Wydarzenia

Recenzja: Danny Brown Atrocity Exhibition

Data: 11 października 2016 Autor: Komentarzy:

danny-brown-atrocity-exhibition

Danny Brown

Atrocity Exhibition (2016)

Warp Records

„I’m sweating like I’m in a rave / Been in this room for three days / Think I’m hearing voices / Paranoid and think I’m seeing ghost-es, oh shit” — tymi słowami Danny Brown rozpoczyna otwierające jego najnowszy album „Downward Spiral” będące nawiązaniem zarówno do kultowego albumu Nine Inch Nails z 1994 roku, jak i do tytułowego „XXX” z jego drugiej płyty. Leniwe, sludge’owe niemal bębny i piaszczyste, stonerowe riffy zdają się otwierać portal do pokręconego wnętrza artysty wypełnionego niepokojącymi, fraktalnymi wizualizacjami, ekstatyczną zabawą niejednokrotnie ustępującą miejsca paranojom i wynikającym z nich stanom depresyjnym, a także wyjątkową, chaotyczną wrażliwością, dzięki której ta karuzela emocji i obrazów jest tak przejmująco plastyczna i szokująco spójna. Wraz z Paulem White’m, producentem związanym z Dannym od początku jego kariery, odpowiedzialnym za większość kompozycji na Atrocity Exhibition, zaprojektował nowy wymiar hip-hopowego eksperymentu pchniętego w nieznane gitarową energią i elektronicznym kwasem.

Wszystko rozpoczęło się informacją o kontrakcie z kultową londyńską wytwórnią Warp Records i pierwszym singlem „When It Rain”. W osłupiająco zgrabny sposób czerpiąca ze spuścizny elektroniki z Detroit i gatunków pokroju jit czy ghettotech produkcja o trzymającym w napięciu, klubowym aranżu to splot złowieszczej melodii i nawiedzonej linii basowej, który przy otwartej publice równie dobrze sprawdziłby się w kulminacyjnym momencie obskurnego, połamanego, technicznego seta. Kolejnym strzałem był utwór „Pneumonia”, w którym za warstwę instrumentalną odpowiada Evian Christ. Opętańcze serie werbli, mroczne brzmienia rodem z Memphis połowy lat 90-tych i obłędna agresja Browna okraszona bezbłędnym, proporcjonalnie stonowanym refrenem stanowią prawdopodobnie najbardziej przebojowy i najbardziej zbliżony współczesnemu hip-hopowi moment płyty. Przy wyborze ostatniego singla zdecydowano się na być może najbardziej oczekiwany posse-cut drugiej dekady XXI wieku. Kompozycja Black Milka „Really Doe” to kolaboracja pomiędzy gospodarzem a Kendrickiem Lamarem, Ab-Soulem i Earlem Sweatshirtem. Charakterystyczne dla producenta z Detroit ciężkie bębny sprytnie balansujące na granicy żywego i automatycznego feelingu, przystrojone złowrogimi dzwonkami i niezwykle melodyjnym, scratchowanym sygnałem z porywającego refrenu okazały się naturalnym wspólnym mianownikiem dla całej czwórki. Hip-hopowy duch rywalizacji i czerpiąca z klasycznego brzmienia hip-hopu warstwa instrumentalna wycisnęły z tak utalentowanych tekściarzy wszystko co najlepsze — „Big power, big stages / My zoo cannot fit the cages / This booth is not used to fakin’ / My crew just love confrontation” Kendricka, czy „You’ve been the same motherfucker since 2001 / Well, it’s the left-handed shooter, Kyle Lowry the pump” Earla to tylko wierzchołek góry lodowej. Dobór singli zresztą to ogromny sukces taktyczny, bo to jedne z najbardziej energetycznych punktów projektu, na przestrzeni którego zostały świadomie rozrzucone jako trzy szczytujące momenty oderwanego od rzeczywistości, narkotycznego lotu Daniela.

Nie oszukujmy się — spora część podejmowanych prób łączenia rapu i gitarowej estetyki najczęściej kończy się czymś co najwyżej przeciętnym. Jeżeli wśród wzorcowych przykładów tego typu fuzji możemy wymienić pozycje pokroju debiutu Rage Against the Machine czy (bardziej współcześnie) The Money Store Death Grips, to Atrocity Exhibition jeszcze bardziej rośnie w oczach z racji eksplorowania nieznanych do tej pory możliwości tego typu. Kiedy na jednym krążku słychać zarówno Joy Division, jak i Pimpa C z Super Tight, to na dzień dzisiejszy jest to coś jak najbardziej świeżego. Bezpośrednio po sobie dostajemy tutaj analogową dyskotekę z „Tell Me What I Don’t Know” przemycającą gwizdki prosto z Bay Area i rockowy groove „Rolling Stone” z minimalnie chybionym refrenem Petite Noir ostatecznie przeradzającym się jednak w kapitalną finałową mini-improwizację wokalną. W „Lost” — futurystycznej reinkarnacji brzmienia z Enter the Wu-Tang (36 Chambers) autorstwa Playa Haze opartej na samplu z „Flame of Love (Lian Zhi Huo)” Chinki Leny Lim — Danny Brown manifestuje: „I’m like Kubrick with two bricks and hoes on the strip”. Porównanie najwyraźniej okazuje się niezwykle wiążące — w kolejnym „Ain’t It Funny” raper wrzuca nas w bardzo obrazowy, psychodeliczny wir pełen sinusoidalnych absurdów, zbudowany na acidowej wręcz rytmice, zabójczym tempie i poszatkowanej sekcji dętej z utworu „Wervin'” Nicka Masona (Nick Mason’s Fictitious Sports, 1981). Morderczy wyścig skrzekliwych zwrotek Browna z zatrważającą melodią Alchemista w brutalnie groźnym „White Lines” skutecznie rozgrzewającym przed singlową „Pneumonią”, paradoksalnie funkowe, przestrzenne „From the Ground” z Kelelą i oparte na fragmencie „B.O.B” OutKastu gotyckie „Today” to jedynie przykłady siły kontrastu albumu, gdzie szok związany z coraz bardziej nieprzewidywalnymi rozwiązaniami nieustannie miesza się z podziwem wobec tak świadomie zrealizowanej koncepcji.

W kategorii hip-hopowego eksperymentu Atrocity Exhibition należałoby umieścić obok takich pozycji jak Madvillainy, Dr OctagonecologystDeltron 3030 czy The Cold Vein Cannibal Ox, jednakże żadna z nich nie zapuszczała się w głąb tak niezbadanych terytoriów jak czwarty studyjny album Danny’ego Browna. Mięsisty groove, elektroniczne sekwencje, głębokie, gitarowe akordy (jak przykładowo w komicznie plażowym, laid-backowym „Get Hi” z B-Realem) i zatrważający mrok minimalistycznych melodii spotykają się z celowo nieuporządkowaną, nieszablonową opowieścią o depresji, nałogu, euforii i szaleństwie, jakiej nie sposób szukać w innym miejscu. Atrocity Exhibition to obok To Pimp a Butterfly najważniejszy współczesny album hip-hopowy, eksponujący nowatorskie możliwości znoszenia ram gatunkowych i świetlaną przyszłość tych zabiegów. Takiej płyty po prostu jeszcze nie było.

Komentarze

komentarzy