z innej miski
Z innej miski: koreański raper Psy podbija internet

Koreański hip hop to raczej hip pop na wypasionych, elektronicznych bitach ukradzionych kiedyś Timbalandowi, a ostatnio przemielonych przez Davida Guettę, aniżeli zaangażowana, uliczna poezja — cóż, przynajmniej ten z list przebojów. Niemniej jednak warto od czasu do czasu zaglądać na listę Gaonu, bo w tamtejszej muzyce popularnej drzemie wciąż masa fajnych melodii i rozwiązań muzycznych. I choć to niekoniecznie właśnie one stanowią o sile nowego kawałka rapera/komika Psy „Gangnam Style”, to wraz z niesamowicie zabawnym teledyskiem posiada on pewne niezbywalne walory. W ciągu niespełna miesiąca klip zdobył na Youtube ponad 26 milionów odsłon i znalazł się nie tylko na pierwszym miejscu południowokoreańskiej listy singli przez trzy minione tygodnie, ale wdarł się także do zestawień iTunes kilku europejskich krajów. Koniecznie rzućcie okiem jak to się robi w Gangnam (jednej z najbogatszych dzielnic Seulu).
Z innej miski: The Beach Boys „That’s Why God Made the Radio”

Beach Boysi znów surfują tego lata! Jeśli nawet nie w rzeczywistości (Brian Wilson dzisiaj kończy 70. lat!), to na płycie. Grupa wydała właśnie bowiem swój 29-ty studyjny krążek, pierwszy od dwudziestu lat, zatytułowany, podobnie jak pierwszy singiel, That’s Why God Made the Radio. Album zawiera 12 utworów, przywołujących echa wcześniejszych wydawnictw grupy, sięgając drugiej połowy lat 60., aż po wyraźne wpływy przełomu 70./80. Tytułowy numer faktycznie udowadnia dlaczego Bóg stworzył radio, demonstrując legendarne już dziś niepowtarzalne harmonie wokalne Beach Boysów. Nowy album to pożegnanie grupy ze sceną z okazji 50-lecia powstania zespołu. Będzie towarzyszyć mu także światowa trasa koncertowa. Poniżej oficjalny teledysk do „That’s Why God Made the Radio”.
Z innej miski: Julia Holter „Marienbad”

Słuszna dawka eksperymentalnej okołofolkowej psychodelii z popowym zacięciem. Tak w skrócie można podsumować „Marienbad”, nagranie otwierające drugi duży (a czwarty ogólnie) album młodej zdolnej Julii Holter. Płyta zatytułowana Ekstasis miała swoją premierę dwa dni temu (8 marca).
To zaskakująco świadome połączenie onirycznego popu z bogatymi, lekko eksperymentalnymi aranżacjami, osadzonymi wyraźnie na klasycznym gruncie; płyta tworząca swój własny odrębny świat na bazie pieczołowicie wyselekcjonowanych inspiracji z pogranicza sztuki i życia. Przynajmniej takie wrażenie odnoszę za każdym razem, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki „Marienbad” i pozostaję zupełnie gdzie indziej aż do ostatnich sekund, kończącego album, niemal tytułowego nagrania „This Is Ekstasis”. Zdecydowanie warto poświęcić choćby chwilę na zapoznanie się ze zjawiskiem, jakim niewątpliwie jest ta płyta. Pod spodem do odsłuchu wspominane „Marienbad”, a tutaj do obejrzenia teledysk do oficjalnego singla promującego płytę – „In the Same Room”
Z innej miski: Chairlift „Amanaemonesia”

