Wydarzenia

40 najlepszych płyt 2009 wg Soulbowl.pl

Data: 30 grudnia 2009 Autor: Komentarzy:

40 najlepszych płyt 2009 wg Soulbowl.pl

Kontynuując naszą zeszłoroczną tradycję tworzenia listy czarnych płyt, które wg nas zasługują na miano najlepszych w danym roku, pragnę zaprezentować Wam odsłonę 40 najlepszych albumów roku 2009 wg Soulbowl.pl. O tym dlaczego w tym roku płyt jest aż czterdzieści, o tym jak powstawał poniższy ranking, o planach Soulbowl na przyszłość i wielu innych mniej lub bardziej ważnych sprawach opowie Wam w tym roku osobiście Siostra, w specjalnie przygotowanym wideo.

A jakie płyty w roku 2009 uznaliśmy za najlepsze? O tym, jak to zwykle bywa na Soulbowlu, po skoku!

#1. Maxwell „BLACKsummers’night”

BLACKsummers’night to definicja wyrażenia instant classic. Z miejsca klasyczny. W recenzjach określany jako dojrzały, ciepły, prawdziwy, nowy album Maxwella przypomina jak powinna brzmieć muzyka. Zapomnijcie o auto-tunach, future, retro czy też ultra soulach bo zwyczajny soul ma się świetnie, przynajmniej w osobie Maxwella. Obyśmy tylko na jego następne dzieło nie musieli czekać kolejnych 8 lat!

SIOSTRA

#2. The Sa-Ra Creative Partners „Nuclear Evolution: The Age of Love”

Po The Hollywood Recordings wszyscy czekali na drugi krążek kolektywu z Los Angeles. Ostatecznie dostaliśmy barwny, bogaty i zdecydowanie genialny album. Muzyka otwarta i odważna, nieograniczona żadnymi zasadami i konwenansami. Każdy odsłuch maluje przed oczami inne obrazy, zabiera w totalnie inną przestrzeń, gdzie wszystko jest możliwe. Kosmiczne dźwięki i niepowtarzalny klimat, który pozostaje w pamięci jeszcze na długo po odsłuchaniu. Rewelacja.

ROUX SPANA

#3. Mayer Hawthorne „A Strange Arrangement”

Skromny białas z Detroit postanowił prawdopodobnie wywrócić rynek muzyczny swoim debiutanckim albumem. Jego A Strange Arrangement to okraszona bardzo ciepłymi dźwiękami płyta odwołująca się mocno do najlepszych lat soulu, a sam Mayer Hawthorne zaskarbił sobie serca słuchaczy niebanalnym sposobem w jaki opowiada o relacjach między ludzkich. Przez miłośników winyli określony jako “Pan z serduszkiem”, który ma przed sobą wspaniałe możliwości i perspektywy.

OKS

#4. Joy Jones „Godchild”

Wokalistka z Trynidadu oczarowała swoim debiutanckim albumem. Wydała kolorowy, miękki i bardzo klimatyczny krążek, którego słucha się rewelacyjnie w każdej sytuacji. Bardzo różny a jednak spójny i równy. Mieszała jazz, afro beat, soul, funk, gospel i rytmy soca. Do tego bardzo charakterystyczna barwa głosu i bijąca z niego szczerość. Nieprzekombinowane utwory, które tym samym są bardzo bogato zaaranżowane, zatopione w ciepłych barwach. W neo-soulowym klimacie zdecydowanie najciekawsza płyta tego roku.

ROUX SPANA

#5. Joss Stone „Colour Me Free”

Czwarty studyjny album młodziutkiej artystki zdrowo namieszał w tym roku. Nie przepadam za jej wcześniejszymi dokonaniami i od początku podchodziłam sceptycznie do wydawnictwa. Jakże jak wielkie było moje zaskoczenie po pierwszym odsłuchu. Joss Stone pokazała, że nie trzeba skomplikowanych podkładów, milionów sampli, wszędobylskich producentów i ogromu czasu do nagrania naprawdę dobrego albumu. Stare, tradycyjne instrumenty + klimatyczne melodie + charyzma i wielki głos Joss = powrót do przeszłości w wielkim stylu.

