esperanza spalding
Grammy 2020 — wstrząsające rozdanie?

Tyler, The Creator, Rosalía i Anderson .Paak wśród zwycięzców Grammy 2020
Być może jesteśmy szaleni, skoro wciąż śledzimy rozdanie nagród Grammy. Niekoniecznie ekscytujące wybory, skandale za kulisami, niedostatki w reprezentacji płciowej czy gatunkowej. Nagrody amerykańskiego przemysłu muzycznego obfitują w wydarzenia nie do końca zrozumiałe z punktu widzenia słuchacza. Przy okazji, mimo wszelkich starań, potrafią bezbłędnie skupić w kilkugodzinnej soczewce problemy dręczące kulturę w jej szerokim zakresie.
W tym roku mamy jednak wyjątkowe powody do radości. Nagroda za najlepszy album w kategorii rap powędrowała do Tylera, The Creatora, Rosalía zdobyła statuetkę za najlepszy album latin rock/urban/alternative. Anderson .Paak wyszedł z gali z dwiema statuetkami (najlepsze wykonanie R&B dla „Come Home” i najlepszy album). Lizzo zdobyła trzy nagrody — za album w kategorii urban contemporary, najlepsze solowe wykonanie pop dla „Truth Hurts” i najlepsze tradycyjne wykonanie R&B dla „Jerome”. Za najlepszy utwór R&B uznano „Say So” PJ-a Mortona. Brad Mehldau i Esperanza Spalding zgarnęli nagrody za albumy jazzowe, w kategorii gospel zwyciężył Kirk Franklin. Wyróżnienie otrzymali też billboardowi liderzy, Lil Nas X i Billy Ray Cyrus — najlepsze wykonanie pop w duecie i wideo dla „Old Town Road”. Kompletna lista zwycięzców do przejrzenia tutaj.
Nawet, gdybyśmy mogli spierać się z kapitułą o poszczególne kategorie, to niewątpliwie jest w Grammy jeden aspekt niejednokrotnie bardziej interesujący od samych nagród. W tym roku to wcale nie Billie Eilish zatrzęsła sceną. To raczej Tyler, The Creator i jego gang Doppelgängerów, a także Lizzo z najwłaściwszą dla niej oprawą. Rosalía wyniosła flamenco na salony, udowadniając po raz kolejny, że wyklaskiwanie rytmu rękoma ma się świetnie bez biesiadnej otoczki. Takie Grammy lubimy!
„Warto podejmować ryzyko, inaczej ciągle robilibyśmy to samo” — Piotr Turkiewicz dla Soulbowl.pl

Piotr Turkiewicz, zdj. Łukasz Rajchert
W przeddzień 16. edycji Jazztopadu, corocznego jazzowego święta Wrocławia w Narodowym Forum Muzyki, z dyrektorem artystycznym Piotrem Turkiewiczem porozmawialiśmy nie tylko o lineupie rozpoczynającej się jutro imprezy, ale o współczesnym jazzie w ogóle — nierzadko zawieszonym gdzieś pomiędzy awangardą a hip hopem. A także o tym, że każdy może zaprogramować festiwal jazzowy (podobno wystarczy wysłać dwa mejle) i o tym, dlaczego Jazztopad kojarzy się Amerykanom z wyrzutnią rakietową.
„Nie chcę, żeby to był festiwal przewidywalnych wielkich jazzowych nazwisk”
Soulbowl: 16. edycja Jazztopada we Wrocławiu. Między 15 a 24 listopada będzie okazja, żeby zobaczyć m.in. Shabakę Hutchingsa z The Comet Is Coming, Makayę McCravena, Anouara Brahema, Vijaya Iyera z Wadadą Leo Smithem czy nestora stylu Charlesa Lloyda. Przeglądając tegoroczny program, nie sposób nie zauważyć w kontekście poprzednich edycji, że jest wielu powracających gości — spośród tych, których wymieniłem: Wadada Leo Smith, Vijay Iyer, Shabaka Hutchings, a Charlesa Lloyda już otwarcie opisujecie w informacji prasowej jako stałego bywalca Jazztopadu. Co stoi za tymi powrotami i jak to się robi, że artyści tak chętnie wracają?
