Wydarzenia

kanye west

#FridayRoundup: Little Simz, Kanye West, JMSN, Moo Latte i inni

#FridayRoundup

Ostatni tydzień był pod kątem premier płytowych spełnionym snem końca lata. Serio, dostaliśmy dużo i dobrze. O Kanye nie powinniśmy już wspominać, ale jednak wspominamy. Pokłony należą się jednak przede wszystkim Little Simz, która wróciła w znakomitym stylu. Poza tym krążki dostarczyli JMSN, Moo Latte, Mansur Brown, Rosie Lowe, Benny the Butcher, Duckwrth, Sampology, L’Orange, Damu the Fudgemunk, Jenevieve, Lady Blackbird i wielu wielu innych. Album nagrał także Drake, ale z kolei ten powrót pominęliśmy milczeniem. Napisaliśmy za to o Westside Gunnie, który wypuścił album tydzień wcześniej, a którego nadal polecamy. Sprawdźcie wszystko na plejliście na dole strony.


#FridayRoundup

Sometimes I Might Be Introvert

Little Simz

Age 101/AWAL

Słusznie wróbelki ćwierkały od samego piątkowego rana. Simbi postawiła sobie pomnik na lata. Na Sometimes I Might Be Introvert Little Simz sięga do najgłębszych zakamarków własnego ja i zabiera nas w podróż ścieżką podszeptów serca. I choć singlowy opener „Introvert” zwiastował bezkompromisowy majestat filmowego płótna marki Inflo, całość skrojono bez pudła, opatrując ją, zgodnie z tytułem, garstką znamienitych gości. Trzeba przyznać, musicalowe, archandroidowe interludia zapierają dech, trafiając we wszystkie możliwe punkty – od muzycznych do emocjonalnych. Ale SIMBI to też wyprawa w świat pełnokrwistych soulowych podkładów (jak klasyczne „The Agony and the Ecstasy” Smokey Robinsona w „Two Worlds Apart” czy „Never Been In Love” Taliba Kweli w „Standing Ovation” ), zręcznie połączonych z podniosłymi wycieczkami w czasy starego Kanyego, ale i starej-młodej Simz (w „Rollin Stone” czy „Speed”). Wszystko to spina znajome flow Simbi – zrywne, a jednocześnie uziemione. Trudno dziwić się zachwytom, ten koncept album to najlepszy krążek w dorobku Little SImz (zaryzykowałabym stwierdzenie, że w dorobku Inflo również) i z pewnością uplasuje się wysoko w niejednym podsumowaniu. Dychotomiczny, nasycony brzmieniowo album, zagospodarowany przez poetycki hip hop z duszą. Może to i Kanye sampluje Lauryn Hill na Dondzie, ale emocjonalnie to Little Simz zbliżyła się do niej najbardziej. Sometimes I Might Be Introvert to nie tylko wielka celebracja wrażliwości. To najzwyczajniej w świecie celebracja muzyki. — Maja


#FridayRoundup

Donda

Kanye West

GOOD/Def Jam

Matko Bosko kochano, ileśmy się na tą Dondę naczekali. Wielokrotnie przekładana data premiery, organizowane wielkie listening parties na stadionach, jakbyśmy mieli do czynienia z czymś naprawdę niesamowitym, z historią tworzącą się na naszych oczach. Jedne gościnne zwrotki usuwano, inne dodawano, a pocziwy fan muzyki Westa zwyczajnie tracił cierpliwość. No, ale jak płacisz milion dolarów za nocowanie na Mercedes Benz Stadium, na którym urządziłeś sobie prywatne studio, to chcesz, żeby twoja muzyka brzmiała, jak należy. Tylko co z tego skoro podobno i tak wytwórnia wypuściła płytę bez wiedzy Kanye, pewnie sama wyraźnie zdenerwowana przebiegiem wydarzeń? Nic to, materiał w końcu wyszedł, z inną okładką niż ta, którą pierwotnie miał zawierać, a my mogliśmy od dobrych kilku już dni słuchać dzieła życia Pana Westa. Dostajemy prawie dwie gdziny muzyki, gościnne udziały między innymi od Jay’a-Z, Travisa Scotta, Playboi’a Carti, Young Thuga, Jaya Electronica, są nawet chłopaki z Griseldy. Produkują 88 Keys, MIKE DEAN, FnZ, Wheezy i jeszcze kilkunastu innych mistrzów konsolety. Za jednym razem chyba nie da rady tego wszystkiego przetrawić, ale możecie próbować. — Dill