LEJDI K’

#6. Mos Def „The Ecstatic”

The Ecstatic to z pewnością jedna z najbardziej oczekiwanych hip-hopowych płyt 2009. Jej wydanie przesuwane było kilkakrotnie i była chwila, że stało się ono na tyle niepewne, że nikt nie oczekiwał po tym krążku cudów. Apetyt niektórych na kolejny album wspaniałego Mos Defa ostudziło także wydanie chłodno przyjętego Tru3 Magic na przełomie 2006/07. Nie mniej jednak The Ecstatic wreszcie się ukazało i choć cudów faktycznie tu nie znajdziemy, mamy za to bardzo solidny i realny kawałek rapu. Jak wszystkie poprzednie albumy Defa, ten także cechuje specyficzna atmosfera właściwa tylko tej płycie. Produkcja, beaty, teksty, klimat pojedynczych kompozycji jest bardzo zróżnicowany, ale osoba Mos Defa w magiczny sposób łączy wszystkie te niezależne wektory w jedną całość. The Ecstatic nie tylko sprostał oczekiwaniom słuchaczy, ale wręcz rozszerzył je, ugruntowując się przy tym na pozycji jednej z najlepszych płyt roku i w dojrzały i przemyślany sposób rozszerzając dorobek twórczy Mosa.

AAKTT

#7. Daniel Merriweather „Love & War”

Daniel, oh ah, Merriweather – jeden z moich faworytów ulokował się na szczęśliwym miejscu numer 7. Zdolny, acz mało urodziwy australijski chłopak o trudnym nazwisku pokazał, że stać go na naprawdę mocne wejście i debiut. Stylowe, Ronsonowe brzmienie nawiązujące do soulu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, wyrazisty, momentami zadziorny, a często nastrojowy wokal i brudne aranżacje – to wszystko możemy znaleźć na albumie Love & War.

LEJDI K’

#8. Ledisi „Turn Me Loose”

W tym roku Ledisi zaskoczyła chyba wszystkich. Zmiany były widoczne od samego początku. Kto spodziewałby się aż tak dobrej formy, ogromnej energii i solidnej dawki dobrego soulu i funku delikatne zmieszanego z jazzem i bluesem? Doskonali producenci nie zawiedli. W efekcie dostaliśmy wyśmienity album pełen prawdziwych emocji, kuszący świeżością, dopracowany w każdym szczególe.

LEJDI K’

#9. Electric Wire Hustle „Every Waking Hour”

Jedno z oryginalniejszych i ciekawszych odkryć tego roku. Pojawili się tak naprawdę znikąd i momentalnie zyskali wielki szacunek fanów future soulu i kosmicznego funku. Ciepłe brzmienia, ogromna otwartość na eksperymenty i zero przewidywalności. Trio z Nowej Zelandii nagrało świetny krążek na którym gościnnie pojawili się m.in. Stacy Epps, Georgia Anne Muldrow i Declaime. Album nieprzeładowany, klimatyczny i bardzo przestrzenny. Utwory „Waters” i „Perception” to jedne z lepszych numerów tego roku.

ROUX SPANA

#10. Q-Tip „Kamaal the Abstract”

Album, który udowadnia jak niewielkie pojęcie o muzyce mają czasem wytwórnie płytowe. Odłożona na półkę na 8 lat płyta Kamaal the Abstract została w 2001 roku oceniona przez Aristę jako „nieposiadająca potencjału komercyjnego”. Po zeszłorocznym sukcesie The Reneissance album wreszcie może oficjalnie trafić na nasze półki. Chwała Q-Tipowi za to, że umiał udowodnić muzycznym „specom” jak bardzo się mylą. Co więcej mogę napisać o tym albumie? Przecież wszyscy świetnie go już znamy.

SIOSTRA

#11. Alicia Keys „The Element of Freedom”

Starsi i wierni fani starali się wybić z pamięci płytę As I Am, ponieważ tam panna Keys rozpoczęła swój romans z popem. Dzisiaj możemy śmiało powiedzieć, że ta relacja zapoczątkowana w 2007 roku przetrwała do dziś i zostawiła duże ślady na The Element of Freedom. Czy to źle? Nie, balans jest doskonały. Płyty słucha się z wielką przyjemnością. Choć żaden utwór nie jest szczególnie śmiały i wyrazisty, są tu też bardzo mocne kawałki. Ode mnie brawa. Taką Alę też kupuje.