Piotr Turkiewicz: Powroty chyba są związane głównie z koncepcją festiwalu, czyli to, na czym mi najbardziej zależy — budowanie relacji z artystami i doprowadzenie do sytuacji, kiedy już właściwie nie trzeba nikogo przekonywać, żeby zrobili coś specjalnie dla nas, tylko inicjatywa jest po ich stronie. To jest bardzo ważna rzecz, bo ja unikam od lat przypadkowych koncertów i bardzo zależy mi, żeby każdy koncert miał jakąś historię, opowieść. W tym roku na pewno Charles Lloyd jest takim artystą, który wraca dlatego, że jest już nieodłączną częścią festiwalu. On sam bardzo chciał, żeby ten konkretny utwór zabrzmiał w nowej aranżacji z orkiestrą symfoniczną, a jak takie marzenie artysty się pojawia i my możemy je zrealizować, to bardzo trudno mu odmówić. Oczywiście nigdy bym nie odmówił, bo to jest jeden z moich najukochańszych artystów. A poza tym to wszystko kwestia tego, jak festiwal się układa, bo faktycznie Wadada wraca, ale po sześciu czy siedmiu latach, a Vijay Iyer pojawia się po raz kolejny, bo właśnie duet z Wadadą A Cosmic Rhythm With Each Stroke jest jedną z najlepszych płyt, jakie wydała wytwórnia ECM w ostatnich kilku, jeżeli nie kilkunastu latach. Wszystko ma jakiś swój powód. Często spotykam się z pytaniem, dlaczego pojawiają się ci sami artyści, ale uważam, że to jest pozytywna rzecz — to, że chcą wracać do nas, po raz kolejny komponować dla nas, oznacza, że festiwal idzie w dobrym kierunku. To lepsze niż silenie się na to, by co roku była to zupełnie nowa sytuacja, którą należy budować od podstaw, co oczywiście także się tu dzieje. Patrząc na te dziewięć dni, powracających artystów jest kilku, a cała reszta jest na festiwalu albo po raz pierwszy, albo w zupełnie nowym wydaniu. Zawsze staram się zachować zdrowy balans między tym co nowe a tym, co być może już trochę znamy, może w nieco innej wersji.
A czy Wrocław jako miasto, tutejsza aura ma na to jakiś wpływ, że muzycy chcą tutaj wracać?
Myślę, że to aura Wrocławia, Narodowego Forum Muzyki, Mleczarni, ale też całego połączenia różnych powodów, dla których artyści wracają. W związku z tym, że rzeczywiście większość z nich jest we Wrocławiu przez kilka dni, a nie tylko przez jeden wieczór, mogą spędzić trochę czasu, spacerując po mieście. Zazwyczaj są to bardzo pozytywne reakcje, zwłaszcza tych, którzy są tutaj pierwszy raz. Wydaje mi się, że Wrocław jest wciąż w takiej pozycji, że jeśli ktoś nigdy nie był w Polsce, to zazwyczaj odwiedza Warszawę, Kraków, czasem Gdańsk, a Wrocław musi nadal popracować, by znaleźć się w tej trójce. Nie mówię tutaj oczywiście o jakości miasta czy oferty kulturalnej, która moim zdaniem jest jedną z najciekawszych w Polsce. Chodzi raczej o rozpoznawalność na arenie międzynarodowej. Ale zwykle jeśli już ktoś tutaj przyjedzie, to zazwyczaj wraca. I faktycznie aura miasta i sali koncertowej, która zazwyczaj wywołuje kompletne zaskoczenie, że tego typu obiekt w ogóle jest w Polsce, to wszystko w porównaniu z naszą ideą festiwalu opartego na relacjach, gdzie jest wiele okazji, by się spotkać z publicznością, z lokalną sceną jazzową, gdzie podczas koncertów w mieszkaniach można zobaczyć, jak Polacy tak naprawdę żyją na co dzień — to wszystko powoduje, że te wrażenia są bardzo pozytywne. Na pewno nikogo nie trzeba przekonywać do tego, by powrócił do Wrocławia.
„To by było trochę słabe, gdyby okazało się, że przez 30 lat w jazzie nic się nie zmieniło”
Miło to słyszeć. Ciekaw byłem tej perspektywy. Teraz zapytam od trochę innej strony. Wydaje się, że media jazzowe i środowisko wokół nich skupione w Polsce jest jednak dosyć hermetyczne i ekskluzywne, także jeśli chodzi o poszerzanie kanonu, również tego współczesnego. Natomiast przy kolejnych edycjach Jazztopadu zawsze zdajesz się trzymać rękę na pulsie i konsekwentnie wyciągasz w tę stronę rękę. Co przyświeca Ci przy układaniu programu? Jak było w tym roku?
