Wydarzenia

the neptunes

Nowy utwór: Prince feat. Q-Tip „The Greatest Romance Ever Sold” (Neptunes Remix)

Kultowy skład producencki i lider formacji A Tribe Called Quest udostępnili remiks utworu Prince’a, „The Greatest Romance Ever Sold”. Numer w oryginalnej wersji został nagrany przez amerykańskiego muzyka w 1999 r. pod pseudonimem „Love Symbol” jako singiel do płyty Rave Un2 the Joy Fantastic. Wkrótce później doczekał się wersji z Q-Tipem i The Neptunes, która została opublikowana w formie 12-calowego singla. Niemal dwie dekady po tej premierze, ku uciesze fanów, to elektryzujące połączenie gatunków trafiło na platformy streamingowe. Zapraszamy do odsłuchu!

 

Recenzja: Justin Timberlake Man of the Woods

Justin Timberlake

Man of the Woods (2017)

RCA

Niedzielny występ w przerwie 52. finału Super Bowl można chyba z pewną dozą pewności uznać za pożegnanie Justina Timberlake’a ze statusem pierwszoligowej gwiazdy popu. To moment, do którego piosenkarz, a ostatnio częściej aktor, zbliżał się nieuchronnie po chybionym przynajmniej w połowie dwupłytowym The 20/20 Experience sprzed 5 lat. Ten schemat, fataliści powiedzą, że wyciągnięty żywcem z antycznego dramatu greckiego, przerabiało już przed nim wielu — ostatnio Katy Perry, do której wkrótce dołączyć ma Taylor Swift.

Wszyscy znamy legendę stojącą u podstaw kariery Justina — chłopiec z boysbandu nagrywa błyskotliwy debiut pieczołowicie wyprodukowany przez The Neptunes i Timbalanda w dużej mierze z materiału odrzuconego przez samego Króla Popu i tym samym staje się mocnym kandydatem do objęcia popowego tronu. Choć wydane trzy lata później FutureSex/LoveSounds, stworzone jako wspólna artystyczna wizja Timberlake’a, wspomnianego Timbalanda i Danji, nie zostało pierwotnie przyjęte przez krytykę i publiczność jednomyślną aklamacją, w istocie przybliżyło Timberlake’a w kolejce do sukcesji popowej korony. Justin, podobnie jak wcześniej Jackson, nie bał się poszerzać granic mainstreamowego popu, w ramach którego udało mu się wyrobić swój własny styl, który w trakcie siedmioletniej przerwy poprzedzającej wydanie The 20/20 Experience dojrzał i dał się doszlifować — z całkiem satysfakcjonującym rezultatem, pomimo tego że już wtedy współpracę z wypalonym w jakiejś mierze Timbalandem wielu postrzegało jako ryzykowną. Dopiero wypuszczona pół roku później druga odsłona obnażyła niewątpliwą, choć z początku wcale nieoczywistą prowizorkę projektu, odzierając Timberlake’a po części z przyszytej już całkiem mocno doń łatki popowego wizjonera.

Czym miało być Man of the Woods, jeśli nie wielkim comebackiem, ugruntowaniem zachwianej przed laty na ostatniej prostej pozycji podkopanej dodatkowo od tego czasu przez młodszych kolegów z branży? Być może jedynie kaprysem znudzonego aktora/eks-piosenkarza, który wraz ze spontanicznym duetem ze zjawiskowym Chrisem Stapletonem na nagrodach Country Music Association, wreszcie tchnął życie w nieskonkretyzowany wcześniej pomysł o powrocie do muzyki. Na fali tego dreszczyku emocji RCA wysłało wówczas do stacji country odrobinę ledwie tylko przecież countrujące „Drink You Away”. Jeśli jednak ktoś by mi wtedy powiedział, że Justin spróbuje na kolejnym krążku przede wszystkim pożenić R&B i americanę, uśmiechnąłbym się pod nosem i puścił rzecz mimo uszu. Tymczasem Timberlake nie tylko zdecydował się ten pomysł zrealizować, ale zaprosił do współpracy nikogo innego, a Timbalanda i The Neptunes, którzy o country wiedzą mniej więcej tyle, co T-Bone Burnett o hip-hopie. Timberlake odkopał też na tę okoliczność swoje pochodzenie (I’m the man of the woods and you’re my pride / I can’t make them understand but you know I’m a Southern man — śpiewa w tytułowym numerze nawiązującym stylistycznie trochę do folkowego epizodu Timberlake’a, nieporównywalnie bardziej zresztą autentycznego, przy okazji roli w Co jest grane, Davis? braci Coen, a trochę do licznych skeczy piosenkarza w Saturday Night Live), ale jego research nie miał zbyt wiele wspólnego z countrysoulowym bogactwem Tennessee.

