20.
Gallant
Mind of a Genius
Pochodzące z debiutanckiego krążka Gallanta „Talking to Myself” nie jest może tak dobre, jak zeszłoroczne „Weight in Gold”, ale na pewno należy do hajlajtów jego długogrającego debiutu. Charakterystyczny falset Gallanta przenika przez twardy rytmiczny bit i wraz z wyrazistą sekcją instrumentalną tworzy ekspresyjną, nieco schizofreniczną lirycznie kompozycję. Jako introwertyk Amerykanin swój ból delikatnie maskuje za przyjemnym dla ucha brzmieniem R&B, ale czyni to w taki sposób, że słuchacz ma problemy z właściwą interpretacją przekazywanych uczuć. — Forrel
19.
Travis Scott feat. Kendrick Lamar
Grand Hustle
Podam jeden powód, dla którego można nazwać Travisa Scotta utalentowanym. Raper posiada niecodzienną umiejętność wykonywania swoich piosenek w taki sposób, że ciągle myślisz, że to refren (z definicji to przecież najbardziej chwytliwy fragment utworu muzycznego). Scott wykonuje to perfekcyjnie, a właśnie w „Goosebumps”, przechodząc z refrenu w zwrotkę, słuchacz może nie być w stanie tego zauważyć. Dodatkowo nie da się nie zauważyć obecności Kendricka Lamara, który po raz kolejny udowadnia, że jest bezwzględnie najlepszy. Znam osoby, które „Goosebumps” włączają tylko po to, aby usłyszeć „szesnastkę” K.Dota, ale i bez niego to niesamowity banger. — Antkovsky
18.
Kendrick Lamar
Tog Dawg Entertainment
Jeżeli cokolwiek miałoby precyzyjnie oddać drogę pomiędzy jednymi z najważniejszych współczesnych albumów w postaci good kid, m.A.A.d. city i To Pimp a Butterfly, jest to druga pozycja z ostatniego materiału Kendricka Lamara zatytułowanego untitled unmastered, który kompiluje nieukończone projekty z tego właśnie okresu. Skomponowany jeszcze w 2014 roku utwór jest jednym z najdoskonalszych w katalogu rapera — nasączona przesterowanym basem trapowa produkcja okraszona została bezbłędnymi, delikatnymi progresjami klawiszowymi i free-jazzową sekcją dętą, co w połączeniu z intensywnym, momentami przerażającym strumieniem świadomości Kendricka, który w nieskończoność mnoży patenty wokalne, daje piorunujący, psychodeliczny efekt. — Mleczny
17.
Young Thug & Travis Scott
feat. Quavo
Grand Hustle
„Pick Up the Phone” to nic innego jak serenada ery internetu — zbudowana na opartym na chillującym steelbandowym motywie bicie z zadziwiająco zręcznymi wielowarstwowymi vocoderowymi chórkami. To jednak także narkotyczna spowiedź wyłuskująca spod samczej skorupy prawdziwe uczucia i intencje zwieńczona hipnotyzującym podwójnym refrenem, który z bezpardonową lekkością zawstydza cały mainstreamowy pop A.D. 2016. I’m in the zone, baby. Pozamiatane. — Kurtek
16.
Michael Kiwanuka
Polydor
Obok „Cold Little Heart” i „One More Night” to tytułowe „Love & Hate” jest jedną z najciekawszych propozycji z drugiego albumu Michaela Kiwanuki. Trwający ponad siedem minut utwór od samego początku buduje atmosferę powagi, by później uderzyć słuchacza ekspresją rozdartego uczucia — miłości i nienawiści. W połączeniu z soulowo-rockowym brzmieniem, wyrazistym instrumentarium i na przemian kojącym i rozdzierającym wokalem artysty kawałek współtworzy z resztą kompozycji wizjonerską całość. Kiwanuka nie zważa na panujące w muzyce trendy, ale robi swoje, pozostając wierny soulowi, gospel i funkowej gitarze. — Forrel
15.