Podchodzę do tego trochę tak, że to moja odpowiedzialność, żeby cały czas jednak poszukiwać czegoś nowego. Szczególnie przez ostatnich kilka lat sytuacja na rynku jest niezwykle dynamiczna i tych artystów, którzy przychodzą z innej strony — muzyki improwizowanej, hip-hopu, R&B czy soulu, jest coraz więcej. Gatunkowe granice zaczynają się coraz bardziej zacierać. Jestem trochę przeciwnikiem szufladkowania, nazywania wszystkiego i trzymania się tych etykiet bardzo kurczowo. Często się mówi o takich artystach jak np. Wynton Marsalis, że to są jacyś obrońcy płomienia jazzu, który gdzieś tam się jeszcze tli… (śmiech) Oczywiście to nie jest już kwestia tego, czy interesuje mnie jazz tradycyjny, straight-ahead, czy bardziej mainstreamowy, ale raczej tego, że jestem bardzo ciekawy, co się dzieje. Mam też możliwość podróżowania i odwiedzania wielu festiwali i ciągle jestem ciekawy, dlaczego na danym festiwalu są tłumy, jacy artyści tam byli. Widzę, że niektóre festiwale mają bardzo tradycyjną publiczność, starszą, 65+. Jest mnóstwo takich festiwali, ale są też festiwale jazzowe, które mają bardzo młodą publiczność. Staram się dopasować to wszystko do naszego festiwalu. Zależy mi na tym, żeby mimo tego że nazwa Jazztopad ukierunkowuje festiwal na jazz, chodziło przede wszystkim o bardzo dobrą muzykę. Bo jazz w moim przekonaniu nie jest już tym, co przychodziło na myśl jako pierwsze publiczności 20, 30, 40 lat temu. To by było trochę słabe, gdyby okazało się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło i cały czas idziemy takim sznytem, że jazzowa improwizacja to swing w przyciemnionym klubie. A to zupełnie nie o to chodzi. I bardzo często faktycznie jest tak, że nasza publiczność wychodzi zdziwiona, bo oczekiwała czegoś innego albo miała wyobrażenie, że festiwal jazzowy powinien prezentować takie, a nie inne projekty. To się cały czas zdarza i to jest ok. Mnie bardzo cieszą takie zderzenia, dzięki którym ludzie, którzy przyjdą na jeden z takich naszych koncertów, być może za jakiś czas też się otworzą i będą poszukiwać nowych dźwięków. I takie, myślę, jest moje zdanie, by próbować budować społeczność festiwalową, która jest otwarta na wyzwania.
To teraz będzie o tych nowych dźwiękach. Wiem z doświadczenia, także z festiwali muzyki współczesnej, że premiery bywają ryzykowne, a tymczasem Jazztopad mocno premierami stoi — będzie nowa odsłona Wild Man Dance Charlesa Lloyda wraz z Orkiestrą NFM, Artifacts Trio z Orkiestrą Leopoldium, Vincent Courtois Trio wraz z Lutosławski Quartet — to jak rozumiem zamówienia — a premierowy materiał wykonają też Piotr Damasiewicz z Power of the Horns i Danilo Pérez z Global Messengers. Dlaczego warto zaryzykować?
W zależności od tego jak spojrzy się na program, można powiedzieć, że mamy pięć lub sześć premier w tym roku. Te premiery są związane z podstawową koncepcją festiwalu, żeby nie powielać, nie iść na łatwiznę, nie budować programu na zasadzie spoglądania na ostatnie dwa lata premier płytowych i wyciągania z tego średniej. Chodzi o rzucenie wyzwania artystom i zaproponowanie im rzeczy, których albo nigdy wcześniej nie robili, albo czegoś, co faktycznie chodziło im po głowie, ale nikt nigdy nie dał im takiej platformy współpracy. A my jesteśmy w wyjątkowej sytuacji, bo mamy do dyspozycji zespoły kameralne, orkiestrę symfoniczną — to niespotykane dla festiwalu jazzowego sytuacje. Wykorzystuję to i staram się szukać artystów, którzy poczują się dobrze w tym kontekście i będą chcieli spróbować podjąć wyzwanie. I faktycznie jest to ryzykowne, ale to ryzyko nadaje też charakteru festiwalowi. Faktycznie nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i czasami rzeczywiście premiery są wybitne, czasami są dobre, czasami tylko ok. Ale to ryzyko warto podejmować, bo inaczej trochę wszyscy robilibyśmy to samo i można by było umrzeć z nudów. (śmiech) Powtarzałem wielokrotnie, że zaprogramowanie festiwalu, szczególnie jazzowego jest w gruncie rzeczy sprawą bardzo prostą. Wystarczy mieć dostęp do internetu i wysłać dwa mejle, a reszta zrobi się sama, bo agencje, które współpracują z artystami chętnie wymyślą resztę za nas. Ostatnio byłem zresztą bardzo zdziwiony, gdy trafiłem na wywiad z dyrektorem jednego festiwalu jazzowego w Warszawie. Ja zawsze walczę o to, by jak najwięcej artystów miało kontakt ze mną bezpośrednio i zabiegam o to, bo uważam, że to ważne dla całego festiwalu. A dyrektor tego festiwalu mówił, że kiedyś to było możliwe, że te kontakty z artystami były bliskie, można było ich zapraszać na jam sessions, a teraz wszyscy są otoczeni agentami, menedżerami. Ja się z tym nie zgadzam, bo wiem, że jeśli włoży się w to wysiłek i chce się nawiązać te relacje, jest to jak najbardziej możliwe. Sami artyści zresztą często też to doceniają i cieszą się, że mają bezpośredni kontakt z osobą programującą… Trochę zapomniałem, jakie było pytanie! (śmiech)
Pytanie było o ryzyko związane z premierami… Ale to pokrzepiające, że w dalszym ciągu da się bezpośrednio komunikować z artystami.
