Wydarzenia

Recenzja: Tyler, the Creator Wolf

Data: 7 kwietnia 2013 Autor: Komentarzy:

Tyler, the Creator

Wolf (2013)

Odd Future

We współczesnym hip hopie nie brakuje artystów, których można nazwać kontrowersyjnymi i nie byłoby to nadużyciem tego nagminnie spłycanego przez media pojęcia. Mało który raper posiada taki talent do polaryzowania opinii na temat własnej osoby jak Tyler, the Creator. Jedni go kochają, inni nienawidzą — wypośrodkowane opinie praktycznie nie istnieją. Czy Wolf, trzeci solowy album lidera Odd Future, spowoduje przetasowanie w szeregach hejterów i miłośników?

Jako producent na pewno więcej zyska niż straci. Pozytywnie zaskoczeni Wolfem mogą być ci, których na Goblinie męczyły ciężkie, prowokacyjne bity z zamierzenie tandetnymi, syntezatorowymi melodiami. Na nowej płycie Tyler wygładził swoje brzmienie, tchnął w nie więcej duszy jednocześnie nie spuszczając przesadnie z tonu czy nie rezygnując z  fundamentów OddFuture’owego soundu. Czuć zarówno presję związaną z sukcesem Franka Oceana, jak i inspiracje muzyką The Neptunes (które do tej pory dostrzegałem głównie na papierze). W podkładach pobrzmiewają echa nowoczesnego jazzu, neo-soulu, worldbeatu, skutecznie uatrakcyjniając nam podróż po zakamarkach pokręconego umysłu Tylera.

W jego głowie wciąż kłębią się takie rzeczy jak: szczegółowe opisy masturbacji, mordowanie rówieśników w szkole, wyzywanie Spike’a Lee od „cholernych cz******ów”, no i oczywiście przechwałki (tym, ile sławy przyniosła mu pamiętna scena zjedzenia owada w klipie do „Yonkers”). Złośliwi powiedzą, że nic się nie zmienił. Ci bardziej dociekliwi zauważą, że w ogólnym rozliczeniu Wolf jest płytą, na której szokowanie dla szokowania schodzi na drugi plan, a tematem przewodnim staje się pielęgnacja introwertycznej osobowości rapera. Z drugiej strony, wyznawcom mitu na temat absolutnej oryginalności Tylera zagrać na nosie będą mogli słuchacze Eminema. Jadowite rozliczenie ze znienawidzonym rodzicem, wspomnienie szkolnych gnębicieli i ich wpływu na rozwój młodego człowieka, czy wreszcie wersy nawinięte z perspektywy bezgranicznie oddanego słuchacza-fanatyka. Brzmi znajomo, prawda?

Wymienione wyżej zmiany spowodują, że Tyler, the Creator raczej zyska trochę nowych słuchaczy. Gorzej z tymi, którzy narzekali na inne aspekty jego muzyki. Na przykład brak umiejętności do wyważenia długości płyty czy rezygnowania z ewidentnych zapychaczy. Tej bardziej irytującej części kolegów z OFWGKTA też można było powiedzieć „nie”, zamiast nagrywać z nimi posse cut. Kwestie te nie przysłaniają jednak faktu, że raper obronił swoją pozycję intrygującej eminencji hip hopu.

Komentarze

komentarzy