Wydarzenia

25 najlepszych płyt 2010 wg Soulbowl.pl

Data: 31 grudnia 2010 Autor: Komentarzy:

25 najlepszych płyt 2010 wg Soulbowl.pl

Już po raz trzeci pod koniec roku Soulbowl ma zaszczyt przedstawić Wam ranking 25-ciu najlepszych czarnych płyt ostatnich 12 miesięcy. Czy miniony rok był lepszy muzycznie od ubiegłego? Jakie są Wasze ulubione krążki 2010? Czego spodziewacie się po nadchodzącym 2011? Zestawienie tradycyjnie po skoku! ;)

#1. Janelle Monáe, The ArchAndroid (Suites II and III)

Z pewnością najlepsza płyta roku. Że wygra ranking wiadomo było zanim zaczęliśmy głosowanie. Takiego albumu nie mógł oczywiście nagrać żaden człowiek, mógł to zrobić tylko android. Płyta, którą muzycznie trudno zakwalifikować, na której Monae daje popis swojej niesamowitej wyobraźni. To inspirowana sci-fi mieszanka popu, funku, rapu, indie, Motown, retro soulu i w zasadzie każdego innego gatunku jaki przyjdzie wam na myśl. Trzeba nie lada ambicji, żeby coś takiego wymyślić i nie lada zdolności żeby taki projekt dopiąć, i to w tak doskonałej formie. Oby Janelle nie kazała nam długo czekać na ciąg dalszy, choć trudno sobie wyobrazić, że może być jeszcze lepszy od The ArchAndroid.

SIOSTRA

#2. Erykah Badu, New Amerykah, Part Two: Return of the Ankh

O albumie było głośno od chwili kiedy już było wiadomo, że druga część Nowej Amerykhi nadchodzi. Dużo spekulacji, trochę mylący singiel z Lil Waynem i ostateczne zaskoczenie efektem finalnym. Return of the Ankh okazało się albumem kompletnie innym od części pierwszej, bardziej stonowane kompozycje, ukłon w stronę klasycznego soulu, genialne beaty od czołówki hip-hopowych producentów. Zdecydowanie warto było czekać i koniecznie trzeba do tej pozycji wracać.

ROUX SPANA

#3. José James, Blackmagic

José James po albumie Dreamer postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Na Blackmagic postawił na soulowe brzmienie, beaty i świetnych producentów. FlyLo dostarczył mu rewelacyjne pętle i do tego prawdziwy majstersztyk z DJ Mitsu The Beats. Płyta barwna, delikatna, pełna uroku i magii. Drugi album umocnił pozycje Jose jako artysty wszechstronnego i ogromnie utalentowanego, zaś obok samego krążka nie można przejść obojętnie.

ROUX SPANA

#4. Kanye West, My Beautiful Dark Twisted Fantasy

„Na bogato” tak w skrócie można byłoby określić nowy album Westa. Można też byłoby się rozwodzić nad poszczególnymi częściami, dzieląc opis na a) produkcję, b) teksty, c) gości, tylko po co? Po zaskakującym, poprzednim krążku dostajemy idealną, spójną całość. Cieszą się ci od rapu i ci od autotune’a. Wszyscy! A Kanye przelicza kasę i projektuje formę pomnika na wzór tego ze Świebodzina, tylko dlatego że jemu wolno. Zasłużona pozycja nr 4.

LEJDI K’

#5. The Roots, How I Got Over

Hip-hop jako gatunek zawodzi często i pod postacią różnych wykonawców. Na szczęście mamy The Roots, którzy zawsze uratują honor tej zagubionej chwilami muzyki. Zresztą pisanie o The Roots w kontekście hip hopowym jest bardzo krzywdzące. Rootsi to nie tylko najlepszy zespół hip hopowy ale prawdopodobnie jeden z najlepszych zespołów w ogóle. Udowadniają to albumem How I Got Over – nieco bardziej stonowanym od poprzednich. To jest muzyka dla dorosłych, świadomych ludzi, prowokująca do myślenia i dająca spełnienie muzyczne słuchaczom. Rootsi dorastają, zmieniają się nieustannie a to najwspanialsza cecha u każdego artysty. Na How I Got Over wreszcie dali się ponieść i pozwolili byśmy my słuchacze doświadczyli tego z nimi.

SIOSTRA

#6. Corinne Bailey Rae, The Sea

The Sea to wspaniała, emocjonalna muzyczna wędrówka, gdzie każda z współtworzących ją kompozycji ma swoje przeznaczenie. Szczerość, naturalność i prostota, ale także dokładnie wyważona struktura płyty, stanowią jej największe atuty. To jedna z tych płyt, które z każdym kolejnym odsłuchem wydają się brzmieć coraz lepiej i odkrywają przed słuchaczem następne poziomy swojej złożoności, a przy tym pełne są intymnej atmosfery i dojrzałych tekstów. Takie albumy nie zdarzają się często.

