idk
#FridayRoundup: Vince Staples, Rejjie Snow, IDK, Tkay Maidza i inni
Siema! Co to za tydzień jest! Premier jest tak dużo i tyle słuchania, że nawet weekend nie wystarczył na to, żebyśmy przyłożyli do wszystkiego należycie ucho, bo obrodziło płytami dobrymi, intrygującymi i ważnymi. Więcej o wszystkich z nich możemy podyskutować w ramach naszej grupy na Facebooku, ale póki co zapraszamy na pierwsze wrażenia z odsłuchów. W tym tygodniu o ambiwalentnym stosunku do Rejjie Snow i nowego Vince’a Staplesa i bardzo pozytywnym do Charlotte Day Wilson i duchologii Tkay Maidzy. IDK i Twin Shadow zaproponują różne czasy spędzenia czasu w kościele (mniej lub bardziej dosłownie), a Jam & Lewis i soundtrack do nowego Space Jamu dadzą chwilę na nostalgicznego tripa w najntisy (muzycznie i filmowo). Jest jeszcze nowy Stalley i nie wiem z czym go sparować w tym intro, ale też podobno jest git, więc zapraszam do czytania! Enjoy!
Baw Baw Black Sheep
Rejjie Snow
300 Entertainment/BMG
Niewiele osób mi na scenie hip hopiarskiej sprawia taki problem jak Rejjie Snow. Typ ma fenomenalne narzędzia i błogosławieństwa całych panteonów rapowego światka, wystarczy z resztą, że jego tegoroczny album mruga do nas zamaskowanym oczkiem nieodżałowanego MF DOOMa. Jednocześnie jednak ten laidbackowy, leniwy hip hop jest dla mnie tak frustrująco nieobecny. Baw Baw Black Sheep działa na mnie jak kawiarniany moodcraftingowy ambient rapsów na modłę lo-fi i lowkey. Nie czuję się szczególnie obrażony ofensywnością czy amuzycznością przedsięwzięcia, ale to wcale nie dobrze- chciałbym, żeby mnie nosiło, bez względu na to czy z zachwytów czy oburzeń, a jedyne na co nabrałem ochoty to następne latte na owsianym. — Wojtek
Vince Staples
Vince Staples
Blacksmith Recordings, Motown Records/UMG
Vinnie powrócił i zdaje się, że ma nam coś ważnego do powiedzenia. I rzeczywiście, mówi całkiem ciekawie. Przede wszystkim o tożsamości, bo, jak nie trudno się domyślić po tytule i okładce, to płyta homecomingowa, wrażliwa, nastawiona na spoglądanie w lustro i introspekcje. I chyba tym bardziej przeszkadza to, jak muzycznie bywa chwilami nijaka. Teoretycznie nadal są tu najważniejsze elementy składowe- jest minimalizm, ale nie muzyczna troglodycja, jest Lynchowska nostalgia łaskocząca niepokojem i jest nieco lęku i nieco ukojenia. Same beaty jednak wypadają blado, w szczególności na tle tak odważnych produkcyjnie poprzedników jak klubowe, mocno wyspiarskie Big Fish Theory czy fenomenalne, gęste, reanimujące trip hopową oniryczną paranoję Summertime o6. Paradoksalnie, to czego krążkowi muzycznie najbardziej brakuje to właśnie tożsamość, nawet jeżeli takie kwiatki jak „Law od Averages” przypominają nieco jak intrygującym odklejonym kombinatorem potrafi być kronikarz North Side Long Beach. — Wojtek
Jam & Lewis, Vol. 1
Jam & Lewis
Flyte Tyme Productions
Jimmy Jam & Terry Lewis od lat osiemdziesiątych produkują hity dla największych: Janet Jackson, Usher, Chaka Khan, Rod Stewart, Patti LaBelle, Shaggy, The S.O.S. Band. To tylko kilku artystów, którym robili muzykę. Pomimo tylu lat na scenie nie doczekali się nagrania autorskiego albumu. Do niedawna, bo kilka dni temu ukazał się ich debiutancki krążek, a przypomnijmy, że panowie są po sześćdziesiątce. Zaprosili do współpracy niebyle kogo, bo praktycznie same gwiazdy i to głównie te, z którymi już przecięli się w studio w przeszłości. Na „Jam & Lewis, Vol. 1” usłyszymy gościnne udziały takich tuzów jak Mary J. Blidge, Boyz II Men, Mariah Carrey, Babyface, Toni Braxton, Morris Day i wspomniany Usher. Są też Charlie Wilson, a nawet The Roots, ale bez Black Thaughta na mikrofonie. Szkoda, że zabrakło Janet, jednak tytuł wskazuje, że będzie część druga, więc może nie wszystko stracone.— Dill