LEJDI K’

#12. Nicolay „Shibuya: City Lights Vol. 2”

O Nicolay’u chyba mówić wiele nie trzeba. Ja nie potrafię na niego powiedzieć złego słowa. Wszechstronny, bardzo kreatywny członek The Foreign Exchange zafundował nam w 2009 drugą część projektu Shibuya. Klimatu i nastrojowości krążka nie da się określić słowami. Emocjonalne melodie, bujne akordy i dźwięki, innowacyjne rytmy. Z każdym kolejnym wydawnictwem daje nam się poznać z lepszej strony. Strach pomyśleć co będzie w przyszłym roku.

LEJDI K’

#13. The-Dream „Love vs. Money”

Aby dobrze podejść do tego krążka, trzeba sobie uświadomić, że współczesne R&B ma bardzo ograniczone pole zasięgu, jeśli chodzi o tematykę. Zgodnie z tytułem, najnowszy album The-Dream jest głównie o seksie i pieniądzach, więc we wspomniane kanony wpasowuje się znakomicie. Co więcej, nie można odmówić Dreamowi znakomitego wyczucia czasu i nagrania płyty o brzmieniu, które niejako wprowadza mainstreamowe R&B w kolejną dekadę XXI wieku. Powiem więcej – gdybym miał wybrać, moim zdaniem, najlepszy krążek R&B ostatniego dziesięciolecia, to bez chwili wahania wybrałbym właśnie Love vs. Money. Dlaczego? Bo to płyta bardzo solidna i spójna tematycznie i muzycznie. The-Dream stworzył tu bardzo specyficzny klimat zmysłowej stagnacji, przewijającej się na tle elektronicznych beatów, za często nieprzyzwoitymi tekstami. To wszystko sprawia, że choć z początku wszystkie utwory mogą brzmieć podobnie, z każdym kolejnym przesłuchaniem zaczynają podobać się coraz bardziej. To album jaki chcieliby nagrać R. Kelly czy Usher, ale w chwili obecnej jest poza ich zasięgiem.

AAKTT

#14. Crown City Rockers „The Day After Forever”

Załoga z Oakland kazała czekać aż 5 długich lat na swój powrót. W tym czasie członkowie grupy mieli swoje poboczne projekty. Żaden z nich jednak nie spełnił w pełni pokładanych w nim oczekiwań i w 2009 roku przyszedł czas na reaktywację Crown City Rockers. Na The Day After Forever zespół pokazuje się z możliwie najlepszej strony, sięgając po inspirację do klasyki hip-hopu i efektownie łącząc to w spójną całość wraz z ostatnimi neo-soulowymi trendami i ich indywidualnym brzmieniem. Rezultat to jedna z najlepszych czarnych płyt 2009, przywodząca na myśl piękne czasy, kiedy hip-hop nie znał vocodera.

AAKTT

#15. VV Brown „Travelling Like the Light”

VV Brown potrafi na różne ciekawe sposoby wyrazić słowo miłość. Czasami wcielając się w role dojrzałej kobiety, a innym razem zakochanej nastolatki, przy tym wszystkim po prostu dalej dobrze bawi się muzyką. A ta jest pozytywna i ewidentnie nakręca ją do działania. Panna Brown ciekawie wyraziła swoje artystyczne “ja” i jej przyszły muzyczny rozwój powinien pozostać w dalszym ciągu pod bardzo uważną obserwacją.

OKS

#16. Georgia Anne Muldrow „Umsindo”

W 2009 roku po wielu kolaboracjach i kilku ep-kach, Georgia Anne Muldrow wróciła na scenę ze swoim drugim pełnometrażowym krążkiem – Umsindo, co zonacza „dźwięk” w języku Zulu. A dźwięk jest niesamowity, bo panna Muldrow lubi eksperymenty, w związku z czym na płycie słychać całą gamę instrumentów grających pod jej dyktando w klimatach oscylujących wokół funku, bluesa, hip-hopu, jazz-fusion, a nawet muzyki elektronicznej. Wszystko to oczywiście w zalewie neo-soulowej najwyższej jakości! Jednak to, co sprawia, że muzyka Georgii jest naprawdę wyjątkowa, to jej free-jazzowy wręcz sposób śpiewania. Właśnie przez to, że muzyki, którą tworzy nie da się w żaden sposób zaszufladkować i składa się na unikalny klimat na każdym z jej wydawnictw. Umsindo jest tego najlepszym dowodem.

