sg lewis
Recenzja: Victoria Monét Jaguar

Victoria Monét
Jaguar
Tribe
Jaguar to wydawnictwo, które od pierwszej chwili nie pozostawia wątpliwości — chodzi o seks i nie ma tu najmniejszej potrzeby szukania drugiego dna czy głębszych zawiłości tekstowych. Tegoroczna EP-ka Victorii Monét to 25-minutowy zestaw pościelówek uzupełniony o elementy obowiązkowe, czyli instrukcje, westchnienia i dźwięki skrzypiącego łóżka. Czy to wystarczy, żeby rozgrzać wymagającego słuchacza?
Victoria Monét nie jest anonimową osobą w muzycznym świecie i już zdążyła nas przyzwyczaić, że w swoich kawałkach skupia się na wszystkim, co związane z miłością. W tym przypadku jest to sypialniany szał uniesień. W teorii brzmi to całkiem obiecująco, w praktyce nie porywa aż tak bardzo. Spójrzmy prawdzie w oczy — na półce otagowanej R&B zmysłowych piosenek o dotykaniu i zachwycaniu poszczególnymi częściami ciała znajdziemy mnóstwo. Konkurencja zdecydowanie nie śpi, a Victoria zebrała dziewięć utworów, które przypominają coś, co na pewno słyszało się już wcześniej i co, moim zdaniem, z powodzeniem mogłaby nagrać Kelly Rowland.
Zastosowane tu sprawdzone, bezpieczne muzyczne rozwiązania sprzed kilku lat są jeszcze zbyt nowe, by modnie sklasyfikować je jako „retro”, a zarazem za stare, żeby mogły oczarować i, co ważniejsze, utrzymać uwagę słuchacza. Niestety, chociaż jest to wydawnictwo bardzo krótkie, to już po kilku kawałkach pojawia się chęć przeskoczenia do następnego. I pomimo dobrych momentów, jak chociażby piękny instrumental w „Dive” czy promienny przerywnik „We Might Even Be Falling in Love”, to w swego rodzaju nastrojowym znużeniu można przegapić niezmiennie kojący głos Khalida w okołotanecznym „Experience”. Szkoda, bo po Victorii można by oczekiwać o wiele więcej.
Jakkolwiek EP-ce nie można odmówić spójności, to próżno tu szukać powiewu odkrywczej świeżości czy wręcz nowego wymiaru zmysłowości. Z drugiej strony — czy zawsze tego potrzebujemy? Może w tych niepewnych czasach lepiej przez kilka minut rozbujać się przy mruczeniu oswojonego jaguara, niż godzinami drżeć na widok jego ostrych pazurów? Podobno Jaguar to tylko część projektu, który docelowo ma się przekształcić w debiutancki album Victorii Monét. Niewykluczone więc, że ten drapieżnik dopiero nabiera rozpędu.
SG Lewis mistrzem ceremonii parkietu


SG Lewis strikes again. Debiutancki album już w lutym!
Całkiem niedawno zwracaliśmy waszą uwagę na to, że SG Lewis dowozi w tym roku jak mało kto. Po zawiesistym, hipnotycznym housie ejtisowych torów wrotkarskich na „Impact” przenosimy się w czasy nowsze. Kolejny singiel brytyjskiego producenta „Feed the Fire” to bardzo udane naśladownictwo estetyki Jamiroquai z okresu A Funk Odyssey. Post-funkowa rewolucja, którą miał zwiastować Automaton, nie wyszła Jay Kayowi najlepiej, więc zabrali się za nią SG Lewis z Lucky Daye’em. „Feed the Fire”, które wrzuca Buffalo Mana i jego „You Give Me Something” w sam środek sali grającej nu-disco (obok szeregu dusz bujających się ramię w ramię i nóżka w nóżkę z Jessie Ware czy Róisín Murphy) nic rewolucyjnego w sobie nie ma, ale odziera funkową odyseję z milenijnej ciężkości. Czyż to nie żre? No pewnie, że żre.
Do lutego i debiutanckiego albumu SG Lewisa times jeszcze chwila. Zanim nastąpi, uraczcie się z nami tym przebojowym kawałkiem.
SG Lewis, Robyn i Channel Tres dowożą na pełnej

