diddy
Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Kiedyś to było! Nie jestem zwolennikiem tego typu powiedzonek, a ze słowem „boomer” łączy mnie jedno — za młodu uwielbiałem gumę do żucia o tej nazwie. Tak samo jak dawniej uwielbiałem twórczość Kanyego Westa, ponieważ „kiedyś to było” można fascynować się jego muzyką z przyjemnością. Nie chcę być posądzony o bycie kontrowersyjnym na siłę, ale uważam, że dzisiejszy Ye jest cieniem samego siebie sprzed lat. Yeezus — wbrew powszechnym ochom i achom — nie jest pionierskim projektem, a podręcznikowym przykładem nieudanego eksperymentu, w którym każdy — nie wiedzieć czemu — doszukuje się ukrytego geniuszu. Taka Daytona może się podobać, ale wyprodukowana jest co najwyżej solidnie. Na domiar złego w utworze „Infrared” dokonano profanacji jednego z moich ulubionych nagrań od 24 Carat Black — takich rzeczy się nie sampluje w ten sposób, panie West! Ostatnim świetnym krążkiem od producenta z Chicago wydaje się My Beautiful Dark Twisted Fantasy, choć i tak nie zgadzam się z twierdzeniami, jakie można było dostrzec zaraz po premierze, jakoby miał znaczący wpływ dla rozwoju muzyki — niektóre z wykorzystanych tam rozwiązań dało się usłyszeć jeszcze w latach sześćdziesiątych, choćby u Sly & The Family Stone. Przygotowałem subiektywne zestawienie 5 utworów, wyprodukowanych przez Kanyego Westa, których być może nie słyszałeś, a jeśli nawet, to możliwe, że nie wiedziałeś, kto stoi za ich warstwą muzyczną. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy „rzucili szkołę”, aby w domowym zaciszu pochłaniać muzyczne nowości. Najpierw jednak chciałbym coś uściślić.
Myślisz: Karol Krawczyk, mówisz: Tadeusz Norek, co nie? Podobnie można powiedzieć o Weście, gdy zaczniemy wymieniać artystów, którzy budowali lub odbudowywali swoje kariery dzięki niemu i w pewnym sensie stanowią równie udany duet z Westem, co warszawiacy. W związku z tym do dyskografii Commona, Hovy, Taliba Kweli czy Johna Legenda nawet nie zaglądałem. Starałem się postawić na wybory nieoczywiste i naprawdę mniej znane, nie może więc dziwić brak tu tak genialnych kompozycji jak „This Way” Dilated Peoples, „The Game” Commona czy „Wouldn’t Get Far” (patrz jaka gra słowna!) The Game’a. Cofnijmy się więc do czasu, gdy Kanye częściej elektryzował na tyłach okładek niż w tabloidowych nagłówkach. Pójdźmy do miejsc w dyskografii producenta, które słuchaczy interesowały bardziej niż Księstwo Liechtenstein turystów na mapie Europy. Gdzie Be Commona niemal po tygodniu zostało ochrzczone mianem „instant klasyka” w przeciwieństwie do dziś, gdzie album Nasir zapomniano maksymalnie w ciągu tygodnia. Aż posmutniałem przez ten stan rzeczy, bo chętnie umieściłbym w takim zestawieniu numer otwierający Be.

„New World Symphony”
Miri Ben-Ari
The Hip-Hop Violinist, 2006
Nie znam ludzi, którym nie spodobałby się Jesus Walks. Analogicznie też nie znam nikogo, kto chociaż raz zastanowił się, czyje skrzypce możemy usłyszeć w tym utworze. A mamy tutaj do czynienia z idealną wymianą barterową. Miri Ben-Ari w zamian za swój udział w The Collage Dropout (wykraczający poza jeden utwór) poprosiła Kanyego, aby ten swoim nazwiskiem firmował jej piosenkę. Wkład producenta jest może i skromny, ale te jego charakterystyczne dla tamtego okresu bębny, w których nadspodziewanie dużo jest stopy, idzie rozpoznać z łatwością. Zwrotki Pharoahe Moncha to zwykły dzień w biurze, ponieważ on rzadko rozczarowuje. Jednak w trakcie ostatniej części utworu podczas powtarzanego refrenu, partia skrzypiec zamienia się w pędzący rollercoaster. Najchętniej rozsiadłbym się w środkowym rzędzie NOSPR w Katowicach i usłyszał to czarujące solo na żywo.

