relacja
Nneka we Wrocławiu – relacja z koncertu
Zawsze największy ból przy pisaniu relacji z koncertów sprawia mi rozpoczęcie. Za każdym razem zaglądam do moich poprzednich tekstów,aby z przykrością stwierdzić, że zwykle zaczynam bardzo wymijająco od jakiegoś samousprawiedliwienia jak przeproszenie czytelników za opóźnienie, czy banału jak opisu tego, co jadłem na śniadanie. I tym razem postanowiłem wpisać się w ten przykry schemat i tak mamy właśnie trzecie zdanie bez żadnego związku z koncertem. Wrocławski koncert Nneki podobnie jak zresztą krakowski i warszawski, został w pełni wyprzedany. Wedle informacji organizatorów, przy dźwiękach muzyki nigeryjskiej artystki bawiło się tego wieczoru około 900 osób, a wśród nich ja. I choć wcześniej dogłębnie przestudiowałem dyskografię wokalistki, nie miałem pojęcia czego spodziewać się na koncercie, zwłaszcza, że według relacji z odbywającej się dzień wcześniej imprezy w Krakowie, piosenkarka była wulkanem energii i bez trudu rozbujała tamtejszą publikę. Podobnie było i tutaj, i to mimo dość stonowanego początku. Nneka wyszła na scenę, dopiero po kilku minutach od rozpoczęcia pierwszych taktów „Africans”. Była ubrana w bardzo szerokie spodnie, białe sneakersy i jasną kurtkę, którą wkrótce zdjęła ukazując fioletowy T-shirt, głoszący: Africa is the future. Wystąpiła z towarzyszeniem czteroosobowego zespołu, złożonego z klawiszowca, perkusisty i dwóch gitarzystów, których zresztą w trakcie koncertu dwukrotnie przedstawiała publice.
,,Zakorzenieni” w W-wie – relacja z koncertu The Roots
Zdjęcie ukradzione dzięki uprzejmości infomuzyki.pl
Wejście mieli prawdziwie hollywoodzkie. Walt i Królewna Śnieżka byliby dumni. Z tą tylko różnicą, że muzyków The Roots było w piątek warszawskiej Arenie Ursynów ośmiu, a ich sylwetki raczej nie są karle. Po triumfalnym zainstalowaniu się na scenie, filadelfijska super grupa żwawo zaczęła swój trwający blisko dwie godziny koncert. ,,Żwawo” to może nie jest najwłaściwsze określenie. To było prawdziwe wystrzelenie z działa żywej mieszanki hip-hopu, jazzu, funku i rock’n’rolla. (więcej…)
Relacja z koncertu: The Puppini Sisters we Wrocławiu
Obiecałem relację i słowa dotrzymuję, chociaż, nie ukrywajmy, dość długo kazałem Wam na nię czekać, bo aż trzy tygodnie od samego koncertu. Przez pierwszy tydzień gorliwie wypatrywałem aż którykolwiek z polskich portali internetowych łaskawie opublikuje zdjęcia z tego wydarzenia, bo mimo iż trafiło mi się naprawdę miłe miejsce na samym środku drugiego rzędu, mój kompletny brak jakichkolwiek zdolności fotograficznych nie pozwolił mi na zrobienia zdjęcia, na którym byłoby cokolwiek widać! Przede mną jednak, tuż przy samej scenie ustawił się sznurek różnorakich osób z profesjonalnymi aparatami fotograficznymi, co dało mi nadzieję na upolowanie zdjęć w sieci. Ale nie o tym chciałem dzisiaj pisać.
Myślę, że w zależności od znajomości materiału z dwóch dotychczasowych albumów The Puppini Sisters, można samemu wyobrazić sobie jak taki koncert może wyglądać. A wspierając się dodatkowo, na nielicznych co prawda, ale dość „obrazotwórczych” koncertowych filmach z youtube, można już w zupełności wygenerować sobie sztucznie taki koncert w swojej głowie. I pod tym względem właśnie czuję pewien koncertowy niedosyt. bo dziewczyny nie zaskoczyły mnie totalnie niczym.