To jest tak, że niektórzy artyści w którymś momencie włączają w korespondencję czy spotkania osoby, z którymi pracują, i to jest ok. Ale dla mnie najważniejsze jest, żeby ta rozmowa, który dotyczy samego wykonania i kompozycji, była bezpośrednia. Wtedy dopiero jestem w stanie ocenić, czy to ma sens, czy nie. Wiadomo, że agenci chcą po prostu sprzedać cokolwiek. Gdyby nie to, że nauczyłem się przebijać te ściany, bardzo wiele projektów na festiwalu nie doszłoby to skutku.
„Festiwal powinien być platformą do tego, by odkrywać nowe rzeczy i próbować konfrontacji z nimi”
Wracając do premier, w tym roku jest ich kilka. Bardzo ważna z nich to Nicole Mitchell z Artifacts Trio, duże wyzwanie dla niej jako kompozytorki. To artystka znana w świecie improwizacji i awangardy, ale dopiero w ostatnich latach zasłużenie uznana międzynarodowo. Vincent Courtois — zaglądamy po raz kolejny na scenę francuską, bo wydaje mi się ona bardzo ciekawa — wystąpi wspólnie z Lutosławski Quartet. To będzie wieczór poświęcony przeróżnym odsłonom Courtois — od solowego grania, przez kwartet, kwartet plus wiolonczelę po kwartet i trio jazzowe. Nie zapominam o polskich artystach. W premierze swojej płyty wystąpi Piotr Damasiewicz, co bardzo mnie cieszy, bo miał kilka lat przerwy, jeśli chodzi o występy na Jazztopadzie. A także Danilo Pérez z projektem Global Messengers i premierowym utworem. To myślę, ważny projekt dla Danilo jako ambasadora jazzu, łączenia kultur, walki z rasizmem i wykluczeniem. Melting Pot także można uznać za premierę, bo artyści spotykają się ze sobą po raz pierwszy. Będzie także Grzegorz Tarwid w solowym recitalu. Po raz pierwszy też będzie na festiwalu Dzień Medytacji — dzień bardzo adekwatny do tego, jak program został w tym roku ułożony. Bo pierwszy weekend będzie bardzo dynamiczny — z jednej strony mamy duży skład z Charlesem Lloydem, później Shabaka i The Comet Is Coming, taki, powiedziałbym, hit festiwalu, bo bilety rozeszły się w kilka dni i zapotrzebowanie na tego artystę jest niewiarygodne, a na koniec Makaya McCraven — to też takie bardziej klubowe granie. I po tym intensywnym weekendzie warto się będzie wyciszyć przed dalszą częścią festiwalu. Stąd też Ned Rothenberg i Sainkho Namtchylak to będzie koncert w ciemności poprzedzony ćwiczeniem medytacyjnym na matach zamiast krzeseł.
Muszę też zapytać o reprezentację wokalnego jazzu. W zeszłym roku była Esperanza Spalding na fenomenalnym koncercie i muszę zapytać gdzie jest w kontekście tegorocznego jazztopadu Cécile McLorin Salvant?
Ona była w NFM-ie na koncercie w zeszłym roku, ale nie w ramach Jazztopadu. To było ciekawe, bo przez to, że dużo jeżdżę, czasami mi się wydaje, że pewne postaci już są rozpoznawalne międzynarodowo, skoro wyprzedają wielkie sale w Stanach czy we Francji. I kiedy Cécile pojawiła się we Wrocławiu w zeszłym roku, byłem przekonany, że sala główna wyprzeda się w ciągu kilku dni, a okazało się, że zainteresowanie było niemal żadne. Ona kilka miesięcy później dostała Grammy i zaczęła się w Polsce akcja lansująca ją na objawienie jazzu. Wydaje mi się, że dlatego na pewno wróci do Wrocławia. Może niekoniecznie do Narodowego Forum Muzyki, chociaż czemu nie? Ale to był niestety jeden z tych koncertów, które były u nas zorganizowane za wcześnie. Być może lepiej byłoby rok później, gdy już dostała to Grammy. To bardzo często generuje zainteresowanie danym artystą. A to był wybitny koncert, który prosił się o to, żeby była pełna sala. Być może powróci.