#FridayRoundup

Heals Me

JMSN

White Room

JMSN na dobre wypadł co prawda z awangardy nowego R&B, ale jego poprzedni piąty longplay Velvet inspirowany klasycznym soulem był jak dotąd najprzyjemniejszą pozycją w jego dyskografii. Wydane po trzyletniej przerwie Heals Me zdaje się z grubsza kontynuować obrany wtedy kierunek — jego R&B wciąż podszyte jest funkowym basem, produkcje wciąż są organiczne i umiarkowanie progresywnie, wciąż całość cechują opływowy kształt po stronie płyty i przyjemność płynąca z obcowania z tym kształtem po stronie słuchacza. Jest tu może odrobinę za dużo, trudno powiedzieć na ile uświadomionego, naśladownictwa Justina Timberlake’a z okresu Justified, ale w kontekście znaczących niedoborów Timberlake’a w ostatnich latach można przecież odczytać to jako jeden z pozytywów.— Kurtek


#FridayRoundup

Snax

Moo Latte

Victorsson

Moo Latte karmił nas swoimi przekąskami przez ostatni rok, konsekwentnie serwując kolejne single, a nawet coś na kształt dwóch maksisingli (o bliźniaczo podobnych tracklistach). Wydane wreszcie w piątek jako całość Snax to instrumentalny hip-hop w wydaniu koktajlowym — mogłaby spokojnie na te bity wprosić się Noname, mógłby zanucić na nich refreny Iman Omari (co zresztą przecież uczynił!), mogliby się wreszcie na nich stłoczyć Quelle Chris, Kota the Friend i Steve Lacy. Od razu śpieszę z wyjaśnieniem, że choć podstawa muzyki toruńskiego producenta jest jak najbardziej bitowa, każdy kolejny numer rozwija się swoim własnym jazzującym torem w pełnoprawną kompozycję. Ja sam, nie mogę się oprzeć, żeby sobie nie donucić tu czy tam improwizowanego refrenu, ale można też bez tego po ośmiu godzinach odbierania telefonów i wysyłania emaili wrzucić sobie Snax w ramach półgodzinnego chilloutu. Ale nie generycznego z youtube’owej taśmy, tylko masującego zwoje z prawdziwym wyczuciem.— Kurtek


#FridayRoundup

Heiwa

Mansur Brown

Amai Records

24-letni,brytyjski producent i multiinstrumentalista, znany ze współpracy, chociażby z Yussefem Dayesem, powraca z drugim długogrającym albumem, będącym następcą rewelacyjnego krążka Shiroi z 2018 roku. Tytuł najnowszego wydawnictwa, czyli Heiwa oznacza „pokój”, a 10 utworów na nim zawartych, opowiada o podróży życia oraz wszystkich emocjach, które pojawiają się, dążąc do osiągnięcia prawdziwego spokoju ducha i wewnętrznego szczęścia. Podobnie jak na wspomnianym debiucie, spotykają się tu takie gatunki, jak hip-hop, muzyka elektroniczna, rock oraz ambient, które artysta umiejętnie spaja w całość, tworząc swoistą ścieżkę dźwiękową do nienakręconego nigdy filmu o konflikcie między miastem a naturą i cyklem życia — efdote


#FridayRoundup

Trust The Sopranos: ’83 Miami Edition (Big Ghost Ltd. Remix)

Benny The Butcher & 38 Spesh

T.C.F. Music Group

Benny The Butcher poza tym, że jest członkiem Griseldy i w tej wytwórni wydaje swoje płyty, ma też własny label Black Soprano Family, gdzie wypuszcza materiały ziomków, na których oczywiście sam się udziela. Chcę powiedzieć po prostu, że jest strasznie zapracowanym gościem, a mimo to znalazł czas by nagrać wspólny materiał z raperem o ksywie Spesh 38. Fanom griseldowych brzmień przedstawiać go nie trzeba, bo Benek już parokrotnie nagrywał z nim projekty, a sam Spesh ma na koncie, chociażby album z Kool G Rapem. Jego wspólne wydawnictwo z Rzeźnikiem, Trust The Sopranos wydane w tym roku, zupełnie pominąłem, bo w zalewie jakościowego materiału od Griseldy i orbitujących wokół niej projektów, można było o nim zapomnieć. W piątek zaś pojawiły się remiksy oryginalnych utworów z tamtego krążka. Za ich produkcję odpowiada Big Ghost Ltd, a wydane zostały pod tytułem Trust The Sopranos: ’83 Miami Edition (Big Ghost Ltd. Remix) Kim jest Big Ghost, spytacie? Kiedyś pisał zabawne recenzje płyt na swoim blogu i wszyscy myśleli, że to Ghostface Killah z powodu podobieństwa ksyw. Minęło trochę czasu i stał się jednym z ciekawszych beatmakerów, których brzmienie można określić jako „griseldowe”. Ma na koncie płyty z takimi kozakami jak wspomniany już Ghostface, Hus Kingpin, Ransom, nagrał nawet dwa projekty z Conwayem. Jeśli jeszcze ich nie sprawdziliście, szybko to nadróbcie. Na materiale z remiksami Trust The Sopranos Big Ghost zabiera nas w plastikowo-kiczowate brzmienia lat 80., kłaniają się tu Giorgio Moroder ze ścieżką dźwiękową do Scarface’a i Jan Hammer z muzyką do Miami ViceCocaine Cowboys. Właśnie takich dźwięków możecie się tu spodziewać. To zdecydowanie jeden z ciekawszych hip-hopwych projektów tego tygodnia. — Dill