Przeczytałem w ciągu ostatnich kilku dni bardzo wiele niepochlebnych opinii i niewybrednie skonstruowanych komentarzy pod adresem zarówno Timberlake’a, jego nowej płyty, jak i całej kariery w ogóle. Stara zasada o niekopaniu leżącego w internecie najwyraźniej się nie sprawdza. Ale szczerze mówiąc, myślę, że to już ostatni moment, żeby samemu do tego płonącego już żywym ogniem stosu dołożyć swoją gałązkę. Za kilka tygodni, może nawet dni, nikt już o tym albumie nie będzie pamiętał. Nieliczni wrócą do niego przed końcoworocznymi podsumowaniami, a za kilka lat ktoś odkopie jeden czy drugi singiel i nostalgia pomieszana z żalem ściśnie go za gardło. Mając tę wyjątkowo żywą (choć czysto hipotetyczną) wizję przed oczyma, nie mam ochoty tego Timberlake’a jeszcze dodatkowo rugać. Jeśli ktoś po odsłuchu futurefunkowego R&B w „Filthy”, rozwodnionego trap popu w „Supplies” i wyjątkowo kompromisowego akustycznego miksu folku i R&B w „Say Something” spodziewał się kolejnej płyty trzymającej się wspólnej osi i kreatywnie rozszerzającej granice popu, to musiał srogo się zawieść. A właściwie — niby dostał to, na co liczył, ale tylko na papierze.

W rzeczywistości, jak celnie zauważył w swojej recenzji Bartek Chaciński, Timberlake wykorzystuje americanę, folk i country przedmiotowo, traktuje je jako sample, pozostając wierny dotychczasowemu formatowi R&B z jego rytmiką i melodyką. A to dlatego, że po spotkaniu ze Stapletonem piosenkarz zamarzył, by zrobić całą płytę na kanwie jednej (całkiem udanej zresztą wówczas) countrypopowej piosenki, wspomnianego „Drink You Away”. Tymczasem okazało się nie da się na tym jednym schemacie, noszącym zresztą znamiona czegoś, co Amerykanie określają gatunkowo jako novelty (co można niezręcznie przetłumaczyć jako nowalijkę), sensownie zbudować ponad godzinnego albumu. Koniec końców piosenkarz musiał sięgnąć po wypełniacze — niezręcznie banalne interludia deklamowane przez jego własną żonę, budzące konsternację i niewpisujące się w żaden nadrzędny koncept proste jak konstrukcja cepa teksty, aż wreszcie festiwal wypełniaczy — średnio wyprodukowanych przeciętnych radiowych piosenek o niczym. To przy łagodnych szacunkach ponad połowa krążka.

Ale pomimo tego, co napisałem powyżej, nie zamierzam was przed Man of the Woods przestrzegać — to nie płyta, której słucha się za karę. Żaden wizjonerski album pop, ale też żaden dramat, blamaż czy katorga. Przeciętny popowy album, jakich co tydzień ukazuje się wiele, tyle że z o wiele szerzej zakrojoną medialną promocją. Nie ma sensu Timberlake’a demonizować — choć porzucił garnitur dla moro, nie popełnił żadnej stricte muzycznej zbrodni — otarł się o przeciętność, ot co. Man of the Woods jest nierówne, ale na tyle kompromisowe i wyważone brzmieniowo, że słucha się go całkiem nie najgorzej. Co więcej — można wyłowić z niego kilka bardziej niż przyzwoitych hajlajtów. Jeśli jesteście w tej połowie słuchaczy, która z owacjami i nadzieją przyjęła „Filthy” — elektrofunkową wariację na „Freeek!” George’a Michaela z domieszką Jamiroquai, to już macie jeden. Nawet w przeciwnym razie nie zaszkodzi wam sięgnąć po „Wave” — słoneczne koktajlowe R&B w stylu dawnych produkcji The Neptunes zbudowane wokół zwiewnego akustycznego motywu i zwieńczone powtarzalnym, ale dość szkicowo zarysowanym przedreferenem. Jeśli tęsknicie za Timberlake’m z pierwszej części The 20/20 Experience to numerem, który musicie przesłuchać będzie „Midnight Summer Jam” — prostolinijna, ale zręczna reinkarnacja neodyskotekowego R&B z zaskakująco dobrze skrojonym mostkiem. To Timberlake funkujący, wakacyjny, taneczny, niezobowiązujący i popowy — wciąż daleki od poszukiwań artystycznych, raczej poruszający się w obrębie wypracowanego przez laty formatu, ale robiący znakomity użytek z klasycznego Neptunesowego bitu. W podobny klimat uderza także „Breeze Off the Pond”, gdzie nawet bardziej Justin wkracza na muzyczne terytorium Mayera Hawthorne’a.