SG Lewis z ekipą serwują jeden z najlepszych synth-popowych wałków tego roku
W świetle ostatnich informacji dotyczących dynamiki rozwoju epidemii w Polsce wybieranie się do klubu może okazać się problematyczne dla wielu z nas. SG Lewis postanowił jednak wyjść naprzeciw kwarantannowej stagnacji i zaserwował nam „Impact”, jeden z najmocniejszych synthpopowych bangerów tego roku.
Odpowiedzialność za nośny, infekcyjny charakter tego wałka rozłożona została po równo na trzech speców we własnym swoim fachu. Channel Tres, który po zeszłorocznej intrygującej EPce i najmocniejszym tegorocznym stoner anthemie jawi się jako mała gwiazdka mijającego roku, rozkręca tutaj bezpardonowo swoje house-hopowe zapędy bawiąc się w sensualnego, nieco tajemniczego mistrza ceremonii, zaś za parkietową nośność w pełnej euforii odpowiada Robyn, która fantastycznym Body Talk wywalczyła sobie niekwestionowalny status divy na scenie współczesnego synth-popu, który tylko utwierdza takimi wejściami jak to. Całość najbardziej spaja jednak fantastycznie motoryczny, nieskrępowany instrumental, który poza gęstym, synthowym basem, raczy nas duchem przewózkowego, dyskotegowego housu zawieszonym gdzieś między nostalgicznym glamour najntisowej stylówki a onirycznym urokiem ejtisowych torów wrotkarskich. Tym sposobem „Impact” powinien wywrzeć porządny impakt na zawartość waszych playlist z bedroom disco i zagościć się na dobre na tanecznych sesjach przy blasku księżyca.
#FridayRoundup: Kali Uchis, En Vogue, Cardi B, Flatbush Zombies i inni

