pharoahe monch
Pharoahe Monch i jego nowy skład z mocnym występem dla serii Tiny Desk


Szykuje się nam jedna z lepszych fuzji hip-hopu i rocka na przestrzeni ostatnich lat
Jeżeli info prasowe opisuje zespół jako dziecko Led Zeppelin oraz Kendricka Lamara, które wychowane było na nowojorskim Queens, robi się ciekawie. Jeżeli poznamy skład bandu th1rt3en, o którym tu mowa, robi się jeszcze bardziej interesująco. Grupę tę tworzą bowiem, należący do zdecydowanej czołówki raperów w historii gatunku – Pharoahe Monch, gitarzysta Marcus Machado, który zaliczył współpracę z takimi postaciami jak, chociażby Anderson.Paak, Robert Glasper, Lalah Hathaway czy Pete Rock, oraz znakomity perkusista Daru Jones, znany przede wszystkim z grania w zespole Jacka White’a. Taki zestaw muzycznych osobowości jest bez wątpienia gwarancją mocnych wrażeń. O tym jak ich nagrania zabrzmią w wersji studyjnej, przekonać się można było po kilku singlach, ale prawdziwym egzaminem będzie debiutancki krążek, czyli album zatytułowany A Magnificent Day For An Exorcism, który ukaże się już w najbliższy piątek. Emocje związane z tym wydawnictwem podkręcił też występ, jaki grupa dała w ramach serii Tiny Desk. Pełne zaangażowanych i rozliczających się z obecnym stanem ludzkości tekstów oraz agresywnej, idealnie pasującej do tego muzyki z pewnością nie pozostawi nikogo obojętnym. Zapętlamy i czekamy na całość!
De La Soul wracają z kawałkiem przeciwko reelekcji Donalda Trumpa


De La Soul nie chcą Trumpa w Białym Domu
Ostatnio rzadko słyszymy nowe rzeczy od De La Soul. Jednak na kilka dni przed wyborami prezydenckimi w USA trio postanowiło wrócić i wyrazić swój sprzeciw wobec reelekcji Donalda Trumpa na stołek amerykańskiego prezydenta. Z tej okazji nagrali kawałek zatytułowany „Remove 45”. Słyszymy w nim kawałki przemówień Trumpa i gościnnie zwrotki zaprosili nie byle kogo, bo samych rapowych kozaków, takich jak – Styles P, Talib Kweli, Pharoahe Monch, Chuck D i Mysonne. W komunikacie medialnym panowie z De La napisali:
Jeśli chodzi o tego prezydenta i jego administrację, musimy zdać sobie sprawę z naszego prawa do głosowania i USUNIĘCIA go ze stanowiska.
Mocny numer z dosadnym przekazem.
Bilal i Pharoahe Monch gościnnie w najnowszym singlu Marcusa Stricklanda


Już 9 listopada amerykański saksofonista Marcus Strickland dostarczy nam swój nowy album zatytułowany People of the Sun. Na wydanym przez Blue Note krążku znajdziemy zarówno wpływy zachodniej Afryki (afrobeat, kultura Griot), jak i Ameryki (post-bop, funk-soul, beat music, hip-hop). Pierwszym singlem zapowiadającym to wydawnictwo jest niesamowite „On My Mind”, gdzie obok głównego bohatera oraz jego zespołu Twi-Life, gościnnie udzielają się Bilal, Pharoahe Monch oraz Greg Tate. Taki zestaw muzycznych osobowości gwarantuje najwyższą jakość i sporo emocji.
Odsłuch: Keyon Harrold The Mugician


Keyon Harrold dał się poznać jako świetny muzyk sesyjny chociażby na płytach Beyonce, Maxwella czy Gregory’ego Portera. Współpracował też z Robertem Glasperem przy ścieżce dźwiękowej do Miles Ahead. To po prostu piekielnie utalentowany trębacz. W 2009 nagrał świetną solówkę Introducing Keyon Harrold, a w tym roku wyszła jego nowa płyta The Mugician. Krążek sprzed ośmiu lat był materiałem stricte jazzowym, natomiast na nowym albumie dostajemy kolaż gatunków — od jazzu i soulu po hip-hop, a nawet reggae. Gościnne udziały takich artystów jak Bilal, Big K.R.I.T., czy Pharoahe Monch tylko zachęcają do sprawdzenia całości. Karierę Harrolda śledzę już od jakiegoś czasu, więc przyznam, że jestem bardzo ciekawy, co tym razem przygotował.
J. Period, Black Thought, Pharoahe Monch, Posdnuos oraz Joss Stone, w mocno zaangażowanym utworze „Rise Up!”