Jeśli z kolei wydaje wam się, że to jednak nie Timberlake i jego ekipa producencka nie podołali karkołomnemu zadaniu pożenienia country z R&B, ale samo założenie jest niemożliwe do zrealizowania, odsyłam was do błyskotliwego debiutu Nathaniela Rateliffa, do fenomenalnego „Movin’ Down the Line” z ostatniej płyty Raphaela Saadiqa, wreszcie do nagrań The Delines i Lake Street Dive. I pomyśleć, że być może wystarczyłoby, aby zamiast do Williamsa i Timbalanda Timberlake wykręcił numer do Ricka Rubina, który swego czasu zrobił znakomite płyty dla Dixie Chicks, The Avett Brothers czy Jakoba Dylana.

Justin Timberlake i jego postapokalipsa w wideoklipie do „Supplies”

A może to Justin Timberlake powinien wziąć udział w tworzeniu ścieżki dźwiękowej do kolejnej produkcji Marvela? W wideoklipie do „Supplies”, drugiego singla promującego Man of the Woods, Timberlake przedstawia wyrazisty komentarz na temat rzeczywistości. Podąża tym samym ścieżką obraną w „Filthy” i rozbudowuje swoją prasówkę o dystopijny, postapokaliptyczny obraz świata. Teledysk w reżyserii Dave’a Meyersa (autora między innymi klipów do „HUMBLE.” i „LOYALTY.”) koresponduje tu z pop-rapową warstwą muzyczną. Wśród pozostałych atrakcji mamy produkcję The Neptunes, Eizę González i zaskakujące zwroty akcji. Tytułowy las z nadchodzącego albumu Justina Timberlake’a musi być niezwykle ciekawym miejscem.

Pusha T potwierdza nowy album Clipse

hv88ro
Publikując na instagramie zdjęcia pracujących The Neptunes w studio, Pusha T zainicjował spekulacje na temat nadchodzącego albumu duetu Clipse. Okazuje się to prawdą, bo King Push wrzucił fotkę z bratem podpisując ją „It’s coming…”. Z pewnością jest to świetna wiadomość dla fanów rodzeństwa Thorntonów, chociażby z racji tego, że chłopaki nie nagrali nic razem od czasu Til the Casket Drops z 2009 roku (zajęli się wówczas solowymi karierami). Projekt nie jest jeszcze zatytułowany, ale praca wre. Jesteśmy ciekawi nowych produkcji PharrellaChada, lecz zanim te ujrzą światło dzienne, minie jeszcze sporo czasu. Będziemy informować was na bieżąco ;)

Nowy utwór: Usher „U Don’t Have to Call” (Durkin remix)

Usher_wallpaper

Grudzień to zdecydowanie najgorętszy muzyczny miesiąc w roku. Natłok pracy przy okazji wszelkiego rodzaju podsumowań, klasyfikacji i rankingów da się już odczuć w naszej redakcji. Tym bardziej, że 2013 rok podarował nam olbrzymią ilość dobrej muzyki. Wśród niej można wyodrębnić minimum kilkadziesiąt remiksów, które będą ciągnęły się za mną przez kilka następnych lat. Nie można jednak zapominać, że 2013 wciąż trwa i, jakby mu było mało, jeszcze intensywniej płodzi kolejne dźwiękowe bomby. Jedna z nich jest remiks ponadczasowego singla Ushera, „U Don’t Have To Call Me” zmajstrowanego przez Durkina z Bostonu. Amerykanin przearanżował produkcję PharellaChada,  która nabrała dzięki temu znacznie świeższych rumieńców. Sprawdzajcie śmiało.

Nowy utwór: Robin Thicke „Another Life”


Świeżutki track od Robina. Zaprezentowany po raz pierwszy w ramach telewizyjnego programu Duets utwór nosi tytuł „Another Life”. Nie wiadomo czy track ten jest zwiastunem nadchodzącego, szóstego albumu pana Thicke’a, czy po prostu luźnym singlem. Pewna jest natomiast niezła forma Pharrella Williamsa, który przypomniał w tym utworze o magii The Neptunes.

