Wydarzenia

„To jest ten cel – robić rzeczy, które kochamy robić” — Looptroop Rockers dla soulbowl.pl

Data: 19 stycznia 2015 Autor: Komentarzy:

looptroop rockers zajawka

Pod koniec października ukazała się płyta Naked Swedes, w Polsce dystrybuowana przez label PROSTO. Miesiąc później zawitali do Warszawy, żeby nakręcić teledysk, którego premiera dosłownie lada chwila, a w lutym wrócą ponownie, aby zagrać u nas kilka koncertów. Chłopaki z Looptroop Rockers, jednego z najważniejszych składów hip-hopowych, ewidentnie polubili się z naszym krajem, dlatego niedawno skorzystaliśmy z okazji i zadaliśmy im kilka pytań.

Jakie macie wrażenia po premierze Naked Sweeds? Jesteście zadowoleni z odbioru, reakcji słuchaczy?

Embee: Jesteśmy bardzo zadowoleni z płyty i jej przyjęcia. Zawsze wkładamy duży pracy w nasze albumy, więc zawsze jest przyjemnie wydać pracę, w którą włożyliśmy tyle serca. Zaczęliśmy pracować nad Naked Sweeds w tym samym czasie, co nad Mitt hjärta är en bomb, jakieś dwa lata temu. Początkowo chcieliśmy oba albumy wypuścić tego samego dnia, ale w końcu zdaliśmy sobie sprawę jak dużo pracy by to wymagało, więc skupiliśmy się nad każdym z nich pojedynczo.

Wasze brzmienie zawsze wybiega gdzieś poza schemat; daje odbiorcy do myślenia. Dużo opowiadacie o polityce, problemach społecznych, ale też o przyziemnych aspektach życia codziennego. Co jest dla was największą inspiracją przy tworzeniu muzyki?

Embee: Dla mnie największą inspiracją jest to, że ludzie słuchają nas na całym świecie od tylu lat, że nasi fani przychodzą na koncerty, rozmawiają z nami i doceniają nasze rymy i bity. W studio zawsze fajnie jest nagrywać z przyjaciółmi, braćmi, z którymi dobrze się przy tym bawimy.

Tytuły płyt zawsze były dosyć, powiedzmy, normalne, a teraz nagle wyskoczyliście z „nagimi Szwedami”. Skąd pomysł na taką nazwę? Bardziej tyczy się was, czy faktu, że album traktuje przede wszystkim o Szwedach; w jakimś sensie obnażając wasz naród z różnych rzeczy?

Embee: To po prosu wyrażenia zapożyczone od Cunninlynguists, z którymi jeździliśmy po USA w 2009. Mówili to każdego wieczora odkąd zdali sobie sprawę, że bez wstydu przebieramy się na zapleczu. Oczywiście, jest to też odwołanie do tego, że jesteśmy szczerzy w pewnych tematach, jak i związane z pewnym sposobem, w którym ludzie oczekują jak masz być odbierany będąc Szwedem. My w pewien sposób to demontujemy. To wspaniały tytuł, który nakłania ludzi do myślenia!

Działacie na scenie od ponad dwóch dekad. Jak wspominacie narodziny kultury hip hopu w Szwecji? Skąd czerpaliście ówczesne inspiracje?

Embee: Kiedy dorastaliśmy w naszym rodzinnym mieście, Västerås, scena graffiti była bardzo duża, więc writerzy mieli na nas naprawdę spory wpływ. Kiedy ja zaczynałem tworzyć bity w późnych latach 80., to nie było zbyt wielu aktywnych muzyków, więc musiałem wyszukać producentów ze wschodniego wybrzeża, takich jak Bomb Squad, EMPD, Pete Rock, Premier czy DITC. Później w latach 90., w Szwecji, ludzie tacy jak ADL, Time Bomb czy Timbuktu wpłynęli na nas. Wszystkie elementy hip-hopu pojawiły się dość wcześnie w Szwecji i były silnie reprezentowane — ogromna scena graffiti, świetni b-boy’e, DJ-e i raperzy.

Często wspominacie o zagrożeniach cywilizacyjnych i podkreślacie wagę świadomych wyborów. Jak jest z samą muzyką? Czy istnieje toksyczny rap?

Cosmic: Nie wydaje mi się. Uważam, że cała muzyka jest tutaj z jakiegoś powodu, a my nie musimy uznawać jednej za ważniejszą od drugiej. Czasem chcę po prostu posłuchać zajebistego kawałka, takiego, który będę mógł docenić bez zastanawiania się nad jego przesłaniem. Bywa, że wibracje kawałka są ważniejsze niż to, co zostało na nim powiedziane.

