Wydarzenia

mo

Krakowski Live Festival powraca!

ru-0-r-650,0-n-WR2129561WnFT_krakow_live_festival

Choć bez sponsora tytularnego (Coca-Cola) i z nieco zmienioną nazwą, ALTER ART wraca do Krakowa ze zdwojoną siłą. (więcej…)

Nowy utwór: Iggy Azalea feat. MØ „Beg for It”

iggy
Po ostatniej informacji o reedycji najnowszego albumu Iggy Azalea, raperka kusi nas nowymi utworami. Najpierw był „Iggy SZN”, a tym razem Australijka postawiła na duet z duńską wokalistką , czyli Karen Marie Ørsted, w singlu „Beg for It”. Sprawdzona formuła wokalu głupiutkiej dziewczynki, połączona z rapem Iggy, pojawia się i w tym utworze z nadzieją, że powtórzy sukces „Fancy”. Utwór ma potencjał by stać się hitem, ale czy zdobędzie berło, by władać listami przebojów?

Iggy Azalea z reedycją debiutanckiej płyty

iggy-reclassified_1-500x500
Podczas gdy Azealia Banks wciąż pracuje nad swoim pierwszym albumem długogrającym, debiut Iggy Azaeli odnosi tak duże sukcesy, że raperka postanowiła wypuścić reedycję płyty. Mieliśmy już okazję pisać o oryginalnej wersji The New Classic, ale wygląda na to, że ze względu na 5 nowych (!) kawałków, będziemy musieli uważnie przyjrzeć i przysłuchać się Reclassified. Powyżej okładka nowej płyty, na której Iggy wygląda jak koleżanka Barbie, ale to motyw który od czasów Lil’ Kim nie powinien budzić sensacji. Poniżej spis utworów i goście, a wśród nich m.in. , Jennifer HudsonEllie Goulding. Informacja najważniejsza — reedycja trafi do sklepów 24 listopada. Czekacie?

1. “We in This Bitch”
2. “Work”
3. “Change Your Life”
5. “Beg for It” (feat. Mø)
5. “Black Widow” (feat. Rita Ora)
6. “Trouble” (feat. Jennifer Hudson)
7. “Dont Need Y’all”
8. “Rolex”
9. “Iggy SZN”
10. “Fancy” (feat. Charli XCX)
11. “Heavy Crown” (feat. Ellie Goulding)
12. “Bounce”

Recenzja: MØ No Mythologies to Follow

No Mythologies to Follow (2014)

Sony Music


Podczas gdy mainstreamowe R&B kurczowo trzyma się wypracowanych przed laty schematów, powtarzając te same banały, co najwyżej w odrobinę zmienionej tonacji, prężnie rozwijający się kontrruch, który śmiało możemy określić jako alternatywne R&B, od kilku lat zalewa słuchaczy kolejnymi propozycjami redefinicji brzmienia drugiego bieguna gatunku. Paradoksalnie współcześni twórcy w poszukiwaniu wymyślnych sposobów manifestacji swojej indywidualności, często nieoczekiwanie wpadają w zgoła podobną pułapkę — chroniczny brak charakteru.

Ku przestrodze wszystkim aspirującym twórcom, właśnie ukazał się debiutancki album duńskiej piosenkarki ukrywającej się pod niewiele mówiącym, a jeszcze bardziej zagadkowym w kwestii wymowy, pseudonimem MØ. No Mythologies to Follow odkrywa kulisy zawartości krążka jeszcze na poziomie samego tytułu, bo w istocie jest to instynktowna fuzja wszystkiego, na co można było się natknąć w niezależnej muzyce popularnej w ciągu ostatnich kilku lat. Są ukłony w stronę brytyjskiej sceny R&B, flirt z indietroniką, a całość przenika bezwarunkowa fascynacja popem ery cyfrowej.

Różnorodność rzecz jasna jest w cenie, a dywersyfikacja źródeł inspiracji oczywiście nie jest niczym złym, ale im dalej w las w pożyczaniu kolejnych elementów od otoczenia, tym większe ryzyko, że efekt końcowy okaże się trywialny i bez wyrazu, zwłaszcza, jeśli nie potrafimy się zdecydować czy chcemy brzmieć bardziej jak Florence + the Machine, Lykke Li, The Weeknd czy AlunaGeorge. I właśnie już w samym tytule No Mythologies to Follow tkwi jego największa tragedia — że z przekąsem posłużę się tak głęboko osadzonym właśnie w mitologii słowem. To symbol, idea, może nawet doktryna nakreślona wyraźnie i jednoznacznie, której skutkiem jest modnie oprawiony produkt na nowe czasy dla nowego odbiorcy. Tutaj należy doprecyzować, że chodzi o współczesnego odbiorcę globalnego, któremu na każdym kroku wmawia się, że jest wyjątkowy i potrzebuje dla siebie równie niepowtarzalnych gadżetów. A jednym z nich, na pewnej płaszczyźnie nawet najważniejszym, bo niejako pozycjonującym resztę, jest właśnie muzyka.

I tu z pomocą przychodzą Sony Music i MØ. Wielkie wytwórnie już dawno temu odkryły potencjał internetu i przeliczyły na dolary gusta wychowanej w jego ramach grupy odbiorców. A skoro najpewniej nie uda im się sprzedać nowego singla Katy Perry, to już rozważna inwestycja w pracowitego i do pewnego stopnia samokreującego się młodego wykonawcę najpewniej okaże się znacznie bardziej efektywna. Nie szukając daleko, wystarczy przypomnieć sobie głośny debiut Lany del Rey, która niezależna była co najwyżej od ograniczeń w rotacji jej singli w stacjach radiowych, a za jej songwriterskim geniuszem czaił się cały sztab pracowników kreatywnych i specjalistów od tworzenia wizerunku w Interscope.

To nie żaden precedens, ani tym bardziej szablon, który moglibyśmy przyłożyć bezwiednie do MØ, a jedynie dowód, że to, co współcześnie niejednokrotnie próbuje się sprzedać odbiorcom jako jedyne w swoim rodzaju, bardzo często jest jedynie marketingową kreacją, a na poziomie faktycznej treści okazuje się wydmuszką.

To co prawda nie przeczy temu, że No Mythologies to Follow może się podobać, ale rzuca pewien cień na i tak już niedoskonały materiał naszpikowany takimi zagwozdkami jak „Don’t Wanna Dance”, które niemal żywcem pożycza frazę w refrenie z przeboju Mando Diao o podobnym tytule, czy „Dust Is Gone”, będącym pod każdym względem idealną imitacją wydumanych ballad wspomnianej Lany del Rey. W tej sytuacji z werdyktem czy MØ ma od siebie coś ciekawego do zaoferowania, najbezpieczniej będzie poczekać do jej kolejnej płyty.