Każdy chce swój kawałek Oceanu

beoc

Oceanu a.k.a. Franka Oceana, croonera wszechobecnego w blogosferze Odd Future. Po tym jak na fale (tym razem) Internetu, wypłynął jego debiutancki mixtape nostalgia/U L T R A., oceaniczna bryza pokonując strome klify mainstreamu, zaniosła wieść o potencjale młodego artysty na (komercyjne) wyżyny rynku muzycznego. Z Oceanem do studia nagraniowego weszli już między innymi The NeptunesBeyoncé, a w ostatnim wywiadzie współpracę z muzykiem chwalił sobie weteran hip-hopu Nas. Tymczasem amerykańskie radio, niespodziewanie (przynajmniej dla mnie) zaczęło grać jeden z kawałków z nostalgia/U L T R A.„Novacane”. Obecnie numerowi udało się znaleźć na #58 miejscu listy R&B. Oby tak dalej! Odsłuch poniżej.

Nowy teledysk: Clipse „Kinda Like A Big Deal” ft. KanYe West

(Wyjątkowo teledyskowy dzień w ,,soul misce”!)

„Till the Casket Drops” duetu Clipse jest jednym z najbardziej oczekiwanych hip-hopowych albumów tego roku. Od wydania ostatniego krążka „Hell Hath No Fury” minęły już prawie 3 lata, a więc można podejrzewać, że wszyscy wielbiciele Clipse stoją w blokach startowych, nie mogąc doczekać się nowego materiału (w tym wyżej podpisana). Mamy już pierwszy zwiastun płyty, która W KONCU ma ukazać się we wrześniu. Kawałek „Kinda Like A Big Deal” został wyprodukowany przez DJ-a Khalila, a gościnnie udziela się w nim KanYe West, który porzucił auto-tune’a i wreszcie przemówił ludzkim głosem. Efekty są zadziwiająco dobre. Teledysk za to zupełnie nie zachwyca i w zasadzie mógłby nie istnieć. Wygląda on tak:

W sieci pojawił się również wyprodukowany przez The Neptunes utwór „Eyes On Me”, w którym Clipse towarzyszy Keri Hilson. U nas do odsłuchania po rozwinięciu. (więcej…)

Białe spodnie Pitbulla i Pharrella

blanco

Ale nie spodnie spodnie, ale raczej spodnie muzyczne, jako że nie zwykłem pisać o częściach garderoby. PitbullPharrell wspólnie z okazji soundtracku do, zapewne wspaniałej, czwartej już części „Szybkich i wściekłych” nagrali coś co można by nazwać latin-pop-rap-bangerem. „Blanco” to wzruszająca i z pewnością płynąca z głębi serca oda do białych spodni, czy może raczej do kobiet je noszących. Panowie tak się rozpędzili w swojej fascynacji tą częścią ubioru, że nawet stworzyli teledysk. Wyprodukowany przez Neptunesów utwór został też przy okazji ogłoszony singlem promującym film. Kawałek niestety nie zyskał pomocy ze strony stacji radiowych i w USA załapał się ledwie na ostatnią (#125) pozycję Bubbling Under Hot 100. Poniżej teledysk do kontemplowania.

Ponadto Pitbull coraz prężniej przygotowuje się do wydania swojego czwartego krążka „Rebelution”, reprezentowanego najpierw w 2008 przez singiel „Krazy”Lil Jonem (#30 US), a ostatnio przez „I Know You Want Me (Calle Ocho)”, który na Hot 100 radzi sobie coraz lepiej i w zeszłym tygodniu trafił na imponujące #23 miejsce, czyniąc kawałek zarazem najpopularniejszym utworem Pitbulla od początku kariery! W jednym z utworów na albumie gościnnie pojawi się też Robin Thicke.

Nowe utwory: Common – Gladiator

Do 9 grudnia zostało już tylko kilka dni.  W internecie pojawiła się kolejna  zajawka zwiastujące 9 LP Lonniego. Gladiator. Pierwszy z nich,  to  wariacja n/t The People  z ostatniego krążka, mocny bit, rozwscieczony Common i melancholijny refrenik, tyle, że autorstwa wielmożnego Pharrella Williamsa, który nie zaskoczył niczym ciekawym, od czasów Electric Circus

Drugi utwór, o którym już pisała emm!, posłuchasz tu, to dzieło Kanye West. Tym razem padło na Commona. Nie jest chyba zaskoczeniem, że jako trzeci, musiał pojawić się vocoder, dyskretnie czychający w podkładzie. Punch Drunk Love jest niezłe, zawsze dobrze się działo, gdy obu panów współpracowało, co prawda wyczerpali trochę formułę na Finding Forever, ale dobrze się stało, że nie próbują autoplagiatowania i nie brzmi to jak Be (part 3). Nowy album Commona Universal Mind Control chyba będzie chorował na to samo, co Finding Forever, czyli brak spójności, konceptu  i oddechu. Niemniej jednak czekamy na premierę.