#FridayRoundup

Hitler Wears Hermes 8: Sincerly Adolf

Westside Gunn

Griselda/EMPIRE

Panowie z Griseldy nie dają o sobie zapomnieć. W zalewie homogenicznej trapolozy ich muza jest jak powiew świeżego powietrza, mimo tego, że i oni bywają powtarzalni. Jednak formuła, jak to kiedyś powiedział Benny The Butcher, „boom bapu na sterydach” wciąż nie nudzi i zdobywa nowych fanów. Chłopaki, nawet solowo, potrafią wydać kilka płyt rocznie i większość z nich stoi na zdecydowanie wysokim poziomie. Tym razem Westside Gunn postanowił wypuścić rzekomo ostatnią, ósmą już część swojej serii Hitler Wears Hermes. Strona A, jak ją określił, zawiera czternaście utworów, w sumie czterdzieści minut muzyki. Dużo miejsca oddano gościom, pojawiają się Stove God Cooks, Mach-Hommy czy Boldy James. Znalazło się nawet miejsce dla Jadakissa. Za bity odpowiadają Danny LAflare, Camoflauge Monk i Conductor Williams. Jak wspomniałem, jest to dopiero pierwsza część. Strona B ukaże się już w najbliższy piątek i będzie liczyć osiemnaście numerów. — Dill


Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.

Kanye West nie żartuje w swoim nowym numerze

koncert kane west

koncert kane west

Kanye West odnosi się do ostatnich kontrowersji w swoim nowym utworze

Kto z nas nie tęsknił za spazmatycznym, megalomańskim Kanye Westem? Raper właśnie opublikował nowy utwór pt. „Nah Nah Nah” trapowy, siermiężny i absurdalny muzyczny pocisk skierowany w stronę mediów, wytwórnię Universal Music i wszystkich, którzy kpią z jego politycznych ambicji. Numer, delikatnie mówiąc, nie należy do najlepszych nagrań artysty, jednak zawiera sporo zabawnych linijek, np. odniesienie do serii Star Wars czy próby impeachmentu Donalda Trumpa. Jak na razie nie wiadomo, czy kawałek zwiastuje nowy projekt Ye, czy jest tylko luźnym pomysłem wrzuconym bez większego namysłu do sieci.

Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Kiedyś to było! Nie jestem zwolennikiem tego typu powiedzonek, a ze słowem „boomer” łączy mnie jedno — za młodu uwielbiałem gumę do żucia o tej nazwie. Tak samo jak dawniej uwielbiałem twórczość Kanyego Westa, ponieważ „kiedyś to było” można fascynować się jego muzyką z przyjemnością. Nie chcę być posądzony o bycie kontrowersyjnym na siłę, ale uważam, że dzisiejszy Ye jest cieniem samego siebie sprzed lat. Yeezus — wbrew powszechnym ochom i achom — nie jest pionierskim projektem, a podręcznikowym przykładem nieudanego eksperymentu, w którym każdy — nie wiedzieć czemu — doszukuje się ukrytego geniuszu. Taka Daytona może się podobać, ale wyprodukowana jest co najwyżej solidnie. Na domiar złego w utworze „Infrared” dokonano profanacji jednego z moich ulubionych nagrań od 24 Carat Black — takich rzeczy się nie sampluje w ten sposób, panie West! Ostatnim świetnym krążkiem od producenta z Chicago wydaje się My Beautiful Dark Twisted Fantasy, choć i tak nie zgadzam się z twierdzeniami, jakie można było dostrzec zaraz po premierze, jakoby miał znaczący wpływ dla rozwoju muzyki — niektóre z wykorzystanych tam rozwiązań dało się usłyszeć jeszcze w latach sześćdziesiątych, choćby u Sly & The Family Stone. Przygotowałem subiektywne zestawienie 5 utworów, wyprodukowanych przez Kanyego Westa, których być może nie słyszałeś, a jeśli nawet, to możliwe, że nie wiedziałeś, kto stoi za ich warstwą muzyczną. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy „rzucili szkołę”, aby w domowym zaciszu pochłaniać muzyczne nowości. Najpierw jednak chciałbym coś uściślić.