AAKTT

#17. Platinum Pied Pipers „Abundance”

Duże oczekiwania po Triple P – i jak wyszło? Przede wszystkim inaczej. Album jest bardziej organiczny, melodyjny i dopracowany (momentami może przepracowany). Dostaliśmy klimaty motownowskie z domieszką elektroniki. Płyta dobra i przyjemna w odsłuchu i może gdyby nie Triple P, byłaby rewelacyjna. Nie zmienia to jednak faktu, że duet producencki postarał się i na swoje miejsce w zestawieniu jak najbardziej zasłużył.

ROUX SPANA

#18. India.Arie „Testimony: Vol. 2, Love & Politics”

Choć generalnie to najsłabszy z albumów Indii, to mimo tego jakościowo plasuje się o wiele wyżej niż większość mainstreamowego R&B. Dla samej artystki to album wyjątkowy bo, jak twierdzi, nie nagrany pod presją fanów i wytwórni. Wedle tytułu artystka dotyka spraw miłości i polityki, i odrębność tematów sprawia, że album nieco się dłuży. Jednak liryka Indii jak zwykle nie zawodzi. To wspaniałe słyszeć, że kobieta ma coś więcej do wyśpiewania niż żałosne rymy o seksie, byciu fierce i stanie swojego konta.

SIOSTRA

#19. Whitney Houston „I Look to You”

Wielu nie wierzyło, że po tym wszystkim, co ostatnio się działo w życiu Whitney Houston, wokalistka będzie w stanie powrócić na scenę w wielkim stylu. A jednak się udało. Na I Look to You znalazło się wszystko, co powinno się znaleźć na porządnym albumie R&B. Mamy tutaj Whitney baunsującą ze specjalistą od mrocznych bangerów – Danją, mamy Whitney śpiewającą swoje sygnaturowe wielkie ballady, mamy również Whitney wpasowującą się w trend kawałków mid-tempo ze stajni Stargate czy Akona. I choć album ma to wszystko, nie jest rewelacyjny. Pomimo tego, sądzę, że fani czekający na powrót Houston przez ostatnią dekadę, powinni być usatysfakcjonowani.

FILIP

#20. Kid Cudi „Man on the Moon: The End of Day”

Kid Cudi wydaje się być rzeczywiście muzycznie na jakiejś innej planecie. Niekiedy może nawet za bardzo odlatuje w swój własny świat, który ciężko do końca nazwać światem hip-hopu, ale on konsekwentnie krocząc swoją własną ścieżką otwiera drzwi i poszerza nam horyzonty. Warto więc odbyć z nim taką podróż, by stać się bogatszym o kolejne doświadczenia.

OKS

#21. N.A.S.A. „The Spirit of Apollo”

Mieszanka najróżniejszych klimatów i inspiracji muzycznych nad którymi czuwają razem Squeak E. Clean i DJ Zegon. Hip-hop, funk, electro i rock podane w bardzo ciekawej postaci, a do tego masa interesujących gości, którzy swoją obecnością i posiadanymi umiejętnościami sprawiają, że jest to bardzo ciekawy krążek. Gdyby jednak autorzy pomyśleli o jakiejś konkretnej myśli przewodniej dla tego wydawnictwa, byłoby z pewnością jeszcze lepiej.

OKS

#22. Eric Roberson „Music Fan First”

Do pozostałych redaktorów: Dlaczego ta płyta jest tak nisko? No dlaczego? Nie słychaliście jej – przyznajcie się!
Gdybyście jej bowiem słuchali to zakochalibyście się od pierwszej chwili. Ponieważ jesteśmy na miejscu 22 to nie mogę się za bardzo podniecać, napiszę zatem tylko, że Erro depcze Maxwellowi po piętach. Nagrywając ten album Roberson poeksperymentował z muzyką bardzo udanie, zaryzykował i to mu się opłaciło. Music Fan First wcale nie bez powodu został płytą roku na stronie soulbounce.com.