AAKTT

#7. The Foreign Exchange, Authenticity

To już trzecie wspólne wydawnictwo obu panów i kolejny raz strzał bez pudła. Jak zwykle perfekcyjnie muzycznie, wszechobecne klawisze, przestrzeń i klimat i lekki ukłon w stronę lat 80’. Album świetny tekstowo, opowiadający raczej niewesołe historie relacji bliskich sobie osób. Wszystko to zaśpiewane z gracją przez Phonte i zaproszonych gości. Krążek spójny, niezwykle silnie oddziaływujący na emocje.

EMES

#8. Onra, Long Distance

Onra wyczarował na swoim samplerze muzykę niezwykłą i zaskakująco przebojową. Long Distance czerpie garściami z historii muzyki zgrabnie łącząc elektro, funk, r’n’b z współczesną elektroniką. Wszystko to zaś świetnie spaja ze sobą hiphopowa produkcja. Niskie basy, mocne bębny, synthy, wokalne sample i inne mniej lub bardziej niezidentyfikowane dźwięki sklejone są w taki sposób, że nie da się przy tym nie kiwać choćby głową. Muzyka na słuchawki i do klubu.

EMES

#9. Aloe Blacc, Good Things

Niegdyś raper, dzisiaj wokalista. Aloe przeszedł przemianę i nagrał bardzo melodyjny, spójny i dość spokojny album, bez zbędnej kombinatoryki. Wszystko zakorzenia się w klimacie soulu z lat 60-tych i 70-tych. Najbardziej na kolana rzucają jednak teksty – artysta chce być mesjaszem dla mnie, dla Was i dla samego siebie. Kto jeszcze nie zapoznał się z tą płytą, niech prędko nadrabia. Dla mnie duże i bardzo pozytywne zaskoczenie tego roku.

LEJDI K’

#10. Bilal, Airtight’s Revenge

Po 9 latach oczekiwań nareszcie doczekaliśmy się nowego oficjalnego albumu Bilala. Artysta nie poszedł na łatwiznę. Mógł nagrać płytę jaką większość od niego oczekiwała. Zamiast tego wybrał drogę własnej artystycznej wizji i rozwoju. To album osadzony w muzyce soulowej, pełen jednak free jazzowych i rockowych odniesień, otwarcie czerpiący również z nowych bitów. Płyta przemyślana, dojrzała, kompletna i absolutnie zjawiskowa, do której będzie się wracać latami. O maestrii głosu Bilala już nie wspominając.

EMES

#11. Cee-Lo Green, The Lady Killer

Nie wyobrażałam sobie w sumie niczego złego od tego Pana, bo talentu ma tak dużo, ile kilogramów. Po długim oczekiwaniu, dostaliśmy dobrą soulowo-popowo-funkową płytę, można by rzec dla mas. Mimo wszystko to smakowity kąsek dla fanów czarnej muzyki. Całe mnóstwo humoru, ironii, zabawy i uśmiechu. A to chyba najważniejsze prawda? Szczęśliwego nowego roku!

LEJDI K’

#12. Big Boi, Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty

Po nieskończonej ilości pushbacków i kilku nieciekawym singlom, efekt końcowy przerósł najśmielsze oczekiwania chyba wszystkich fanów czarnego grania. Big Boi zrobił płytę, na poziomie najlepszych krążków Outkast, czerpiąc z dziedzictwa grupy, ale jednocześnie dając bardzo wiele z siebie. Świetny rapowy album subtelnie podszyty freakową elektroniką, funkiem i soulem, torujący klarownie i zdecydowanie drogę dla kolejnych ewentualnych płyt duetu z Atlanty.

AAKTT

#13. Flying Lotus, Cosmogramma

Trzeci album studyjny niedalkiego potomka legendarnych Coltrane’ów. Płyta w gruncie rzeczy zupełnie nietradycyjna, w choćby najmniejszym stopniu, w brawurowy sposób mieszająca elektronikę, hip-hop i jazz. Szaleńcza jazda bez trzymanki przez 17 łączących się ze sobą eksperymentalnych utworów, pośród których żadnego nie można by nazwać piosenką, w powszechnym rozumieniu. Płyta, której w żaden sposób nie można racjonalnie podzielić, ale odbierana jako całość stanowi naprawdę wspaniałe przeżycie estetyczne, zadziwiając bogactwem i zestawieniem dźwięków.