Teraz zrobiło mi się trochę przykro, ale dopisuję ją do listy przegapionych koncertów z nadzieją na przyszłość, że się może jeszcze uda. Jazztopad ma swoje formy i odcienie (koncerty w mieszkaniach, Melting Pot, jam sessions w Mleczarni), ale wszystkie właściwie mieszczą się w spektrum stricte muzycznym. Nie ma pokusy, pomysłu, żeby Jazztopad stał się bardziej interdyscyplinarny? Jak się patrzy na festiwale dookoła, to one wszystkie starają się funkcjonować na płaszczyznach różnych sztuk.
Są takie pokusy. Na pewno takim projektem, który wprowadzał to na Jazztopad był właśnie Melting Pot. To już szósta edycja. We wcześniejszych mieliśmy i tancerzy, i malarzy, i rzeźbiarzy, i poetów. To był ten element, który angażował inne formy sztuki w festiwal. Chodzi mi po głowie, żeby więcej na Jazztopadzie było tańca współczesnego i myślę, że to prędzej czy później nastąpi. Ale to też kwestia tego, że programowanie festiwalu zajmuje mniej więcej około dwóch lat i jest tak wiele znakomitych muzycznych projektów, a tak mało czasu i miejsca w programie, że to jest często bardzo trudny wybór. Mam z tyłu głowy projekty taneczne i teatralne i myślę, że nadejdzie w końcu na nie odpowiednia pora.
Bardzo dużo pomysłów podczas minionych edycji Jazztopadu udało się zrealizować, kolejne są w realizacji, ale czy jest ktoś taki, kogo przez te lata nie udało się tutaj do Wrocławia na festiwal ściągnąć? Jakieś marzenie na kolejne edycje?
Jednym z takich artystów, których zawsze chciałem zaprosić, a wiem, że teraz to już się nie uda, jest Keith Jarrett. To sytuacja, która nadal chodzi mi po głowie, choć wiem, że on już w zasadzie nie koncertuje. Byłem bardzo blisko, by pojawił się we Wrocławiu, ale to się nie udało i bardzo żałuję. Postacią, która była już w programie, a nie wystąpiła, a później odeszła od nas, był Ornette Coleman. To strasznie smutna sytuacja, bo on właściwie prawie był już w samolocie, ale nie wyleciał z Nowego Jorku. To miał być wtedy jedyny europejski koncert i realizacja mojego wieloletniego marzenia. Jeśli chodzi o artystów z mojej listy marzeń, którzy jeszcze koncertują, a nie udało się ich zaprosić, to chyba nikogo takiego nie ma, powiem szczerze. Z listy legend jazzowych, którą zrobiłem sobie dziesięć lat temu, byli u nas Sonny Rollins, Pharoah Sanders, Wayne Shorter wielokrotnie, Herbie Hancock. Z z młodszych Esperanza Spalding, którą wreszcie udało się zaprosić po chyba pięciu latach rozmów. W zeszłym roku był Chick Corea. Ale od kiedy pojawili się u nas Herbie i Chick, zastanawiam się — to wszystko jest piękne, ale to nie jest festiwal, na którym mi zależy. Nie chcę, żeby to był festiwal przewidywalnych wielkich jazzowych nazwisk, które są dla wszystkich wielkim magnesem, ale trochę nie wnoszą na festiwal niczego nowego. Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale wydaje mi się, że festiwal powinien być taką platformą do tego, by odkrywać coś nowego i próbować zderzyć samego siebie z czymś nowym. A w przypadku takich legend, to wspaniałe, że wciąż możemy je oglądać, ale niewiele po tym pozostaje. Chociażby po koncercie Herbiego Hancocka — to było bardzo przyjemne, wielkie przeżycie poznać go osobiście i spędzić z nim trochę czasu, ale dla mnie w zeszłym roku o wiele większym doświadczeniem duchowym był koncert Amira Elsaffara. Ci najwięksi artyści tak dużo wszędzie koncertują, że trochę to się gryzie z moją koncepcją festiwalu.
„Amerykanie bardzo lubią nazwę Jazztopad, kojarzy im się z wyrzutnią rakiet, padem, którym wylatuje się w kosmos”
Teraz w takim razie zapytam o coś nowego, bo zbliża się koniec roku, czas wszelkich podsumowań. Co Cię najbardziej ujęło w muzyce w ciągu mijającego roku, niekoniecznie jazzowego?
