Wydarzenia

little simz

Recenzja: VanJess Silk Canvas

Recenzja VanJess Silk Canvas

VanJess

Silk Canvas (2018)

VanJess

Siostry VanJess, jak wielu początkujących wokalistów, zaczynały od śpiewania coverów na YouTube’ie. Brały się głównie za hity z lat dziewięćdziesiątych, ale popularność przyniósł im mash-up utworów Drake’a i Franka Oceana, po którym dziewczyny zostały dostrzeżone przez szerszą publiczność i zaczęły myśleć o własnych kompozycjach. Od pomysłu do jego realizacji minęło kilka lat, ale duet w końcu zaprezentował swój debiutancki krążek Silk Canvas i trzeba przyznać, że nie jest to zwykły album R&B.

Pomimo że Jessica i Ivana nie są bliźniaczkami, ich głosy brzmią niezwykle podobnie. Są dobrze zsynchronizowane, umiejętnie nakładają się na siebie i wzajemnie uzupełniają. Razem są pewne siebie, a każda z sióstr doskonale wie, kiedy przychodzi pora na jej wstawkę. Ich największymi autorytetami muzycznymi są SWV, Brandy, Jodeci, wczesne dokonania kultowego trio TLC, a także En Vogue, Erykah Badu, czy Jill Scott. Wpływy muzyczne tych artystów wyraźnie słychać na Silk Canvas. Płyta jest połączeniem bounsująncego brzmienia R&B, soulu lat dziewięćdziesiątych z nowoczesnymi dźwiękami trapu i elektroniki, tej od Disclosure oraz tej od Kaytranday, który zresztą wyprodukował „Another Lover” z mocnym głębokim bitem i efektem wciąganej taśmy z kasety magnetofonowej. Oprócz Kaytry, VanJess zwerbowały do współpracy miedzy innymi IAMNOBODI, który wyprodukował mroczne „Control Me”. W singlu promującym album, wokale duetu brzmią poważnie, ale przyjemnie rozlewają się podczas trwania całego numeru.

Wydawnictwo nie jest typowym longplayem, w którym poszczególne piosenki są od siebie wyraźnie oddzielone. Silk Canvas brzmi niezwykle równo i idealnie wpasowuje się w klimat leniwego, letniego wieczoru, podczas którego można swobodnie wyciszyć się i zresetować, z nielicznymi tylko przerywnikami na chwile poświęcone na parkiecie, w postaci bangera „Through Enough” z gościnnym udziałem GoldLinka, czy tanecznego „Touch the Floor” z jamajskimi wpływami przemyconymi do kompozycji przez Masego. Zawartość płyty jest głównie delikatna, dobrze skomponowana, a siostrzaną chemię wyczuwa się w każdej nucie. Jak same stwierdziły, jedwab reprezentuje ich subtelne wokale, a płótna symbolizują nowy początek. Na Silk Canvas VanJess nie powielają więc standardów. Po długich poszukiwaniach znalazły i stworzyły swój własny oryginalny styl. Przeniosły oldschoolowe R&B, na którym się wychowały, na poletko niewygodnego komercyjnie, alternatywnego brzmienia, stwarzając tym samym specyficzny nostalgiczny klimat. Nie musi on trafić do szerokiego grona, ale jest świeży i niepowtarzalny.

Silk Canvas jest przyjemnym powrotem do muzycznej przeszłości. Jessica i Ivana umiejętnie przeniosły kultowe brzmienie R&B lat 90 do współczesnego świata elektroniki, nie tracąc jednak charakterystycznego klimatu tamtych lat. Swoim oryginalnym stylem zainteresowały wielkie nazwiska, dzięki czemu album jest zbiorem dobrze wyprodukowanych hitów, od R&B i afrobeat po electro i house. Lirycznie zespół porusza różne aspekty miłości, od romantycznych chwil, przez kłótnie aż po rozstania. Opowiadają o tym w sposób dojrzały, ostrożny, czasem seksowny i zabawny. Wszystko osadzają w realiach kultury afroamerykańskiej, z której same się wywodzą. Duet, wypuszczając tak solidny debiut, zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Dziewczyny przyrządziły specyficzną, magiczną mieszankę zmysłowości, dojrzałości muzycznej i siostrzanej miłości, tworząc nową, oryginalna falę smooth-R&B. Taka dawka muzycznych endorfin, którą Ivana i Jessica dostarczyły wraz z Silk Canvas, spokojnie wynagrodzi nawet długie oczekiwanie na następną płytę, bo taka musi się pojawić. Przecież na swoich jedwabnych płótnach jeszcze wiele mogą napisać.