AAKTT

#14. Benny Tones, Chrysalis

Rok wcześniej świat podbili Electric Wire Hustle. W tym roku przyszedł czas na dźwiękowca tria z Wellington, Bennego Tonesa. Gościnnie m.in. pojawił się wokalista z EWH, Mara TK oraz Joe Duke z Fat Freddie’s Drop. Album oscylujący wokół synth soulu (props dla aaktta), reggae, sceny nu-beatowej i hip hopu. Benny dostarczył świetnie wyprodukowane utwory, których słucha się z szczerym uśmiechem na twarzy.

ROUX SPANA

#15. Kid Cudi, Man on the Moon II: The Legend of Mr. Rager

Podzielona na pięć aktów historia o byciu w ciężkim świecie celebrytyzmu i odnajdywaniu się w rzeczywistości. Przyznam się, że jak słucham tego krążka to czuję się jakbym był w domu strachu. I wciąż się zastanawiam czy większość tych utworów powstała bardziej po tym jak Cudi był zapity czy na haju. To nie jest krążek dla każdego – jest depresyjnie, z dużą dawką goryczy i refleksji. Niemniej nie można odmówić raperowi pewnego rodzaju artyzmu – swobodne balansowanie między bitami, gdzie bardzo dużą rolę odgrywa auto-tune i gitarowymi riffami połączone z jednym wielkim pytaniem retorycznym o swój egzystencjalizm gwarantują, że to naprawdę dobra płyta.

FILIP

#16. John Legend & The Roots, Wake Up!

Na tę płytę czekali zarazem fani korzeni, jak i fani legendy. Na swój sposób krążek zadowolił wszystkich, dużo żywego grania, dużo soulu spod znaku Motown/Stax oraz trochę rapu w wykonaniu Black’a i Commona. Album zdecydowanie broni się brzmieniem, bardzo organicznym, muzycy idealnie zcoverowali klasyki z lat 60/70tych, tym samym tchnęli w swoje wersje nową moc i urok. Ci, którzy kochają Curtisa, Marvina, Raya dostali wspaniały prezent. Warto znać.

ROUX SPANA

#17. Sharon Jones and the Dap-Kings, I Learned the Hard Way

Ta wyprodukowana przez Bosco Manna i nagrana w studio Daptone House of Soul płyta, wedle oczekiwań, ocieka ciepłem i spontanicznością rzadko spotykaną na współczesnych albumach. Sharon ma w sobie dziką, surową moc, rytmiczność, melodyjność, i wszystkie inne wspaniałe cechy, które stawiają ją na równi z Tiną Turner, Jamesem Brownem czy Arethą Franklin i zapewniają jej miejsce wśród klasyków muzyki soul. Poczynając od Philly-Soulowego “The Game Gets Old” z początku albumu do oszczędnego “Mama Don’t Like My Man” na końcu, the Dap-Kings serwują nam proste aranżacje subtelnie i ze znaną sobie dyscypliną. I Learned the Hard Way to „brzmienie Daptone” w najlepszym wydaniu.

SIOSTRA

#18. R. Kelly, Love Letter

Rzecz, którą bez żadnego wstydu można postawić na półce obok takich projektów ostatnich lat jak The Way I See It Saadiqa czy Strange Arrangement Hawthorne’a – bardzo równa płyta pełna przebojowych melodii w zwiewnych aranżacjach w klimacie soulu lat 60tych i 70tych, ale, co najważniejsze, nadal brzmiąca bardzo współcześnie i świeżo. Kto by się spodziewał czegoś takiego od Kelly’ego po kilku naprawdę nieudanych projektach w ciągu ostatniej dekady. Tymczasem w prezencie gwiazdkowym dostajemy jeden z najlepszych rhythm&bluesowych krążków tego roku. Ci, którzy zdążyli już przedwcześnie ogłosić Ushera nowym królem R&B, po tej płycie będą musieli mocno przemyśleć swoje stanowisko, bo kto wie… być może to najlepszy album w karierze Kelly’ego!

AAKTT

#19. Jazmine Sullivan, Love Me Back

Jazmine Sullivan zmiękła. Jeszcze dwa lata temu od razu wybijała facetom okna w samochodach, teraz daje już im 10 sekund na ucieczkę. Czy muzycznie też zmiękła? A gdzieżby! Wciąż w tekstach mamy sporą dawkę dramatów z pola relacji damsko-męskich, a w głosie nadal słychać tę pasję. Znajdziemy tu inspirację latami ’80-tymi, Prince’m i Vanity 6 w „Don’t Make Me Wait”, nawiązanie do old-schoolu w singlowym „Holding You Down (Goin’ In Circles)” czy ujmujący numer retro w postaci „Excuse Me”. Prawdziwe święto muzyki.