W Polsce staliście się rozpoznawalni m.in. dzięki świetnemu „Ambush In The Night”. Jak oceniacie szwedzką scenę graffiti?

Cosmic: Minęło trochę czasu, odkąd byliśmy aktywni na scenie graffiti, ale z tego, co widzę, to Szwecja staje się dużo bardziej tolerancyjna wobec tej formy sztuki. Sztokholm prowadził politykę zera tolerancji przez lata, co zakończyło się zamknięciem wielu wystaw. Właśnie z tą polityką już skończyli i mam nadzieję, że będzie to dobre dla graffiti. Najbardziej tolerancyjnym miastem jest prawdopodobnie Malmö, gdzie mieli dużą imprezę w ostatnie lato, udostępniając przy tym duże murale w całym mieście.

Kiedyś sporo malowaliście – robicie z tym coś teraz, czy ta zajawka gdzieś już przepadła?

Cosmic: Nie, już nie. Ale wciąż odczuwamy tego wpływ, tę energię.

Na scenie jesteście bardzo długo; jesteście doceniani, a mimo wszystko, odnoszę wrażenie, że przez ten cały czas zostaliście tymi samymi Looptroop Rockers, jakimi byliście ponad dwadzieścia lat temu. Normalne ziomki z sąsiedztwa.

Cosmic: Oczywiście, wiele rzeczy się zmieniło. Ja osobiście musiałem odejść od muzyki, by móc docenić ją na nowo. Przez pewien okres robiłem zupełnie coś innego, co w końcu okazało się być dla mnie czymś wspaniałym. Teraz mam swoje dzieci, więc życie jest zdecydowanie inne. Kiedy spojrzysz na to, co pisaliśmy te 20 lat temu, to zauważysz, że skupialiśmy się głównie na tym co się działo wokół nas. Graffiti, rap scena i tak dalej. Ale kiedy stajesz się starszy, zauważasz inne rzeczy i to, co się dzieje na świecie.

Przez tyle lat wiele się zmienia w życiu, człowiek dojrzewa i poprzez różne doświadczenia zaczyna inaczej patrzeć na świat. Jakie ewolucje zaszły w was?

Promoe: Nie jestem pewien czy chodzi o to, co się dzieje ogólnie, kiedy artysta zostanie złapany przez macki mainstreamu, czy to jest połączone z poprzednim pytaniem i chcesz się dowiedzieć co się zmieniło po Good Things. Najważniejszą rzeczą jest robienie tego, co cię inspiruje i uszczęśliwia. Nie daj się złapać w macki oczekiwań innych ludzi – nieważne czy to mainstream, czy podziemie. Zawsze byli gdzieś tacy ludzie, którzy mówili nam, nawet kiedy wydaliśmy Modern Day City Symphony, że nasz starszy materiał był lepszy. Jeślibyśmy ich posłuchali, już dawno przestalibyśmy robić muzykę.

Śmiejecie się z muzyki popularnej, skocznej, która zupełnie nic nie wnosi do życia (czego efektem było nagranie prześmiewczego „Svennebanan”). Ale czy mimo wszystko nigdy nie kusiło Was przejść na tę „ciemną stronę mocy” i uderzyć w komercję? Po Good Things wielu was o to posądzało.

Promoe: Nie jestem do końca przekonany czy wiem, co masz na myśli, ale „Svennebanan” nie ma nic wspólnego ze swagiem. Kawałek jest o kulturze masowej, typowo szwedzkiej, stylu bycia – skupiający się na wyniszczających i negatywnych jego aspektach. Rozprawia się z alkoholizmem, przemocą domową, rasizmem i niezdrowym życiem. „Naïve” jest o posiadaniu odwagi by być sobą, nie zwracając uwagi na to, co o tobie myślą inni. Odważnym na tyle, by naiwnie myśleć, że możesz zmienić świat. Może chodziło Ci bardziej o brzmienie piosenek niż tekst? W „Svennebanan” to był umyślny wybór, aby użyć takich dźwięków, bo kojarzą mi się ze szwedzkim mainstreamem. W „Naïve” to był styl którego chcieliśmy użyć, bo po prostu nam się podobał.

Dla mnie, nie ma ciemnej i jasnej strony muzyki. A przynajmniej po samym jej brzmieniu nie można ocenić do jakiej strony należy. Kiedy idzie o kreatywność nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek mnie kontrolował. Żaden wydawca, dziennikarz czy fan. Zawsze będę robił to, co mnie inspiruje. W ten sposób, jeśli piosenka nawet wejdzie do mainstreamu, to nie będę żałował tego, co zrobiłem.

Promoe, w tym roku nagrałeś „Fabric Of Life” z Czarnym HIFI, który znalazł się na jego płycie Nokturny i Demony. Jak doszło do tej kolaboracji?

