Wydarzenia

xl recordings

Recenzja: Arca KiCk i

Arca

KiCk i (2020)

XL Recordings

Poetry, love and life
Sex’s changing changing changing
Man is woman, woman is man
Even your brain is not your brain

Your heart is a plastic thing
And can be bought
There are no more the diseases that can be caught
Man became the thing, that he wash up man

Choć Nina Simone i Arca wydają się sytuować się na skrajnie odległych od siebie krańcach spectrum ekspresji, zarówno tożsamościowej, jak i artystycznej, te kilka linijek z fantastycznego „22nd Century” wydaje się w przedziwny sposób wiązać duchowo obie artystki. Simone w tym poemacie roztacza wizję postmodernistycznej utopii, świata upgrade’owanego nie do poziomu latających samochodów, ale do zaistnienia obyczajowego przewrotu, zniesienia binarności płci, ludzkiej tożsamości i podmiotowości. Bluesowa legenda ową futurystyczną wizję wyśpiewała i zobaczyła, Arca zaś w niej żyje, tworzy i stamtąd wysyła nam pocztówkę w postaci KiCk i.

Najnowszy album wenezuelskiej producentki i wokalistki to jedno z tych dzieł, które trudno jest analizować, mając na uwadze wyłącznie warstwę muzyczną. Wpisuje się bowiem w kontekst totalnego, transgresywnego performance’u, który artystka podejmuje na przestrzeni własnej tożsamości. Będąc sama osobą określającą się jako niebinarna, transpłciowa kobieta, stara się w poetyce późnego postmodernizmu i jego futurystycznej chaotycznej pulpie odnaleźć drogę do zniesienia językiem transhumanizmu konceptu nie tylko płci, ale człowieczeństwa w ogóle. Sama przyznała się, że nie przeszkadza jej zwracanie się do niej per „it” i śmiało fragmentaryzuje wizerunek swojego ciała przy pomocy cyfrowych glitchów, aby grać koncepcją uproduktowienia i fetyszyzacji ciała muzyka, zbliżając się tym samym do cyfrowego, niecielesnego, nieco obłego surowca składającego się z odprysków i cyfrowych bugów.

Ten pozadźwiękowy kontekst wymagał objaśnienia, gdyż cała warstwa muzyczna płyty podyktowana jest właśnie owym konceptom. Najbardziej bezpośrednio doświadczamy tego w cynicznym, perkusjo-centrycznym, industrialnym manifeście „Nonbinary”, który płytę otwiera. W swojej pewności siebie i surowości brzmienia Arca zdaje się próbować werżnąć dźwięk niczym akrylowy tips pod skórę słuchacza, a wraz z nim dać do zrozumienia, że od teraz dotychczasowa percepcja genderowej normatywności kończy się i zaczynamy grę na zasadach, które ustalać będzie ona. Ten surowy wstęp jest niczym ostrzeżenie, po którym jednak, o dziwo, nie nadchodzi kolejny atak, ale ukojenie w postaci „Time”. Rozmarzony, swobodnie dryfujący w przestrzeni na motoryce surowych, transowych synthów numer objawia efemeryczne, sensualne oblicze wokalistki, które znane nam było już z onirycznie sensualnych odjazdów, których mogliśmy doświadczyć na Arce przed trzema laty.

Dobór tych tracków jako rozpoczynających owy manifest nie jest przypadkowy, bo doskonale ustawiają one percepcję słuchacza na niejednolity, pełen dychotomii charakter reszty albumu, który stara się próbować zatrzeć jak najwięcej z tych binarnych granic. Dostajemy zatem zarówno neurotyczne, introwertyczne „Calor” wyśpiewane niskim, rezonującym w męskim rejestrze wokalem, jak i bezpruderyjnie postclubowy twerk anthem „Maquetrefe”, który zbliża zbliża nas w kierunku neoperreo stojącego na granicy drapieżnego wyuzdania a dziewczęcej kampowości. Androgyniczny wokal Arki stale, symultanicznie ćwiartowany jest trybikami awangardowego, cyfrowego chaosu, podobnie zresztą jak eklektyczne, wymykające się gatunkowemu konformizmowi instrumentale. Ciała utworów nadpobudliwie pulsują i dobrze dogadują się zarówno z chrzęszczoco-szeleszczącym wachlarzem postindustrialnej ekspresji, jak i z ekstatycznym, rozmarzonym paradygmatem nadwrażliwego oniryzmu.