Little Simz porównuje się do Jaya-Z i Szekspira

Kariera Simbi Ajikawo rozkręca się coraz bardziej, odkąd pojawiła się na featuringu w wersji deluxe Humanz Gorillaz. Już wtedy w housowym singlu „Garage Palace” zwróciła uwagę ekscentrycznością i charyzmą. A przecież miała już wtedy na koncie trzy epki! Teraz Little Simz powraca jeszcze pewniejsza siebie w „Offence”. Dziki, stylizowany na pierwotny za sprawą zgrabnie wplecionych fletów i oparty na trąbkach podkład, komponuje się z mocnymi chórkami i wstawkami rodem z kreskówek (Zwariowanych Melodii?). Na pierwszy plan wybija się buńczuczny tekst raperki, z klejnocikami takimi jak ten: „I’m Jay-Z on a bad day, Shakespeare on my worst days”. Klip już w drodze!

Little Simz w remiksie „Bombo Fabrika” Gabriela Garzóna-Montano

Jak pokazuje przypadek Little Simz i Gabriela Garzóna-Montano, niedocenienie może być umowne, a już na pewno nie wiąże się z wykluczeniem. Wymieniona dwójka poznała się na festiwalu muzycznym w Japonii i stwierdziła, że z tego spotkania koniecznie musi coś wyniknąć. Efektem jest gościnny udział Simz, a raczej zawłaszczenie sobie jednego z highlightów długogrającego debiutu Montano — „Bombo Fabrika”. Little Simz już nie raz udowadniała, że liryczne towarzystwo jej niestraszne. A to dopiero początek. Gabriel Garzón-Montano szykuje utwór specjalnie dla raperki z UK. No, no.

Relacja z Hip Hop Kemp 2017

Wbrew czeskiemu hasłu promocyjnemu — „sweet 16” — line-up Hip Hop Kemp 2017 przypominał raczej program zlotu sympatyków geriatrii. Ostatecznie wypadło całkiem nieźle — dla każdego coś miłego. Polskie hasło promocyjne, czyli „festiwal z atmosferą”, odbierałam wcześniej jako trochę serowe, ale szybko zmieniłam zdanie — nigdzie indziej nie widziałam artystów napełniających napojami kubki widzów i zabierających publice telefony, żeby… nagrać się na nie czy zrobić pamiątkową fotkę (piękna sprawa). Hip Hop Kemp, pomimo jego imponującego stażu wiekowego, jest wciąż bardzo kameralnym wydarzeniem.

Pierwszy dzień co prawda lekko krztuśny, a to ze względu na występ Tego Typa Mesa z livebandem. A może raczej Tego Typa Moza? To świetny pomysł, żeby zabrać w trasę nową płytę, swoje największe przeboje oraz Kingę Miśkiewicz i Holaka, a nawet — jak na „komentatora rzeczywistości” przystało — nawiązać do Twin Peaks w „Czy ty to ty”. Ale pyskówka do widzów i sarkastyczne komentarze trochę zepsuły klimat koncertu. Duży kontrast w porównaniu z Rejjiem Snowem, który nie zawiódł i zadbał o przeniesienie swobodnej atmosfery swoich krążków na grunt koncertowy, polewając przy tym napoje widzom i zapraszając na scenę randomowego ziomka z Australii (trzeba było pomóc rapować). Najlepszym występem tego dnia był zdecydowanie Masego. Jego TrapHouseJazz (jak określa sam zainteresowany) był raczej mieszanką funku i future bassu. Jazzu było znacznie więcej chwilę później u Czecha Pauliego Garanda w Radio Spin Hangarze, zwanym też — słusznie zresztą — sauną. Jednak to energia i tak zwana „osobowość sceniczna” Masego doprawione szczyptą altowego saksofonu (momentami słabo słyszalnego, ale jednak) i hiciorem „Send Yo Rita” (opartym na samplu „Señority” Justina Timberlake’a) dały wybuchową, rozgrzewającą mieszankę, zaskakującą chyba nawet dla samej publiczności.

