hozier
Hozier w natchnionym duecie z Mavis Staples

W miniony piątek autor „Take Me to Church” wypuścił nową czteropiosenkową epkę Nina Cried Power. Wczoraj tytułowy numer zwizualizował teledyskiem. Piosenka, w której gościnnie udziela się królowa południowego soulu Mavis Staples, przenosi znane z debiutanckiej płyty piosenkarza upodobanie do inspirowanego bluesem rocka na grunt hymnicznej patetyczności spod znaku Florence + The Machine, ale, za sprawą Staples, w nieco bardziej gospelowej formie. Koniec końców słucha się tego nieźle — jeśli podobał wam się duet Staples z Arcade Fire, to i tą kolaboracją będzie ukontentowani.
Kendrick Lamar, Chet Faker i Flume na Open’erze!

Zawsze przy okazji wszelkich festiwalowych ogłoszeń mocno zaciskamy kciuki, by do Polski zawitało jak najwięcej artystów związanych z promowanymi i uwielbianymi przez nas okołosoulowymi gatunkami. (więcej…)
Recenzja: Hozier Hozier

Hozier
Hozier (2014)
Rubyworks
Otwierające krążek — odrobinę toporne, ale jednocześnie okraszone nieprzyzwoicie chwytliwym refrenem, „Take Me to Church”, nawet pomimo szeregu niewybrednych kościelnych metafor, szybko zaprowadziło anonimowego wcześniej irlandzkiego wokalistę na czołowe lokaty list przebojów po obu stronach oceanu. Podczas gdy singiel wciąż mocno trzyma się radiowych plejlist, debiutancki longplej Hoziera nieustanną żonglerką gatunkową może równie dobrze zachwycić, jak i zniechęcić słuchaczy. Utwory, zbudowane przeważnie na bazie gitarowych aranży, mienią się setkami odcieni muzycznych barw — soulu, bluesa, gospel, folku, country, indie czy rhythm & bluesa, czyniąc album niejako wariacją na stylu Vana Morrisona. Nie jest to jednak laurka w stronę organicznego brzmienia czy klasycznych melodii — Hozier został wyprodukowany, nagrany i napisany z duchem współczesnej sceny indie. Poza wspomnianym „Take Me to Church” i na wskroś blackkeysowskim „Jackie and Wilson”, Hozier unika przebojowych refrenów — stawia na statyczne, ale strojne tło i produkcję raczej rozmywającą kolejne piosenki, aniżeli dodającą im ostrości. Choć Hozier niewątpliwie mierzy wysoko — jego debiut jest płytą, którą z całą pewnością mogliby nagrać Sam Smith i T Bone Burnett, gdyby tylko ten pierwszy zdecydował się na wyprawę do Nashville. Stanowi też stosunkowo mocny argument w dyskusji, dlaczego łączenie country i R&B na jednej płycie jest zawsze bardzo złym pomysłem.