Wydarzenia

matthew halsall

Jazzbowl ’20: Jazzowe podsumowanie roku

Jazzbowl '20: Jazzowe podsumowanie roku

W tym roku co prawda jazzowe podsumowanie roku zaskoczył grudzień, ale udało nam się szczęśliwie doprowadzić tegoroczny Jazzbowl do końca. Niezmiennie pomimo tego, że nie mamy jazzu w nazwie strony, temat ten pozostaje nam bardzo bliski. Rok 2020, pomimo pandemii, okazał się dla jazzu owocny. Dlatego wybraliśmy dla was 25 najciekawszych jazzowych tegorocznych premier płytowych, spośród których większość opisaliśmy poniżej, a całość umieściliśmy na plejliście na dole artykułu. Jak zwykle selekcja jest eklektyczna i ukazuje różne twarze tegorocznego jazzu.


#FridayRoundup

Jazz Is Dead

Adrian Younge + Ali Shaheed Muhammad

Jazz Is Dead

Ileż to razy proklamowano już w historii muzyki śmierć jazzu! Ale chyba nikt nie zrobił tego z tak rozkoszną przewrotnością jak Adrian Younge i Ali Shaheed Muhammad, którzy z początkiem roku pod szyldem Jazz Is Dead powołali do życia oficynę i serię wydawniczą zarazem. Do współpracy zaprosili dawnych mistrzów — legendarnego wibrafonistę Roya Ayersa, natchnionego organistę Douga Carna, tuza samba-soulu Marcosa Valle, jazz-funkową grupę Azymuth, a także funkującego saksofonistę Garego Bartza, bliskiego współpracownika Gila Scotta-Herona — Briana Jacksona oraz klasyka bossa novy João Donato. Wydana w marcu pierwsza część serii to niezwykły showcase ośmiu odsłon cyklu (z ostatnią zrealizowaną jako The Midnight Hour — wspólny projekt Younge’a i Muhammada), a kolejne cztery albumy zdążyły zmaterializować się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Hajlajty obejmują zwłaszcza Jazz Is Dead 002Jazz Is Dead 005 nagrane odpowiednio z Ayersem i Carnem — w obu odsłonach muzycy w doskonałej synergii uchwycili ducha autentycznej soulowo-jazzowej fuzji bez stylistycznych uproszczeń. — Kurtek


#FridayRoundup

Live

Angel Bat Dawid & Tha Brothahood

International Anthem

Nigdy nie miałam zaufania do wydawnictw koncertowych; no bo jak się odnieść do takiego wydarzenia, przeżywając je w zaciszu ciasnego em? Jedynym wyjątkiem było Stop Making Sense Talking Heads, ale ten album też lepiej wybrzmiewa, kiedy jest osadzony w kontekście wizualnym. LIVE Angel Bat Dawid & Tha Brothahood stanowi tu precedens; emocje, które wytwarza free-jazzowo-spirytualistyczna chemia Angel i jej jazz bandu na koncercie z okazji JazzFest Berlin w 2019 roku, to produkt na tyle silny, że pozwala słuchaczowi w mgnieniu oka wskoczyć na pokład tamtego wydarzenia. Na LIVE mistycyzm, naturalizm i wirtuozeria wokalno-instrumentalna „w jednym stoją domu”. Dla nas to kontekst do przeżywania, a dla muzyków sposobność do odtworzenia i odreagowania gniewu przeciwko rasizmowi, którego doświadczyli również w Berlinie. Ten koncert to czyste, a jednocześnie bardzo przebojowe szaleństwo, któremu przewodzi rozpasany wokal Angel Bat Dawid. LIVE doskonale wypełnia tegoroczną lukę koncertową i emocjonalną, błyszcząc w zalewie letnich projektów z kwarantanny. Jeżeli tak bardzo współodczuwa się z taśmy, to co musiało dziać się na żywo. C i a r y. — Maja


#FridayRoundup

Big Vicious

Avishai Cohen

ECM / Deutsche Grammophon

Izraelski trębacz niejednokrotnie określany jako spadkobierca estetyki Milesa Davisa nagrał czwarty album dla Manfreda Eichera. Z całą pewnością jest to najbardziej odważna płyta w dorobku Cohena, niosąca ze sobą spory potencjał komercyjny. Jazzowi puryści przejdą obok Big Vicious prawdopodobnie bez większego westchnienia. Album przypadnie jednak do gustu tym, którzy cenią w muzyce instrumentalnej treściwe tematy zaaranżowane w duchu muzyki popularnej. Absolwent Berklee ukłonił się zarówno fanom grunge’u (energetyczne „King Kutner”) i trip hopu (trafiony cover „Teardrop”). Różnorodnie uchwycona melancholia oraz odwaga w próbie redefiniowania progresywnego jazzu przez ekipę Cohena może przyciągnąć atencję tych, którzy od jakiegoś czasu wypatrują renesansu jazzu jedynie w Londynie. — K.Zięba