Zupełnie odrębną kwestią są też gościnne występy zaproszonych artystek. Pomimo imponującego curiculum vitae obejmującego współprace z m.in. Kanye Westem czy FKA Twigs, Arca nie podejmowała dotychczas prób inkorporowania innych sił kreatywnych w ramy własnej twórczości. Tym razem jednak na liście gości znajdziemy jedne z najgłośniejszych nazwisk współczesnej art-popowej i elektronicznej sceny. Najbardziej spektakularną gościnkę stanowi, oczywiście, Rosalía, która pojawia się tutaj w ramach potężnego bangera w postaci bezpardonowego, tanecznego „KLK” nawiązującego do tradycji żywiołowego neoperreo i latynoskich korzeni etnicznych obu wokalistek, ale równie fantastycznie sprawdzają się quasi-rapowe przeloty Shygirl w motorycznym, fantastycznie grającym przestrzenią i wykorzystaniem organicznych sampli „Watch”. Sophie gościnnie pojawia się w chyba najbardziej eksperymentalnym, ociężałym „La Chiqui”, który chwilami sprawia wręcz dyskomfort swoim igrającym z percepcją słuchacza, nierównym rytmem, zaś Björk pobjorczyła po swojemu, serwując w „Afterwards” poemat, który równie dobrze mógłby znaleźć się na Utopii. Choć muzycznie trochę brakuje tutaj konkretnej, charakternej treści, narracyjnie jest to przyjemny oddech przed ponownym wjazdem w zdekonstruowane kluby.

Jeżeli już przy narracji jesteśmy, to cała ta wielowątkowa, nadpobudliwa opowieść kończy się, paradoksalnie, na nutę melancholijną. Na doskonałym, podniosłym „Machote”, przywodzącym na myśl arcydzielne „Desafio” w quasitrapowej wersji, album mógłby się zakończyć i byłoby to fantastyczne, kojące rozluźnienie po tak wymagającej opowieści. Dostajemy jednak jeszcze „No queda nada”. Kołysankowy, subtelny epilog wprowadza nas w (i tak już eklektyczny) horyzont dźwiękowy motorykę przywodzącą na myśl alternatywne R&B czy fantazję na temat trip-hopu, jednak w ostatecznym rozrachunku wydaje się nieco zbyt przeciągnięty i pozbawiony materii. Z drugiej strony, być może, ma stanowić pesymistyczny moment powrotu do normatywności, uspokojenia queerowych aspiracji demontowania normatywności i naginania granic opresyjnego genderu. Być może brak satysfakcji ma nam przypomnieć, że, ostatecznie, to nadal transhumanistyczna utopia osadzona w świecie potencjalnego futuryzmu, a nie realna, tętniąca swoim własnym chaosem codzienność…

Jakkolwiek byśmy tego zakończenia nie interpretowali, KiCk i to zdecydowanie jedno z najciekawszych muzycznych zjawisk roku 2020. W momencie, kiedy wydaje się, że postmodernizm sam siebie pożarł, a hyperpopowe y2k, które jeszcze parę lat temu próbowało wymyślić mainstream przyszłości stanowi obecnie jeden z jego wyrazistych elementów, Arca pokazuje że nadal żyje lata świetlne przed ludzkością. Deformuje, przekracza granice, odcina korzenie, prowokuje. Przyszłość dzieje się teraz.

Makaya McCraven w hołdzie Gilowi Scottowi-Heronowi

Gil Scott-Heron

Gil Scott-Heron

Ostatni longplay Gila Scotta-Herona doczeka się jazzowego reworku

W tym roku minie dziesięć lat od premiery ostatniego studyjnego krążka Gila Scotta-Herona I’m New Here. Upamiętnienia legendarnego artysty podjął się jeden z naszych ulubionych współczesnych jazzmanów — perkusista Makaya McCraven. Muzyk wziął na warsztat niespełna ponad minutową miniaturkę „Where Did the Night Go” — jeden z najbardziej charakterystycznych punktów kultowego krążka — który podszył ekspresyjnymi bębnami i świdrującym progresywnie fletem. To jednocześnie pierwszy zwiastun projektu z reworkami albumu McCravena zatytułowanego We’re New Again, który 7 lutego wypuści XL Recordings. Jesteśmy zaintrygowani.