Myślisz: Karol Krawczyk, mówisz: Tadeusz Norek, co nie? Podobnie można powiedzieć o Weście, gdy zaczniemy wymieniać artystów, którzy budowali lub odbudowywali swoje kariery dzięki niemu i w pewnym sensie stanowią równie udany duet z Westem, co warszawiacy. W związku z tym do dyskografii Commona, Hovy, Taliba Kweli czy Johna Legenda nawet nie zaglądałem. Starałem się postawić na wybory nieoczywiste i naprawdę mniej znane, nie może więc dziwić brak tu tak genialnych kompozycji jak „This Way” Dilated Peoples, „The Game” Commona czy „Wouldn’t Get Far” (patrz jaka gra słowna!) The Game’a. Cofnijmy się więc do czasu, gdy Kanye częściej elektryzował na tyłach okładek niż w tabloidowych nagłówkach. Pójdźmy do miejsc w dyskografii producenta, które słuchaczy interesowały bardziej niż Księstwo Liechtenstein turystów na mapie Europy. Gdzie Be Commona niemal po tygodniu zostało ochrzczone mianem „instant klasyka” w przeciwieństwie do dziś, gdzie album Nasir zapomniano maksymalnie w ciągu tygodnia. Aż posmutniałem przez ten stan rzeczy, bo chętnie umieściłbym w takim zestawieniu numer otwierający Be.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20195.

„New World Symphony”

Miri Ben-Ari

The Hip-Hop Violinist, 2006

Nie znam ludzi, którym nie spodobałby się Jesus Walks. Analogicznie też nie znam nikogo, kto chociaż raz zastanowił się, czyje skrzypce możemy usłyszeć w tym utworze. A mamy tutaj do czynienia z idealną wymianą barterową. Miri Ben-Ari w zamian za swój udział w The Collage Dropout (wykraczający poza jeden utwór) poprosiła Kanyego, aby ten swoim nazwiskiem firmował jej piosenkę. Wkład producenta jest może i skromny, ale te jego charakterystyczne dla tamtego okresu bębny, w których nadspodziewanie dużo jest stopy, idzie rozpoznać z łatwością. Zwrotki Pharoahe Moncha to zwykły dzień w biurze, ponieważ on rzadko rozczarowuje. Jednak w trakcie ostatniej części utworu podczas powtarzanego refrenu, partia skrzypiec zamienia się w pędzący rollercoaster. Najchętniej rozsiadłbym się w środkowym rzędzie NOSPR w Katowicach i usłyszał to czarujące solo na żywo.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20194.

„These Walls”

Nappy Roots

Wooden Leather, 2003

Nappy Roots to sympatyczny kolektyw z Kentucky. Co częste u południowych twórców, ich twórczość cechuje większa muzykalność względem reszty amerykańskiej hip-hopowej sceny. Cofnijmy się do 2003 roku, w którym premierę miał album Wooden Leather grupy, z którego pochodzi „These Walls”. Wyprodukował go wschodzący producent z Chicago, lubujący się w noszeniu marynarki z łatami na łokciach. Nappy Roots korzystało z zainteresowania południowym brzmieniem, które przeżywało renesans za sprawą popularności OutKast czy Ludacrisa. Dzisiaj Ye chce konkurować z Giorgio Armanim, a Nappy Roots w ciągu ostatnich pięciu lat wydało dwa albumy, o których praktycznie mało kto słyszał. Jak więc wypadła ich kooperacja? Sympatyków organicznego brzmienia z pewnością zadowoli. Otrzymaliśmy przyzwoite zwrotki, wwiercające się w ucho refreny, a sam West ewidentnie miał pomysł na ten utwór. Bas Kanyego tutaj przewodzi jakby chciał nawiązać do najlepszych czasów Bootsego Collinsa, aranżacja jest rozbudowana oszczędnie, ale na tyle, że nie zaśniemy przy tym nawet po proszkach nasennych. Są klawisze, śpiewy, gitary, czego chcieć więcej? Tęsknię za tak żądnym żywych dźwięków zmysłem Ye.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20193.