To jest trudne pytanie, bo mam ogromny problem z zapamiętywaniem nazwisk, nazw zespołów. To jest jakiś koszmar! W mojej pracy to jest przekleństwo. Czasami zapominam nazwisk artystów, którzy się pojawiają na Jazztopadzie, to jest straszne! Poza tym nie jestem w stanie zidentyfikować, czy to było w tym roku, czy w ubiegłym, ale znakomitą płytę nagrała Neneh Cherry — Broken Politics — bardzo często do tej płyty wracam. Uwielbiam Andersona .Paaka i trochę nawiązując do niego i tego pokolenia artystów, którzy są mocno zakorzenieni w hip-hopie, innym artystą, którego słucham od lat, a teraz po raz pierwszy pojawi się na festiwalu, jest Makaya McCraven, którego bardzo lubię i jego płyta In the Moment z 2015 roku jest genialna. Bardzo polecam ją tym, którzy właściwie nie słuchają jazzu i nie do końca rozumieją, o co w nim chodzi. Makaya zresztą opowiadał w wywiadach, że jego inspiracjami muzycznymi są m.in. Busta Rhymes, Dr. Dre czy Kendrick Lamar. To jest to środowisko, ta publiczność, która bardzo często przychodzi na koncerty McCravena, ale wydaje mi się, że tak jak Cécile McLorin Salvant trochę jest jednak za wcześnie u nas. Wydawało mi się, że bilety znikną tak, jak na The Comet Is Coming, a cały czas są dostępne, co jest dla mnie trochę szokujące, bo ta muzyka jest bardzo groove’owa, bardzo przystępna, bardzo klubowa, znakomita! To jest jeden z tych artystów, których bardzo lubię, ale dopiero, gdy zobaczyłem go na żywo, nabrałem stuprocentowego przekonania, by zaprosić go na festiwal. Słyszałem go w styczniu w Nowym Jorku i ten koncert kompletnie mnie rozbroił swoją energią. Dlatego u nas ten koncert będzie na stojąco. Polecam go szczególnie tym, którzy lubią hip-hop i R&B i niekoniecznie uważają, że lubią jazz, bo to nie jest taki wąsko definiowany jazz jazz. Kolejnym artystą, którego bardzo dużo słucham i uważam, że nagrał jedną z najlepszych płyt w tym roku, jest James Brandon Lewis. To saksofonista, który wydał płytę w kwintecie i postać która na pewno pojawi się w przyszłości we Wrocławiu. Już mogę to powiedzieć ze stuprocentową pewnością (śmiech), nie zdradzając oczywiście programu festiwalu. On pojawił się już na Jazztopadzie, ale w Nowym Jorku. Bo pod koniec września odbyła się już piąta edycja festiwalu w Nowym Jorku, której był gościem. Tak że już z festiwalem jest połączony, już wie, czego może się spodziewać tutaj. To też muzyka, którą bardzo trudno zdefiniować. Tak samo jak z Shabaką. Szczególnie z projektem The Comet Is Coming.
Jeszcze zapytam o tę edycję nowojorską. Skoro festiwal był tam we wrześniu, to czy w Nowym Jorku nadal nazywa się Jazztopad?
(śmiech) Tak, nadal nazywa się Jazztopad, bo okazuje się, że Amerykanie bardzo tę nazwę lubią. Ona im się bardzo podoba. Nie wiedzą kompletnie, o co chodzi, ale kojarzy im się z taką wyrzutnią rakiet. Z takim padem, do którego się wsiada i wylatuje się gdzieś w kosmos. To mi się bardzo spodobało, więc stwierdziliśmy, że nie zmieniamy tej nazwy. Promujemy festiwal, który jest w Polsce z jego polską nazwą i to jest w sumie fajne. Nikt nie musi wiedzieć, co ta nazwa znaczy. Tegoroczna piąta edycja nowojorska była chyba najbardziej udana, bo sale były pełne, co nawet dla mnie było zaskoczeniem. Nowy Jork jest bardzo trudnym miastem, żeby się z nim zmierzyć i zorganizować cokolwiek. To miasto, w którym codziennie jest sto koncertów jazzowych, czyli w zasadzie codziennie jest kilka festiwali jazzowych. Przebicie się do publiczności z festiwalem promującym polskich artystów, którzy są kompletnie nieznani w Stanach, jest trochę karkołomne. W tym roku w Atrium, to sala w Lincoln Center, mieliśmy totalny tłum, była 45-minutowa kolejka na ulicy. Po raz kolejny byliśmy w Dizzy’s, znów zorganizowaliśmy koncerty w mieszkaniach — to przeniesienie tych pomysłów wrocławskich do Nowego Jorku, co się zresztą znakomicie udało. Mam nadzieję, że ten projekt będzie kontynuowany, choć nie jest to proste, bo organizowanie czegokolwiek w Stanach i zapraszanie tam polskich artystów jest niewiarygodnie kosztownym przedsięwzięciem. W zasadzie jesteśmy jednym festiwalem jazzowym, który ma swoją edycję w Nowym Jorku. Można by się raczej spodziewać sytuacji odwrotnej, że jakiś bardzo znany festiwal z Nowego Jorku będzie miał swoją edycję w Polsce. To jest często dla ludzi szokujące. Nam jednak głównie chodzi o promowanie polskich artystów, trzymamy się tego i tak to mniej więcej wygląda.
