Ale, ale… nie jest to barbarzyńskie odtwórstwo, na jakie raz na jakiś czas targają się kolejno upadli bardowie minionych lat Seal, Phil Collins, Rod Stuart, Craig David, wymieniając jedynie kilku. To bardzo kreatywna, pełna pozytywnej energii podróż od współczesnego R&B na najwyższym poziomie do motownowskich korzeni.
Rzecz, którą bez żadnego wstydu można postawić na półce obok takich projektów ostatnich lat jak The Way I See It Saadiqa czy Strange Arrangement Hawthorne’a – bardzo równa płyta pełna przebojowych melodii w zwiewnych aranżacjach w klimacie epoki, ale, co najważniejsze, nadal brzmiąca bardzo współcześnie i świeżo. Kto by się spodziewał czegoś takiego od Kelly’ego po kilku naprawdę nieudanych projektach w ciągu ostatniej dekady. Tymczasem w prezencie gwiazdkowym dostajemy jeden z najlepszych czarnych krążków tego roku. Jeśli ktoś kiedykolwiek wątpił w zdolności wokalne Kelly’ego, wystarczy posłuchać pierwszego singla, nominowanego zresztą ostatnio do nagrody Grammy, „When a Woman Loves”, w którym wokalista pokazuje to, co tak skrzętnie próbował ukryć między syntetycznymi bitami na poprzednich kilku płytach. W ostatnim odcinku programu Jimmy’ego Fallona pokazał na co go stać.
Ale to dopiero początek, bo „When a Woman Loves” mimo świetnych inspiracji momentami brzmi nazbyt patetycznie i, mimo że jest apetyczną muzyczną przystawką, to na Love Letter nie brakuje przecież dań głównych, jak chociażby promującego album drugiego, tytułowego, singla. Piosenka na płycie pojawia się dwukrotnie: w zwykłej i świątecznej odsłonie zatytułowanej „A Love Letter Christmas”. Ale nawet ta czysto marketingowa inkluzja nie psuje dobrego wrażenia całości, bo druga wersja nie ustępuje pierwszej ani o krok, a tamta jest naprawdę magiczna, harmonijna i nieuchronnie przywodzi na myśl najlepsze momenty w karierze R.
Nie sposób nie wspomnieć również o funkującym duecie z obiecującą debiutanką K. Michelle w utworze „Love Is” oraz o następującym po nim Saadiqowskim „Just Like That”.
Mimo, że klimatem Love Letter nawiązuje bezsprzecznie do krążków Marvina Gaye’a z lat 70tych, takich jak pościelowe I Want You czy eksperymentalne Here My Dear, przez cały czas trwania płyty nie ma wątpliwości, że to wciąż R. Kelly, pogrążony bez reszty w swoim klasycznym popisowym vibe, którym w latach 90tych zdobywał serca i umysły fanów. Ci, którzy zdążyli już przedwcześnie ogłosić Ushera nowym królem R&B, po tej płycie będą musieli mocno przemyśleć swoje stanowisko, bo kto wie… być może to najlepszy album w karierze Kelly’ego!
Miała być krótka zajawka, a wyszła mi prawie-recenzja, ale o takim albumie nie da się napisać zaledwie kilku zdań. Płyta w sklepach 14 grudnia, a już teraz można całej płyty odsłuchać za darmo na oficjalnym profilu myspace piosenkarza. Upewnijcie się, że jej nie przegapicie!
Komentarze