USEE4YOURSELF
IDK
Clue No Clue/Warner Records
Przy okazji recenzji debiutanckiego albumu IDK, Is He Real?, wyrażaliśmy nadzieję, że następnym razem raper w pełni wykorzysta tkwiący w nim potencjał. Dwa lata później nasze prośby zostały wysłuchane. Na USEE4YOURSELF szczerze wyjaśnia, jak brak rodzicielskiej miłości i bezskuteczne zabieganie o uwagę bliskich w okresie dorastania wpłynęły na różne aspekty jego dorosłego życia, w tym postrzeganie związków i religii. Nie obyło się więc bez zwrotów do zmarłej matki i Boga, a przedostatni utwór o wymownym tytule „Cry in Church” stanowi najpełniejszy dowód jego artystycznej dojrzałości (by the way, kto nie chciałby uczestniczyć we mszy, podczas której IDK nuci popularną kołysankę, DMX wygłasza napisaną przez siebie modlitwę, a Sevyn Streeter robi za chórki?). Żeby nie wyszło zbyt patetycznie, refleksyjny nastrój przełamują trapowe kawałki, m.in. singiel z Offsetem. Choć pod względem liczby wyświetleń 29-letniemu artyście daleko jeszcze do gwiazd wielkiego formatu, to już słychać, że Kanye West ma godnego kontynuatora swojego stylu. — Katia
Twin Shadow
Twin Shadow
Cheres Cheree
Jestem ostatnimi czasy zafascynowany minimalistycznymi, jednozdaniowymi recenzjami Ruff Criminal na YouTubie i gdybym o nowej płycie Twin Shadow miał opowiedzieć w 10 sekund to powiedziałbym, że brzmi jak całowanie się w kościele po kilku skunach z grającym w tle gospelowym, pełnym pasji kazaniem. Jako że jednak mam jednak nieco więcej przestrzeni to mogę dorzucić, że to świetny mix słonecznej neopsychodelii, flanelowego protohipsterstwa z lat 90 i soulowej spirytualistycznej wrażliwości. Mogę też dorzucić, że dawno mnie nic tak beznadziejnie nie rozczuliło, co cudnie przebojowe „Sugar Cane”, „Modern Man” brzmi jak plik znaleziony na gimnazjalnym odtwarzaczu mp3 w folderze „heaertbreak_smutne_plakanie”, a „Lonestar” sprawia, że przez moment trochę mniej nienawidzi się reggae. Mógłbym też nazwać tą płytę „sympatyczną”, tłumacząc, że to nie ta mdła, nijaka, nieofensywna sympatyczność, ale naprawdę jeden z nielicznych przykładów płyty która naprawdę jest tak przemiła, że chce się w nią tulić. Wystarczy chyba jednak, że powiem, że to superowa płyta i powinniście ją obczaić koniecznie.— Wojtek
Gone Baby, Gone
Stalley
Blue Collar Gang
Od momentu kiedy Stalley opuścił należąca do Rick Rossa wytwórnie Maybach Music, zasypuje nas wręcz co roku swoimi nowymi projektami. W przypadku tego rapera nie mamy uczucia przesytu, gdyż ciągle trzyma on wysoką formę, nawet jeżeli muzyka, którą wypuszcza, nie jest zbyt nowatorska i nie zmienia oblicza hip-hopowej sceny. Nie inaczej jest z najnowszym krążkiem zatytułowanym Gone Baby, Gone. Album w całości wyprodukował Black Diamond, który dostarczył mnóstwo laid backowych, przepełnionych soulem produkcji, na których spokojny wokal głównego bohatera opowiadającego tu zarówno o swoich wzlotach jak i upadkach, pasuje wręcz idealnie. Jeżeli szukacie albumu, który dołączy do Waszej ścieżki dźwiękowej do upalnego lata, to konieczne zapoznajcie się z tym wydawnictwem.— efdote