#FridayRoundup

Erozje

Błoto

Błoto / Astigmatic

Trudno dokładnie stwierdzić, co doprowadziło do powstania zespołu Błoto. Przypadek? A może po prostu potrzeba twórcza, muzyczna improwizacja i zabawa dźwiękiem? Błota na pewno nie byłoby bez EABS. Swój początek ma dwa lata temu, podczas letniej trasy jazzowego septetu. W przerwach między koncertami Latarnik (Marek Pędziwiatr), Wuja HZG (Paweł Stachowiak), Cancer G (Marcin Rak) i Książę Saxonii (Olaf Węgier) trafili do studia samego Grzegorza Skawińskiego. Tak narodziło się Błoto, którego brzmienie oscyluje gdzieś między klasycznym hip-hopem, eksperymentem i elementami jazzu. Erozje jest przekraczaniem kolejnych muzycznych granic, a całość jest zbiorem eksperymentów z zaledwie jednej sesji. Jak wyszło? Ci, którzy lubią EABS i ich raczej luźne podejście do tego, czym jest jazz, powinni być zadowoleni. Efekt wzbudza niepokój i wciąga, brzmienie wydaje się brudne i chaotyczna, ale kryje się w tym coś doskonałego. Koniecznie sprawdźcie ich live session w warszawskim klubie Jassmine — niesamowity klimat! — Polazofia


#FridayRoundup

Patchouli Blue

Bohren & Der Club of Gore

PIAS Recordings

Dark jazz to takie trochę muzyczne kino gatunkowe- rządzi się bardzo konkretnymi, utartymi konwencjami, poza które niechętnie wychodzi dalej niż w ścieżki skrzyżowań z innymi jazzowymi podgatunkami, przez co zawsze wiemy mniej-więcej czego się po takich krążkach spodziewać. Tak jednak jak, równie konserwatywne w swojej konwencjonalności, westerny mają swojego Sergio Leone, tak dark jazz ma Bohren & Der Club of Gore, którzy te moodcraftingowe rzemieślnictwo doprowadzili do perfekcji. Choć skoro już rozpisujemy kinowe paralele to dużo bliższe Bohrenowej estetyce pozostają, oczywiście, mroczne, barowe snuje kina noir, w które wpleciony zostaje duch odlotów Badalamentiego. Dostajemy zatem dokładnie ten przepis co zwykle- szumy białego hałasu snują się po piaszczystych nagraniach jak smugi nikotyny w powietrzu, flegmatyczny fortepian zaciera granice między jazzowym pasażem a gęstym, ospałym ambientem, a rzewne dęciaki snują anegoty o klasykach na czele z Milesem Davidem. Patchouli Blues na zasadzie „if it ain’t broke don’t fix it” przepisuje znany nam paradygmat, choć gdzieś po drodze decyduje się nieco odpuścić surowość brzmienia, przez co ostatecznie w swoich noirowych narracjach staje się mniej mroczny, a bardziej skoncentrowany na onirycznej psychodelii i kojącej, gęstej atmosferze. — Wojtek


#FridayRoundup

Dinner Party

Dinner Party

Sounds of Crenshaw / Empire

Nie było chyba jeszcze tak dojmującej i totalnej afirmacji dziedzictwa legendarnego kolektywu kreatywnego Soulquarians jak ta maciupka płytunia. Dinner Party tj. Terrace Martin, Robert Glasper, 9th Wonder i enigmatycznie wszechobecny-ale-niewpisany-w-oficjalny-skład-zespołu Kamasi Washington, czyli świta Thundercata, która zrobiła jazzowy album Kendricka Lamara, przetwarza nieśmiertelne brzmienie nieodżałowanego Roya Hargrove’a i jego The RH Factor (którzy z kolei dwadzieścia lat temu zrobili jazzowo-hiphopowy album D’Angelo) przez doświadczenia muzyczne własnego pokolenia. Panowie zaprosili na pokład Phoelixa (za dnia producenta, który wymyślił soulowy sound Noname, nocą niestrudzonego, choć niedocenionego uduchowionego pieśniarza), żeby odtworzyć tę samą świętą synergię, która sprawiła, że VooDoo jest jedyne i niedoścignione. I choć wygładzono krawędzie, stawiając raczej na sypialnianą kameralność, sztandarowe połączenie hiphopowego bitu z jazzową trąbką i klawiszowym riffem to główny filar obu wydawnictw. — Kurtek


#FridayRoundup

Discipline of Sun Ra

EABS

EABS / Astigmatic

Mimo, że ten rok był wyjątkowo nieowocny w podróże, sekstetowi z Wrocławia udało się wysłać nas wszystkich w kosmos. Discipline of Sun Ra to genialna dekonstrukcja nieprzebranego katalogu dźwięków jednego z najbardziej awangardowych amerykańskich muzyków jazzowych Sun Ra. Zaledwie w ciągu 40 minut udało się misternie zapakować potężny przekrój sonicznych brzmień, od mrocznych free-jazzowych improwizacji, przez międzygalaktyczne ballady, przecięcia z bardziej hip-hopowymi rytmami po taneczny funk przyszłości. A to wszystko w zaskakująco spójnej i o dziwo, przystępnej formie. — Richie Nixon


#FridayRoundup

Shaman!