SIOSTRA

#23. Robin Thicke „Sex Therapy”

Na swoim czwartym albumie Robin Thicke pokazuje swoją bardziej niegrzeczną stronę, odrywając się nieco od wizerunku nadwornego gentlemana sceny urban. Muzycznie, Thicke odnajduje swoje bardziej drapieżne korzenie, które słychać m.in. w bangerze „Shakin’ It 4 Daddy” czy dance’owym kawałku, którego by nie powstydził się nawet Ne-Yo, czyli kolaboracji z Estelle, „Rollacoasta”. Zadziorność Robina jest bardzo widoczna nie tylko w warstwie muzycznej, ale i również lirycznej – czy spodziewaliście się, że kiedykolwiek Robin będzie śpiewał o podrywaniu dziewczyn w klubie?

FILIP

#24. Ciara „Fantasy Ride”

Początkowo mająca być podzielona na trzy części o zupełnie różnych motywach, muzyczna podróż Ciary, którą zafundowała nam w tym roku to zbiór tego, co w wokalistce najlepsze. Mamy tutaj i agresywne klubowe bangery („Work”), crunkowe numery, do których przyzwyczaiła nas od początku swojej kariery („Pucker Up”) oraz seksowne slow-jamy, które mogą być tłem do romantycznej kolacji przy świecach („Like a Surgeon”). Podczas słuchania płyty ma się poczucie, że Fantasy Ride to starannie dopracowany zbiór kawałków, nad którym czuwali najpopularniejsi producenci obecnej sceny urban. Sama Ciara nie bała się zaryzykować i pójść krok dalej w odkrywaniu muzyki poprzez chociażby… śpiewanie operowym głosem. Dobra rzecz.

FILIP

#25. Raekwon „Only Built 4 Cuban Linx… Pt II”

Naprawdę ciężko napisać o tej płycie w kilku słowach. Only Built 4 Cuban Linx… Pt II, druga część jednego z najlepszych hip-hopowych albumów lat 90tych, zapowiadana już od 2005 roku, w końcu po wielu niedogodnościach zostaje wydana i jak to bywa przy takich projektach z jednej strony wzbudza zachwyty i owacje, z drugiej pewne kontrowersje. Krążek jest niestety nieuchronnie skazany na porównania z genialnym poprzednikiem, choć moim zdaniem jak najbardziej broni się sam. Jeśli tylko pozbawimy go muzycznego kontekstu, okaże się, że to zdecydowanie pozycja godna uwagi. To wspaniały powrót do czasów światłości Wu-Tang Clanu i złotego okresu hip-hopu w pierwszej połowie lat 90tych. I choć ani beaty, ani produkcje, ani poruszane kwestie nie są niczym odkrywczym i innowacyjnym, jest to z pewnością bardzo dobry album, mający swoje miejsce w ścisłej czołówce najlepszych hip-hopowych projektów roku.

AAKTT

#26. Chrisette Michele „Epiphany”

Po dobrym i interesującym debiucie oczekiwałam od Chrisette średniej wielkości miazgi. Przeliczyłam się, choć i tak dostałam miałki mainstreamowy krążek, na tle innych, tegorocznych okazów ginącego R&B nie jest jednak wcale taki zły. Może nawet przywrócił mi trochę wiarę w ten gatunek? I chociażby dlatego zagościła w naszym tegorocznym top 40. Mimo wszystko mam nadzieję, że na swoim kolejnym albumie popisze się bardziej bo ma wszystkie ku temu potrzebne cechy i narzędzia.

LEJDI K’

#27. Prince „LOtUSFLOW3R”

Książę pełen szalonych pomysłów postanowił wydać w tym roku aż trzy albumy jednocześnie, w tym jeden swojej podopiecznej – Brii Valente. Płytę LOtUSFLOW3R poświęcił raczej spokojnym kompozycjom, przepełnionym lekko gitarowymi brzmieniami. Słychać jednak, że sam Prince ewidentnie dobrze się na tym wydawnictwie bawi. Nie tracąc przy tym nic na jakości swoich nagrań postawił na solidność, a nie eksperymenty. Książę dostarczył bardzo ciekawy trójpack wszystkim swoim wiernym fanom.