Drugi dzień to dla mnie zdecydowanie koncerty, które nie były najważniejszymi w programie. Zaczęło się od Little Simz. Świetny kontakt z publicznością, anegdotki i ogromna żywiołowość, nawet mimo dość skromnej frekwencji pod sceną. Wciąż jednak czekam na tak wyraźne kawałki w repertuarze jak choćby „Picture Perfect” czy „Dead Body”. Jeszcze lepiej wypadli kempowi weterani z Kontrafaktu. Oczywiście, to koncert z serii „złote przeboje” — bez bisów, bo sam był jednym długim bisem (z obowiązkowym, ulubionym przez Polaków, „JBMNT”; ale i z wieloma innymi, nazwijmy rzecz po imieniu — bangerami). W porównaniu z takimi Jedi Mind Tricks było o wiele więcej mocy. Rytmus udowodnił, że jego pozycja na czesko-słowackiej scenie hip-hopowej nie jest bezpodstawna; i ja za rok równie chętnie obejrzę powtórkę, choć rozumiem, że po kilku-kilkunastu latach może nudzić. Największy banger to jednak Quebonafide, który dał niesamowicie energetyczny występ, okrążając z zachwyconą widownią cały świat w jedną godzinę. Możecie mieć swoje zarzuty do Quebo, ale jego zaangażowanie i swego rodzaju teatralność wygrały wszystko, nawet jeżeli „nie zagrał Euforii, buuuu”.

Mimo bardzo dziwnego „be right back” w połowie koncertu Kool G Rapa (koncert dość osobliwy — dj rapera wypadł lepiej od samego rapera; hiciory od House of Pain i Tribe Called Quest znacznie bardziej rozgrzały publikę) i poprawnego Mos Defa (samo zastępstwo za Commona raczej nikogo nie uraziło — może prócz tych, którzy na Kempa nie pojechali — niemiecki out4fame spotkała zresztą dokładnie ta sama sytuacja), trzeci dzień był bardzo dobry. Na uznanie zasługuje oczywiście Grammatik. Eldoka i Jotuze do spółki z Noonem dali wspaniały wspominkowy koncert, który można by w skrócie nazwać „Grammatik gra Światła Miasta”. Atmosfera była tak podniosła i wzruszająca, że nawet konferansjerzy z Czech, zwykle obojętni albo nawet lekko ironizujący o polskich występach, krzyczeli po koncercie w tłum „zróbcie halas” (jeszcze raz: HALAS). Dla mnie największym highlightem, zarówno tego dnia, jak i całego festiwalu, był najbardziej dopracowany wizualnie, ale też najmniej kempowy Alltta. Kawałki z tegorocznego „The Upper Hand” w domu brzmią jak rapowa wersja Ratatat (czyt. bez szału), ale koncertowo to petarda. Obłędne biciwa od 20syla: chiptunesy, french touch, funk, nawet odrobina PC Music w towarzystwie doskonałej nawijki Mr. J. Medeirosa stworzyły razem niesamowity show, w wyniku którego cała sala dała się porwać do ekstatycznego tańca. Arturze Rojku, chyba wiesz, co masz robić. — MajaDan

Na Hip Hop Kemp przyjeżdża się głównie dla dwóch rzeczy — świetnej muzyki i niepowtarzalnego klimatu. Dla klimatu, na który składają się przyjaźnie nastawieni ludzie i lecący zewsząd rap. Wiadomo, dodatkowy urok nadają temu miejscu takie detale jak wypady nad jezioro, Kaufland czy dostępne w Czechach różnorodne specyfiki. W tym roku, mimo licznych narzekań uczestników, klimat był, i to naprawdę niezwykły. Co do muzyki, trudno zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarł na fanów tegoroczny line-up. Oliwy do ognia dolał fakt odwołania Commona na krótko przed występem, ale trzeba przyznać, że organizatorzy spisali się na medal, błyskawicznie zastępując go Yasiinem Beyem. Bezbolesna zamiana, no chyba że ktoś gnał do Hradca specjalnie na Commona… wtedy to inna sprawa.

Masego, Oddisee czy Kool G Rap, nie ma co narzekać na ilość i różnorodność artystów z zagranicy. Faktycznie było w czym wybierać, bo oferta i spora, i różnorodna. Mimo to na wielu z tych koncertów czegoś zabrakło. W przypadku Kool G Rapa występ bardziej rozkręcił sam DJ. Wielkich rzeczy spodziewano się również po Yasiinie Beyu, tymczasem to, co działo się przed jego koncertem na scenie głównej całkowicie przyćmiło występ headlinera. Trzeba przyznać, że nieoczekiwanie ten dzień należał do Alltty! 20syl oraz Mr. J. Medeiros zrobili chyba najlepsze show tej edycji. Zgadzam się, że ich styl odbiega od samego Kempa, a szczególnie od artystów, którzy grali ostatniego dnia, bo już bliżej im do Masego. Przynajmniej była jakaś okazja, żeby się poruszać przed dosyć statycznym Beyem. Tegorocznym wygranym, jeśli chodzi o zagraniczne gwiazdy, jest dla mnie Rejjie Snow. Nie dość, że był szczerze zachwycony możliwością grania przed kempową publicznością, to dał znakomity koncert. Irlandczyk zawsze zaskakiwał różnorodnością w swojej twórczości, bo jeśli przyrówna się klimat singlów „1992” i „Flexin”, to można zacząć się zastanawiać, czy to oby ta sama osoba. Nieco obawiałam się, jak owa stylistyczna różnorodność przełoży się na koncertowe flow rapera, ale bez problemu przechodził od wolnych bitów po energiczne, a nawet nowoszkolne brzmienia.