Idris Ackamoor ☥ The Pyramids

Strut / K7 Music

Shamanowi! – tegorocznemu projektowi Idrisa Ackamoora i towarzyszącej mu grupy The Pyramids, daleko do ortodoksyjnego jazzu. Już sama okładka sugeruje inspiracje sięgające muzyki rodem z czarnego lądu. Choć rzeczywiście mamy tu powrót do korzeni, to nie aż tak odległych, sięgających raczej brzmienia afrobeat z lat 60. Funkowa stylistyka to jeden z motywów przewodnich albumu – stanowi doskonałe tło dla saksofonowych wyczynów gospodarza. Shaman! to jednocześnie refleksja nad problemami współczesności. W „When Will I See You Again?” słyszymy Freak storm comes, freak storm comes / You better hide, you better run. Album to także hołd dla zmarłego w 2018 roku Cecila Taylora – jednego z free jazzowych pionierów i inspiracji grupy. — Mateusz


#FridayRoundup

Pyramid

Jaga Jazzist

Brainfeeder

Dziewiąty krążek norweskiego zespołu przyniósł trochę zmian w ich 19-letniej karierze. Po pierwsze jest to ich debiut w wytwórni Brainfeeder i przyznać trzeba, że wpasowali się w kosmiczny vibe labelu prowadzonego przez Fly Lo. Zmienił się również sposób pracy nad albumem. Podczas gdy ich poprzedni album zatytułowany Strafire, powstawał na przestrzeni dwóch lat, stworzenie najnowszego dzieła zajęło zaledwie dwa tygodnie, kiedy to zespół wynajął studio znajdujące się pośrodku szwedzkiego lasu i całkowicie odciął od świata, pracując tam po 12 godzin dziennie. Postanowili nie analizować też przesadnie wszystkich pomysłów, a podążać jedynie za pierwszymi z nich, zachowując w ten sposób świeżość. Warto dodać też, że jest to pierwszy krążek zespołu wyprodukowany przez zespół, w odróżnieniu od większości ich poprzednich wydawnictw, przy których pomagał im bliski współpracownik Jørgen Træen. Efektem tego dosyć spontanicznego i eksperymentalnego ducha pracy są cztery utwory, łączące ze sobą kosmiczny jazz, elektronikę, rock, a wśród inspiracji znaleźli się tutaj, chociażby japoński kompozytor i mistrz syntezatora — Isao Tomita, w the Shire natomiast szukać można śladów Afryki, gdyż już sam tytuł nawiązuje do legendarnego miejsca w Lagos, w którym mieszkał Fela Kuti. Takich odniesień i historii jest tu zdecydowanie więcej, warto więc dokładnie przyjrzeć się tej piramidzie, ze wszystkich jej czterech stron. — Efdote


#FridayRoundup

Pardon My French

Jaharai Massambi Unit

Madlib Invazion

Geneza zespołu Jaharai Massambi Unit sięga 10 lat wstecz, kiedy to Madlib oraz Karriem Riggins pod tą nazwą właśnie nagrali dwa numery, które ostatecznie trafiły na kompilację sporządzoną przez tego pierwszego w ramach serii Madlib Medicine Show. Po tak długiej przerwie dostaliśmy wreszcie pełen album projektu, który w założeniu miał być eksperymentalny oraz bardzo uduchowiony. Po odpaleniu krążka Pardon My French wita nas nagranie „Je Prendrai Le Romanée-Conti (Putain De Leroy)”, który faktycznie wystawić może na ciężką próbę niektórych dotychczasowych słuchaczy solowych dokonań obydwu panów. Później jednak te za wysokie odloty schodzą trochę na ziemię i jest bardziej przystępnie. Jeżeli pamiętacie krążek nagrany przez Madliba dla wytwórni Blue Note, a przede wszystkim jego nieco wirtualną grupę Yesterday New Quintet, w której to wcielał się w postać każdego członka zespołu i sam ogarniał wszystkie instrumenty, to jesteśmy w domu. Tym razem podstawą nagrań była perkusja Rigginsa, do której Otis Jackson dograł całą resztę. W ten sposób powstało wydawnictwo stworzone przez dwóch miłośników oraz studentów jazzu, sięgające z szacunkiem zarówno do jego korzeni, ale również niestroniące od jego przyszłości, bo jak sami przyznają, nie chcieli zamknąć się jedynie na to, co wynieśli, słuchając swoich bogatych kolekcji płytowych. Znajdziemy tu zarówno elementy hip-hopu, funku, elektroniki oraz mocno zaangażowany spoken word, a artyści, podobnie jak inni wizjonerzy astralnego jazzu, jak Pharoah Sanders, Lonnie Liston Smith czy Herbie Hancock, których inspiracje wyraźnie słyszalne są na przestrzeni trzynastu tracków tu zawartych, nie przywiązują się zbytnio do konkretnego gatunku, tworząc mimo to bardzo spójne i z pewnością warte uwagi dzieło. — Efdote