Kumulacja artystów udzielających się w utworze „Rise Up!” przypomina kumulację w totka. Tym razem wygrywają jednak wszyscy słuchacze. Na tracku, który wyprodukował i firmuje swoją ksywką — J.Period, pojawili się bowiem Pharoahe Monch, Black Thought, Posdnuos oraz Joss Stone, czyli zdecydowanie pierwsza muzyczna liga. Utwór zapowiada epkę zatytułowaną RISE UP EP, która ukazać ma się 2 maja, a zainspirowana jest serią dokumentów pod nazwą AMERICA DIVIDED. Oprócz wyżej wymienionych artystów pojawić mają się na niej m.in. Rhymefest, Aloe Blacc, DJ Jazzy Jeff czy Xzibit. Złość na polityczną sytuację, bardzo często zamieniana jest w różne przejawy artystycznej aktywności i tak zaangażowanych projektów usłyszymy niebawem pewnie jeszcze sporo, bo z pewnością na swój sposób dają one ludziom siłę do przeciwstawienia się oraz nadzieję, że jest to tylko przejściowy etap.
Nowy teledysk: Marco Polo x Organized Konfusion “3-O-Clock”

12 listopada do sprzedaży trafi PA2: The Director’s Cut — długo oczekiwana kontynuacja producenckiego albumu Marco Polo. Za pomocą wydanego w 2007 roku Port Authority kanadyjski producent zyskał uznanie jako jeden z najważniejszych spadkobierców stylu DJ’a Premiera i Pete’a Rocka. Wygląda na to, że nowe wydawnictwo (z gościnnymi występami Taliba Kweli, Large Professora, Inspectah Decka, Masta Ace’a i wielu innych) stanie się kolejnym bastionem trueschoolowego hip hopu. Dla mnie album ten będzie szczególnie ważny z tego powodu, że ma na nim miejsce reaktywacja jednego z najbardziej niedocenionych rapowych duetów w historii. Mowa o Organized Konfusion, których możemy usłyszeć w otwierającym album “3-O-Clock”. Pharoahe Monach i Prince Po spotykając się po latach na tracku błyszczą prawie tak samo jak dawniej, o czym przekonać się na własne uszy (i oczy) możecie poniżej.
Nowy utwór: Pharoahe Monch „Damage”

Można odnieść wrażenie, że Pharoahe Monch coraz przykładniej podchodzi do wydawania muzyki. Między premierą debiutanckiego Internal Affairs a premierą Desire upłynęło aż 8 lat, na W.A.R. (We Are Renegades) przyszło czekać 4 lata, natomiast najnowszy album, jak dobrze pójdzie, trafi do nas w niecałe 2 lata po poprzednim. Pierwszym singlem promującym PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder) jest „Damage” – kolejna część cyklu utworów rapera opowiedzianych z perspektywy pocisku, zbudowana wokół oczywistego nawiązania do wielkiego przeboju LL Cool J’a. Za produkcję bitu odpowiada Lee Stone.
Relacja: Pharoahe Monch i Yassin Bey na Adidas Originals Rocks the Floor