Lizz Wright w stolicy – relacja
Obiecałam krótką relację z koncertu Lizz Wright i taka też ona będzie. Ponieważ koncert niestety zaczął się punktualnie, przegapiłyśmy z Lejdi K pierwszy utwór. Punktualność to oczywiście zaleta, którą nie mogą pochwalić się Polskie Koleje Państwowe – stąd nasze małe spóźnienie. Sala kongresowa nie była wypełniona po brzegi, do czego zresztą odniosła się sama artystka, próbując nam wmówić, że szklanka w połowie pusta to dobry znak. Z pewnością występ w Halloween, dzień przed świętem zmarłych nie był do końca trafionym terminem. Zespół i sama Lizz prezentowali się na scenie bardzo skromnie i stonowanie. Rozstawiony sprzęt zajmował może połowę sceny w Sali Kongresowej. Fizyczna bliskość pomiędzy muzykami i piosenkarką stwarzała atmosferę luźnej i relaksującej jam session. Cały występ wypadł przez to niesamowicie autentycznie. Lizz nie jest bardzo rozmownym „zwierzęciem scenicznym” ma jednak w sobie coś co przykuwa uwagę słuchającego od początku do końca. Nie będąc znawczynią jej muzyki wsłuchiwałam się w każde jej słowo i w każdą nutę obserwując przy tym jej skromne zachowanie na scenie. Wśród publiczności nie zabrakło prawdziwych fanów, którzy żywo reagowali na piosenki Lizz. Były gorące oklaski i okrzyki zachwytu gdy artystka prezentowała urodę i siłę swojego głosu. Cóż mogę napisać o muzyce? Lizz to artystka światowego formatu. Wszystkie utwory wykonała od początku do końca z niesłabnącym zaangażowaniem. Perełką występu było z pewnością finałowe wykonanie „Salt”. Wszystkie utwory były uzupełnione świetnymi aranżacjami. Nie zawiodły ekipy od nagłośnienia i oświetlenia, które stworzyły piękną oprawę do refleksyjnych piosenek artystki. Zapewniam was, że piątkowy koncert Lizz Wright był najlepszym sposobem na oryginalne i uduchowione spędzenie Halloween w stolicy.
Setlista i skład zespołu a także więcej zdjęć autorstwa Rafała Nowakowskiego po skoku. Za udostępnienie fotek dziękujemy portalowi infomuzyka.pl
NuSoulCity „White Chocolate” – relacja z koncertu, rezenzja płyty
17 października to dość ważna data dla wszystkich fanów małego, polskiego, czarnego świata, który zaczyna się powoli prężnie rozwijać. Duet producencki NuSoulCity od długiego czasu starał się zaistnieć na naszej scenie, zawsze jednak stawało coś na przeszkodzie. W piątek jednak nastąpił przełom. Tak! Debiutancka płyta ‘White Chocolate’ w końcu ujrzała światło dzienne. Tego samego dnia również odbył się koncert promocyjny w MonoBarze. Dostaniecie zatem wyjątkowo 2 w 1.
Natu w Fabryce Trzciny – Relacja
Jako że, redaktorom wypada słowa dotrzymywać, obiecana relacja z koncertu. 5 października w warszawskiej Fabryce Trzciny odbył się koncert promocyjny płyty „Maupka Comes Home” jednej z sióstr Przybysz, chodzi oczywiście o Natalię aka Natu.
Erykah Badu 11 lipca w Parku Sowińskiego
Jak już pisałem był mały poślizg toteż Sistars pojawiło się na scenie dwadzieścia kilka minut po dziewiętnastej. Widać było, ze przez to dziewczyny nieco skróciły swój występ, żeby Erykah nie musiała czekać (i przez to my musieliśmy czekać na Erykę, ale tylko chwilkę).