#FridayRoundup

Suite for Max Brown

Jeff Parker

International Anthem

Jeff Parker znany jest szerszej publiczności z regularnej, laboratoryjnej pracy na post-rockowej formule, którą uskutecznia w ramach swojej działalności z grupą Tortoise. Ten sam eksperymentatorski dryg przejawia się w jego solowych dokonaniach, na których sprawnie rekontekstualizuje utarte, jazzowe formuły i dokonuje śmiałych gatunkowych transgresji. Jego najnowszy krążek, będący odą ku czci jego matki, to bodaj najciekawsze z jego dotychczasowych dokonań. Pod pretekstem afirmacji więzów krwi przemyca bowiem nie tylko hołd dla samej matki, ale dla matczyzny w ogóle, dziedzictwa czarnej muzyki, w szczególności zaś dziedzictwa jazzowego. Zlepia on brikolaż z tropów obecnych w fusion i bardzo swobodnie żongluje nimi w różnych formułach, co daje nam do zrozumienia już w pierwszych kilku trackach na płycie. Na wstępie dostajemy zatem zapierające dech, fantastycznie wielopoziomowe „Build a Nest”, będące w swojej soul-jazzowej lekkości najbardziej piosenkową propozycją na płycie, zaraz potem wjeżdża j-dillowska szkoła beatmakerstwa w postaci miniatury „C’mon Now”, aby następnie wypłynąć na pełne wody fusion wraz z dwuaktowym, zawieszonym między perkusjonalną nadpobudliwością a spirytualistyczną medytacją „Fusion Swirl”. Jest intrygująco, bardzo nienormatywnie, ale, mimo wszystko, spójnie. Nowe formuły wprowadzane są stopniowo, co chwile niespodziewana linia syntezatorów czy instrument z zupełnie innego porządku (fantastyczne odpryski kalimby) wytrącają nas ze strefy komforu, a jednak pozostaje to na tyle dobrze znarratywizowane, że czujemy się jakbyśmy byli oprowadzani po galerii ekscentrycznego, postmodernistycznego artysty, a nie usilnie zamęczani aranżacyjnymi ekscesami. Ty tropem przygotowywani jesteśmy na zwieńczenie całości w postaci „Max Brown”, ponad dziesięciominutowego jam session w klimacie eksperymentalnego soul-jazzu. Dużo w tym zgrywy, trochę laboratoryjnej prowokacji, ale, przede wszystkim, bardzo dużo intrygującego, odklejonego jazzu. — Wojtek


#FridayRoundup

Spirit Groove

Kahil El’Zabar featuring David Murray

Spiritmuse

Kahil El’Zabar to pochodzący z Chicago perkusista jazzowy aktywny artystycznie od początku lat 80., ale w dalszym ciągu czekający na swoje pięć minut w blasku reflektorów. Wydane w kwietniu tego roku wraz ze stałym współpracownikiem Davidem Murrayem Spirit Groove nie jest jednak w żadnym razie projektem kompromisowym — El’Zabar w siedmiu autorskich kompozycjach z wirtuozerią łączy trzy jazzowe ścieżki — funkowo-beatową, określającą charakter płyty bądź co bądź lidera-perkusisty, spiritual-jazzową, naznaczoną przez natchnione wokale El’Zabara i etniczne chórki, oraz awangardową, śmiało kreśloną saksofonem Murraya — bezsprzecznie jednym z filarów wydawnictwa. Spirit Groove to nieoczywisty, pulsujący muzyczny tygiel — jazz żywy i obecny. A to dopiero początek, bo kilka miesięcy później, w drugiej połowie El’Zabar wydał w pełni solowy krążek — Ameryko- i afrocentryczny America the Beautiful. — Kurtek


