Wydarzenia

Recenzja: Freddie Gibbs & The Alchemist Alfredo

Data: 19 czerwca 2020 Autor: Komentarzy:

Freddie Gibbs & The Alchemist

Freddie Gibbs & The Alchemist

Alfredo (2020)

ESGN / ALC / Empire

Jakoś tak się złożyło, że płyty nagrane w duecie z jednym producentem Freddiemu Gibbsowi wychodzą lepiej niż własne solówki. Za potwierdzenie tych słów niech posłuży fakt, że obydwa projekty z Madlibem są uznawane za współczesne klasyki i w sumie nie ma się czemu dziwić, bo to piekielnie dobre albumy. Alfredo, wspólny projekt z The Alchemistem, to kontynuacja tamtej tradycji.

Freddie Gibbs znów przenosi nas w świat biznesu narkotykowego, tego co w nim najciekawsze, ale nie zapomina też o gorzkich stronach. Przedstawia blaski i cienie życia narkotykowego barona, człowieka, który ma pod sobą całą ekipę pracujących dla niego ludzi, szacunek, posłuch i bogactwo. Słowem — może wszystko. Nieprzypadkowo zresztą jeden z numerów zatytułowany jest „Frank Lucas”, bo Gibbs przedstawia się jako współczesny don, ostatni prawdziwy gangster wierny zasadom, ale nie żaden włoski mafioso. Dla niego punktem odniesienia są właśnie afroamerykańscy bossowie, którzy najpierw żyli na ulicy, ledwie wiążąc koniec z końcem, by potem stać się panami sytuacji rozdającymi karty w grze. Wycinki z takiego życia świetnie pokazane są w otwierającym płytę „1985”, ukazującym romantyczną wersję balansowania na krawędzi, podobnie zresztą jak w „Look at Me” czy „Baby $hit”.

Wydawałoby się zatem, że profesja gangstera to u Gibbsa obraz pełen kwiatów, tęczy i zjeżdżających po niej jednorożców. Nic bardziej mylnego. On nie gloryfikuje takiego życia. Nie mówi — „Zobacz, każdy tak może”. Przedstawia różne aspekty, robiąc to za każdym razem w bardzo obrazowy sposób. Obok korzyści, jest też ryzyko, co doskonale pokazane zostało, chociażby w „All Glass” czy poprzedzającym go „Skinny Suge”, gdzie słyszymy wersy „Man, my uncle died off a overdose/And the fucked up part about that is, I know who supplied the nigga that sold it”. Gibbs udowadnia na płycie także swoją wszechstronność, potrafiąc wpleść odniesienie do współczesnej sytuacji społeczno-politycznej, a jednocześnie będąc wiernym motywowi przewodniemu całego albumu np. w „Scottie Beam”, w którym słyszymy wersy „He pulled me over, I asked him, „Yo, what’s the problem, sir?/I swerved to duck the potholes, man, I had no option, sir/Just let me go ’cause my license, insurance proper, sir/I’d hate to be on the run for smokin’ an officer”. Pomijam to, że wszystko na płycie zostało doskonale nawinięte, zarówno przez gospodarza, jak i przez gości, a ci są zacni, bo mamy wśród nich Benny’ego the Butchera, Conwaya czy Tylera, the Creatora. Sam zaś Freddie pokazuje takimi kawałkami jak „God Is Perfect”, że w kwestii flow niewielu raperów może się z nim dzisiaj równać.

Warstwa muzyczna Alfredo to małe arcydzieło, które stanowi kontynuację tego, co znamy z projektów tworzonych wspólnie z Madlibem. Nie jest to, pod żadnym pozorem, zarzut, ponieważ na tym projekcie The Alchemist potwierdza, że jest obecnie jednym z najlepszych producentów w grze. Tutaj kontynuuje styl, który rozpoczął się u niego mniej więcej w 2010 roku, przy okazji wypuszczenia wspólnej płyty z Oh No jako Gangrene. Wydaje się, że to właśnie w tym duecie produkcyjnie Al nieco się rozluźnił. Przestał układać klocki, jak to miało miejsce w pewnym okresie przy jego bitach dla Dilated Peoples. Nagle wszystko zaczęło być prostsze, a co za tym idzie, przynajmniej w moim odczuciu, lepsze. Na Alfredo muzyka płynie, pętle hipnotyzują i aż chciałoby się usłyszeć instrumentalną wersję wydawnictwa.

Alfredo to bezapelacyjnie jedna z najlepszych płyt w tym roku. Jedyne co można jej zarzucić to fakt, że jest krótka. Skondensowana forma w postaci trzydziestu pięciu minut to niedużo, a przy takiej jakości materiału zwyczajnie chciałoby się więcej.

Komentarze

komentarzy