Danny Brown
Warp
Na Atrocity Exhibition Danny Brown zabiera słuchaczy w fascynującą podróż po odmętach swojej chorej psyche, która osadzona jest gdzieś na granicy euforii, paranoi i depresji. „Ain’t It Funny” to zdecydowany highlight płyty i moment kiedy poziom szaleństwa autora osiąga istny punkt kulminacyjny. W narkotycznej wizji tworzonej przez Browna kokainy jest tak dużo, że potrzebna jest mu kolejka górska, a krew z nosa ścieka prosto na czerwony dywan. Zwariowaną atmosferę tego numeru pogłębia dodatkowo intensywna, oparta na ryczących syntezatorach produkcja Paula White’a. „Jokes on you, but Satan’s the one laughing.” — Jędrek
14.
Anderson .Paak feat. Schoolboy Q
Steel Wood
Lider muzycznych aktywności 2016 roku. Wzorowy student, który przychodzi przygotowany na każde zajęcia. Nienadęty przy tym, sympatyczny i żywotny. Jego tegoroczny dorobek sam w sobie mógłby być polem do stworzenia osobnego rankingu. „Am I Wrong” jest w zasadzie nieskomplikowanym epikureistycznym manifestem, jednak sprytnie przyrządzonym i dzięki temu szybko słuchacza uzależniającym. Pulsujący podkład zaaranżował specjalista od tego typu brzmień, Pomo. Andersonowi asystuje zaś Schoolboy Q, któremu bliskie są hedonistyczne dewizy. Jeśli muzyka faktycznie ma właściwości terapeutyczne, „Am I Wrong” można śmiało stosować jako antidotum na urojoną chandrę i przejaskrawione przygnębienie, które często dotyka wielu z nas. — K.Zięba
13.
Beyoncé
Parkwood
Miłosny manifest i definicja muzyki pop 2016 roku — Beyoncé reinterpretuje klasyczne „Can’t Get Used to Losing You” Andy’ego Williamsa, nadając najbardziej niezobowiązującemu bitowi lat 60. zupełnie nową twarz. Łączy przy tym szyk klasycznego popu z trapowym zacięciem i południowym vibe’m w idealnej proporcji — jest jednocześnie Ettą James i Gucci’m Mane’m — ponadczasowa i piekielnie adekwatna zarazem. — Kurtek
12.
Frank Ocean
Boys Don’t Cry
Frank Ocean zaskoczył wszystkich premierą swojego tegorocznego krążka nie tylko dlatego, że mówiło się o nim już od paru lat, ale dlatego, że jego zawartość tak bardzo odbiega od tego, co słyszeliśmy na Channel Orange. „Pink + White” to trochę wyjątek od reguły i w klasycznym rozumieniu jeden z najbardziej wyróżniających się na Blonde numerów. Pięknie zaśpiewany tekst o przemijającej miłości, pełen wielowymiarowych metafor wywołuje u słuchacza prostolinijne wzruszenie. Do tego świetna, oszczędna produkcja Pharrella, która pokazuje, że nie potrzeba specjalnych udziwnień i efektów, żeby również muzycznie chwycić słuchacza za serce. — Dill
11.
Bruno Mars
Atlantic
Bruno Mars skorzystał, świadomie bądź nie, z zasady, że bardziej podoba nam się to, co już znamy. Prawda stara jak świat sprawdziła się również w przypadku „24K Magic”, które zdaje się być kontynuacją tego, co już wcześniej urzekło nas w „Uptown Funk” z Markiem Ronsonem. Artysta zaserwował słuchaczom powrót do przeszłości w wielkim stylu, w którym króluje funk lat 80., vocoderowe wokale rodem z krążków grupy Zapp i obezwładniająca atmosfera wyluzowania, zarówno w muzyce, jak i w życiu, a wszystko to delikatnie muśnięte i wykończone brzmieniem współczesnego popu. Wyśmienita mieszanka! — KarolinaBo
Komentarze