#FridayRoundup

Wu Hen

Kamaal Williams

Black Focus

Chociaż trzeci solowy album Kamaala Williamsa nie spotkał się z samymi zachwytami, autorowi nie można odmówić odważnego podążania swoją ścieżką. Wu Hen to 40 minut nieskrępowanej radości przepełnionej pulsującym, klawiszowym brzmieniem, które pobudza wszystkie zmysły. Kamaalowi udało się stworzyć subtelną formę, w której smyczki, saksofon i syntezator służą tylko budowaniu otoczenia, w którym wybrzmieć ma przede wszystkim miejski rytm — tęskny i romantyczny w „Toulouse”, niespokojny i pospieszny w „One More Time”, czy drapieżny i ekstrawagancki w „Save Me”. Funkowe, elektroniczne i hip-hopowe tekstury dają cudowne poczucie obcowania z muzyką, która nie tylko wymyka się zasadom jazzu, lecz przeciwstawia się im. Tytuł albumu to jednocześnie przydomek, którym w dzieciństwie Williams został obdarzony przez swoją babcie — jest to wymowne w dwojaki sposób. Na Wu Hen wszędzie czuć dziecięcy entuzjazm, a i my, słuchacze, możemy poznawać ten nowy muzyczny świat z dziecięcą ciekawością. — Adrian


#FridayRoundup

We’re New Again: A Reimagining by Makaya McCraven

Makaya McCraven / Gil Scott-Heron

XL Recordings

Dziesiąta rocznica kultowego ostatniego longplaya Gila Scotta-Herona I’m New Here nie mogła zostać zaakcentowana w bardziej odpowiedni sposób. Oto, Makaya McCraven, nasz ulubiony jazzowy perkusista, dokonał nu-jazzowej reimaginacji oryginalnej tkanki płyty Herona, tworząc z niej jednocześnie, bardziej niż wcześniej Jamie xx, coś bardzo swojego i odrębnego od pierwowzoru. Melodie i opowieści Herona stały się tu przedmiotem remiksu w stopniu, w jakim zwykle remiksuje się aranże i instrumentalizacje. Te bowiem McCraven zrównał z ziemią na wejściu, a następnie odtworzył zupełnie z niczego. To raczej autorski jazzowy krążek Makai z wokalnymi samplami z I’m New Here, niż jakiekolwiek bezpośrednie przetworzenie tamtego materiału. To zniuansowany, żywo meandrujący, momentami wprost szalony, pełnokrwisty nowoczesny jazz z narratorem, za którego głosem wszyscy tęsknimy. — Kurtek


#FridayRoundup

Salute to the Sun

Matthew Halsall

Gondwana

Tegoroczny album założyciela Gondwana Records powstał w wyniku inspiracji dźwiękami puszczy oraz tropikalnymi krajobrazami francuskich postimpresjonistów. Halsall spędził również ostatnie półtora roku na kompletowaniu nowego zespołu, którego członków angażował podczas klubowych jamów w Manchesterze. Odmłodzony skład oparty o sekcję rytmiczną, flet, harfę i trąbkę lidera sformułował solidny materiał, który z powodzeniem można traktować jako antidotum na stres. Zgodnie z pierwotnym zamysłem utwory są przestrzenne, momentami transowe. Nienachalne i organiczne, jednak absolutnie niemonotonne. Płyta ma spory potencjał koncertowy, co cieszy ze względu na plotki o planowanych w przyszłym roku angażach Halsalla w Polsce. — K.Zięba


#FridayRoundup

Source

Nubya Garcia

Concord Jazz

W trakcie ostatnich kilku lat Nubya Garcia stała się jedną z najważniejszych postaci buzującej, wielokulturowej londyńskiej sceny jazzowej. Jej najnowszy album, Source, to wspaniała podróż do krajów jej przodków i subtelny miks współczesnego nurtu z południowoamerykańskim i afrokaraibskim dziedzictwem muzycznym. Liczne korzenie, metaforycznie przedstawione na fantazyjnej okładce, owocują intrygującym połączeniem rzadko spotykanych w jazzie rytmów z elementami pieśniarskich tradycji i spirytualnym charakterem. To obcowanie z pierwotnością sprawia, że Source głęboko zapada w pamięć i zachęca (a raczej kusi) do licznych powrotów. — Adrian