Dzisiejsze premiery płytowe w połowie przejmują kobiety, bo nowe krążki od Kali Uchis, En Vogue czy Cardi B, to rzeczy na które czekaliśmy od dłuższego czasu. Dalszy zestaw to już mocniejsze hip-hopowe krążki oraz kilka wycieczek w inne dźwiękowe rejony. Każdy więc powinien by usatysfakcjonowany.
Isolation
Kali Uchis
Universal Music
No i jest! Po szeregu gościnnych występów i trzech udanych singlach (zwłaszcza cudownie bujającym „After the Storm”) Kali Uchis wystawia na światło dzienne swój pełnoprawny debiut. Wśród drugoplanowej obsady Isolation prócz Tylera, the Creatora, Bootsy’ego Collinsa, Jorji Smith i Reykona widnieją również BIA i Steve Lacy. Przedpremierowo wymieniano się też takich gości jak: Thundercat, BadBadNotGood, Kevin Parker i Gorillaz (Damon Albarn zresztą całkiem słusznie, w ramach współpracy barterowej). Kali Uchis dała nam już dawno do zrozumienia, że mimo silnego osadzenia w latynoskim środowisku, chętnie wychodzi poza muzyczne schematy. Z pewnością jednak możemy oczekiwać słonecznego, przyjemnego brzmienia. — Maja Danilenko
Electric Café
En Vogue
En Vogue Records
Powrót legendarnej grupy r&b po 14 (!) latach musi być albo fiaskiem albo sukcesem. Panie z En Vogue to już prawdziwe weteranki na scenie, wszak zespół swoim stylem nadał podwaliny wszystkim późniejszym girlsbandom lat 90 i początku XXI wieku. Electric Café to 11 kompozycji, w tym kolaboracja ze Snoop Doggiem, którą mogliśmy usłyszeć już wcześniej. Wydawnictwo promuje singiel „Rocket” i już po niej wiemy, że jesteśmy w domu. Jeśli należycie do fanów grupy to z pewnością wyczekiwaliście (dosłownie) lata na tę chwilę. Pozostali mogą sprawdzić pozycję chociażby przez wzgląd na koprodukcje ze strony Ne-Yo, Curtis’a Sauce Wilson’a czy Raphaela Saadiq. — Pat
Invasion of Privacy
Cardi B
Atlantic Records
Cardi B to jedna z najpopularniejszych postaci przemysłu muzycznego ostatnich kilku miesięcy. Po sieci krążą niezliczone kompilacje filmików z jej słynnym „okurrr”, które skutecznie zbijały z tropu nawet Jimmy’ego Fallona podczas jego Tonight Show. Chociaż Cardi zwykło się w mediach przypisywać różne określenia, nie tylko pochlebne, to nie zapominajmy, że obecnie jest przede wszystkim raperką! Zdecydowanie nie została nią przypadkowo i co chwila udowadnia, że „Bodak Yellow” nie było jedynie jednorazowym strzałem. Invasion of Privacy to debiutancki krążek długogrający raperki (wcześniej wydała dwa mixtape’y). Sukces płyty to wynik między innymi wspomnianego „Bodak Yellow” oraz „Bartier Cardi”, czyli dwóch największych hitów z krążka. O ile obecność Migosów i 21 Savage były pewne, to reszta gości może być zaskoczeniem. Poza nimi pojawili się także: Chance The Rapper, Bad Bunny, J Balvin, Kehlani, YG oraz SZA! Przeważa trap, ale w brzmieniu słychać wpływy latynoskie i popowe. — Polazofia
The Color of You
Alina Baraz
Mom+Pop
Aline z pewnością kojarzycie przez hucznie streamowaną EP-kę z Galimatiasem zatytułowaną Urban Flora z 2015 roku. Od tamtej pory wokalistka przygotowuje się do wydania debiutanckiej płyty, a w międzyczasie uraczyła nas debiutancką, solową EP-ką The Color of You. Dziewięć kompozycji, w tym aż dwa duety z Khalidem i jeden z Jada. Całość utrzymana jest w klimacie znanym z poprzednich dokonań artystki, czyli blend lekkiego r&b, popu, elektroniki. Warto sprawdzić, bo będzie to zapewne idealny koktajl muzyczny na lato.
Vacation in Hell
Flatbush Zombies
Glorious Dead
Po ciepło przyjętym 3001: A Laced Odyssey charyzmatyczne trio z Brooklynu powraca z nowym krążkiem. Vacation in Hell to aż 19 utworów, za produkcją których stoi nie tylko Eric the Architect, ale również Kirk Knight czy nawet Portugal. The Man. Tym razem, fani mogą spodziewać się nieco spokojniejszego i dopracowanego brzmienia z masą sprytnych follow upów i niesamowitą listą gości, takich jak Bun B, Jadakiss czy Denzel Curry. Nie zabraknie również połączenia sił z innymi wpływowymi grupami reprezentującymi nurt beastcoast – usłyszymy tu chociażby Joey’go Badassa, A$AP Twelvyy’ego czy Nycka Cautiona. Ci, którzy śledzą karierę składu od jego początków, wiedzą, że z każdym wydawnictwem stara się wejść na nowy poziom, a single takie jak „U&I” czy „Headstone” wskazują na to, że i tym razem spróbuje podnieść sobie poprzeczkę — Adrian
Connected & Respected
E-40 & B-Legit
Heavy On The Grind
E-40 i B-Legit to dinozaury zachodniego wybrzeża, prywatnie kuzyni. Pierwszy przekroczył pięćdziesiątkę, drugi się do niej zbliża, ale wciąż chce im się nagrywać. Dziś dali nam do sprawdzenia swój wspólny album. Zapowiedzi krążka pojawiły się już jakiś czas temu. Był singiel „Fo Sho”, później „Boy” i wreszcie możemy sprawdzić co panowie przygotowali. Obydwu ciągnie do pracy z młodszymi artystami, więc podejrzewam, że można się spodziewać łączenia klasycznego hyphy z naleciałościami nowego west coastowego brzmienia. Poza tym powinna być to też niezła gratka dla fanów ekipy The Click, z której panowie się wywodzą. — Dill
Moosebumps: An Exploration Into Modern Day Horripilation
Dr. Octagon
Bulk Recordings
Dr. Octagon — podróżujący w czasie ginekolog z planety Jupiter, czyli jedno z wcieleń szalonego Kool Keitha przyniósł nam prawdziwy klasyk podziemnego hip-hopu, a mianowicie genialny album Dr. Octagonecologyst z 1996 roku. Co prawda postać wykolejonego doktorka została uśmiercona przez kolejne alter ego rapera, jakim był Dr, Dooom, ale po 22 latach od wspomnianego debiutu, powraca i to w składzie, który wtedy zapewnił niesamowity klimat. Dan The Automator i DJ Q-Bert to postacie, których chyba nie trzeba przedstawiać fanom porządnego hip-hopu, a efekt ich wspólnej pracy i dalsze przygody Octagona, sprawdzić możecie poniżej. — efdote
Dusk
SG Lewis
Jasmine Music
Jeszcze w styczniu pojawiły się informacje, że Lewis planuje wydanie trzyczęściowego albumu. Przed miesiącem usłyszeliśmy promujące projekt nagranie „Aura”, a dziś w nasze ręce trafiło w sumie sześć utworów, które złożyły się na epkę zatytułowaną Dusk. Jak tłumaczy sam Lewis, inspiracją dla projektu był faktyczny zmierzch i towarzyszące mu napięcie i oczekiwanie — na cięższe i mroczniejsze rzeczy, które mają się wydarzyć. Czy wydarzą się na kolejnych epkach producenta? Na odpowiedź będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Tymczasem sprawdźcie Dusk skąpany w alternatywnym R&B z domieszką lekkiego house’u, synth funku i chillhopu.— Kurtek
Analogue
Odie
Unite Recordings
Jeśli podobały wam się początki Kida Cudiego, jeśli lubiliście dawne single K’Naana, to debiutancki album Odiego, wydany dzisiaj Analogue, to pozycja w sam raz dla was. Urodzony w Montrealu, wychowany w Toronto 21-latek o nigeryjskich korzeniach łączy na swoim krążku hip-hop, R&B, pop i afrobeat, zupełnie jak gdyby Drake, Fela Kuti i Michael Jackson postanowili nagrać wspólną płytę.— Kurtek
Bittersweet Vol. 1
Oshun
Oshun
Kolejna intrygująca odsłona vegan soulu — z poezją na ustach, szamańską garderobą i Eryką Badu w sercach duet Oshun tworzony przez dwie raperki/piosenkarki Niambi i Thandi prezentuje swoją pierwszą słodkogorzką długogrającą odsłonę. Bittersweet Vol. 1 to 10 subtelnych neo-soulowych utworów z nutką freakowego R&B, które powinny przypaść do gustu zarówno tym, którzy rozpływali się przy ostatnich płytach Solange czy King, jak i miłośnikom nowej fali R&B. W jednym z utworów „My World” gościnnie można usłyszeć Jorję Smith.— Kurtek
Nowy utwór: Ray Blk feat. SG Lewis „Chill Out”