Mimo że na mainie dominowali artyści zagraniczni, a na terenie Kempa proporcje Polacy-Czesi były raczej równomierne, to dla mnie Kemp muzycznie został zdominowany przez Polaków. O taki Kemp walczyliśmy? Być może, ciężko zaprzeczyć, że w tym roku polscy artyści zaskoczyli naprawdę pozytywnie.

Zaczęło się od QueQuality showcase. Quebo jak mało kto stawia na „młodziaków”, także mieliśmy okazję usłyszeć, jak brzmi załoga z jego wytwórni. Bokun, VBS, Emes i Kartky, a na koniec PlanBe udowodnili, że warto było do Hradca przyjechać dzień wcześniej. „Jak koncerty, to z rozmachem” — tak chyba obecnie brzmi dewiza Tego Typa Mesa, która przyświeca mu przy organizowaniu koncertów. Cały zespół z Holakiem, Kinga Miśkiewicz, Stasiak no i sam Mes, występami na żywo tylko potwierdza to, iż forma się go trzyma. Poza tym, że zaliczył mocny progres w rapie, progres zaliczył także jego wokal (ale żeby od razu Anthony Kiedis…). Akcja ze zdenerwowanym na fana Piotrem była równie dziwna co śmieszna, ale Artyście takie rzeczy się wybacza. W zupełnie innym klimacie odbył się występ naczelnego podróżnika polskiego hip-hopu, Quebonafide. Ten koncert można streścić w kilku słowach: pozytywna energia, pozytywny Quebo, skacząca publika i „Madagaskar”. Nieco później na scenie zawitał najmocniejszy obecnie jeden z mocniejszych polskich składów, czyli PRO8L3M. Oskar i Steez w Hradcu zagrali koncert prezentujący przekrojowo dotychczasowy dorobek duetu. Jak było? Jeśli ktoś kiedykolwiek był na show tych dwóch panów to chyba nie ma wątpliwości, że ten dzień należał do nich. Najpierw czarowali publikę takimi numerami jak „Księżycowy krok”, by za chwilę pobudzić słuchaczy mocnym uderzeniem, czyli „VHS” czy „Molly”. Magia!

Mój pierwszy Kemp i pierwszy koncert @pro8l3m

Post udostępniony przez Paulina Lubowiecka (@polazofia)

Z kolei Grammatik zabrał swoich słuchaczy w niezwykłą wspominkowo-muzyczną podróż. W tym wypadku sama atmosfera okazała się ważniejsza od tego, w jakiej formie są Eldo i Jotuze. Dawno nie byłam na tak poruszającym, sentymentalnym koncercie. Co prawda miałam okazję zobaczyć całą trójkę na tegorocznym Openerze, ale to właśnie Kemp był dla nich lepszym miejscem na powrót. Miejmy nadzieję, że Grammatika będzie można jeszcze gdzieś zobaczyć. Tegoroczny Festiwal z Atmosferą zakończyłam w hangarze na koncercie Małpy i Mielzkiego. Mimo ogromnej sympatii do obydwu raperów, Rottenberg zdecydowanie nie należy do zapętlanych przeze mnie płyt. Panowie chyba sami wyczuli, że nie jest to typowo kempowy materiał, urozmaicając go co i rusz wrzutkami z solowych dokonań. Backspin pękał w szwach, ale co tam, dla tak dobrego koncertu można było się przemęczyć, bo Małpa i Mielzky doskonale zamknęli występy tegorocznej reprezentacji polskiej na Kempie. — Polazofia

Nowy utwór: Little Simz feat. Josh Arcé „Days Like This (Interlude)”

Little Simz rok temu wypuściła Stillness In Wonderland, jeden z lepszych krążków hip-hopowych jakie ostatnio wyszły z Wielkiej Brytanii, a wczoraj wróciła z nowym numerem „Days Like This”, w którym swoje wersy dokłada Josh Arcé. Klimatycznie to jest dokładnie to, czego można się po młodej raperce spodziewać — świetny, bujający, lekko soulowy klimat i do tego bardzo przyjemna nawijka. No i całkiem przyziemny temat, bo kawałek w sumie traktuje o tym, jak wygląda dzień Little Simz, kiedy akurat nie nagrywa w studio.