#FridayRoundup

Fly Moon Die Soon

Takuya Kuroda

First World

Gdyby Takuyo Kuroda cieszył się nieco szerszym rozgłosem to zapewne nieraz zobaczylibyśmy go u boku ekscentrycznej, brainfeederowskiej trupy. Tytuł i okładka krążka zapowiadają co prawda kolejnego jazzowego zgrywusa (co nie jest z resztą wrażeniem mylnym), jednak prawdziwą popisówę muzyk odstawia już samą dźwiękową materią. Na Fly Moon Die Soon kotłują się stylistyki z całego spectrum upopowionego jazzu i funku. Naczelnym odnośnikiem uczynić moglibyśmy łobuzersko-futurystyczny sznyt Thundercata, inspiracje którym czuć chwilami aż za mocno („Change” mogłoby na spokojnie znaleźć się na jednym ze starszych krążków wirtuoza, a „Sweet Sticky Things” to ten sam duch pokracznie urokliwego pościelarstwa), jednak nie zostają przepisane bez autorskiej ingerencji. Najbardziej zaskakują wątki afrobeatowe, które są zrealizowane z całym poszanowaniem dla organicznej, spontanicznej natury takiego grania, nawet jeżeli operują bardzo unowocześnioną, zcyfryzowną produkcją (czyżby pierwsze przykłady post-afrobeatu?), która najfantastyczniej porywają w „ABC”, choć słyszalne są też w dęciakowych riffach „Do No Why”. Do głosu dochodzi chwilami także city-popowa szkoła loungowego piosenkopisarstwa, choć i tutaj rozpisana na samplery, automaty perkusyjne i gęste linie synthów, a futurystyczne odloty dosyć jasno ujawniają fusionowe zaplecze. Między tym na pełnym przypale orbituje Kuroda ze swoją trąbką (i patrząc na okładkę „orbituje pozostaje tutaj adekwatnym czasownikiem) dokonując solowej akrobatyki. I choć druga połowa krążka rozmywa nieco narrację (poza wspomnianą zgrywą na „Sweet Sticky Things”), Kuroda idąc dalej swoją aleją gwiezdnych przypałów może zajść w bardzo intrygujące rejony. — Wojtek


#FridayRoundup

Vista

Tokonoma

Junonsaisai

Przesympatyczny kwartet, powstały dwanaście lat temu w Tokio, tym razem serwuje nam bardzo radosną muzyczną opowieść. Wspólnie wygrywany, harmonijny rytm albumu często opiera się na pozostających w głowie gitarowych riffach. Uśmiechając się czasem w stronę funku (zwłaszcza na “DeLorean), Vista momentalnie wprawia w dobry nastrój swoim letnim i żywym, choć w niektórych momentach melancholijnym (“Sofar”) brzmieniem. — Richie Nixon


Naszą pełną selekcję najciekawszych tegorocznych wydawnictw jazzowych znajdziecie na plejliście poniżej:

#FridayRoundup: Pezet, The Comet Is Coming, Lorine Chia i inni

Jak co tydzień dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Tym razem w puli nowe krążki Pezeta, The Comet Is Coming, Lorine Chii, Matthew Halsalla, Jungle Brown, Mięthy, Johna Coltrane’a czy Thaiboia Digitala a na plejliście dodatkowo The Sure Fire Soul Ensemble, Layton Greene, Malia, Siaira Shawn, Young M.A. i Kevin Gates.


Muzyka współczesna

Pezet

Pezet

Długo czeka się na MC, ale Pezet w końcu powrócił ze swoją muzyką, która jest jak najbardziej współczesna. To przekrój brzmień — od oldschoolowego „Intro (Niki)”, przez powolne, narkotyczne „Czas to iluzja” z Synami, aż po rave’ową „Gorzką wodę” i śpiewany „Dom”. Wszystko to oparte jest na elektronicznych, klubowych bitach, za które przede wszystkim odpowiada Auer. Paweł odnajduje się na nich świetnie i tak samo świetna jest jego pisarska forma. Widzimy życie nocnej Warszawy, to, jaka jest nad ranem oraz upływający czas, przez co przewijają się motywy, na przykład ten różowych włosów. Muzyka współczesna to album wzorowo zbudowany i starannie napisany. To album ważny. — Klementyna Szczuka


The Afterlife

The Comet Is Coming

Impulse! / UMG

The Comet Is Coming wracają z nowym wydawnictwem niespełna pół roku po wydaniu swojego drugiego krążka. Grupa z Londynu po raz kolejny rzuca się w otchłań kosmicznych inspiracji i przywozi nam stamtąd The Afterlife. Jak przekonują twórcy, ich najnowsze dzieło należy traktować jako uzupełnienie Trust In The Lifeforce Of The Deep Mystery. Przywodzące na myśl smooth jazz brzmienie saksofonu połączone jest tu z mocną perkusją i syntezatorami. Gościnnie w otwierającym utworze udziela się Joshua Idehen.— Mateusz


Sweet Noise

Lorine Chia

Sweet Noise

Lorine Chia to kameruński skarb współczesnego R’n’B i Neo-Soulu. Dziewczę ma korzenie mocno osadzone w staroszkolnej stylówce, które sprawnie wykorzystuje do tchnięcia nieco klasycznej elegancji w pościelowy trap, który nam serwuje na Sweet Noise. I choć takie współcześnie brzmiące R’n’B osadzone w najntisach przeżywa ostatnio mały renesans za sprawą takich artystów jak SZA czy Ari Lennox, Lorine Chia uderza w ekscentryczne, mniej oczywiste rozwiązania melodyjne. W smukłe, sensualne kompozycje wkradają się plamy psychodelii, które odważnie wypełniają dalsze plany w „$ and Peace” czy „Floating into the Night”, operując organicznym szumem czy puszczonymi od tyłu ścieżkami. Całość składa się na wielowątkowe, kolorowe dzieło o intensywności kanabisowego tripu szybującego od narkotycznych, płynnych rzeczywistości po kobiecy powab.  — Wojtek