„These Walls”
Nappy Roots
Wooden Leather, 2003
Nappy Roots to sympatyczny kolektyw z Kentucky. Co częste u południowych twórców, ich twórczość cechuje większa muzykalność względem reszty amerykańskiej hip-hopowej sceny. Cofnijmy się do 2003 roku, w którym premierę miał album Wooden Leather grupy, z którego pochodzi „These Walls”. Wyprodukował go wschodzący producent z Chicago, lubujący się w noszeniu marynarki z łatami na łokciach. Nappy Roots korzystało z zainteresowania południowym brzmieniem, które przeżywało renesans za sprawą popularności OutKast czy Ludacrisa. Dzisiaj Ye chce konkurować z Giorgio Armanim, a Nappy Roots w ciągu ostatnich pięciu lat wydało dwa albumy, o których praktycznie mało kto słyszał. Jak więc wypadła ich kooperacja? Sympatyków organicznego brzmienia z pewnością zadowoli. Otrzymaliśmy przyzwoite zwrotki, wwiercające się w ucho refreny, a sam West ewidentnie miał pomysł na ten utwór. Bas Kanyego tutaj przewodzi jakby chciał nawiązać do najlepszych czasów Bootsego Collinsa, aranżacja jest rozbudowana oszczędnie, ale na tyle, że nie zaśniemy przy tym nawet po proszkach nasennych. Są klawisze, śpiewy, gitary, czego chcieć więcej? Tęsknię za tak żądnym żywych dźwięków zmysłem Ye.

„Dogs Out”
DMX
Grand Champ, 2003
Nie mogę wspomnieć o tym numerze inaczej niż w anegdotycznym tonie. Przede wszystkim wyszedł w 2003 roku, a w tamtym czasie byłem niezwykle hermetycznie nastawionym na różnorodności słuchaczem. W Polsce strach było użyć sampla z wokalem, ponieważ mogło to się skończyć otrzymaniem łatki hip-hopolo. Moda na tak wykorzystywane wokale w beatach miała dopiero nadejść. Zapewne z tego powodu, gdzieś podświadomie, pogardzałem delikatnie tego typu produkcjami. „Dogs Out<" był natomiast pierwszym utworem z wysamplowanym wokalem, którego zacząłem wręcz ubóstwiać. Niejako wbrew sobie i wbrew środowisku. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że autorem warstwy muzycznej jest Kanye. Nie jestem maniakalnym fanem twórczości DMX-a, ale przyznam, że czasem brakuje mi tych specyficznych odszczekiwań. Szczególnie, gdy nie zawodziła produkcja. "Dogs Out" zajmuje tak wysokie miejsce w tym zestawieniu prawdopodobnie ze względów sentymentalnych, ponieważ ta zmiana frontu miała niewyobrażalny wpływ na rozwój mojej świadomości muzycznej.