„Dogs Out”

DMX

Grand Champ, 2003

Nie mogę wspomnieć o tym numerze inaczej niż w anegdotycznym tonie. Przede wszystkim wyszedł w 2003 roku, a w tamtym czasie byłem niezwykle hermetycznie nastawionym na różnorodności słuchaczem. W Polsce strach było użyć sampla z wokalem, ponieważ mogło to się skończyć otrzymaniem łatki hip-hopolo. Moda na tak wykorzystywane wokale w beatach miała dopiero nadejść. Zapewne z tego powodu, gdzieś podświadomie, pogardzałem delikatnie tego typu produkcjami. „Dogs Out<" był natomiast pierwszym utworem z wysamplowanym wokalem, którego zacząłem wręcz ubóstwiać. Niejako wbrew sobie i wbrew środowisku. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że autorem warstwy muzycznej jest Kanye. Nie jestem maniakalnym fanem twórczości DMX-a, ale przyznam, że czasem brakuje mi tych specyficznych odszczekiwań. Szczególnie, gdy nie zawodziła produkcja. "Dogs Out" zajmuje tak wysokie miejsce w tym zestawieniu prawdopodobnie ze względów sentymentalnych, ponieważ ta zmiana frontu miała niewyobrażalny wpływ na rozwój mojej świadomości muzycznej.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20192.

„Didn’t I”

Leela James

A Change Is Gonna Come, 2005

Skoro Kanye West na samym początku swojej muzycznej przygody doceniany był głównie za sympatyzowanie z długimi soulowymi samplami, nie może dziwić, że tak chętnie wspierał neo-soulowych artystów. Wśród nich możemy odnaleźć Leelę James. Ye przyłożył rękę do debiutu fonograficznego nie tylko Johna Legenda. Rok po premierze Get Lifted światło dzienne ujrzał A Change Is Gonna Come utalentowanej wokalistki z Los Angeles, której pomógł — skądinąd już bardziej doświadczony w branży — kolega. Jak można się domyślić po tytule, album swoim brzmieniem nawiązywał do najlepszych dla soulu i R&B lat 60. i 70. Znalazł się tam również przepotężny banger — „Didn’t I”. Może i to określenie jest zarezerwowane wyłącznie dla rapowych nagrań, ale jak inaczej określić numer, przy którym wszyscy w okolicy mają ochotę tańczyć? Ewentualnie bujać się w rytmie beatu z gracją, znaną w niejednym nowojorskim cornerze, ponieważ tej produkcji nie można odmówić hip-hopowego korzenia. W żadnym wypadku! Może i znajdziemy na płycie nagrania z większym komercyjnym potencjałem, wszak trudno konkurować z tytułowym coverem nieśmiertelnego dzieła Sama Cooke’a, ale to właśnie ten wyprodukowany przez Westa numer uważam za najlepszy z płyty. W dodatku jak wyprodukowany! Miód.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20191.

„Everything I Love”

Diddy

Press Play, 2006

Na papierze Everything I Love był murowanym faworytem do zwycięstwa we wszystkich mniej lub bardziej prestiżowych rankingach i podsumowaniach 2006 roku. Tym razem to — po perturbacjach z ksywką — Diddy zaprasza do siebie Nasa, tworząc niejako sequel słynnego (choć w swej wzniosłości kiczowatego) „Hate Me Now<", a dodatkowo do towarzystwa dołącza Cee-Lo Green, który osiągnął wtedy mistrzostwo w refrenowym rzemiośle. Za produkcję odpowiadał Ye, więc wszystko to sugerowałoby, że ten numer to samograj. A odnoszę wrażenie, że paradoksalnie nikt o nim nie słyszał. Dobra, może i żadna wzmianka o Diddym nie powodowała szybszego bicia serca wśród słuchaczy, ale był on postacią niezaprzeczalnie barwną i znaną. Do tego utwór znalazł się na płycie Press Play, promowaną singlem „Last Night”, którego nucił pod nosem kierowca każdego polskiego autobusu. Kanye West tak znakomicie wywiązał się z zadania, że nawet Diddy wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, dzięki czemu… nie odstaje od reszty towarzystwa. Ye w smakowity sposób zaaranżował warstwę muzyczną — w zbiorze swoich płyt odnalazł świetną perkusję, pełną stopy i przeszkadzajek, muzycy sesyjni dograli uzależniające partie dęciaków, a Hammond nadaje numerowi gospelowego wydźwięku. Uczta.