Marka Adidas nie ma ostatnio szczęścia jeśli chodzi o szacunek wśród polskich hiphopowców. Firma odzieżowa, która w latach osiemdziesiątych zapracowała w Ameryce na status symbolu kultury hip hop, rok temu wstrząsnęła nami przez akcję z zamalowaniem muru na warszawskich Wyścigach na rzecz reklamy. Adidas Originals Rocks the Floor nieoficjalnie miało być rekompensatą za ten strzał w ubraną w Superstara stopę. Teoretycznie znakomitą, bo związaną z wystąpieniem na żywo dwójki wielce szanowanych w środowisku raperów – Pharoahe Moncha i Yassina Beya, który dla nas zawsze tak naprawdę pozostanie Mos Defem. Praktycznie niestety – nie do końca udaną.
Kto miał dziś styczność z kimkolwiek zainteresowanym tym wydarzeniem, ten na pewno słyszał o ogromnej, wręcz absurdalnej, obsuwie. Absurdalnej w takim sensie, że zagraniczne gwiazdy wieczoru zaczęły grać półtorej godziny po… planowanym zakończeniu imprezy. Czas oczekiwania między koncertem O.S.T.R.’a (też zresztą opóźnionego), a koncertem gwiazd ze Stanów był udręką dla każdego, któremu zależało na miejscu prawie pod samą sceną. Wypowiadane przez prowadzącego imprezę Rufina „jeszcze pół godziny”, tudzież „jeszcze minuta-osiem” w połączeniu z brakiem jakiejkolwiek informacji na temat przyczyn obsuwy, wywoływało wśród publiczności oburzenie i wprowadzało stadionową atmosferę w negatywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy wreszcie na scenę wkroczyli Pharoahe Monch wraz ze swoim DJ’em, publiczność odzyskała dobry humor, dostała w końcu to na co w większości przyszła. Tylko co z tego, jak już spora część osób nie miała sił dobrze się bawić?
W tym momencie dała znać o sobie kolejna wielka wada imprezy – nagłośnienie. Kto jest fanem Faraona ten dobrze wie, że jest on arcymistrzem precyzyjnego, technicznego składania wersów – sporo radości ze słuchania rapera zostało nam odebrane, gdyż ciężko było zrozumieć linijki, jeśli nie znało się ich na pamięć. Koncert nie był na dodatek zbyt długi – trwał niby standardową godzinę, ale przeplatany był długimi przerwami między utworami, bynajmniej słabo wykorzystanymi na nawiązanie kontaktu z publicznością. Każdemu słuchaczowi Moncha z pewnością któregoś jego przeboju zabrakło. Oczywiście było też trochę pozytywów, wśród nich przede wszystkim osoby towarzyszące, czyli utalentowany Boogie Blind na deckach, oraz śpiewająca refreny MeLa Machinko. Powiedziałbym, że wokalistka wręcz ukradła show raperowi. Wielkim plusem było też wykonanie „Simon Says” – koncertowy mega-przebój najmocniej zabujał publiką, a dodatkowo mocno ją rozbawił, gdy Pharoahe chciał urzeczywistnić treść niektórych linijek na pani Machinko. Zaraz po „Szymonie” raper przerwał koncert, żeby złożyć hołd dla zmarłego rok temu Nate Dogga, co było oczywistym syngałem do wspólnego wykonania rawkusowskiego „Oh No!” wraz z drugim bohaterem wieczoru, czyli z Yassinem Beyem.
W ten sposób koncert Moncha płynnie przeszedł w koncert Mos Defa. Zmienił się protagonista, ale główny czarny charakter, zwany nagłośnieniem, pozostał ten sam. Zrozumienie słów posiadacza jednego z najtrudniejszych do rozgryzienia akcentów wśród raperów, było jeszcze większym wyzwaniem niż rozumienie poprzedniego występującego. Na szczęście dała o sobie znać zasada, według której mowa ciała stanowi główną część komunikacji ludzkiej. Pod tym względem artysta dawał z siebie bardzo wiele, w końcu rzadkim widokiem jest mc tańczący na scenie do rapowanych i śpiewanych przez siebie utworów. Widać było, że bardzo dobrze się przy tym bawił i jego występ wymykał się spod stereotypu hiphopowego koncertu z raperem i dj’em w rolach głównych i jedynych. Robił na scenie show, które mogło porwać również widzów nieznających albumów rapera, gdyby tylko nie nieszczęsne nagłośnienie i zmęczenie oczekiwaniem. Za to ci wierni fani z pewnością byli rozczarowani niezagraniem przebojów z nagranego z Talibem Kweli albumu Black Star. Można było się pocieszać świadomością, że właśnie on, Mos Def ze swoim czerwonym mikrofonem zagrał nareszcie koncert dla Polaków, ale czy to ma sens? Tym bardziej miałem prawo wymagać, by wszystko tego sobotniego wieczoru zostało zapięte na ostatni guzik.
Głód, zmęczenie i rozczarowanie dawały mocno znać o sobie, kiedy o trzeciej nad ranem na zebrany tłum czekała jeszcze jedna niespodzianka – wielka bitwa pod szatniami. Z czasem negatywne emocje jednak opadły i jako wieloletni słuchacz hip hopu trochę ucieszyłem się, że mogłem odhaczyć kolejne dwa nazwiska z listy raperów, których chciałem zobaczyć na żywo. Problem w tym, że w chodzeniu na koncerty nie chodzi chyba o ich zaliczanie, a o dobrą zabawę przy tym. Organizatorzy (nie mylić ze sponsorem swoją drogą) odebrali nam sporo tej zabawy. Mogło być pięknie.
Nowy teledysk: Pharoahe Monch „Still Standing” ft. Jill Scott


Obrazek z dzieciakiem, które spada z drzewa – niby nic, zapewne place zabaw oglądają takie sytuacje codzienne. Właśnie, „niby” budzi wątpliwości, kiedy widzimy, że ten mały chłopiec to odzwierciedlenie dorosłego muzyka. To właśnie dzieje się w nowym teledysku Pharoahe Monch’a. Trochę stresujące, ale z happy endem. Przecież Monch wciąż tu jest, co więcej – jest tutaj nawet z Jill Scott. Ktoś płakał, że rap ma się źle w dzisiejszych czasach? Najwidoczniej szuka nie w tych miejscach gdzie powinien!
Pharoahe Monch na adidas Originals Rocks the Floor !

Tym samym Pharoahe Monch dołączył do Mos Defa czyniąc tę imprezę najgorętszym wydarzeniem sezonu jak dla mnie. Całość odbędzie się w dniach 2-3 marca w warszawskim Soho Factory. Bilety już w sprzedaży na stronie Ticket Pro. Mam nadzieję, że Panowie nie odmówią nam i sobie tej przyjemności i wykonają wspólnie utwór „Oh No”. To byłoby coś.