Wydarzenia

Recenzja: Charles Bradley Victim of Love

Data: 5 kwietnia 2013 Autor: Komentarzy:

Charles Bradley

Victim of Love (2013)

Dunham Records/Daptone Records

Patrząc na historię Charlesa Bradleya można stwierdzić, że karma jednak istnieje. Żeby uświadomić sobie, czego doświadczył ten człowiek, warto obejrzeć dokument Charles Bradley: Soul of America. Dzięki temu filmowi możemy spojrzeć na nasze życie z innej perspektywy, a także dostrzec jaką przemianę przeszedł sam wokalista – od bezdomnego po ikonę soulu.

Przedstawiciele wytwórni Daptone Records twierdzą, że Victim of Love to najlepsza płyta jaką wydali. Nie można tego stwierdzić z całą pewnością, ale widać pewną różnicę między pierwszym a drugim albumem. Na No Time for Dreaming królował motyw biedy i ubóstwa, których doświadczył Bradley, zaś na Victim of Love zagościły miłość i nadzieja. Kiedy Krzyczący Orzeł Soulu — bo taki przydomek nosi wokalista — śpiewa swoim szorstkim, ochrypłym, surowym głosem I got the love w otwierającym „Stricly Reserved for You”, czuć całym ciałem, że Bradley nikogo nie bajeruje. Atomowy ładunek emocjonalny piosenek dostarczany przez jego wokal to największa zaleta obu płyt. Za to go pokochaliśmy i to stawia go w jednym szeregu z wokalistami pokroju Otisa Reddinga, Jamesa Browna czy Wilsona Picketta.

Warstwa muzyczna schodzi nieco na drugi plan przy wokalnych możliwościach Charlesa. Płyta osadzona jest w klimacie końca lat 60. i początku 70. Na uwagę zasługują tytułowe akustyczne „Victim of Love”, funkowe „Love Bug Blues” oraz „Confusion”, które wprowadza słuchacza w świat psychodelicznego soulu i brzmi podobnie do „(Don’t Worry) If There’s a Hell Below We’re All Going to Go” Curtisa Mayfielda. Muzyka na tej płycie jest prosta, tak jak prostolinijny jest człowiek, który do niej śpiewa. To sprawdzony patent z poprzedniego albumu, więc jeśli to brzmi dobrze, to nie ma sensu tego zmieniać.

Bradley nie zanotował znaczącego progresu swoim drugim wydawnictwem, jednak trudno się przyczepić do jakości płyty jako całości. Jeśli zdecydujemy się przesłuchać album od pierwszego do ostatniego utworu, nie odnotujemy wyraźnych odstępstw od wysokiej formy. Wszystko trzyma się solidnego poziomu. Sięgając po tę płytę spodziewać się można pasjonującego śpiewu, od którego włos jeży się na głowie. Jeśli podobał Wam się pierwszy krążek, sięgniecie także po ten. Charles  Was nie zawiedzie.

Komentarze

komentarzy