Last Year Was Weird, Vol. 3
Tkay Maidza
4AD
Kiedy trzy lata temu Tkay Maidza startowała z serią epek Last Year Was Weird, nie mogła spodziewać się ani tego, jak bardzo proroczy już niebawem okaże się tytuł wydawnictwa, ani tego, jakie zainteresowanie publiki wywołają kolejne części. Zeszłoroczne Volume 2, w dużej mierze dzięki ultrapozytywnej recenzji pierwszego muzycznego geeka internetu, wkrótce po premierze uzyskało kultowy status i stało się dla obiecującej i kreatywnej raperki i piosenkarki trampoliną. Na Volume 3 Maidza śmiało z tej trampoliny korzysta — nie wynosi swojej koncepcji na kolejny poziom, ale po prostu doskonale bawi się tym, że może sobie poskakać. To potężna dawka melodyjnego R&B i żywo banglającego rapu, który z jednej strony nie unika trapowych nawiązań, ale przede wszystkim świetnie się bawi post-timbalandowską duchologią.— Kurtek
Alpha
Charlotte Day Wilson
Stone Woman Music
Nie miałem świadomości, że czekam na debiutancki longplay Charlotte Day Wilson, dopóki nie zacząłem zakochiwać się w kolejnych singlach z wydawnictwa, wypuszczanych z pewnymi przerwami od sierpnia zeszłego roku. Nie była to miłość na zabój, ale raczej niewielkie, choć znaczące zauroczenia. Pokazały mi, że kierunek, w którym zmierza piosenkarka, został wytyczony bardzo skrupulatnie, a ona sama jest gotowa, by przed słuchaczem odsłonić się cała. Na płycie znalazło się 11 niedługich numerów przywodzących na myśl pewną specyficzną mieszankę neo-soulowej posągowości z umiłowaniem do stylistycznych ekstrawagancji, którymi świat oczarowała przed laty Jessie Ware. Sprowadzenie materiału na Alphie, bardziej progresywnego i organicznego, oraz wokalnej i scenicznej prezencji Wilson tylko do podobieństwa z Ware, byłoby jednak niewybaczalne. To mocna, świadomie zrealizowana płyta owiana specyficzną aurą. Spójrzcie sami na jej okładkę. Czy Wilson nie spogląda z niej na nas jak Mona Lisa z płótna da Vinciego? — Kurtek
Space Jam: A New Legacy (Original Soundtrack)
Various Artists
Water Tower Music/Republic Records
Dwadzieścia pięć lat minęło od pierwszego „Space Jam” z Michaelem Jordanem. Jak ten czas leci… Można śmiało napisać, że film zapoczątkował zajawkę na basket u wielu dzieciaków w tamtym czasie. Dziś już się patrzy na niego z przymrużeniem oka, bo to inna epoka, jeśli chodzi o technologię robienia wysokobudżetowego kina. Obraz dla pokolenia dorastającego w latach dziewięćdziesiątych ma status kultowego, więc dlaczego nie zrobić nowej wersji, żeby współczesne dzieciaki też mogły mieć swoją, tym razem z LeBronem Jamesem w roli głównej i zaprowadzić do kina starszych odbiorców, którzy dobrze znają oryginał? To, co wyróżniało film z dziewięćdziesiątego szóstego roku to także wspaniały soundtrack, a w nim niezapomniane hity, jak „Hit ‚Em High”, utwory Seala czy R. Kelly’ego. Na nowym znajdziemy numery takich artystów jak Lil Baby z gościnnym udziałem Kirka Franklina, BROCKHAMPTON, Chance’a The Rappera do spółki z Johnem Legendem i Symbą, Cordae’a i DUCKWORTH’a czy Leona Bridgesa. Słuchałem już i mogę powiedzieć, że jest bardzo, ale to bardzo dobrze, a podkład do „We Win” to spokojnie jeden z bitów roku. — Dill
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Recenzja: IDK Is He Real?