Brzmi to wszystko kosmicznie. W takim razie tego życzę, żeby Jazztopad był taką wytwórnią dobrej muzyki, może nie tyle w kosmos (śmiech), co do publiczności polskiej i nowojorskiej. Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.
Bardzo dziękuję i zapraszam na festiwal.
Program tegorocznej edycji Jazztopadu i bilety na oficjalnej stronie Narodowego Forum Muzyki.
Całej rozmowy można też posłuchać poniżej:
Esperanzy Spalding pochwała włosów


Esperanza Spalding to zdecydowanie barwna postać na współczesnej scenie muzycznej. Jej twórczość tworzy fuzja jazzu i soulu. Jej „How to (Hair)” zawarte w krążku 12 Little Spells to oda do samoakceptacji. Kolaż historii, geografii, wzorów i kształtów, jaki możemy przeczytać w opisie utworu, najlepiej oddaje cały koncept. Kompozycja wypełniona wibracjami i harmoniami, początkowo zaśpiewana a capella przypomina bowiem magiczną formułę i zaklinanie rzeczywistości. Melorecytacja przechodzi płynnie w wybuch orkiestry, by rozpłynąć się w gwiezdnym tle. Esperanza Spalding nie tylko uczy, jak układać włosy, ale jak przy okazji zaakceptować siebie.
Rozmarzone święta w teledysku Johna Legenda i Esperanzy Spalding

Przed swoim koncertem we wrocławskim NFM-ie w zeszłym miesiącu Esperanza Spalding, jedna z najciekawszych postaci współczesnego jazzu, powiedziała, że chętnie przyjęła zaproszenie Johna Legenda, by zaśpiewać wspólnie „Have Yourself a Merry Little Christmas”, bo po prostu uwielbia tę piosenkę. Trzeba przyznać, że duet całkiem ładnie poradził sobie ze świątecznym standardem — zarówno wokalnie, jak i aranżacyjnie ujmując ducha klasycznych jazzowych Świąt Bożego Narodzenia. Wszystko to podbudowane rozmarzonym, nieco oldschoolowym teledyskim, czyni ich świąteczną propozycję trudną do odparcia!
Rusza wrocławski Jazztopad

Z Jazztopadem jest co prawda trochę tak jak z Open’erem, że kolejną edycję organizator, czyli Narodowe Forum Muzyki, zaczyna zapowiadać zaraz po zakończeniu poprzedniej, a lajnup krystalizuje się na wiele miesięcy przed. Koniec końców jednak festiwal, jak co roku już po raz piętnasty, wystartuje we Wrocławiu w ten piątek i potrwa przez dziewięć kolejnych dni, kiedy w niedzielę 25 listopada całość zamknie koncert Esperanzy Spalding. Tegoroczny repertuar jest zresztą wyjątkowo smakowity dla nadodrzańskich miłośników jazzu. Oprócz fusionjazzowej wokalistki na tegorocznej edycji wystąpią także autorzy jednej z najgłośniejszych jazzowych płyt tego roku Sons of Kemet z utytułowanym Shabaką Hutchingsem, Amir ElSaffar wraz z Ksawerym Wójcińskim, Wacławem Zimplem i Lutosławski Quartet czy tuz żydowskiego jazzu Avishai Cohen wraz z zespołem. Fortepianowy recital solo zagra Chick Corea, a Brad Mehldau zagra dla wrocławskiej publiczności coś ekstra wraz z Orkiestrą Symfoniczną NFM pod batutą Clarka Rundella. — To wynik rozmów z Bradem Mehldauem po jego recitalu w Narodowym Forum Muzyki — opowiada Piotr Turkiewicz, dyrektor artystyczny Jazztopadu. Pełny program imprezy znajdziecie na stronie internetowej NFM.