OKS

#28. Mulatu Astatke & the Heliocentrics „Inspiration Information”

Dwa różne światy połączyła jedna idea – nagrać płytę „wolną” i nieograniczoną żadnymi ramami. Mulatu Astatke, ojciec chrzestny ethno jazzu spotkał się z zespołem The Heliocentrics i razem stworzyli krążek przesiąknięty brudnym, momentami ciężkim brzmieniem, charakterystycznym, bujającym groovem, afrykańską ideą i lekką psychodelią. Bardzo specyficzny album, udowadniający, że muzyka faktycznie łączy pokolenia, a w efekcie można otrzymać coś naprawdę fenomenalnego i unikalnego.

ROUX SPANA

#29. Fat Freddy’s Drop „Dr. Boondigga & the Big BW”

Drugi album grupy z Nowej Zelandii był przede wszystkim długo wyczekiwany. Kazali na siebie czekać ponad 4 lata i zdecydowanie było warto. W efekcie dostaliśmy płytę ciepłą, mniej melancholijną i stonowaną, bardziej rytmiczną, dopracowaną i melodyjną. Fuzja dubu, reggae, jazzu i funku na najwyższym poziomie. Krótko mówiąc, nie zawiedli i spełnili oczekiwania w 100%.

ROUX SPANA

#30. J Dilla „Jay Stay Paid”

Płyta dla wszystkich, którzy pokochali Donuts. Zmiksowanemu w stylu audycji radiowej albumowi komentarz zapewnia Pete Rock. Jay Stay Paid to mało rapowania a dużo świetnych bitów J Dilli. Bo to o nie właśnie chodzi na tym pośmiertnym albumie. Choć takie wydawnictwa rzadko są udane, tym razem fani Jay Dee powinni być usatysfakcjonowani.

SIOSTRA

#31. Keri Hilson „In a Perfect World…”

Po przesadnych opóźnieniach wydania i niezbyt udanych singlach promocyjnych, można było spodziewać się o wiele gorszej prezentacji w wykonaniu Hilson. Album In a Perfect World… jest co najmniej dobry. Na szczęście Keri ma osobowość i bardzo dobre pióro, co w połączeniu z fachową produkcją trzyma płytę w ryzach. Debiut Keri odbieram jednak bardziej jako zapowiedź tego, jaką artystką może ona być, niż jako ostateczne i prawdziwe jej wcielenie.

SIOSTRA

#32. Clipse „Til the Casket Drops”

Solidność to podstawa braci Thornton. Trzeci studyjny album Til the Casket Drops potwierdza ich dobrą formę, talent i kunszt raperski. Są idealnym przykładem na to, że nie ilość i częstotliwość z jaką wydaje się płyty, ale ich jakość buduje status wykonawców. Malice i Pusha-T stworzyli kolejny album, którego słuchanie dostarcza sporej przyjemności i przywraca wiarę w solidne rapowe mainstreamowe produkcje.

OKS

#33. Fashawn „Boy Meets World”

Część z Was pewnie spyta: o co chodzi z tym Fashawnem? Otóż ten dwudziestojednolatek z Fresno w USA pretenduje do miana hip-hopowego odkrycia roku. Wydany w październiku debiutancki Boy Meets World, w całości wyprodukowany przez Exile to jedna z najlepszych rapowych płyt minionego roku. Produkcje Exile jak zwykle trzymają wysoki poziom, nawet mimo, że nie zaskakują już tak jak kiedyś, cały album utrzymany jest w przyjemnym boombapowym klimacie, przywodzącym na myśl najlepsze płyty ATCQ. W centrum całości znajduje się jednak Fashawn, który doskonale spisuje się jako charyzmatyczny MC. Tu nie ma słabych momentów, wszystko jest idealnie wyważone. To wspaniałe, że w 2009 roku nadal pojawiają się właściwie znikąd takie muzyczne niespodzianki.

AAKTT

#34. Shafiq Husayn „Shafiq En’ A-Free-Ka”

1/3 The Sa-Ra Creative Partners, Shafiq Husayn wydał swój solowy album w połowie roku. Bez większej reklamy, ot tak. I zaskoczył wszystkich, którzy lubują się w futurystycznych funkowo-soulowych brzmieniach. Album momentami bardziej ułożony, chwilami bardziej eksperymentalny, zdecydowanie bardzo indywidualny. Słychać, że Shafiq radzi sobie solowo tak samo dobrze jak w towarzystwie kolegów z grupy. Kosmiczny soul z gościnnym udziałem m.in. Count Bass’a D, Bilala, Om’mas’a, Rozzi Damie i Fatimy. Krążek świetny i bardzo klimatyczny.