FILIP

#20. Raheem DeVaughn, The Love & War Masterpeace

Choć temat miłości, wojny i pokoju eksplorowany był już po wielokroć, Raheem nie zalicza wpadki przy okazji swojej próby zmierzenia się z tematem. Na albumie oprócz standardowych pościelówek, znajdziemy też głębsze opisy kobiecej natury oraz refleksje nad kondycją świata pod którymi z pewnością mógłby podpisać się sam Marvin. Dobre utwory z ładnymi melodiami, świetnie zaśpiewane bez zbędnej ckliwości i patosu. Dodatkowy plus za odwagę i diss na battery operated boyfriend.

EMES

#21. N*E*R*D, Nothing

Serce boli, że album moich i trochę Waszych chłopaków jest na dalekiej pozycji, serce się cieszy, że w ogóle się znalazł w rankingu. Jak widać Pharrel zahipnotyzował jedynie mnie. Do rzeczy. Nie jest to najlepszy album owej spółki, to fakt, ale to NIC. Jedno jest pewne, po utworach da się odczuć, że zespół doskonale się bawi. Płyta nie dość, że sama kipi energią to jeszcze przenosi ją na słuchacza. W sam raz na karnawał. Propsy za NIC.

LEJDI K’

#22. Monica, Still Standing

Po czteroletniej przerwie weteranka R&B powróciła z płytą, po której chyba już nikt nie zwątpi jak mocną pozycję Monica na rynku. Still Standing rozpoczyna tytułowy kawałek pokazujący jak silną i niezachwianą kobietą jest wokalistka nawet mimo tego, że nie miała w życiu najłatwiej (przypomnijmy tu chociażby samobójstwo jej chłopaka na jej oczach). Składający się głównie z kawałków mid-tempo i ballad zestaw 10 utworów mógłby być wyznacznikiem dla młodych wokalistek jak powinien brzmieć porządny album R&B. Bardzo organiczny, prawdziwy i treściwy krążek. Czapki z głów.

FILIP

#23. Dwele, W.ants W.orld W.omen

Słuchanie Dwele zawsze jest doznaniem bardzo intymnym bo jak mało który artysta potrafi sprawić, że słuchacz czuje, że muzyka kierowana jest bezpośrednio do niego. Nie inaczej jest na W.ants W.orld W.omen, choć to płyta trochę inna od wcześniejszych dokonań Dwele. Po raz pierwszy poczuł się on na tyle rozpoznawalny jako artysta, że zaprosił na album gości. Podzielił też album na 3 sekcje, które reprezentują jego różne artystyczne strony. Płyta ma trochę współcześniejsze brzmienie i ambicje bycia aktualną w swoim czasie, w sposób w jaki robili to kiedyś Marvin Gaye czy Donny Hathaway. Oczywiście Dwele to nie Marvin ale inspiracje są wyraźne i dają fundament pod doskonały album z gatunku contemporary R&B.

SIOSTRA

#24. Gil Scott-Heron, I’m New Here

Weteran soulu i ojciec chrzestny hip-hopu wrócił z nowym, zaskakująco dobrym krążkiem, pełnym eksperymentalnej elektroniki, śmiałych zapożyczeń i jak zawsze natchnionych testów. To płyta przewrota, pełna niepokoju i igrania z ogniem – płyta na krawędzi. A więc płyta, której słucha się z zapartym tchem, emocjonująca dla słuchacza. Aż wreszcie płyta, na której Scott-Heron tworzy intymny klimat jednostronnej spowiedzi, pośród gęstych jak dym papierosowy wersów recytowanej przez niego autobiograficznej poezji.

AAKTT

#25. Fantasia, Back to Me

To był przełomowy rok dla Fantasii Barrino. Próba samobójstwa, afera z umawianiem się z żonatym mężczyzną, ale zarazem sukces jej reality-show, aż w końcu sukces jej trzeciego albumu. Abstrahując od życia prywatnego wokalistki, Back to Me to bowiem jeden z najbardziej spójnych i konsekwentnych albumów tego roku. Fantasia nawet nie próbuje dobijać się do mainstreamowych rozgłośni radiowych czy zadowalać mas – dokładnie wie jaka grupa odbiorców jest jej targetem i gdzie jest jej miejsce na rynku muzycznym. Nagrała konkretny czarny album, na którym słychać jej ogromną miłość do retro-soulu i R&B, bez zbędnego kombinowania czy super produkcji. I ja to kocham.

FILIP

Komentarze

komentarzy