Muszę przyznać, że z muzyką Nneki zetknąłem się po raz pierwszy dopiero w zeszłym roku, kiedy jej drugi krążek „No Longer at Ease” wchodził na polskie półki sklepowe. Przy okazji promocji wydawnictwa wytwórnia zagrała mocną kartą nazywając Nnekę nową Lauryn Hill, Erykah Badu i Ayo w jednym. W końcu Amy Winehouse i Jazmine Sullivan też porównywano do Hill i znakomicie się sprzedały, więc czemu by nie? Choćby dlatego, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdą.
Promocja muzyki nieznanych dotąd wykonawców bazująca na porównywaniu ich do utartych już na rynku marek muzycznych ma swoje plusy i minusy. Taka reklama wykonawcy jest na pewno tańsza dla wytwórni niż lansowanie jego przebojów w radiu czy telewizji, szczególnie wtedy gdy nie są szczególnie radio-friendly, na pewno odnosi też efekty, w postaci dużej liczby osób kojarzących nazwiska tych, do których się artystę porównuje i choćby z czystej ciekawości sprawdzających kimże jest to nowe muzyczne odkrycie. Z drugiej strony są duże szanse, że w ogólnej świadomości słuchaczy wykonawca do końca pozostanie tylko kopią zastępczą artystów, do których się go porównuje, a przy bardziej wybrednych gustach, porównania takie mogą najpierw bardzo zaostrzyć apetyt, a następnie zupełnie zawieść wszelkie oczekiwania. Tak jest właśnie z Nneką. Najpierw podaje się, że brytyjski Sunday Times określił jej album mianem ‚równie dobrego, co „The Miseducation of Lauryn Hill”‚, a później okazuje się, że jeśli mielibyśmy bazować tylko i wyłącznie na tym wydumanym porównaniu, moglibyśmy spokojnie wyrzucić ten pierwszy do kosza po kilku przesłuchaniach. Byłbym jednak głuchy, gdybym nie przyznał, że istnieją pewne podobieństwa, jak zaangażowane teksty, okołoreggaeowe motywy (które jednak u Nneki zdecydowanie przeważają), neosoulowe wokale czy okładki obu krążków (i gdzie tu inwencja artystyczna?). Ostatecznie porównując obie płyty „Miseducation” jest albumem zupełnie innym, nagranym zupełnie inaczej i o zupełnie innych rzeczach. Nie mniej jednak „No Longer at Ease” to dobra płyta i co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
Album, jak już pisałem jest silnie reggeowy, podobnie zresztą jak debiutanckie „Victim of Truth”. Słuchając obu płyt, wydaje się, że bardziej trafne byłoby nazwanie Nneki (na potrzeby kampanii reklamowej) Bobem Marleyem w spódnicy aniżeli regionalną Hill czy Badu na obszar Europy środkowej. „No Longer at Ease” jest krążkiem na tyle równym i spójnym, że ciężko wskazać utwory odstające poziomem czy to pozytywnie czy negatywnie. I o ile słuchając płyty w całości, wrażenie jest bardzo dobre i budujące, o tyle chcąc selektywnie wybrać kilka ulubionych tracków na playlistę, nie tylko ciężko jest się zdecydować, które brzmią wyraźnie najlepiej, ale jeśli już ostatecznie tego wyboru dokonamy, to słuchając ich oddzielnie klimat, stworzony przez całość krążka, wyraźnie gdzieś ulatuje. Kolejną kwestią pozostaje, że zdecydowanie nie jest to płyta, której słuchając zrelaksujemy się leżąc na trawie w ciepłe wiosenne popołudnie. Ani brzmienie, ani teksty nie są z tych, które moglibyśmy określić mianem lekkich, co słychać już od pierwszego utworu, o wiele mówiącym tytule „Death”, rozpoczynającego się niczym marsz pogrzebowy. Zaraz potem wchodzi, chyba najbardziej popularny do tej pory utwór artystki „Heartbeat”, który również nie wpasowuje się w klimat błogiego spokoju, ale raczej może przyprawić o zawał serca, głównie przez (genialne) połączenie pulsującego beatu z powtarzanymi, przez Nnekę, w jego rytm, frazami tekstu, co chociaż dla mnie brzmi fantastycznie, równie dobrze, może być dla innych dość irytujące. Melodie i podkłady w większości utworów zresztą są bardzo ciężkie i mroczne, co przywodzi na myśl nieco te z arcygenialnego „VooDoo” D’Angelo, choć tam jest zdecydowanie spokojniej i wbrew pozorom pogodniej. Najjaśniejszy moment albumu to tradycyjne pogodne reggae we „From Africa 2 U”. Natomiast monologu artystki w „Halfcast” nie sposób nie skojarzyć z „Twinkle” z ostatniego krążka Badu czy muzyką Saula Williamsa.
Dla mnie osobiście najlepsze momenty poza wspomnianym „Heartbeat” przychodzą wraz z końcem albumu w postaci rapowanego „Focus” z nieco rockowym podkładem i lekko płynącym refrenem, w dość niekonwencjonalny sposób promującym Boga „Kangpe” i zamykającym krążek „Deadly Combination” ze słoniowym beatem i przeciwstawionym mu subtelnym wokalem. Zdecydowanym minusem płyty jest zbyt ujednolicone brzmienie, przez co pojedyncze utwory giną gdzieś w kompozycji całego albumu i bardzo ciężko wyłowić te, które są naprawdę warte uwagi. Inną sprawą są teksty, które przygniecione przez muzykę i afrykańskie narzecze piosenkarki, pozostają gdzieś daleko w tyle. Ostatecznie chociaż Nneka stworzyła na tej płycie coś swojego, to jednak wyraźnie dostrzegalne są jej inspiracje muzyczne, niestety częstokroć wystające o wiele powyżej ponad poziom „No Longer at Ease”. Artystka niestety nie zrobiła też w zasadzie żadnego kroku do przodu jeśli chodzi o brzmienie, od czasu debiutanckiego „Victim of Truth”. Nawet pomimo tych wszystkich niedociągnięć nie sposób odmówić Nnece potencjału, dobrych pomysłów i inspiracji i nagrania naprawdę przyzwoitego, choć nie znakomitego, albumu.
Komentarze