ROUX SPANA

#35. Georgia Anne Muldrow „Early”

Iluż to już dobrych artystów rozwinęło skrzydła pod znakiem Stones Throw Records? Płyta Early jest zbiorem utworów nagranych przez Georgię Anne Muldrow w wieku 17-19 lat. Zadziwia i zyskuje inny wymiar w porównaniu z jej nowymi nagraniami. To prosta i szczera, pozytywna płyta, która sprawi, że poczujecie się lepiej ze sobą. To album pełen rozmarzonej nadziei na lepsze jutro.

SIOSTRA

#36. Mariah Carey „Memoirs of an Imperfect Angel”

Mimi o dziwo nie nagrała najgorszego albumu w swojej karierze, a tak się wszystko komicznie zapowiadało. Odłożyła na bok cukierki, różowe spinki, wyszła z pokoju Hello Kitty i nagrała zmysłowy krążek którego słuchanie sprawia dziwnie odprężające uczucie. Tak jest przynajmniej w moim przypadku. To nic, że większość tekstów jest o jej mężu Piętaszku, a zawartość płyty zagłusza swoimi skandalami i gustem. Powrót do korzeni się opłacił.

LEJDI K’

#37. Jaspects „The Polkadotted Stripe”

The Polkadotted Stripe jest niewątpliwie jedną z najciekawszych płyt mijającego roku. Jej jedyny mankament to fakt, że niestety do tej pory grupie Jaspects nie udało się zaistnieć w masowej świadomości muzycznej, przez co ilość odbiorców ich najnowszego dzieła drastycznie się kurczy. Na płycie zespół bardzo zręcznie łączy funk, jazz czy nawet big band w klasycznym rozumieniu ze współczesnym R&B, neo-soulem, hip-hopem i elektroniką. Rezultat jest naprawdę o wiele bardziej niż zadowalający, aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć po którykolwiek z 11 utworów znajdujących się na albumie. Większość z powszechnie rozpoznawalnych współczesnych czarnych artystów nigdy nie stworzy dzieła tak spójnego kompozycyjnie, gdzie jednocześnie każdy numer jest ciekawy i intrygujący na swój własny sposób.

AAKTT

#38. Amerie „In Love & War”

Dla jednych gwiazda jednego przeboju, dla innych artystka, która bez bitów Richa Harrisona nie ma szans na wybicie się. Otóż po kilku problemach z wytwórniami po wydaniu jej trzeciego albumu, Amerie zebrała się w sobie i dostarczyła nam porządną dawkę R&B na swoim nowym longplay’u. Wokalistka zrezygnowała z wielkich nazwisk, jeśli chodzi o produkcję i postawiła na organiczność materiału, nawet jeśli nie idzie ona w parze z przebojowością. Na In Love & War znajdziemy mieszankę takich stylów jak funk, hip-hop, soul, a nawet trochę rocka. Wszystko to w połączeniu z wyjątkowym głosem Amerie dało efekt, którego piosenkarka nie powinna się wstydzić.

FILIP

#39. Allen Toussaint „The Bright Mississippi”

The Bright Mississippi to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych płytowych reprezentantów czarnego jazzu w 2009. W ostatnich bowiem latach geniusz nowoorleańskiego R&B – Allen Toussaint oddalił się nieco od soulowej stylistyki z jaką głównie jest kojarzony, w stronę miłego, pogodnego jazzu. I właśnie w takiej odsłonie znajdziecie go na The Bright Mississippi. Nowa płyta to 12 kompozycji najwyższej jakości, czerpiących całymi garściami z twórczości takich mistrzów jak Duke Ellington czy Thelonious Monk.

AAKTT

#40. Zeus „Album Zeusa”

Drugi solowy album łódzkiego rapera to połączenie energetycznych bitów i dojrzałych, a miejscami wręcz kontrowersyjnych tekstów. Zeus z dużą pewnością siebie po raz kolejny zaznacza swoje miejsce na rodzimej scenie hip-hopowej, przy tym nie pozwala pozostać słuchaczom biernymi. Wywołuje więc swoimi nagraniami skrajne emocje u odbiorców od zachwytów po miażdżącą krytykę.

OKS

Komentarze

komentarzy