Benny The Butcher otoczony gwiazdami w nowym singlu

Reprezentanci Griselda Records z pewnością będą mogli uznać ten rok za udany. Ekipa Westside Gunna zapewnia sobie ciągłą uwagę słuchaczy kolejnymi wydawnictwami, które mimo dużej częstotliwości trzymają poziom. Jedyną rzeczą, jakiej brakuje jeszcze do szczęścia fanom składu z Buffalo, jest solowy projekt Benny’ego the Butchera. Raper pojawiał się regularnie na płytach kolegów, ale wciąż nie poinformował jeszcze o swoich wydawniczych planach.

Na szczęście to wkrótce powinno się zmienić, bo w piątek miała miejsce premiera najnowszego singla Benny’ego. W „Timeless” gościnne zwrotki dorzucili Lil Wayne oraz Big Sean. Za produkcję numeru odpowiada Hit-Boy. Swoją drogą z podkładem związana jest ciekawostka — powstał on jeszcze za czasów Watch The Throne a Hit-Boy stworzył go właśnie z myślą o tym projekcie. Zamiast tego Jay i Kanye wybrali „Niggas in Paris” a beat przez dekadę czekał na nowego właściciela.

My natomiast czekamy na informacje i datę premiery nowego albumu – do końca roku zostało jeszcze trochę czasu. Przyglądając się działaniom Griseldy możemy zakładać, że nie powiedzieli oni jeszcze ostatniego słowa.

Kanye West i Kid Cudi tworzą razem serial animowany

klatka z serialu kids see ghosts

klatka z serialu kids see ghosts
Kanye West cieszy się reputacją prawdziwego wizjonera, który obok muzyki zajmuje się również projektowaniem ubrań, tworzeniem niesamowitych widowisk scenicznych, a nawet gier komputerowych. Tym razem postanowił zaskoczyć fanów zapowiedzią serialu animowanego, w którym wraz z nim swojego głosu użyczy Kid Cudi, czyli druga połówka świetnie przyjętego duetu Kids See Ghosts. Artyści wcielą się w role Kanye Beara i Kida Foxa, a całość wyreżyseruje uznany japoński twórca, Takashi Murakami (który współpracował z Kanye’m m.in. przy okazji albumu Graduation). Liczba odcinków oraz data premiery nie są jeszcze znane. Zobaczcie zapowiedź „Kids See Ghosts” poniżej!

Kanye West z singlem zapowiadającym nową płytę!

Nadchodzi God’s Country

KANYE ALERT! Ye podzielił się ze światem swoim nowym singlem „Wash Us in the Blood” zapowiadającym jego nadchodzący album God’s Country. Na tracku udziela się również Travis Scott, ale nie mrugajcie, jeżeli nie chcecie go przegapić…

Po małych snipettach albumu mówiło się o fuzji industrialnego minimalizmu spod znaku Yeezusa oraz głęboko spirytualistycznego przekazu i tematyki Jesus is King, co wielu fanom już mogło zaostrzyć apetyt, zważywszy na fakt, że najciekawszymi, najbardziej kontrowersyjnymi wcieleniami Ye są właśnie te oparte na mocnych kontrastach mroku i światła, hedonizmu i świętości czy introwersji i gwiazdorstwa. Finalny produkt rzeczywiście zapowiedzi te spłaca z nawiązką. Dostajemy zatem surowe, nokturnalne beaciwo z zawodzącymi liniami syntezatorów i plemiennymi, rytualistycznymi perkusjonaliami, a na nim mechanicznego, robotycznego Kanye w swojej futurystycznej odsłonie, ale wszystko pozostaje w obrębie przemyśleń na temat duchowości, wiary i potrzeby zwrotu w kierunku wiary w tak trudnym dla Ameryki okresie. Przyznać trzeba, że błagalna modlitwa o obmycie w krwi wydaje się wspaniale eksplorować zarówno brutalny charakter najbardziej odklejonych fantazji Ye, jak i realizować religijne unoszenia twórcy. Niestety, wraz z zaletami obu płyt „Wash Us in a Blood” wydaje się kopiować także ich przywary. Yeezusowa powtarzalność i pozorujące głębie refleksji teksty odciskają swoje piętno na takich grach słownych jak „Kanye- Calm-Ye”, a z Jesus is King powielona zostaje surowa, demówkowa jakość produkcji, której konsekwentne trzymanie się dziwi o tyle, że przysporzyła przecież największych kontrowersji na poprzednim albumie. Szczególnie zaskakująco wypada to ze świadomością, że w produkcje i mix zamieszany był nie kto inny jak Dr Dre, ale najwidoczniej jest to nowa estetyka będąca składową wizja Kanyego na swoją nową osobowość. Całość jednak przez to zwyczajnie nie uderza tak mocno i bezkompromisowo jak mogłaby. Całości towarzyszy nakręcony w większości telefonem komórkowym teledysk w duchu Westowskiego postmodernizmu składający się na kolaż niepokojących, zniekształconych ujęć walk ulicznych, streamów z gier, występów telewizyjnych i teledysków Travisa Scotta.