Zapowiadało się dobrze. Nie jestem fanem zespołu Sistars, ale wydawało mi się, że wystąpił w niepełnym składzie. Oprócz Natalii, Pauliny i Bartka pojawili się jeszcze Mariusz (którego pod koniec koncertu Natalia nazwała „romantycznym chłopakiem”), Przemo i Piękny Lolo (?), w każdym razie grał na perkusji.
Wszyscy byli ubrani na luzie. Natalia miała czerwoną krótką bluzkę, czarną sukienkę do kolan i czerwone japonki, a Paulina żółty top, podwinięte przed kolano jeansowe ogrodniczki, których ramiączka swobodnie opadały wzdłuż nóg, oraz jakieś dziwne kremowe buty na średniej długości obcasie. Uwagę przykuwał BarteQ, którego nie było słychać za często, za to był bardzo dobrze widoczny – miał czarną koszulę, do której miał wywiązany ciemno fioletowy krawat. Spodniom się nie przyglądałem, ale bodajże były to jeansy podwinięte za kolano. Jedyną rzeczą, która mi się w jego ubiorze nie spodobała, były czarne japonki. Do tego miał bardzo fajne duże modne okulary.
Zespół wypadł bardzo dobrze. Dziewczyny spisały się na pełną piątkę. Zagrały głównie utwory z ‚AEIOU’, co mnie trochę zmartwiło, bo po cichu liczyłem na coś z ‚Siły sióstr’. Zaczęły od utworu tytułowego i bardzo szybko rozgrzały publikę, co, jak się później okazało, było niczym w porównaniu do tego co miało nastąpić wraz z Badu.
Siostry grały głównie kawałki po angielsku, z wyjątkiem „Na dwa”, którego zagranie umotywowały tym, że „odweidziła nas poważna pani, i głupio by było, gdybyśmy jej klaskali na jeden czy na trzy”. Poza tym pojawiło się także „Boogeyman”, „Listen To Your Heart”, „Keep On Fallin”, „Freedom” (jedyny kawałek, który nie był z „AEIOU” – przy którym wszyscy najbardziej szaleli) oraz „Inspirations” na sam koniec.
(Utwory poza pierwszym i ostatnim nie są w kolejności). Ogólnie zespół dał dobry, chociaż jak już pisałem, trochę skrócony, względem pierwotnych zamierzeń, występ. Paulina z początku w była nieco drętwa i zdenerwowana. Stała przez cały czas w jednym miejscu, podczas gdy Natalia chodziła po scenie i była bardziej wyluzowana. Paulina rozkręciła się dopiero przy ostatnim kawałku.
Dziewczyny mówiły, że śniło im się, że Erykah zrobiła im warsztaty muzyczne i kazała im śpiewać piosenki z jakiejś książki, którą przywiozła.
Gdy już Sistars zniknęło za sceną, pojawili się panowie techniczni, którzy dobrych kilkanaście minut szykowali scenę dla Badu. Gdy już wszystko było gotowe, trochę się jeszcze nastaliśmy, zanim Badu pojawiła się na scenie. Przywitano ją oczywiście ogromnymi owacjami, co zresztą było chyba nieodłącznym elementem tego koncertu.
Erykah pojawiła się na scenie (i tu uwaga!) w różowym szlafroku. w biało-zielone kwiaty i liście. z kadzidłem w ustach. (Zresztą na początku wymachiwała tym kadzidłem nad sobą i trzymała je w ręku.) Na głowie miała ogromne afro jak z okładki Worldwide Underground (może nieco mniejsze). Spod szlafroka wystawało coś białego (o tym później). Do tego miała na nadgarstkach zawiązane dwa skórzane popielate paski, które idealnie komponowały się z butami w tym samym kolorze (które zresztą później okazały się kozakami). Na prawej ręce Erykah miała jakieś złote/srebrne obrączki, a na lewej dwa pierścionki z wielkimi czerwonymi oczkami.
