Wydarzenia

Recenzja: Slowthai Nothing Great About Britain

Data: 7 listopada 2019 Autor: Komentarzy:

Slowthai - Nothing Great About Britain

Slowthai

Nothing Great About Britain

Method

(Kate Middleton)
Kate Middleton now (I’d wifey her, I would)
I wouldn’t lie, you’re an English rose, I wouldn’t lie to you
I’d tell you how it is, I will treat you with the utmost respect
Only if you respect me a little bit, Elizabeth, you cunt

Kiedy na pierwszym tracku albumu padają takie słowa, nietrudno się domyślić, że mamy do czynienia z artystą brutalnie szczerym, bezpośrednim i, przede wszystkim, cholernie odważnym. Od debiutu Slowthaia minęło już kilka miesięcy, a postać stąpającego na granicy paranoi i anarchistycznego intelektualizmu Brytyjczyka dalej budzi ogromne emocje, podobnie jak jego debiutancki longplay Nothing Great About Britain. O co za ten cały hałas?

Postać artysty stanowi dla mnie figurę niemal idealną do rozpętania rewolucji. W dobie wszechobecnego hiperkonsumpcjonizmu stanowiącego już niemal nieodłączny element rapowego etosu, gdy nawet grime’owe tuzy Skepta czy Stormzy coraz częściej romansują z amerykańskimi standardami gatunkowymi, taki na wskroś plebejski, pyskaty MC, z którego każdego gestu bije brytyjskość i wyspiarska wrażliwość, stanowi wyjątkowo mocny głos. Do tego ekscentryczna, nieco niepokojąca fizjonomia, dobitna szczerość i buchający wulgarnością cynizm, które są w stanie poruszyć tłumy, a kształt swoistego anty-autorytetu zarysowuje się sam. Tym, co jednak decyduje o przerażającej skuteczności Slowthaia jest jego świadomość kontekstów społecznych i wybitna obywatelska świadomość. Bo, paradoksalnie paradowanie w podkoszulku Fuck Boris z odciętą głową Johnsona to jedynie symbol, ale już punktowanie z naturalistycznym zacięciem brudu i nijakości codziennego życia Brytyjskiej niższej klasy średniej to bolesne polityczne szpile.

Przy całej wyrazistości politycznej postaci młodego artysty, nie można pominąć tego, co o sile Nothing Great About Britain stanowi najmocniej, czyli warstwy muzycznej. Inspiracji możemy szukać właściwie na całej przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wyspiarskiego grania. Grime, który w takim wypadku wydawałby się oczywistym szkieletem, wydaje się tu jedynie majaczyć w tle, ustępując miejsca wpływom takich artystów jak The Streets czy najntisowej elektronice. Uwielbienie do smyczkowych wykończeń odwołuje nas nieco do trip-hopowej narracji, zaś post-punkowa ekspresja skandowanej pogardy przywołuje w pamięci wczesne dokonania Sleaford Mods czy bardziej współczesne artyście płyty Idles. Kontekstów kulturowych jest oczywiście dużo więcej i znacznie wykraczają poza jednoznaczne zapożyczenia muzyczne. Nie mogę powstrzymać się przed konotowaniem Slowthaiowego nihilizmu z narkotyczną refleksyjnością Trainspottingu (do którego sam raper zresztą kilkukrotnie się odwołuje) czy zakorzenieniem jego etosu w równie przesyconym używkami świecie punkowców i wojen dresiarsko-oi’owych. Z tego miksu raper wyciąga jednak swoje własne charakterystyczne brzmienie. Na „Crack” odważnie przełamuje ciepły sampel głębokim, syntezatorowym subbasem i wersami pokroju I love you like a crackhead loves crack.

I tutaj przewija się kolejna niezwykła zdolność młodego twórcy. Wspaniale gra kontrastami, chociażby rozdzielając rozkosznie agresywny banger „Inglorious Bastard” z gościnnym udziałem Skepty i nieco patetyczne „Peace of Mind” ciepłem refleksyjnego, przepełnionego obyczajową zadumą „Toastera”. Z jednej strony jest bardzo agresywnie — „Doorman” to mój poważny kandydat na najlepszy kawałek tego roku. Basowy groove na punkową modłę podbijany intensywnością automatu perkusyjnego stanowi jedynie tło dla pozbawionego hamulców, przepełnionego cynizmem i, pardon my French, wydestylowanym wkurwieniem perfmormance’u Slowthaia, który w nikotynie odnajduje ostatnią przystań dającą mu ukojenie. Kończące płytę „Northampton’s Child” w geście rodem z Amatora zwraca uwagę Slowthaia na własne życie i przywołuje kontekst autobiograficzny (choć bliżej mu do rachunku sumienia niż wspominkowej nostalgii), zaś „Missing” rozdziera serce egzaltowanym wybuchem bezsilności na podniosłym, niemal filmowym podkładzie. Z drugiej jednak strony nie brak tutaj skropionych smutkiem i pubową wylewnością tracków uspokajających narrację, takich jak „Gorgeous” czy wspomniany „Toaster”. Problemem niektórych kawałków jest jednak to, że nie zawsze sprawdzają się one autonomicznie równie dobrze co w kontekście płyty. „Grow Up” rozmywa się na tle pozostałych numerów, pozostając w dosyć zachowawczej formule, podobnie jak otwierający całość utwór tytułowy, który swoją połamaną pulsacją gubi nieco groove i dużo lepiej sprawdza się jako uwertura całości.

Siłę oddziaływania Nothing Great About Britain widać w kulturze hip-hopowej niemal wszędzie. Wypuszczone niedawno „Psycho” w duecie z Denzelem Curry’m ukazuje łatwość Brytyjczyka w poruszaniu się w bardziej trapowej formule, a niespodziewane cameo na Ginger Brockhampton nawet bardziej legitymizuje jego postać w środowisku. Dla mnie najpiękniejszym podsumowaniem Nothing Great About Britain jest jednak zdegustowana mina dziennikarki, która po występnie artysty na Mercury Prize Awards ogłasza przez mikrofon: Slowthai with his own views there, that was Slowthai. Potrzebuję widzieć to obrzydzenie i szczerze trzymam kciuki za dalsze kroki Brytyjczyka.

Komentarze

komentarzy