Nowy utwór: Little Simz feat. Bibi Bourelly „Customz”


Najbardziej zapracowana brytyjska raperka Little Simz wciąż poszukuje środków wyrazu, które pozwolą nam ją lepiej zapamiętać. Na Soundcloudzie pojawił się właśnie jej nowy utwór „Customz”. Zupełnie randomowy kawałek nagrany dla funu przedstawiający zupełnie randomowe scenki rodzajowe z lotniska, który może być jednak zaskoczeniem, gdyby zestawić ze sobą liryczny saksofon i featuring Bibi Bourelly z nieco mniej lirycznym tekstem. Ciężko stwierdzić, czy zachwyca, na pewno przyda się jako rozgrzewka przed występem Little Simz na Hip Hop Kemp.

Pierwszy polski koncert Little Simz już w najbliższy piątek

LittleSimz_pl

Już w najbliższy piątek do Warszawy przyjedzie Little Simz! Młoda raperka, przez wielu nazywana nową nadzieją brytyjskiej sceny hip hopowej, 22 stycznia wystąpi w klubie Miłość Kredytowa 9. Supportować ją będzie reprezentant U Know Me Records – Buszkers.
We wrześniu ubiegłego roku ukazał się debiutancki album Little Simz, zatytułowany A Curious Tale of Trials + Persons. Płyta została entuzjastycznie przyjęta zarówno przez krytyków muzycznych, jak i środowisko. Simz wydała płytę we własnej wytwórni – AGE 101: Music. Jak sama mówi, to w pełni przemyślany, konceptualny projekt, a ona sama jest w idealnym miejscu i czasie, by tworzyć własną markę i udowodnić na co ją stać. Trzeba się o tym przekonać na żywo!

Rozpiska godzinowa koncertu:

20:00 – otwarcie drzwi / Buszkers (DJ set)
21:00 – Little Simz

Bilety na koncert dostępne są na stronach: www.go-ahead.pl, www.biletomat.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl oraz w sklepach sieci Empik, Media Markt i Saturn. Będzie je można kupić także bezpośrednio przed koncertem w klubie. Gorąco zapraszamy!

Little Simz zagra w warszawskiej Miłości Kredytowej 9!

littlesimz

Dzień zaczynamy mocnym strzałem koncertowym. Dzięki agencji Go Ahead 22 stycznia w warszawskim klubie Miłość Kredytowa 9 zagra obiecująca raperka Little Simz!

Little Simz to wkraczająca na hip-hopową scenę 21-letnia Brytyjka. We wrześniu tego roku ukazał się jej debiutancki album A Curious Tale of Trials + Persons, który został entuzjastycznie przyjęty przez krytyków muzycznych i całe środowisko. Little Simz wydała album we własnej wytwórni – AGE 101: Music. Jak sama mówi to w pełni przemyślany, konceptualny projekt, a ona sama jest w idealnym miejscu i czasie, by tworzyć własną markę i udowadniać na co ją stać. Trzeba się o tym przekonać na żywo!

Na zachęte polecamy również bardzo ciekawy dokument o Little Simz i jej debiutanckim albumie:

LITTLE SIMZ
22.01.2016r, Miłość Kredytowa 9 (Warszawa)
Start: 19:00
Bilety: www.go-ahead.pl, www.biletomat.pl, www.eventim.pl,www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl oraz sklepy sieci Empik, Media Markt i Saturn. Ceny zostaną podane wkrótce.

WYDARZENIE NA FACEBOOKU

Nowy utwór: MeLo-X „Rich Man” ft. Little Simz

tumblr_msns79ivZS1rqywovo1_1280
MeLo-X częstuje nas kolejnym kawałkiem. Producent i raper sprzymierzył się ze wschodzącą gwiazdą londyńskiej sceny, Little Simzem. Panowie nagrali magnetyzującą kompozycję, której tekst opowiada o prawdziwej wartości pieniądza. Temat znany i szeroko omawiany przez wielu artystów. Chłopaki ubrali go jednak w wartą uwagi, hip hopową oprawę. Nie da się ukryć, że ich największym bogactwem jest talent!