Czy zatem nowy singiel Kanye jest idealny? Mogłoby być o niebo lepiej.
Czy jesteśmy dalej podekscytowani całą ideą? Hell Yeah… (or hell-ye, amiright?)*

*przepraszam…

Kanye West udostępnia niewydany klip do „Spaceship”

Kanye West

Kanye West

Kanye West wsiada w statek kosmiczny z 2004 roku

Kiedy bardziej niż nowy teledysk Kanyego Westa, jara cię niewydany jego klip z 2004 roku, wiedz, że się starzejesz. Tak, to o mnie. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że „Spaceship” to od zawsze jeden z moich ulubionych punktów znakomitego debiutanckiego longplaya Westa The Collage Dropout. Płyty, która wówczas wydawała się integralną częścią poprapowej sceny, wciąż mocno uduchowionej po Soulquariańskiej rewolcie, a przez półtorej dekady wyrosła na kamień milowy XXI-wiecznego hip hopu.

Klip co prawda można było obejrzeć w sieci nieoficjalnie już wcześniej, ale dopiero teraz po nawiązaniu 10-letniego partnerstwa z siecią GAP, w ramach którego West projektował będzie ubrania dla sieci, artysta udostępnił numer na Twitterze w wizualizacją. Rzecz o tyle adekwatna, że w klipie raper wciela się w rolę pracownika sieci GAP. „This is what we dreamed of back then” — skomentował West, odsyłając do swojej strony internetowej, gdzie można obejrzeć klip. Gościnnie wspierają go wokalnie GLC i Consequence. Sprawdźcie poniżej i urońcie łezkę.

Kid Cudi wraca z nowym nagraniem

Kid Cudi powraca po prawie dwuletniej przerwie

Aż trudno uwierzyć, że w tym roku upłyną 4 lata od wydania ostatniej solówki Cudiego Passion, Pain & Demon Slayin’. W międzyczasie było jeszcze Kids See Ghosts z Kanye Westem, ale poza tym raper z Ohio w tym czasie rzadko o sobie przypominał. Czy w tym roku to się zmieni? Kilka dni temu Mescudi sprezentował swoim fanom niespodziankę w postaci nowego numeru – „Leader of the Delinquents”. Czyżby kawałek miał być pierwszym zwiastunem zbliżającej się premiery krążka Entergalatic? Trudno powiedzieć, zwłaszcza że wersy z „Leader of the Delinquents” Cudi prezentował publiczności już w 2012 roku! Niezależnie od tego, czy mamy od czynienia z singlem, czy jedynie luźnym numerem, warto było czekać na taki powrót.

Kanye West podąża za Bogiem w nowym klipie

Kanye West chce wskazywać drogę i robi to po swojemu

Pamiętacie jak w klipie do numeru „Otis” Kanye West i Jay Z zrobili sobie drogą zabawkę z luksusowej limuzyny? To skojarzenie towarzyszyło mi podczas oglądania klipu do „Follow God”, w którym Yeezy wozi się… w zasadzie trudno stwierdzić czym. Obecność przedziwnego pojazdu można pewnie tłumaczyć słowami, które słyszymy na początku wideo. Kanye jednak darował sobie stawianie kroków w śniegu, a drogę do Boga postanowił wyznaczyć w bardziej efektywny sposób.

Raperowi towarzyszy jego ojciec, a plansza widoczna na końcu klipu sugeruje, że panowie po latach odnaleźli wspólny język. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, to koniecznie sprawdźcie naszą recenzję Jesus Is King.

