soundtrack
Recenzja: Black Panther: The Album – Music from and Inspired By

Kendrick Lamar i inni wykonawcy
Black Panther: The Album – Music from and Inspired By (2018)
Top Dawg / Aftermath / Interscope
Uniwersum Marvela i Uniwersum Kendricka Lamara. Dwie potęgi, które przez ostatnią dekadę zawładnęły przemysłami (odpowiednio) filmowym i fonograficznym. Nic nie wskazuje, by sytuacja miała się w jakikolwiek sposób pogorszyć. Komiksy Marvela i świat hip hopu nie od dziś miały się ku sobie, jednak album zainspirowany najnowszym hitem MCU powstały pod egidą największego obecnie rapera i zgodnie z marzeniem Ryana Cooglera (reżyser „Czarnej Pantery”) to musiał być strzał w dziesiątkę. Albo chociaż śmiała próba.
Wszyscy wiemy, że Kendrick Lamar to perfekcjonista jakich mało. Wiemy również, że głównym polem dla jego artystycznych popisów i udowadniania wspomnianej perfekcji wciąż pozostają solowe wydawnictwa. Po Black Panther: The Album nie oczekiwałem przemyślanego konceptu ani opowiedzianej od tyłu historii, ale i tak dostałem coś więcej niż standardową składankę piosenek nagranych na szybko z okazji premiery blockbustera. Dwa główne hity, czyli single z SZA i Weekndem to typowo skrojone pod panujące trendy, wpadające w ucho utwory, w których sam udział gospodarza wypada blado i trudno cokolwiek z jego zwrotek zapamiętać. Poza ucieleśnieniem chaosu (i podobno głównego czarnego charakteru z filmu) w wersach zamykających „King’s Dead” K-Dot nie błyszczy w ogóle. Ale może to w porządku, bo skupia się na innej roli, czyli po prostu byciu gospodarzem (albo jak zagraniczne media uwielbiają go określać — kuratorem) projektu kilkudziesięciu innych zaangażowanych muzyków. Wychodzi mu to… nieźle, nawet poprzez spajanie albumu prostymi, wszechobecnymi hookami.
Siła soundtracku tkwi w gościach. Znakomicie wypadli wszyscy koledzy Kendricka z Black Hippy — szczególnie Ab-Soul, który dwoma pełnymi gier słownych zwrotkami niemal sprawił, że wybaczyłem mu ostatni solowy album. Zjawiskowa ekipa zebrana została w „Seasons”, sercu tego albumu i jego ośrodku artystycznej wrażliwości. Cieszy spory udział artystów pochodzących z Afryki i nadających płycie charakteru, dzięki któremu nie jest to jedynie składanka z wytwórni Top Dawg Entertainment. Przyzwoicie zaprezentowali się Jorja Smith i Zacari, ale wisienką na torcie jest utwór z udziałem pochodzącej z Vallejo rapowej ekipy SOB x RBE. Warto wspomnieć, że chłopaki wydali właśnie nowy album — sprawdźcie koniecznie, jeśli interesujecie się starym-nowym brzmieniem kalifornijskiego hip hopu. Są artyści, których wkład okazał się mniej absorbujący (2 Chainz, Khalid, Swae Lee), ale na szczęście o nikim nie można powiedzieć, że zepsuł którąkolwiek z piosenek.
Oprócz K-Dota sporą cegiełkę do powstania albumu dołożył jego wierny producent Sounwave. Z małą pomocą kilku dobrze brzmiących ksywek (Cardo, Mike Will Made It, DJ Dahi i inni), beatmaker wykreował brzmienie, którym z pewnością tętniłoby znane z filmu fikcyjne państwo Wakanda. Słychać styl znany zarówno ze starych („Intro”) jak i nowych („All The Stars”) płyt Kendricka, wzbogacony o ornamenty nawiązujące do world music — rzecz jasna z akcentem na Czarny Ląd. Nie spodziewajcie się afrobeatowych jazd w stylu Feli Kuti (ani nawet czegoś zbliżonego do najwybitniejszego utworu muzycznego wszech czasów), ale moc etnicznych naleciałości polega właśnie na ich subtelności. Nie sposób nie zwrócić uwagi na inspirowane house’em „Opps” autorstwa Ludwiga Göranssona, które przy okazji stanowi pomost między krążkiem a oryginalnym ekranowym score’em.
