyle chodzi o wyjątkowość czasów, co o podejście ludzi, którzy chyba zapomnieli o tym, że nadal musimy się rozwijać. Chociażby cała afera dotycząca wyboru sędziego Kavanaugh w Stanach pokazuje, że ruch “Me Too” ma wielki sens. Jestem zaangażowana w ochronę praw kobiet, szczególnie kobiet czarnoskórych.  Żyjemy w 2018 roku, a nadal musimy radzić sobie z tak wieloma aktami wykorzystywania kobiet. Wydaje się to paradoksalne, szczególnie w Stanach, które kojarzą się z silnym rozwojem. Wykorzystywanie broni przeciwko nieuzbrojonym Afroamerykanom, brak procesów, zamiatanie pod dywan niewygodnych tematów — to dzieje się w Stanach cały czas. Wydaje mi się, że potrzebujemy dużego zwrotu w podejściu do niewolnictwa i uwzględnieniu go jako trudnej, lecz jednak, historii USA. Nie ruszymy do przodu, dopóki nie rozliczymy się z przeszłością, jak na przykład Niemcy czy Polska z historią II Wojny Światowej.

To rzeczywiście trudne i bardzo ważne procesy. Wracając jednak jeszcze do twojej twórczości, niedawno rozpoczęłaś swoją pierwszą solową trasę po Europie. Twoja kariera przyspiesza. Jak czujesz się przed tym wyzwaniem? Czy masz na swojej liście artystów, z którymi bardzo chciałabyś współpracować?  

Jestem podekscytowana, to bardzo ważny moment w mojej karierze. Świadomość, że mam słuchaczy nie tylko w Stanach jest cudowna i nie mogę doczekać się interakcji z europejską publiką! To duże wyzwanie, ale wiem, że dam radę. W kwestii kolaboracji na pewno byłby to Pharrell Williams — bardzo szanuję jego podejście do produkcji, ale też, choć wiem, że to wydaje się szalone, również Paul McCartney. Mój brat Taylor też jest na tej liście, ale tu mam więcej szans (śmiech).

A czy zdradzisz nam, nad czym teraz pracujesz? 

Na pewno będą to remiksy, które wydam w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Jest również projekt współprodukowany przez mojego brata, w którym gram również na klawiszach. I to na tyle z poletka nie-Founding Foundations. 

Bardzo dziękujemy ci za rozmowę, życzymy wielu pięknych momentów na koncertach w Europie, no i do zobaczenia!

Bardzo dziękuję, do zobaczenia w Warszawie i Poznaniu!

Rozmawiała Agnieszka Puzanowska

Bilety dostępne na Going., Biletomat i w salonach Empik.

Komentarze

komentarzy