Oneness

Matthew Halsall

Gondwana

Wraz z powołaniem do życia Gondwana Records Matthew Halsall w mikroskali, ale znacząco zmienił krajobaz współczesnego angielskiego jazzu. Pod skrzydłami labelu znaleźli dom m.in. GoGo Penguin, Portico Quartet czy Dwight Trible, ale przełomowym momentem było wydanie osadzonego w tradycji spiritual jazzu krążka When the World Was One w 2014 roku, który otworzył Halsallowi i spółce wiele nowych drzwi. Teraz, gdy niewiele zostało już do wyważenia, Halsall wraca do pierwszych dni własnej oficyny i swoich eksperymentów z brzmieniem stojącym za jego sukcesem artystycznym. Oneness to siedem archiwalnych nagrań zarejestrowanych przez trębacza w styczniu, marcu i wrześniu 2008 roku wraz z członkami rodzącej się dopiero Gondwana Orchestra. To nieco ponad godzina wysmakowanego kameralnego jazzu, któremu orientalny charakter nadaje droniczne brzmienie tanpury, które w połączeniu z trąbką Halsalla wspartym przez tradycyjne jazzowe trio i harfę tworzy nietuzinkowy soniczny krajobraz. — Kurtek


Full Circle

Jungle Brown

Mr Bongo

Jeśli zdarza wam się fantazjować, że hip hop zatrzymał się brzmieniowo wraz z końcem lat 90., to druga płyta brytyjskiego tria Jungle Brown Full Circle powinna spotkać się z waszym uznaniem. Panowie, podobnie jak na debiutanckim Flight 314 z 2016 roku, własnym sumptem odświeżają boombapowe ścieżki, przez trzy kwadranse wprowadzając słuchacza w klasyczne jazzrapowe brzmienie. Gościnnie panów wspierają m.in. Sampa the Great, Fliptrix (High Focus) czy Terri Walker. — Kurtek


Audioportret

Miętha

Asfalt

Nowości od Asfalt Records zawsze chętnie sprawdzamy. Niedawno szeregi Asfaltu zasilił ciekawy duet — Miętha. Skład tworzą raper Skip i producent AWGS. Artyści znają się pół roku i tyle trwało napisanie i nagranie ich debiutanckiej płyty Audioportret. Zespół oferuje świeże, charakterystyczne i organiczne granie, wzbogacone zaskakującymi jak na krótki staż sceniczny możliwościami wokalnymi Skipa. Obaj muzycy dostarczyli wspólny, spójny i komplementarny materiał, który z pewnością jest jednym z ciekawszych debiutów tego roku. Co ciekawe, przy płycie pomagali: Moo Latte (gościnnie na instrumentach w kilku utworach), oraz ENZU (mix i mastering). „Chcieliśmy razem stworzyć projekt, który wzbogaci obecną glebę muzyczną i zainspiruje ludzi do śmielszych eksperymentów sonicznych. Jest to dźwiękowa transmisja powstała z przyjaźni, długich rozmów w studio, litrów kawy i słoików pełnych ziół.” — tak swoją płytę podsumowali muzycy. Polecamy szczególnie tym, którzy lubią, kiedy nowa szkoła krzyżuje się z luźnym oldschoolem. — Polazofia


Blue World

John Coltrane

Impulse! / UMG

Blue World to zapis sesji nagraniowej Johna Coltrane z 1964 roku między nagrywaniem CrescentA Love Supreme. Pierwotnie przeznaczony do bycia soundtrackiem do francuskiego dramatu Le chat dans le sac , pojaw się dopiero teraz za sprawą wytwórni Impulse!, która uraczyła nas w zeszłym roku zaginionym albumem mistrza. I choć w Blue World dużo więcej przypadkowości, a trzykrotne zamieszczenie Village Blues zabija nieco narracje płyty, to trudno jednak nie dać się porwać. To w końcu przecież dalej Coltrane w swoim najbardziej klasycznym, dystyngowanym okresie i pomimo tego, jak zbędny wydaje się album, samo doświadczenie słuchania powinno fanom sprawić mnóstwo satysfakcji.— Wojtek