Dwa lata temu Kendrick Lamar pokazał, że nawet kompilacja odrzutów z ostatniego albumu może być czymś ponadprzeciętnym. Nie inaczej jest z Black Panther: The Album. Jeśli nie podejdziemy do tego jak do kolejnego To Pimp a Butterfly albo DAMN. i nie będziemy interpretować wszystkiego, co da się dostrzec w wersach i pomiędzy nimi, zauważymy bardzo przyjemną, unikającą poważnych grzechów składankę. Poza tym skumajcie, że słuchamy Future’a, Vince’a Staplesa i Schoolboya Q na płycie sklejonej na zlecenie Disneya — jeśli nie żyjemy właśnie w ciekawych czasach, to chyba takowe nigdy nie nastąpią.
Więcej Justina Timberlake’a na soundtracku Trolli

Na pewno pamiętacie „Can’t Stop the Feeling” — jeden z wczesnych hitów tego lata i nieoczekiwany (zarówno czasowo jak i muzycznie) powrót Justina Timberlake’a. Utwór promuje animowany film Trolle, który trafi do kin na jesień (w połowie października w Stanach, 4 listopada w Polsce). Na 20 września natomiast przewidziana jest premiera ścieżki dźwiękowej do filmu, na której, jak się okazuje, będzie można usłyszeć sporo więcej Timberlake’a. Poza singlową wersją „Can’t Stop the Feeling” znajdzie się na niej także wersja filmowa śpiewana przez amerykańską obsadę, a także cztery inne numery, w których można będzie usłyszeć Justina — dwa z nich w duecie z Gwen Stefani, dwa z Anną Kendrick — w tym „September”, cover przeboju grupy Earth, Wind & Fire. Wszyscy oni zresztą, a także Zooey Deschanel, Russell Brand i James Corden, stanowią wspomnianą obsadę głosową obrazu. Na trackliście znalazł się także numer „They Don’t Know” śpiewany przez Arianę Grande. Ciekawe swoją drogą, czy polska obsada dubbingowa nagra własną wersję soundtracku. Pożyjemy — zobaczymy. Cokolwiek by sądzić, zapowiada się intrygująco. Szczegóły poniżej.
John Legend z nowym utworem ponownie na ścieżce dźwiękowej

John Legend ponownie udowadnia, że ma wszystko. Jest tak zwanym full-pakietem. Na żywo niezastąpiony, pojawia się to tu to tam, grając kawałki z Love in the Future w przeróżnych aranżacjach. Występuje w duetach, chociażby z Kluczykową, porywając na nowo serca niewieście. A dzisiaj kolejny raz trafia na soundtrackowe poletko. Przy okazji, drodzy zdesperowani mężczyźni, którzy zapomnieliście poczynić plany na nadchodzące walentynki, oto i pomysł. About Last Night – komedia romantyczna, na ścieżce do której pojawia się „A Million”, premierę ma właśnie w piątek. Janek wie jak za pomocą minimalistycznego utworu zmysłowość i romantyzm przenieść w nowy wymiar i nie waha się użyć swego pościelowego wokalu by piękną balladą dodać klimatu uniesieniom wszystkich zakochanym. Jeśli film będzie równie zacny jak tracklista soundtracku – obok Legenda znajdziemy na niej kawałki Jamiroquai, Y’akoto czy Jamesa Browna, to warto pójść do kina i obetrzeć łzę (wzruszenia czy radości to się okaże). Póki co włączamy tryb maślanych spojrzeń i przy dźwiękach „A Million” trenujemy na 14-go. „Out of a billion places I only wanna be with you” – nucimy.
Robin Thicke na ścieżce dźwiękowej Anchorman 2

Już 18 grudnia na ekrany amerykańskich kin trafi Anchorman 2: The Legend Continues — druga część ciepło przyjętej komedii z Willem Ferrellem w niezapomnianej roli ekscentrycznego prezentera Rona Burgundy’ego. Gościnnie w sequelu pojawić się mają między innymi Kanye West i Drake, natomiast na ścieżce dźwiękowej uświadczymy klasyki Neila Diamonda, Hot Chocolate albo Grandmastera Melle Mela („White Lines”!). Jest też coś po części nowego — to znaczy premierowy cover „Ride Like The Wind” — klasyka wczesnej ery disco z repertuaru Christophera Crossa. Nowa wersja wykonana została przez świętującego ostatnio swój komercyjny sukces Robina Thicke’a z małym udziałem Willa Ferrella, a właściwie jego filmowego alter ego. Niby dla żartów, ale wyszło dobrze.
