Wydarzenia

Recenzja: Kanye West Jesus Is King

Data: 12 listopada 2019 Autor: Komentarzy:

Kanye West - Jesus Is King

Kanye West

Jesus Is King

GOOD Music / Def Jam

Ostatnie lata twórczości Kanyego Westa dobitnie pokazują, że łatka fenomenu kulturowego potrafi być niezawodną wymówką dla dyskusyjnej jakości. Mimo to każdy album samozwańczego króla muzyki popularnej budzi masową ekscytację — nic dziwnego, ponieważ Ye jak nikt inny posługuje się kontrowersją jako narzędziem promocji. Trwa to już tak długo, że samo wypomnienie tego można już uznać za truizm, trudno jednak nie odwoływać się do niego przy okazji takich eksperymentów jak Jesus Is King. Nowy Kanye, nowa (a może stara) perspektywa, nowy szum — Alleluja!

O gospelowym albumie Kanye przebąkiwał już kilka lat temu (So Help Me God). Pomysł, chociaż zaskakujący, wcale nie wydawał się wtedy tak abstrakcyjny — w końcu mowa o autorze utworów pokroju „Jesus Walks”. W międzyczasie światło dzienne ujrzało także Coloring Book, które udowodniło, że hip-hopowi jest znacznie bliżej do kościoła, niż mogłoby się wydawać. Zapowiedź Jesus Is King została więc przyjęta przez fanów raczej z ciekawością, niż z chłodnym sceptycyzmem, ale pomimo kilku opóźnień, wywołała spore zamieszanie na scenie. Zamieszanie i zmieszanie, bo dziewiąty solowy album Kanyego Westa momentami ociera się o granice nie bram niebieskich, a absurdu.

Jesus Is King w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych krążków artysty, rozkręca się natychmiastowo — od energetycznego impulsu pod postacią „Every Hour”, które w groteskowy sposób wyznacza gospelowy ton i płynnie przeradza się we właściwe otwarcie, „Selah”.  Filmowy wręcz podkład jest tłem dla pełnego pasji manifestu rapera, który na myśl przywodzi Yeezusa — to podobna struktura i atmosfera, pełna porównań typu Before the flood, people judge / they did the same thing to Noah. Chociaż płyta rzekomo poświęcona jest Bogu, autor w centrum zainteresowania stawia siebie samego jako symbol nawrócenia, niezłomnej wiary i walki ze złem.  Jeszcze bardziej słychać to w „Closed on Sunday”, gdzie Ye śpiewa Raise our sons, train them in the faith / through temptations, make sure they’re wide awake do muzyki przywodzącej na myśl cyberpunkowe anime o wojnie z demonami. Uduchowienie na Jesus Is King nie zawsze jednak ubrane jest w epickość; dla kontrastu w utworach takich jak „God Is” czy „Jesus Is Lord” przybiera formę intymnej, minimalistycznej i melodyjnej recytacji. Trudno jednak uciec od wrażenia, że ma się to do gospel tak, jak „Old Town Road” do country.

Jesus Is King, pomimo wielu kompletnie niewiarygodnych elementów, utrzymuje jednak jakimś cudem spójność. Co więcej — bywa, że ma do zaoferowania coś naprawdę ciekawego. „Follow God”, duchowy spadkobierca „Father Stretch My Hands, Pt. 1”, oparte na samplu Whole Truth, to dynamiczny i ciekawie zarapowany utwór, który w swojej prostocie przypomina sławne „No More Parties in LA” czy „Fire” w duecie Kids See Ghosts. To jeden z nielicznych momentów, kiedy Kanye brzmi jak stary dobry Kanye. Perełką jest również „Use This Gospel”, gdzie pierwsze skrzypce gra genialne i pełne natchnienia Clipse, doprawione bogatą produkcją i przyjemnym refrenem gospodarza. Z drugiej strony płyta potrafi zaliczyć spadki takie jak kuriozalne „Water” z 16 wzmiankami Jezusa czy „On God”, w którym nachalny podkład Pierre’a Bourne’a w klimatach retro totalnie przyćmiewa samego Kanye.

Po bardzo udanym 2018 roku wydawało się, że Kanye West wraca na właściwe tory. Teraz przekreślił jednak te nadzieje parareligijnym, pastiszowym krążkiem. Trudno narzekać na pretensjonalność (to jak gniewać się na niebo za to, że jest niebieskie), ale należy uczciwie przyznać  – to nie jest gospel. Jesus Is King znacznie bliżej telewizyjnemu kaznodziejstwu i afroamerykańskim komediom z gospel w tle. W kategoriach muzycznych album jest natomiast szalenie nierówny, czasem niedopracowany i niespecjalnie ciekawy, szczególnie w warstwie lirycznej – na tyle, że można go pomylić z pretekstem do sprzedawania nowego merchu. Ale kto by się tym wszystkim przejmował. W końcu Kanye to Kanye.

Komentarze

komentarzy