Powiecie, że rok dopiero się zaczął, ale styczeń zdążył już przynieść nam kilka bardzo ciekawych premier płytowych (choć w dużej mierze niestety niezwiązanych z czarną muzyką). Jedną z nich jest bez wątpienia Something – drugi studyjny krążek amerykańskiego tria (a ostatnio już duetu) synthpopowego Chairlift. I mimo, że wydawnictwo jest dość niezależne, akcja promocyjna ruszyła już pół roku wcześniej, kiedy to pod koniec sierpnia 2011 światło dzienne ujrzał pierwszy singiel z krążka – „Amanaemonesia”. I choć pewnie powinienem w tym miejscu starać się Was uspokoić, że piosenka nie brzmi tak jak się nazywa, to niestety nie mogę tego zrobić. Takie są fakty – jest dziwna i połamana, głównie za sprawą zwrotek, które noszą aż nazbyt silne znamiona najbardziej dziwacznego z indie popowych stylów pisania piosenek (a la Dirty Projectors czy zeszłoroczne objawienie Tune-Yards). Wszystko to jednak z nawiązką rekompensuje ultraprzebojowy refren. Cóż, może po prostu posłuchajcie.
Z innej miski: The Beach Boys „Heroes and Villains”
Tym razem inna miska w zupełnie nadzwyczajnym klimacie. Ale nie bez okazji odgrzebuję nagranie sprzed 44 lat, bo teledysk jest jak najbardziej oficjalny i świeży, sprzed zaledwie kilku dni! Pierwszego listopada premierę miał bowiem najsłynniejszy niewydany album w historii muzyki rozrywkowej, jak pisano o nim na łamach gazet przez ostatnie półwiecze, SMiLE. Płyta nigdy nie została ukończona, ale jej genialny twórca Brian Wilson, postanowił wreszcie złożyć taśmy z wielogodzinnych sesji w całość i wydać legendarne dzieło. A rzecz jest niezwykła – psychodeliczny, koncepcyjny, niesamowicie kunsztowny pop z eksperymentalnymi tekstami i niewiarygodną dbałością o szczegóły, zarówno w aranżacji instrumentalnej, jak i w złożonych wokalizach członków grupy. SMiLE bez wątpienia ociera się o pierwiastek boskości i jeśli jakaś płyta kiedyś w swojej niedoskonałości była kiedykolwiek tak bliska ideału, to niewątpliwie właśnie SMiLE. Więcej o wydawnictwie w jutrzejszym Press Play.
Z innej miski: Lana del Rey „Video Games”
Z innej miski: reaktywacja. Tym razem padło na 24-letnią Amerykankę, Lanę del Rey (znaną także wcześniej jako Lizzy Grant), która nadal czeka na wydanie swojego pełnoprawnego długogrającego debiutu. „Video Games” to jej stosunkowo świeży, pierwszy singiel – zajmująca chamber popowa ballada, nieco w stylu ostatniej płyty Joanny Newsom, ale z diametralnie odmiennym wokalem. Nie mniej jednak zachęcam szczerze to zapoznania się z piosenką, bo czuję, że o Lanie jeszcze usłyszymy (a przede wszystkim dlatego, że to naprawdę porządny kawałe(cze)k muzyki).
Z innej miski: Bon Iver „Calgary”
Ja wiem, że Bon Iver i ich frontman Justin Vernon (niezorientowanych odsyłam przynajmniej do „Lost in the World” z ostatniej płyty Kanye’go) jest ostatnio numerem jeden na hajpowym celowniku indie blogosfery i choćby dlatego nie powinienem o nich pisać, ALE jest hajp i jest hype, a tak w ogóle to przede wszystkim liczy się muzyka. A ta muzyka, wyciągnięta z kontekstu broni się doskonale (choć przyznam, że początkowo byłem trochę bardziej sceptyczny). Ten amerykański zespół okołofolkowy wydaje właśnie swój drugi krążek, zatytułowany przewrotnie Bon Iver, Bon Iver (premiera 20 czerwca), a „Calgary” to pierwszy singiel, do którego właśnie otrzymaliśmy ciekawy klip. Niech Was nie wystraszy coldplayowy wokal – numer jest ciekawszy niż najlepszy fragment którejkolwiek płyty brytyjskiej kapeli. No i teledysk przemyślany i pomysłowy.
Z innej miski: Robyn „Call Your Girlfriend”
Kiedyś ktoś całkiem trafnie napisał w komentarzach do jednego z innomiskowych postów, że o czarnej muzyce prawie nic nie piszemy, a na indie-inności czas i energię mamy. Więc spakowałem walizkę i zamknąłem interes, ale skoro o czarnej muzyce na nowo piszemy (i to na tyle, że mi samemu zaczyna brakować pomysłów, kogo by wziąć na świecznik a.k.a tak wiem, Beyonce jest wspaniała!!!), to wracam do pisania o muzyce, której do czarnej miski na pewno, drodzy czytelnicy, byście nie wrzucili (chociaż, kto wie?). Tym razem coś wyjątkowo świeżego, bo nie dalej jak wczoraj miała miejsce premiera nowego teledysku szwedzkiej wokalistki pop Robyn do singla „Call Your Girlfriend”. I muszę przyznać, że zanim usłyszałem ten numer kilka tygodni temu, podchodziłem do Robyn z dystansem, a wystarczyła jedna prosta piosenka, żeby przekonać mnie do całej płyty. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak brzmiałaby Abba A.D. 2011, to koniecznie posłuchajcie. Jeśli chcecie zobaczyć urodziwą kobietę (w swetrze zrobionego z któregoś z muppetów; R.I.P. Wielki Ptak) tańczącą szaleńczo bez przerwy przez trzy minuty w jednym ujęciu kamery, to koniecznie obejrzyjcie. Wreszcie, jeśli jakimś cudem nie macie pojęcia kim jest Robyn (bo np. nie grają jej w waszym ulubionym radiu), koniecznie poznajcie. Proste, ale efektowne. I piosenka jaka edukacyjna.
Z innej miski: Arcade Fire „The Suburbs”
Zastanawiam się co ja takiego robiłem, że przez ostatnich kilka miesięcy nie udało mi się wspomnieć tu o Arcade Fire! We wtorek swoją premierę miał (w Polsce dopiero jutro) ich najnowszy, trzeci studyjny album zatytułowany The Suburbs. To z pewnością jedno z najbardziej oczekiwanych, i już teraz wiadomo – także najlepiej ocenianych przez krytyków, wydawnictw roku. Arcade Fire to wieloosobowa indie rockowa ekipa z Montrealu, która zadebiutowała i zdobyła sobie uznanie publiczności krążkiem „The Funeral” w 2004 roku. Nowa płyta, bogata w baroque popowe aranżacje i wyraźne inspiracje americaną, zdążyła wydać już trzy single, które jednak nie zadomowiły się póki co na listach przebojów. Do odsłuchu pierwszego z nich, tytułowego „The Suburbs” bardzo zachęcam.
Z innej miski: Best Coast „When I’m With You”
Best Coast to dwuosobowa indie popowa grupa tworzona przez piosenkarkę i songwriterkę Bethany Cosentino oraz multiinstrumentalistę Bobba Bruno. Duet gra naprawdę przyjemną dla ucha mieszankę bardzo słonecznego garage rocka i surf popu, które idealnie wpisują się w wakacyjny klimat. Już 27 lipca będzie miała miejsce amerykańska premiera ich debiutanckiego krążka Crazy for You, na który złoży się 13 krótkich, pogodnych kawałków o łącznej długości nieco przekraczającej pół godziny. To naprawdę orzeźwiająca nuta na upalne dni. Polecam i zapraszam do obejrzenia nieoficjalnego teledysku do jednego z singlowych numerów promujących płytę „When I’m With You„.