„Didn’t I”
Leela James
A Change Is Gonna Come, 2005
Skoro Kanye West na samym początku swojej muzycznej przygody doceniany był głównie za sympatyzowanie z długimi soulowymi samplami, nie może dziwić, że tak chętnie wspierał neo-soulowych artystów. Wśród nich możemy odnaleźć Leelę James. Ye przyłożył rękę do debiutu fonograficznego nie tylko Johna Legenda. Rok po premierze Get Lifted światło dzienne ujrzał A Change Is Gonna Come utalentowanej wokalistki z Los Angeles, której pomógł — skądinąd już bardziej doświadczony w branży — kolega. Jak można się domyślić po tytule, album swoim brzmieniem nawiązywał do najlepszych dla soulu i R&B lat 60. i 70. Znalazł się tam również przepotężny banger — „Didn’t I”. Może i to określenie jest zarezerwowane wyłącznie dla rapowych nagrań, ale jak inaczej określić numer, przy którym wszyscy w okolicy mają ochotę tańczyć? Ewentualnie bujać się w rytmie beatu z gracją, znaną w niejednym nowojorskim cornerze, ponieważ tej produkcji nie można odmówić hip-hopowego korzenia. W żadnym wypadku! Może i znajdziemy na płycie nagrania z większym komercyjnym potencjałem, wszak trudno konkurować z tytułowym coverem nieśmiertelnego dzieła Sama Cooke’a, ale to właśnie ten wyprodukowany przez Westa numer uważam za najlepszy z płyty. W dodatku jak wyprodukowany! Miód.

„Everything I Love”
Diddy
Press Play, 2006
Na papierze Everything I Love był murowanym faworytem do zwycięstwa we wszystkich mniej lub bardziej prestiżowych rankingach i podsumowaniach 2006 roku. Tym razem to — po perturbacjach z ksywką — Diddy zaprasza do siebie Nasa, tworząc niejako sequel słynnego (choć w swej wzniosłości kiczowatego) „Hate Me Now<", a dodatkowo do towarzystwa dołącza Cee-Lo Green, który osiągnął wtedy mistrzostwo w refrenowym rzemiośle. Za produkcję odpowiadał Ye, więc wszystko to sugerowałoby, że ten numer to samograj. A odnoszę wrażenie, że paradoksalnie nikt o nim nie słyszał. Dobra, może i żadna wzmianka o Diddym nie powodowała szybszego bicia serca wśród słuchaczy, ale był on postacią niezaprzeczalnie barwną i znaną. Do tego utwór znalazł się na płycie Press Play, promowaną singlem „Last Night”, którego nucił pod nosem kierowca każdego polskiego autobusu. Kanye West tak znakomicie wywiązał się z zadania, że nawet Diddy wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, dzięki czemu… nie odstaje od reszty towarzystwa. Ye w smakowity sposób zaaranżował warstwę muzyczną — w zbiorze swoich płyt odnalazł świetną perkusję, pełną stopy i przeszkadzajek, muzycy sesyjni dograli uzależniające partie dęciaków, a Hammond nadaje numerowi gospelowego wydźwięku. Uczta.
Sean Combs po raz kolejny zmienia pseudonim

Biznesmen/raper Sean Combs przez lata wielokrotnie zmieniał swoje pseudonimy artystyczne. Gdy już zaistniał jako Puff Daddy, by w nowym milenium przedstawić się fanom na nowo jako P. Diddy. W 2005 roku Diddy pozbył się P., ale 2010 dosztukował do niego żeński duet wokalny Dirty Money. Przed dwoma laty zaprezentował światu mikstejp MMM (Money Making Mitch) pod pierwszym pseudonimem Puff Daddy. W weekend natomiast poinformował fanów na Twitterze, że zmienia pseudonim po raz kolejny. „Nie jestem już tym, kim byłem wcześniej. Jestem kimś innym.” — uzasadnił. Jego nowy pseudonim to Love lub Brother Love. „Nie będę odpowiadał na Puffy, Diddy, Puff Daddy, ani żadne inne określenie, pod którym byłem znany wcześniej.” — dodał. Powodzenia, Bracie!
Nowy utwór: Avery Storm „Disinformation”