Sam już za bardzo nie pamiętam od czego Erykah zaczęła. W każdym razie dała świetny dwugodzinny show, podczas którego działo się tak wiele, że nie jest się w stanie tego wszystkiego zrelacjonować. Badu mieszała i łączyła piosenki różnymi fajnymi Baduistycznymi przerywnikami. Wykonania były czasem tak freakowe, ze nie sposób było uchwycić, z jakiego utworu fragment wykonuje artystka. W każdym razie po kilku pierwszych utworach odwróciła się i zdjęła ten różowy szlafrok, ukazując się w bieli i kremie. Miała białą bawełnianą (?) gładką bluzkę i kremowe spodnie. na które nałożone były popielate kozaki. Wyglądała bardzo korzystnie.
Erykę cały czas oświetlał jeden biały reflektor, dzięki czemu zawsze była idealnie widoczna m.in. kiedy cała reszta zespołu była oświetlona kolorowym światłem i stanowiła wyraźne tło Eryki. Nie myślcie jednak, że artystka przez cały czas stała w miejscu i ani drgnęła. Już od samego początku (no od kiedy zdjęła szlafrok) biegała, skakała, tańczyła, trzęsła głową i robiła zabójcze komediowe miny. Ogólnie szalała.
Obok siebie pani Badu przez cały koncert miała rozłożone dwie konsolety. Jedną z jakimiś przyciskami, które naciskała w przerwach utworów, albo w ich trakcie, dla osiągnięcia różnych dziwacznych czasem dźwięków, a drugą prawdopodobnie z płytą winylową, albo czymś w tym rodzaju, bo żeby dźwięki (z drugiej konsolety) umilkły scratchowała coś na drugiej. Od początku pokazywała tym, ze to ona ma władzę na scenie i że jej zadanie nie ogranicza się jedynie do śpiewania, ale także do naciskania przycisków.
Zespół pani Badu (stojący na scenie podczas koncertu) był ośmioosobowy. Po obu stronach Eryki, ale trochę bardziej w głębi, stały dwie panie od background vocals. Pani po prawej do znudzenia przypominała Brandy (ale +20 lat i +30 kilo), a pani po lewej Truth Hurts (+10 lat, +10 kilo). W głębi za Eryką było stanowisko gitarzysty, po lewej stronie były usytuowane instrumenty klawiszowe i perkusja, a po prawej dwa stanowiska z jakimiś bębnami. Oprócz tego z lewej strony miedzy perkusją, a gitarą stał jakiś bardzo niski facet, który grał na bardzo wielu instrumentach dętych (jakieś flety itd).
Erykah zaśpiewała bardzo dużo utworów, których kolejności nie dało się spamiętać. Najwięcej tracków pochodziło chyba z „Mama’s Gun”, a najmniej (tylko 3) z „Worldwide Underground” (nie licząc w tej statystyce „Live”, z którego pod koniec występu pojawiło się „Tyrone”).
Występ można podzielić na dwie części, a wyznacznikiem tej przerwy było zniknięcie Badu ze sceny na kilka minut. Przed ową przerwą artystka wykonała m.in. (mogą być błędy) „On & On”, „… & On”, „Next Lifetime”, „Other Side of The Game”, „No Love”, „I Want You”, „Cleva”, „Hey Sugah”, „Danger”, „Didn’t Cha Know”, „Booty”, „Kiss Me On My Neck” i jeden nowy kawałek, w którym śpiewała ciągle „Your Mind”.
Gdy Erykah zeszła ze sceny część ludzi myślała, że to już koniec, bo w końcu show Badu trwał już przeszło godzinę. Jednakże zespół na pozostał na scenie co ujawniło, że to jeszcze nie koniec. Od początku koncertu na backstage’ach siedziały jakieś dwie murzynki, z czego jedna była łudząco podobna do Mary J. Blige, tyle, ze była szczuplejsza i młodsza. W trakcie przerwy Badu, ta pani podeszła do mikrofonu i zaczęła mówić do nas jakieś rzeczy, które zagłuszali mi ludzie za mną, krzycząc „Mary! Mary!”. W każdym razie powiedziała, że Erykah jest bardzo sławna i że nas kocha – jeśli oczywiście się nie przesłyszałem. Podobno była ona siostrą Eryki.