Po niedawno wydanym w swoim ojczystym kraju singlu „My Hood„, Brytyjka próbuje swoich sił za oceanem. Najnowszy kawałek Ray Blk nosi nazwę „Chill Out”. Tym razem artystka do współpracy zaprosiła producenta SG Lewisa, specjalizującego się w muzyce elektronicznej. Owocem tej kooperacji jest zadziorna synth-soulowa propozycja, w której Ray nie pozostawia złudzeń swojemu chłopakowi. Jej teksty są szczere i bezpretensjonalne. Przekonajcie się sami.
Nowy teledysk: SG Lewis feat. Gallant “Holding Back”


Niecały miesiąc temu premierę miał najnowszy singiel brytyjskiego producenta SG Lewisa z gościnnym udziałem Gallanta. Dziś otrzymujemy obrazek do tego luźnego i przyjemnego kawałka. Teledysk do „Holding Back”, z ciekawą narracją został nakręcony w Atlancie na torze wrotkarskim. Nie zobaczycie w nim fizycznie Christophera, ale na pewno padniecie z podziwu, oglądając co ludzie wyczyniają na wrotkach. Całość, wraz z aksamitnym wokalem Amerykanina i w połączeniu z nowoczesnym oraz dojrzałym brzmieniem Brytyjczyka prezentuje się obiecująco. Sprawdźcie poniżej.
Nowy utwór: SG Lewis feat. Gallant “Holding Back”


Chłonę wszystko, co zaśpiewa swoim kojącym falsetem Gallant. Czekam na fizyczną wersję Ology, by mógł znaleźć się w mojej płytotece. Oczekiwanie umili mi najnowszy kawałek producenta SG Lewisa z gościnnym udziałem Amerykanina. „Holding Back” to produkcja z pogranicza EDM, disco i soulu z imponującym wokalem Gallanta. Utwór, wraz z „All Night” oraz „Yours” zapowiada nadchodzący krążek Brytyjczyka, który ukaże się w tym roku. Dotychczasowe tracki są obiecujące, dlatego ciekaw jestem longplaya.
Nowy utwór: SG Lewis feat. Dornik „All Night”


Dornik ma za sobą udany rok 2015, za sprawą bardzo ładnego debiutanckiego albumu, na którym zgrabnie przemycił neo-soul wymieszany z chillwavem i popem. Nowy rok zaowocował gościnnym występem u producenta SG Lewis, związanego z brytyjskim labelem PMR Records. Efekt pracy dwójki artystów to wspólny utwór „All Night”, który jest świetnym parkietowym, a zarazem intymnym utworem do sypialni. Kandydat do topki piosenek roku!
Nowy utwór: Jessie Ware „You & I Forever (SG Lewis Remix)”

Napiszę wprost. Bardzo uwiera mnie tegoroczny album Jessie Ware, która po zjawiskowym debiucie zabłądziła w jakimś dziwnym kierunku, wiodącym ją w przeciętność. Jednym z powodów, dla których po Tough Love sięgnąłem wyłącznie raz, był, a właściwie wciąż jest, bezbarwny i bardzo irytujący utwór „You & I (Forever)”. Wszystkim mającym tak jak ja, na ratunek przybywa reprezentant PMR Records SG Lewis. „You & I” w jego wykonaniu nabiera wyrazu i prezentuje się o wiele atrakcyjniej niż pierwowzór, który jak już wspomniałem, w żaden sposób nie oddaje potencjału jaki posiada w sobie Jessie. Pochodzący z Reading producent, pozbył się grubej warstwy popowego pudru, wprowadzając do kompozycji więcej dynamiki, przestrzeni, nietuzinkowości i zróżnicowanego tempa. Kto znów chce taką Jessie?