Wielki Gatsby – muzyczna strona produkcji do odsłuchu

Wielkie oczekiwania wzbudza nadchodząca produkcja Buza Luhrmanna – Wielki Gatsby. Film wejdzie do polskich kin 17 maja i będzie można naocznie się rozczarować – mile lub niemile. Nie mniejsze emocje – zwłaszcza po pierwszych propozycjach – ścieżka dźwiękowa do tego obrazu. Zdaje się, że jest ona – podobnie jak film – jednym wielkim eksperymentem, elaboratem na temat tego jak wiele gwiazd z odmiennych, muzycznych galaktyk, może ze sobą współpracować lub współbrzmieć na płycie. Całość firmuje producenckim nazwiskiem Jay-Z i to jemu przypadną laury lub cięgi krytyki, które może otrzymać za ten projekt. Całości (szkoda, że w jednym pliku) możecie już odsłuchać tutaj. Nie krępujcie się i podzielcie się z nami swoimi opinia na temat tego albumu.
Recenzja: The Man With the Iron Fists OST

Various Artists
The Man With the Iron Fists (2012)
Soul Temple
The Man With the Iron Fists to klasyczny film o sztuce walki zwanej kung-fu. To również debiut na srebrnym ekranie RZA jako reżysera i współscenarzysty. Wydaje się, że nikt inny nie nadawałby się lepiej do tego, żeby nakręcić taki film i stworzyć do niego muzyczne tło. To prawda. Robert Diggs jest w tym przypadku właściwą osobą na właściwym miejscu. Efekt?
Okazuje się, że będąc producentem wykonawczym, sam Bobby Digital maczał palce tylko w czterech kawałkach, dbając jednak o utrzymanie wyjątkowego klimatu. Resztę pracy scedował na zaproszonych gości. Jest ich sporo, dzięki czemu dostarczają nam interesującą mieszankę hip-hopu, neo-soulu, bluesa i R&B. Rzarector przyznał, że przy tworzeniu muzyki filmowej do tego obrazu, a także klasycznych projektów spod znaku Wu-Tang Clanu, inspirował się muzyką takich postaci jak William Bell, David Porter, Isaac Hayes, Booker T. & The M.G.’s.
Wydawnictwo otwiera zgrabna kolaboracja RZA i The Black Keys „Baddest Man Alive” w rap rockowym stylu, której świadkami byliśmy już na albumie Blakroc. Dalej mamy jeden z kilku hip-hopowych numerów osadzonych w atmosferze starożytnych Chin i wojen klanów oraz mrocznych alejek z typami spod ciemnej gwiazdy. „Black Out” wypada z nich najlepiej, choć „Rivers of Blood” czy „Tick, Tock” są warte uwagi i trzymają odpowiedni poziom. Niemałym zaskoczeniem w świetle ostatnich produkcji jest numer Kanyego Westa. W intymnym, soulowym, wyjętym niczym z 808s & Heartbreak „White Dress” Weezy brzmi o niebo lepiej, niż w wieloosobowych kolaboracjach na podkładach sklejonych na kolanie. Ponad przeciętność, choć może docenicie to dopiero po więcej niż jednym odsłuchu, wznoszą się takie utwory jak nastrojowe „Get Your Way (Sex as a Weapon)” Idle Warship (Talib Kweli i Res), minimalistyczny i piwniczny „The Archer” Killa Sin, bluesowe „Chains” Corinne Bailey Rae czy emocjonalne „Your Good Thing (Is About To End)” Mable John. Perełką od samego RZA jest „Just Blowin’ in the Wind” z Flatbush Zombies.
Być może The Abbot mógł się bardziej zaangażować i stworzyć do swojego upragnionego i wymarzonego filmu muzyczne arcydzieło. Nie stworzył. Zamiast tego dostaliśmy przyzwoity soundtrack, adekwatny dodatek, który będzie towarzyszył filmowi. Zagorzali fani Wu-Tangu będą usatysfakcjonowani, ale przypadkowy słuchacz też znajdzie coś dla siebie.