Promoe: Ania z PROSTO podeszła do mnie po koncercie w Warszawie i dała mi pendrive z bitami od Czarnego. Spodobały mi się i pozostaliśmy w kontakcie. Miał pomysł na kawałek, więc go napisałem i nagrałem w Wax Cabinet. W tym czasie,nasza współpraca z PROSTO rosła, aż doprowadziła do ich dystrybucji naszej płyty. Potem przyjechali do Szwecji i nakręcili teledysk. Zapowiada się bardzo dobra współpraca!

Formowanie grupy zaczęliście na początku lat 90.. Przez taki okres wiele składów zdążyłoby rozsypać się dziesiątki razy, wam jednak udało się przetrwać. Co powoduje, że nadal chcecie tworzyć razem? Często jesteście niezgodni co do publikowanych treści?

Promoe: Bardzo często zbliżaliśmy się do rozpadu. Szczególnie, kiedy nagrywaliśmy The Struggle Continues. Czuliśmy ciśnienie następczego albumu po pierwszym, który odniósł sukces, przez to zaczęliśmy się na sobie nawzajem wyżywać, a wtedy byliśmy naprawdę kiepscy w komunikowaniu się między sobą. Na szczęście przetrwaliśmy – głównie dzięki miłości, którą siebie darzymy oraz dzięki muzyce. Od tamtego czasu dojrzeliśmy i nauczyliśmy się razem pracować, jak też doceniać wartości swoich przyjaciół.

Wasze nagrania są naładowane pozytywną energią z odpowiednim zawsze przekazem. Skąd przez tyle lat ta niegasnąca u was siła?

Supreme: Wydaje mi się, że chodzi bardziej o pogląd na życie, niż produkowanie podnoszącej na duchu muzyki. Tworzenie czegoś kreatywnego z różnych emocji – nawet w czasie, kiedy odczuwasz agresję lub frustrację, próbując przy tym przekazać pozytywną energię wszystkim wokół nas; próbując kierować naszą muzykę w kierunku, który uważamy za odpowiedni. Opieramy się na zasadzie „zrób to sam”. Sami spełniamy nasze marzenia. I tak już jest od dłuższego czasu, więc wydaje mi się, że to wnosi do naszej muzyki dużo pozytywnej energii – brak potrzeby tłumaczenia się komuś z tego, co tworzymy.

Największe muzyczne inspiracje?

Supreme: To raczej niemożliwe aby wskazać jedno źródło inspiracji – czy to artysta, czy to album – które by wpłynęło na nas w jakiś ogromny sposób. Ale w skrócie – zakochaliśmy się w hip-hopie jako małolaci. Myślę, że to był sposób dla nas, aby poznawać nową muzykę i gatunki. Mam wrażenie, że nasza scena graffiti była dla nas bardzo ważna – nauczyła nas nie pytać o zgodę na to, co chcemy robić. Sam nigdy nie malowałem, ale kręcenie się z dzieciakami, które to robiły, sprawiło, że miałem inny pogląd na sztukę i wyrażanie siebie. Tak samo jako jazda na desce, to po prostu promowało kreatywność i styl – bardziej niż rywalizację z innymi lub wygrywanie trofeów. Zamiłowanie do robienia czegoś, niż zarabianie na tym dużej kasy.

Plany na przyszłość?

Supreme: Tak! Na razie ruszamy w trasę koncertową, aby poznać nowych ludzi i zagrać zajebiste koncerty! Móc podróżować to prawdziwe błogosławieństwo, zarabiać robiąc to, co się kocha. To jest ten cel – robić rzeczy, które kochamy robić.

Zagraliście w Polsce trochę koncerów – ostatni na Red Bull Music Academy Weekender. Który z występów był waszym najlepszym? Gdzie najbardziej lubicie koncertować? W waszych rodzimych stronach?

Supreme: Ostatni koncert w Warszawie był szalony! Na początku trochę się martwiliśmy, bo przed naszym występem nie było zbyt wielu ludzi. Ale kiedy wyszliśmy na scenę, to ogarnęło nas niesamowite uczucie! To zajebiste uczucie, kiedy obawiasz się spokojnej nocy albo ciężkiego tłumu, a okazuje się, że wszyscy świetnie się bawią. Jesteśmy wdzięczni ludziom za całe wsparcie, które nam okazują. Uwielbiamy koncertować wszędzie. Ale w Skandynawii graliśmy już tak wiele razy… Odwiedzanie nowych miejsc jest wspaniałym doświadczeniem!

A-Ha czy Bon Jovi?

Supreme: Muszę wybrać Bon Jovi.

Dziękujemy za rozmowę!

Komentarze

komentarzy