IDK
Is He Real?
Clue No Clue / Warner
Na swoim debiutanckim krążku IDK próbuje znaleźć odpowiedź na jedno z najbardziej fundamentalnych pytań. Czy mu się to udaje? To już zależy od interpretacji. W tym przypadku jednak samo poszukiwanie przynosi słuchaczowi sporo satysfakcji.
Już samo rozpoczęcie albumu jest mocno intrygujące. W „Cloud Blu” słyszymy głos dziecka wyobrażającego sobie, jak wygląda życie po śmierci. Ta błoga wizja dość niespodziewanie zostaje jednak ucięta, a gospodarz szybko sprowadza nas na ziemię. Otwierające krążek „42 Hundred Choices” to mocny trapowy numer opowiadający o wszechobecnej nienawiści. Utwór wprowadza nas w pierwszą — bardzo hedonistyczną i przyziemną część albumu. Seks, sława i pieniądze — tematy od zawsze obecne w rapie wydają się tu pojawiać nieprzypadkowo. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że IDK podchodzi do nich po macoszemu i bez pomysłu. Singlowe „24” płynie całkiem nieźle, ale dostajemy tu zaledwie jedną zwrotkę. Podobnie jest w przypadku króciutkich „Lilly” i „Alone”. Tym samym przez pierwsze sześć utworów przelatujemy w jakieś 10 minut. Mamy tu do czynienia raczej z dobrze przygotowanym demem, a nie pełnoprawnym debiutem.
Punktem kulminacyjnym jest jednak singlowe „Porno”. To pierwszy moment, na którym IDK w pełni ukazuje drzemiący w nim potencjał (choć kto wie, jak rozwinąłby się numer bez gościnnych zwrotek od Pushy T i J.I.D-a). Już od pierwszych linijek wersy doskonale łączą rapowy kunszt z dozą humoru — „The bible say beatin’ my dick and killin’ is equal / But that don’t add up / ’cause the amount of times that I milk my shit I’ll probably be considered serial”. I właśnie te linijki w dużej mierze oddają charakter albumu. Próby podjęcia jakiegoś tematu na poważnie są szybko pacyfikowane przy pomocy żartów i kąśliwych wersów.
W drugiej części Is He Real? wyraźnie zwalnia. Na pierwszy ogień idzie ciepłe, lekko dancehallowe „December” z samplem z „Summer Madness”. Następnie wchodzą religijno-społeczne rozważania w „European Skies” i „No Cable”. W końcówce pojawia się jeszcze banger w postaci „Digital”, chyba już tylko po to, by dodać trochę dynamiki drugiej części krążka. Najciekawiej robi się jednak pod koniec. IDK najpierw opisuje swoje napięte relacje z ojczymem w „Michael What TF”, by całość domknąć bardzo osobistym i poruszającym numerem „Julia…”.
Koniec końców IDK pokazuje, że ma pomysł na siebie. Zamiast dawać słuchaczom kolejny generyczny debiut, prezentuje całkiem spójny koncept. Świetnie radzi sobie także pod względem wokalnym, a dobór podkładów sprawia, że projekt jest bardzo różnorodny. Całość spajają skity, w których pojawiają się DMX, Tyler, the Creator i GLC. Gdzie więc leży problem? Niestety, Is He Real? kończy się w momencie, gdy zaczyna robić się naprawdę ciekawie. W kontekście całego albumu to właśnie końcówka wypada najbardziej autentycznie. IDK zdaje się przekazywać, że wątpliwości są istotnym elementem wiary. Przy okazji daje słuchaczom znać, że drzemie w nim spory potencjał. Pozostaje mieć nadzieję, że na kolejnym projekcie już w pełni rozwinie skrzydła.