Zdaje się, że o tym wokaliście jeszcze nie mieliśmy przyjemności pisać. Nie dajcie się zmylić i nie myślcie, że Avery Storm stawia pierwsze kroki w szoł biznesie, co to to nie. Ten pochodzący z New Jersey chłopak o włoskich korzeniach ma za sobą współpracę m.in. z takimi gwiazdami jak Nelly, Diddy czy Rick Ross. A ostatnimi czasy udostępnia swojego autorstwa świeże numery w sieci. Jednym z nim jest funkowe, syntetyczne „Disinformation”, w którym Storm uczula na fałszywe informacje pojawiające się w mediach. Plotka głosi, że na swoim soundcloudzie wokalista co 2 tygodnie będzie udostępniał nowy track, więc jeśli przypadł Wam do gustu poniższy singiel to radzę być czujnym.
Nowy teledysk: Puff Daddy feat. Meek Mill „I Want the Love”

Wiedzieliście, że Diddy to znowu Puff Daddy? Sean Combs od jakiegoś czasu wydaje się budować swoją karierę na ciągłych zmianach scenicznych pseudonimów i ostatecznie wraca do swojego pierwszego aliasu. „I Want the Love” to ponoć już drugi singiel z jego nadchodzącego krążka MMM. Poprzedni, „Big Homie” z Rickiem Rossem i French Montaną, można od dwóch miesięcy znaleźć na VEVO Daddy’ego. Oba numery brzmią zresztą jak połączenie południowego gangsta rapu z popowym vibe’m sprzed dekady. Dziwaczne.
Niespodzianki na Coachelli