Po chwili znów pojawiła się Erykah – jednakże nie była sama. Była z nią Kister, która prowadzi jedyny fansite o Eryce na świecie i tak się składa, że akurat jest Polką. Erykah przedstawiła nam Ją, i trzy razy powtórzyła adres strony, po czym nagrodziliśmy dziewczynę gromkimi brawami (a co – należy Jej się). Do tej pory explodowała energią wyginając się na scenie, jednakże prawdziwy boom energetyczny zaserwowała nam wraz z „Penitentiary Philosophy”, które omalże nie zwaliło mnie z nóg, bo była aż tak boskie w wykonaniu na zywo. Kawałek miał ogromny power, a Erykah udawała opętaną miotając się i kręcąc potęznym afro. Zaraz potem piosenkarka zaśpiewała kolejny mój ulubiony track „My Eyes Are Green” i… zrobiła to przy okazji odgrywając scenkę rodzajową. W zasadzie przy większości piosenek gestykulowała i pokazywała o czym śpiewa, jednakże tutaj przeszła samą siebie. Odegrala scenę z płaczem, odrzuceniem, złamanym sercem, a przy okajzi bawiła się z publicznością modlując głosem i zwklejąc ze śpiewaniem kolejnych linijek (przy tym rzucała tajemnicze uśmiechy). Zaraz potem wykonała fragment „Appletree”, aby przejść do performansu number one w moim odczuciu – a mianowicie „Love of My Life”.
Poza dwoma poprzednimi utworami był to niewątpliwie najmocniejszy punkt programu. Bit do kawałka został zmieniony na deseń surowego bitboxowego podkładu, i świetnie wpasowywał się w śpiew Eryki. To było coś czego nie da się zapomnieć m.in. ze względu na rap Eryki. Ale nie były to dwie linijki, tylko bite dwie zwrotki. Najbardziej rozbroił wszystkich tekst: „I’m Badu and I wanna say I’m the craziest muthafucka all over the world” (czy coś w tym stylu). W tym momencie publiczność (w tym ja) oszalała po raz kolejny i zapewniam, że nie ostatni. To „Love of My Life” trwało przynajmniej kilkanaście minut!
Przed kawałkiem artystka zapowiadała, że już kończy i w ogóle, ale wykonała jeszcze „Tyrone” i „Bag Lady” przy którym Erykah biegała z jednego na drugi koniec sceny i uściskiwała ręce fanów. Ja niestety stałem już zbyt daleko (bo jakoś przez to wszystko z początku oddaliłem się gdzieś do połowy, przez co już później nikogo nie znalazłem Rolling Eyes), ale gdybym się tak drastycznie nie cofnął do tyłu, to może także miałbym okazję dotknąć Eryki. W każdym razie artystka próbowała się nawet kłaść na rękach fanów tak jak w klipie do „LOML”, ale ostatecznie tłum nie uniósł Jej, tak jak powinien, bo za Eryką latał w kółko (tylko w tym numerze) jakiś ochroniarz, który podawał Jej rękę, żeby nie przewróciła się itd. No i na „Bag Lady” się skończyło. Artystka dostała nieziemskie brawa, które trwały jeszcze długo po tym jak opuściła scenę.
Występ był genialny. Artystka brzmiała dokładnie tak jak na albumach studyjnych, a nawet lepiej. Każdy utwór był zaśpiewany z ogromnymi emocjami i powerem. Nie było „Want some pussy”, za to kilka razy krzyczała „How Are U Feelin?”, na co tłum bił brawo i piszczał (szczególnie Ci ludzie za mną). Występ był przeboski, zresztą tak jak Erykah. Jeśli przyjedzie kiedyś jeszcze do nas, to na pewno się tam pojawię.









