Wydarzenia

Recenzja: Brockhampton Saturation II

Data: 30 listopada 2017 Autor: Komentarzy:

Brockhampton

Saturation II (2017)

Empire

„Skinny boy, skinny boy, where your muscles at?” — pyta Matt Champion w wersie rozpoczynającym „Queer”, ultraprzebojowy banger podobnie jak przed dekadą „Ghettomusick” OutKast przełamujący wykręcony bit stonowanym śpiewanym refrenem. „Are the bills paid? Is it make or break? Will I find a way? Are my feelings changed? Will I be okay?” — w ekspresyjnej falsetowej wyliczance zastanawia się Joba w psychodelicznym „Tokyo”. „Why you always rap about bein’ gay?” — parafrazuje słuchaczy Kevin Abstract w „Junky” i od razu śpieszy z odpowiedzią — „‚Cause not enough niggas rap and be gay”. Wiele ważkich pytań, często dla wzmocnienia efektu czy podkreślenia poczucia bezradności pozostawionych bez jednoznacznych odpowiedzi. Brockhampton nie tylko nie boją się konfrontować własnych lęków, ale na ekscentrycznie outsiderskich post-dirty-southowych bitach zamieniają odmienność i wyobcowanie w atut, który czyni ich Brockhampton — pierwszym hiphopowym boysbandem Ameryki.

„My male role models drug dealers and thugs, my father learned how to solve problems with guns” — z szorstkim stoicyzmem rapuje Ameer Vann w „Fight” opartym o minimalistyczny orientalny bit zwieńczony kakofonicznym eksperymentalnym hookiem. Wśród kilkunastu członków kolektywu każdy ma coś, czym chce się podzielić, i względnie oryginalny sposób, by to zrobić — zupełnie jak w przypadku klasycznego boysbandu, gdzie zawsze jeden z chłopców był tym grzecznym, drugi miał tatuaże, trzeci długie włosy, a czwarty chodził w przyciemnianych okularach. Z tą jedynie różnicą, że w takim boysbandzie rozbieżności niemal zupełnie zanikały, gdy głosy młodzieńców stapiały się w jeden w harmonijnym refrenie. Brockhampton model uporządkowania treści i tożsamości członków rozwiązali na wzór azjatycki, parując się w rozmaitych konfiguracjach na przestrzeni szesnastu tracków sumujących się do 48 minut zebranych w całość pod czujnym okiem Kevina Abstracta i odpowiedzialnego za produkcję Romila Hemnaniego.

Sam Abstract nie jest zresztą jedynie medialnym liderem i koncepcyjnym spiritus movens grupy, ale też swoistym wodzirejem spajającym zwrotki, bity i tematy hipnotyzującymi, wielokrotnie powtarzalnymi hookami (jak choćby ten wieńczący „Chick” w stylistycznie inspirowanej „Lean Back” Terror Squadu końcówce utworu) . Poza tym niewątpliwym wyróżnikiem u Brockhampton forma i tematyka są jak ying i yang — nie tylko w ogólnym rozumieniu, ale też zupełnie jak w nazwie świętej pamięci crunkowego duetu Ying Yang Twins. Niezależnie jednak od tej niezobowiązującej stylistycznej asocjacji z Atlantą (skąd do rodzimego San Marcos w Teksasie jest około tysiąca mil — według Google 83 godziny na rowerze) Brockhampton reformują amerykański hip-hop po swojemu — z jednej strony w pośpiechu i bez spójnej, jednoznacznej wizji, z drugiej — w sposób, który nie zna podziału na Brudne Południe, Wschodnie czy Zachodnie Wybrzeże, pop rap, trap czy gangsta rap, hip-hop świadomy, polityczny czy eksperymentalny. Nowa i stara szkoła to zatem w kontekście Brockhampton poruszającego się momentami na skraju buntowniczego queerhopu pojęcia zupełnie bezużyteczne.

Tym samym otwierające album orkiestrowym pasażem „Gummy” kreatywnie miesza G-funk, eksperymentalny rap i radiowe R&B, czym grupa w równej mierze nawiązuje zarówno do potężnych bangerów produkcji Timbalanda czy The Clipse sprzed kilkunastu lat, co do debiutu Shabazz Palaces. W kolejnym „Queer” uwagę zwraca charyzmatyczny prehook Merlyna Wooda, który przy okazji swoich zwrotek robi podobne vocoderowe zamieszanie, z jakiego słyną Young Thug czy Quavo, ale dokłada do tego bardziej agresywne jamajskie flow. Zupełnie inaczej niż opanowany Ameer Vann, który w charyzmatycznym, ale kompaktowym monologu zabudowującym agresywnym flow oszczędnie harmonizujący podkład „Teeth” rapuje z wyrzutem — „So she sent me to them white schools, I learned that I was different. They told me I’m a nigga, well now I know I am”. Jeszcze inaczej sprawa ma się z „Jello”, gdzie nad bitem, na którym w okolicy 2004 roku mogliby nawinąć Juvenile czy Bun B, dominuje melorecytowane spitchowane „La di da di da di da” w refrenowej rymowance Kevina . Z kolei leniwe „Swamp” twórczo spaja bujający vibe dawnego West Coastu z minimalistycznym swagiem dzisiejszego trapu.

Poza rapowaniem jest jeszcze coś, co Brockhampton wychodzi finezyjnie — podsumowują i zamykają ważne rzeczy noworhythmandbluesowymi jednorefrenowymi wokalizami Bearface’a — tak było z puentującym pierwszą część Saturation doskonałym „Waste”, tak dzieje się w „Jesus”, „Sunny”, a przede wszystkim w wyciągniętym jakby z innego uniwersum (a po części być może z uniwersum ostatniej płyty Franka Oceana) „Summer”, gdzie w poruszającym, ale nie pompatycznym czy desperackim tonie z uczuciem i lekkością Bearface śpiewa: „In the heat of the summer you know that you should be my boy”. Centerpiecem płyty, a być może i jak do tej pory najważniejszym numerem w karierze Brockhampton pozostaje jednak „Junky” — osadzony na świdrującym, psychodelicznym bicie, pozbawiony jednolitego refrenu, mroczny, bezpardonowy i agresywny manifest pierwszego hiphopowego boysbandu Ameryki. „I ain’t trippin’, I’m on a mission / Every time that I speak they ain’t skippin’ / Turned my inspiration to a vision / That’s a given, no slipping” — konkluduje zwrotki kolegów błyskawicznym czterowersem Dom McLennon.

Brockhampton są obecnie w znakomitym kreatywnym momencie, mają świetną synergię i wykorzystują ją ze szczętem zamiast wahać się, ryzykując utratą pędu. Całkiem możliwe więc, że trzecia część Saturation okaże się ich opus magnum, choć równie dobrze może też zakończyć się stylistycznym i tematycznym rozgardiaszem, którego jak dotąd mimo bezliku motywów i inspiracji udało im się szczęśliwie uniknąć.

Komentarze

komentarzy