Recenzja: Kanye West Jesus Is King

Kanye West - Jesus Is King

Kanye West - Jesus Is King

Kanye West

Jesus Is King

GOOD Music / Def Jam

Ostatnie lata twórczości Kanyego Westa dobitnie pokazują, że łatka fenomenu kulturowego potrafi być niezawodną wymówką dla dyskusyjnej jakości. Mimo to każdy album samozwańczego króla muzyki popularnej budzi masową ekscytację — nic dziwnego, ponieważ Ye jak nikt inny posługuje się kontrowersją jako narzędziem promocji. Trwa to już tak długo, że samo wypomnienie tego można już uznać za truizm, trudno jednak nie odwoływać się do niego przy okazji takich eksperymentów jak Jesus Is King. Nowy Kanye, nowa (a może stara) perspektywa, nowy szum — Alleluja!

O gospelowym albumie Kanye przebąkiwał już kilka lat temu (So Help Me God). Pomysł, chociaż zaskakujący, wcale nie wydawał się wtedy tak abstrakcyjny — w końcu mowa o autorze utworów pokroju „Jesus Walks”. W międzyczasie światło dzienne ujrzało także Coloring Book, które udowodniło, że hip-hopowi jest znacznie bliżej do kościoła, niż mogłoby się wydawać. Zapowiedź Jesus Is King została więc przyjęta przez fanów raczej z ciekawością, niż z chłodnym sceptycyzmem, ale pomimo kilku opóźnień, wywołała spore zamieszanie na scenie. Zamieszanie i zmieszanie, bo dziewiąty solowy album Kanyego Westa momentami ociera się o granice nie bram niebieskich, a absurdu.

Jesus Is King w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych krążków artysty, rozkręca się natychmiastowo — od energetycznego impulsu pod postacią „Every Hour”, które w groteskowy sposób wyznacza gospelowy ton i płynnie przeradza się we właściwe otwarcie, „Selah”.  Filmowy wręcz podkład jest tłem dla pełnego pasji manifestu rapera, który na myśl przywodzi Yeezusa — to podobna struktura i atmosfera, pełna porównań typu Before the flood, people judge / they did the same thing to Noah. Chociaż płyta rzekomo poświęcona jest Bogu, autor w centrum zainteresowania stawia siebie samego jako symbol nawrócenia, niezłomnej wiary i walki ze złem.  Jeszcze bardziej słychać to w „Closed on Sunday”, gdzie Ye śpiewa Raise our sons, train them in the faith / through temptations, make sure they’re wide awake do muzyki przywodzącej na myśl cyberpunkowe anime o wojnie z demonami. Uduchowienie na Jesus Is King nie zawsze jednak ubrane jest w epickość; dla kontrastu w utworach takich jak „God Is” czy „Jesus Is Lord” przybiera formę intymnej, minimalistycznej i melodyjnej recytacji. Trudno jednak uciec od wrażenia, że ma się to do gospel tak, jak „Old Town Road” do country.

Jesus Is King, pomimo wielu kompletnie niewiarygodnych elementów, utrzymuje jednak jakimś cudem spójność. Co więcej — bywa, że ma do zaoferowania coś naprawdę ciekawego. „Follow God”, duchowy spadkobierca „Father Stretch My Hands, Pt. 1”, oparte na samplu Whole Truth, to dynamiczny i ciekawie zarapowany utwór, który w swojej prostocie przypomina sławne „No More Parties in LA” czy „Fire” w duecie Kids See Ghosts. To jeden z nielicznych momentów, kiedy Kanye brzmi jak stary dobry Kanye. Perełką jest również „Use This Gospel”, gdzie pierwsze skrzypce gra genialne i pełne natchnienia Clipse, doprawione bogatą produkcją i przyjemnym refrenem gospodarza. Z drugiej strony płyta potrafi zaliczyć spadki takie jak kuriozalne „Water” z 16 wzmiankami Jezusa czy „On God”, w którym nachalny podkład Pierre’a Bourne’a w klimatach retro totalnie przyćmiewa samego Kanye.

Po bardzo udanym 2018 roku wydawało się, że Kanye West wraca na właściwe tory. Teraz przekreślił jednak te nadzieje parareligijnym, pastiszowym krążkiem. Trudno narzekać na pretensjonalność (to jak gniewać się na niebo za to, że jest niebieskie), ale należy uczciwie przyznać  – to nie jest gospel. Jesus Is King znacznie bliżej telewizyjnemu kaznodziejstwu i afroamerykańskim komediom z gospel w tle. W kategoriach muzycznych album jest natomiast szalenie nierówny, czasem niedopracowany i niespecjalnie ciekawy, szczególnie w warstwie lirycznej – na tyle, że można go pomylić z pretekstem do sprzedawania nowego merchu. Ale kto by się tym wszystkim przejmował. W końcu Kanye to Kanye.