Heineken Open’er – dzień 3 – koncert Kanye West’a
moje dwa zdjęcia
Moim osobistym clue wieczoru byl oczywiście Kanye West. Koncert rozpocząl się w miarę punktualnie – około 23:15. Najpierw na scenie pojawiła sie damska sekcja smyczkowa, która nieszczęśnie siedziała tam nie wiedząc co ze sobą zrobić przez dłuższą chwilę. Kanye wyskoczył dynamicznie rozpoczynając swoim hitem Diamonds from Sierra Leone. Oczywiście nie omieszkał wdziać obciachowy sweterek w czym jest mistrzem. Zagrał pierwszy utwór i … zniknął. Ta i jeszcze jedna dość długa przerwa była moim zdaniem najsłabszym punktem koncertu. Nie wiem czemu miała służyć, może podgrzaniu atmosfery w każdym bądź razie publiczność zaczęła się niecierpliwić. Kanye powrócił na scenę po niecałych 10 minutach i rozgrzał publikę do czerwoności. Zapowiedział, że zagra pare utworów z płyty College Dropout. Zaczął od We Don’t Care oraz Workout Plan, zrobil też przekrój przez swoje produkcje dla Jaya-Z m.in. Izzo. Potem wygłosił pogadankę o tym, że wszystko osiągnął ciężką pracą i namawiał żeby nie rezygnować ze swoich marzeń. Mówił że swój pierwszy kontrakt podpisał mając 19 lat i że właśnie niedawno miał urodziny (8 czerwca) i było to 10 lecie jego pracy (ma teraz 29 lat). Publiczność chyba nie do końca go zrozumiała i zaczęla śpiewać „sto lat” a następnie szybko przeszła na „happy birthday” a Kanye sie chyba troszkę zmieszał i nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Kontynuował dalej swój wywód i powiedział, że puści pare kawałków, które wyprodukował dla innych artystów. Usłyszelismy Stand Up Ludacrisa, You Don’t Know My Name Alicii Keys i z tego co pamiętam jakis utwór Twisty. Nie wspomniałam, że Kanye właściwie występował sam. Towarzyszył mu DJ A-track, sekcja smyczkowa i dwuosobowy chórek. A-track miał swoje pięć minut i trochę się popisywał w którejś z przerw. Bardzo fajnie to wypadało. Kanye postanowił też zaznajomić publiczność ze swoimi fascynacjami i inspiracjami. Puścił publiczności m.in. Rock With You Michael’a Jackson’a a na koniec zaskoczył wszystkich kawałkiem Take on me zespołu A-Ha. Potem Kanye przeszedł znów do swojej twórczości. Zagrał Gold Digger, All Falls Down, Slow Jamz. W przerwach chórek popisywał się swoim wokalem. Zaśpiewali m.in. Crazy Gnarlsa Barkleya a Kanye zaserwował też z płyty takie przeboje jak Sweet Dreams Eurythmics czy Eleanor Rigby Beatelsów. Na koniec znów zaskoczyl długą przerwą a gdy powrócił wykonał Jesus Walks, Hey Mama i na koniec Touch The Sky. Przy ostatnim kawałku pomylił się i zacząl od drugiej zwrotki. Gdy sie zorientował przeprosił i zaczął utwór od nowa. I to było pożegnanie Kanye z Open’erem. Ogólnie bawiłam sie świetnie, lepiej niż myślałam. Kanye wprawdzie nie wykonywał całych utworów ale dzięki temu zmieścił w swoim koncercie mnóstwo hitów i było to takie nagromadznie gwiazdorstwa, zabawy i dobrej muzyki, że nie sposób się było źle bawić. Mnie się bardzo podobało i z tego co widziałam publicznosci także. Próbowałam robić zdjęcia ale niekoniecznie mi wyszły także daję zdjęcia z onetu i tylko kilka tych swoich.
i znowu moje dwie fotki
Więcej zdjęć: cgm.pl oraz heineken.com.pl