Legendary Member

Thaiboy Digital

Year0001

Trudno wskazać mi inny kolektyw rapowy, któremu udało się wyrobić tak precyzyjne i charakterystyczne brzmienie jak północnym SadBoy’om. I choć globalny, komercyjny sukces osiągnął do tej pory jedynie Yung Lean, jego towarzysze od wielu lat mają ugruntowaną pozycje w newschoolowym podziemiu oraz grono wiernych słuchaczy. Na nowym albumie (pierwszym sygnowanym jako solowy) Thaiboy Digital, jeden z członków kolektywu, zbiera i podsumowuje to, co przez lata stało się dla grupy znakiem rozpoznawczym. Chłodne, przestrzenne produkcje wybrzmiewające duchem szwedzkiej zimy, starego Clams Casino i minimalizmem współczesnego cloud rapu łączą się z wycofanym, nieco nieporęcznym flow Thaiboya. Brzmieniowo pełno paradoksów, bo z jednej strony w tych autotune’owych pasażach rodzi się swoisty duch futuryzmu, z drugiej zaś całość dalej odznacza swojska, homemade’owa surowość podparta niekrytym umiłowaniem do mixowania z panoramą stereo. Tym, co jednak chwyta najbardziej są oczywiście same kawałki, które, choć uciekają od oczywistych piosenkowych strzałów, tworzą niepowtarzalny klimat. — Wojtek


Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.

Recenzja: Matthew Halsall & The Gondwana Orchestra Into Forever

Matthew Halsall & The Gondwana
Orchestra

Into Forever (2015)

Gondwana

Zeszłoroczne When the World Was One Matthew Halsalla i jego grupy The Gondwana Orchestra podobnie jak The Epic Kamasiego Washingtona nadało nowy pęd ideom Johna Coltrane’a i Pharoah Sandersa, z powodzeniem powracając do tradycji spiritual jazzu. Na Into Forever brytyjski trębacz nie wychylając się nadto z wyraziście nakreślonego przed rokiem stylistycznego kręgu, rozszerza swoją wizję o format popowej piosenki.

W czterech kompozycjach na wokalu pojawia się obdarzona dojrzałym, głębokim głosem Josephine Oniyama, a w zamykającym krążek „Jamais Vu” możemy usłyszeć pochodzącą z Edynburga Bryony Jarman-Pinto. Obie panie, mimo niewątpliwego talentu, wydają się jednak odrobinę przytłoczone rolą solistki, która im przypadła, a to niedobrze, bo w tych utworach Halsall zdecydowanie stawia na głos, który zawsze zajmuje centralną pozycję, jednocześnie sprowadzając pierwszorzędny zespół do roli akompaniatorów. Roli, z której jest im później trudno wystąpić także w numerach instrumentalnych. Te oparte w większości na skrzypcowych harmoniach pełne są orientalistyki odmienianej przez wszystkie przypadki. W „The Land Of” wiodąca rola przypada perkusyjnej wirtuozerii Luke’a Flowersa, znanego także The Cinematic Orchestra, tu meandrującego między fletem shakuhachi Lisy Mallett a eterycznym koto Keiko Kitamury. Oba instrumenty przejmują pałaczkę w kolejnym „Longshan Temple” stylistycznie przywodzącym na myśl raczej płyty z muzyką relaksacyjną aniżeli japońskie gagaku czy europejski jazz. I to wrażenie niestety nie ustępuje przez cały czas obcowania z Into Forever.

Nie brakuje jednak i pozytywów — to koniec końców grupa znakomitych instrumentalistów, a że niepotrzebnie porzucających improwizowane solówki na rzecz piosenkowej formy i poszukiwania harmonii, to inna sprawa. Zręcznie prezentują się dwie instrumentalne miniaturki — „Cushendun” z quasi-średniowiecznym folkowym motywem i utrzymane w podobnym klimacie, ale znacznie bardziej powściągliwe „Dawn Horizon”, które mogłoby stanowić codę którejś z progresywnych płyt Marka Grechuty z lat 70. Wśród utworów wokalnych natomiast najokazalej prezentuje się otwierające album „Only a Woman”, które doskonale równoważy ekspresję Oniyamy i towarzyszących jej instrumentalistów z wprowadzającą w świat Halsalla dynamiką i tytułowymi poszukiwaniami wieczności.

Jazzująco: Matthew Halsall ku wieczności na nowej płycie Into Forever

halsall

Już jutro premiera nowej płyty brytyjskiego trębacza jazzowego Matthew Halsalla i jego grupy The Gondwana Orchestra, wraz z którą w zeszłym roku wydał jeden z najciekawszych jazzowych krążków ostatnich lat — When the World Was One. Na poprzedniej płycie Halsall nadał nowy pęd ideom Johna Coltrane’a i Pharoah Sandersa, z powodzeniem powracając do tradycji spiritual jazzu. Nowy album wydaje się bardziej wyciszony i piosenkowy (choć trudno to ocenić bez słuchania całości), a to dzięki obecności wokalistki Josephine Oniyamy, która pojawi się w aż pięciu kompozycjach na krążku. Jednej z nich, tytułowej, możecie posłuchać już teraz poniżej.