Na festiwalu Coachella wszystko się może zdarzyć, a na scenach mogą pojawić się nie tylko zapowiedziane gwiazdy. I w tym roku tradycji stało się zadość. Już wczoraj proponowaliśmy Wam zapis koncertu Outkastu, gdzie wśród gości nie zabrakło Janelle Monáe. Na tym jednak nie koniec niespodzianek.
Państwo Carter wiążą z kalifornijskim festiwalem kilka dobrych wspomnień, czego najlepszym przykładem jest ich wspólne wykonanie „Forever Young” z 2010 roku. W ten weekend dorzucili kolejne — Beyoncé dołączyła na scenie do swojej siostry Solange, by zatańczyć do „Losing You”, z kolei Jay Z i Diddy zaskoczyli podczas koncertu Nasa. Czego można było się spodziewać, wypełniony gwiazdami był także występ Pharrella. Towarzyszyli mu m.in. Nelly, Busta Rhymes oraz Snoop Dogg, ale chyba największe wrażenie na publiczności zrobiło pojawienie się Gwen Stefani (przedstawionej przez Williamsa jako „królowa”), która wykonała przebój sprzed dziesięciu lat — „Hollerback Girl”. Wspomniane fragmenty znajdziecie poniżej.
Diddy nagrodzony przez ASCAP
Amerykańskie Stowarzyszenie Kompozytorów, Autorów i Wydawców zapragnęło uhonorować potentata Puffa za dotychczasową karierę producencką na rzecz muzyki z kategorii „Rhythm & Soul”. W zeszłym roku nagrodę otrzymał Dr. Dre. Tegorocznemu nagrodzonemu gratulujemy. Sam zainteresowany nie ukrywa radości, że akurat tę, nie inną nagrodę otrzyma w tym roku („To be recognized for my contributions to music by ASCAP is a true honor.”)
Janelle na okładce VIBE
Ostatnio nieczęsto umieszczamy okładki kolorowych pism, ale po pierwsze ta wydała mi się całkiem ciekawa, a po drugie to dobry pretekst, żeby napisać kilka słów co słychać u Janelle. Piosenkarka została nominowana do MTV Video Music Award w kategorii Najlepsza choreografia z teledysk do „Tightrope”. Wyniki poznamy 12 września podczas oficjalnego rozdania nagród w Los Angeles, transmitowanego na żywo przez MTV. Nie liczyłbym jednak na statuetkę, bo w tej samej kategorii aż dwukrotnie nominowana jest Lady GaGa, która pobiła rekord na ilość nominacji dla jednego wykonawcy w historii nagród zgarniając ich aż 18!
Z innej beczki, Janelle dwa dni temu wystąpiła w Rosji podczas moskiewskiego Afisha Summer Picnic. Ta informacja jest o tyle istotna, że w tym kontekście jej ewentualny występ w Polsce jest jak najbardziej możliwy. Jednak we wrześniu piosenkarka będzie koncertować w USA razem z zaprzyjaźnioną formacją of Montreal.
Zaskakująca okładka Diddy’ego
Na plus! Kto wie, może i najlepsza hip-hopowa okładka tego roku? Projekt Last Train to Paris duetu Diddy – Dirty Money, zyskał tym samym nową twarz. I chociaż wśród fanów Combsa zaczęły pojawiać się bardzo negatywne głosy, bo faktycznie nie jest to standard, żeby mainstreamowy raper jako cover swojego krążka wybrał rozmazane zdjęcie dworca zrobione przez jakiegoś fotografa-amatora z drugiego końca świata. Ale takie reakcje pokazują tylko jak bardzo ludzie przyzwyczajeni są do produktu, a uciekają od sztuki. To dyskusyjne na ile sztuką samą w sobie jest ta fotografia, ale zapewne zrobienie z niej okładki przybiera już taką formę. Diddy ostatnio wyraźnie coś zrozumiał, kto wie, może i dzięki kontraktowi z Janelle. Oby tak dalej!
Nowy teledysk: Diddy & Dirty Money „Angels”
Diddy po raz kolejny przedstawia swoje najnowsze objawienie w postaci kobiecego duetu, czyli Dirty Money. Efektem współpracy (chociaż słowo „współpraca” jest tutaj tylko przez grzeczność) jest powyższy teledysk. Dirty Money to zapewne tytułowe anioły, które przybyły na Ziemię by ocalić ludzkość. A może aniołem jest Diddy? Obrazek reżyseruje Hype Williams, który odpowiada również za teledysk Kelis do utworu „Caught out there”. Nauczony doświadczeniem Diddy pozwala dziewczętom na pojawienie się w teledysku tylko przez chwilę. Wiadomo, mogą się za bardzo rozbrykać i problem gotowy. I znowu jakieś niepotrzebne skandale, jak z Danity Kane. Na co komu skandale, kiedy można Dirty Money odsunąć w cień, i pokazać kto tu jest najważniejszy. Najważniejszy jest Sean John! A że za tak wspaniałe pomysły trzeba podziękować, Diddy udaje się do kościoła i pada na kolana. Ja na kolana przed tym teledyskiem padać nie będę, bo i nie mam powodów. Jak było do przewidzenia, ego przerosło twórczość.
Nowy teledysk: The Game & friends „Better on the Other Side” (Michael Jackson tribute)
Kilka dni temu pisaliśmy już o tym utworze – to pierwszy tribute złożony przez artystów, dla niespodziewanie zmarłego w ostatni czwartek Króla Popu. W utworze poza The Game’m, pojawili się między innymi Boyz II Men, Chris Brown, Diddy, Mario Winans, Polow Da Don i Usher. Wierzę w szczerość ich intencji, chociaż uważam, że przy okazji ktoś chciał wykorzystać szansę na łatwy hit, czego potwierdzeniem niech będzie fakt, że kawałek wymieniany jest na trackliście nadchodzącego krążka The Game’a. Zarówno utwór, jak i teledysk do niego zostały zrobione za szybko, w zbyt dużym pośpiechu i wiele rzeczy nie zostało do końca dopracowanych. Przy czym z drugiej strony, jak na zupełnie nagłą i natychmiastową inicjatywę, uleciała z niej też pewna spontaniczność, która powinna raczej ją cechować, tak jak wyraźnie daje się to wyczuć we wspólnym muzykowaniu Eryki Badu z The Roots…