#FridayRoundup: Esperanza Spalding, Open Mike Eagle, Phony Ppl, Khalid i inni


Piątkowe premiery, czyli kolejny raz zestawiamy dla was trochę muzycznego dobra, jakie trafiło dzisiaj na serwisy streamingowe i do sklepów. W tym tygodniu spora przewaga wokalistów i wokalistek — swoje nowe krążki zaprezentowali nam m.in. Esperanza Spalding, Nenah Cherry, Khalid, Raheem DeVaughn czy Amerie.
(więcej…)
John Legend zapowiada świąteczny album


Ponoć wskaźnik prezentujący roczną popularność „Last Christmas” zaczyna powoli wzbijać się w górę. Nim osiągnie szczyt, minie jeszcze trochę czasu, jednak jest to jeden z pierwszych sygnałów zwiastujących nieuchronnie zbliżające się święta. Oznacza to również rozpoczęcie sezonu na wydawnictwa muzyczne osadzone w tym klimacie. Jeżeli męczą was powtarzane co roku przeboje, to niespodziankę ma dla was John Legend. Okazuje się, że jeszcze w tym miesiącu artysta wypuści projekt zatytułowany A Legendary Christmas. Na krążku usłyszymy oryginalne kompozycje oraz dobrze znane standardy, a u boku Legenda pojawią się Stevie Wonder oraz Esperanza Spalding. Producentem wykonawczym projektu jest Raphael Saadiq, a całość będziemy mogli usłyszeć już 26 października. Lista utworów pod spodem.
Spis utworów:
1. What Christmas Means to Me (feat. Stevie Wonder on harmonica)
2. Silver Bells
3. Have Yourself a Merry Little Christmas (feat. Esperanza Spalding)
4. No Place Like Home
5. Bring Me Love
6. Merry Christmas Baby / Give Love on Christmas Day
7. Christmas Time Is Here
8. Waiting for Christmas
9. Purple Snowflakes
10. The Christmas Song (Chestnuts Roasting On An Open Fire)
11. Please Come Home for Christmas
12. Wrap Me Up in Your Love
13. By Christmas Eve
14. Merry Merry Christmas
Nowy utwór: Madison McFerrin „Insane”

Okazuje się, że istnieje taki ktoś jak Madison McFerrin, jest córką Bobby’ego McFerrina i — cóż za zaskoczenie — uwielbia kombinowanie z aparatem głosowym. Do skromnego dorobku wokalistki dołączyła właśnie kompozycja „Insane”. Otoczona pętlami wokalnymi McFerrin wyznaje ukochanej osobie o szalonych zawirowaniach, jakich doświadcza pod wpływem uczucia — początkowo bardzo subtelnie, dążąc jednak do dobitnej kropki nad i w kulminacyjnym momencie utworu. Singiel promuje drugą epkę artystki Finding Foundations: Vol. II. Utwór powinien spodobać się tym, którzy cenią liryczność Eryki Badu, ale też nie stronią od jazzującej Esperanzy Spalding.
Esperanza Spalding zapowiada album eksperyment

Już przy okazji premiery ostatniej (znakomitej zresztą) płyty Esperanza Spalding nie ukrywała skłonności do hołdowania instynktom w procesie tworzenia. Wygląda na to, że takie podejście przyniosło nadspodziewane rezultaty — po niedawnej serii facebookowych livestreamów Spalding zapowiada album „Exposure” nagrywany w obecności i przy asyście uczestników kolejnej transmisji live. Jak sama wyjaśnia, chce w ten sposób podkreślić, że to nie efekt pracy jest ważny, ale sam proces.
Trzydniowa transmisja rozpocznie się 12 września na fanpage’u Esperanzy Spalding i potrwa nieprzerwanie przez 77 godzin. Efekty zostaną wydane w limitowanej edycji płyt CD, w nakładzie (uwaga) 7777 egzemplarzy. Poniżej video promocyjne, a o samym projekcie możecie przeczytać więcej na stronie artystki.
Nowy teledysk: Common feat. Stevie Wonder „Black America Again”


Znamy już tytuł jedenastego w kolejności albumu Commona. Krążek Black America Again ukazać się ma jeszcze tej jesieni i jak wskazuje jego nazwa, będzie on bardziej niż mógł to wskazywać poprzedni singiel, zaangażowany w obecną sytuację społeczno-polityczną Stanów Zjednoczonych. Na potwierdzenie tego dostajemy kolejny numer wraz z klipem. Jest nim przejmujący utwór tytułowy, w którym wspomógł rapera prawdziwy dream team. Oprócz śpiewającego tu genialnego jak zawsze Steviego Wondera, przy produkcji udzielili się również Karriem Riggins, Robert Glasper oraz Esperanza Spalding, skrecze to dzieło J Rocka a dodatkowe wokale dograli Chuck D oraz Mc Lyte. Szykuje się naprawdę piękny krążek.