Odsłuch soundtracku Mac + Devin Go to High School
Premiera soundtracku odbędzie się dopiero 13. grudnia, ale hip hopowy duet częstuje nas już dziś odsłuchem snippetów Mac + Devin Go to High School. Mam wrażenie, że Wiz Khalifa bardzo się stara i wyciągnął Snoop Dogg’a z artystycznego dołka – a przynajmniej kiedy rapują razem wychodzi im to świetnie. Dodatkowymi gośćmi na płycie są: Juicy J, Mike Posner oraz Bruno Mars. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać na pełne wydanie krążka oraz na film.
Nowy teledysk: Cee-Lo Green „What Part Of Forever”
Kocham prostotę, nie cierpię prostactwa. Na szczęście w przypadku „What Part of Forever” mamy do czynienie z tym pierwszym terminem. Cee-Lo nigdy w swojej karierze nie poszedł na łatwiznę i chwała mu za to! Biorąc pod uwagę sukces projektu Gnarls Barkley mógłby zachowywać się jak gwiazdor, ale po co? Jemu wystarczy nagrywanie pięknej muzyki i promowanie jej równie pięknymi teledyskami. Jak kochasz przyrodę to Cee-Lo wypuścił klip dla Ciebie. Utwór „What Part of Forever” znajdziesz na składance promującej film „Eclipse”, znany w Polsce jako „Zmierzch: Zaćmienie”. Do fanów superprodukcji kinowej się nie zaliczam, ale bez wątpienia jestem wiernym słuchaczem pana Thomasa. Stuprocentowa rekomendacja!
Sony wydaje pierwszy pośmiertny singiel Jacksona
Jak zapowiadano od pewnego czasu, w niedzielę o północy miała miejsce premiera pierwszego pośmiertnego singla Michaela Jacksona, który pojawi się także na soundtracku do filmu This Is It będącego zapisem prób do planowanej serii koncertów w londyńskiej O2 Arena. Dlaczego nie użyłem sformułowania „nowy singiel”? Nie bez powodu, bo utwór o tytule „This Is It” firmowany jako nowe wydawnictwo Króla Popu, wcale nie został nagrany z myślą o powrocie na scenę i nowej płycie, ale najprawdopodobniej pochodzi z pierwszej połowy lat 80tych i został nagrany z myślą o Victory The Jacksons. Wszystko wygląda na to, że Sony desperacko próbowało odnaleźć, coś w twórczości Michaela, co zawierałoby słowa this is it, a że znalazło jedynie stare, niewykorzystane demo, wielokrotnie odrzucane przy okazji różnych projektów, to niestety takim właśnie będzie pierwszy pośmiertny singiel Jacksona. Utwór do odsłuchania po skoku. Cały soundtrack do filmu, zawierający największe hity piosenkarza i tytułowy utwór w dwóch wersjach trafi do sklepów już 26 października.
Nowy teledysk: Jadakiss & Faith Evans „Letter To B.I.G.”
O filmie przedstawiającym życie i śmierć wielkiego rapera Notoriousa B.I.G. pisaliśmy już wielokrotnie. Premiera obrazu miała miejsce 16 stycznia i od razu widać, że obraz jest promowany znacznie słabiej niż chociażby filmy o życiu Tupaca czy Eminema. Dopiero po blisko dwóch tygodniach otrzymujemy klip do utworu promującego – „Letter To B.I.G.” w wykonaniu najbardziej niepożądanego obecnie rapera Ameryki, czyli Jadakissa i od kilku lat trzymającej się raczej z daleka od czerwonych dywanów i blasku świateł – Faith Evans. Kawałek składa się z jednej bardzo długiej niemalże 3-minutowej zwrotki Jada i kilku śpiewanych linijek Faith na samym końcu. Teledysk także nie powala, oboje z wykonawców wyglądają co najmniej przeciętnie, a magii, która towarzyszyła chociażby klipowi do „Dyin’ To Live” także nie ma. Sam Jadakiss natomiast próbuje ratować swój trzeci solowy album od komercyjnej klęski i w zeszłym tygodniu wypuścił do amerykańskich rozgłośni radiowych swój najnowszy singiel „Can’t Stop Me”.