Everything is Recorded: ciąg dalszy nastąpi

Pamiętacie jeszcze o Everything is Recorded? Richard Russell zadba, żebyście nie zapomnieli jeszcze przynajmniej przez kilka kolejnych miesięcy. I wcale nie mamy mu tego za złe, bo jego kolektywny projekt z początku roku to przyjemne i różnorodne zestawienie. Założyciel XL Recordings właśnie podzielił się kolejnym nagraniem. „Carry Me” zwiastuje (rzekomo jeszcze tegoroczną) epkę 8AM. Zaskoczenia nie ma, ale i tak czekamy. Utwór i tracklista epki do sprawdzenia poniżej.

1. „8AM” feat. Infinite Coles & Mela Murder
2. „Carry Me” feat. Obongjayar & Yazz Ahmed
3. „Computer Love” feat. Ibeyi & Sampha
4. „The Ride” feat. Scritti Politti
5. „Flowerdew” feat. Infinite Coles & Mela Murder
6. „All These Words (A Close But Not Quite Reprise)” feat. Sampha

Nowe EP: Sam Gellaitry Escapism EP

escapism

Sam Gellaitry ma dopiero 18 lat, a już zdążył narobić niemałe zamieszanie w blogosferze za sprawą swoich produkcji. Zaczęło się klasycznie od systematycznego publikowania solowych tracków i remiksów na soundcloudzie, w ekspresowym tempie zyskując kolejne dziesiątki i setki tysięci odsłuchów. Jego unikalny styl przykuł uwagę kalifornijskiego labelu Soulection, który w tym roku wydał świetne Short Stories EP. Wczoraj natomiast miała premierę najnowsza EP zatytułowana Escapism, a za jej premierę odpowiedzialna jest ceniona wytwórnia XL Recordings. Otrzymaliśmy na niej 5 świeżych produkcji, które niezwykle trudno jednoznacznie zaszufladkować. Sam Gellaitry łączy bowiem przeróżne obszary beatowej muzyki. Od trapu, przez future house, po wszelkie inne odmiany szerokopojętej muzyki elektronicznej, wszystko splatając bogatymi i starannie poklejonymi aranżami. Właśnie ta wszechstronność oraz dbałość o najdrobniejsze elementy produkcji i sampli powoduje, że styl młodego Szkota jest iście unikalny i nie do podrobienia. Oj, będzie o nim głośno! Całą EP możecie posłuchać, bądź kupić tutaj. Poniżej zajawka z singlem promującym Escapism EP.

Nowy teledysk: Jungle „Busy Earnin”

jungle

Dzisiaj z mojej strony odbędzie się mały wysyp spraw zaległych, które długo czekały w ‚szkicach’ i choć super nowościami już nie są, to wciąż warto o nich wspomnieć. Zacznę od ekipy, o której tylko patrzeć, a zrobi się naprawdę głośno. W zasadzie samo stwierdzenie ‚ekipa’ jest tu nieco na wyrost, ponieważ Jungle to tak na prawdę duo producenckie, które dopiero w wydaniu koncertowym zmienia się w siedmioosobowy live band, na którym już zdążyła się poznać zasłużona i ceniona oficyna XL Recordings, zapraszając Brytyjczyków w swoje szeregi. Poniżej możecie sprawdzić niezwykle radosny i roztańczony klip do ich najnowszego numeru „Busy Earnin”, będącym moim zdaniem kwintesencją ich brzmienia, w którym z wielką swobodą i pomysłem łączą ze sobą soul, funk i blues. Po więcej dobrego od Jungle odsyłam na oficjalny profil na soundcloud.

XL Recordings wyda pośmiertny album Gila Scotta-Herona

gil-scott-heron-nothing-new-lp-lead1 kwietnia 1949 roku na świat przyszedł Gil Scott-Heron – artysta wybitny, autor klasycznych już albumów z pogranicza muzyki soul, jazz, blues, takich jak Pieces of a Man, Winter in America czy Real Eyes. Uliczny poeta, jeden z popularyzatorów formy spoken word, amerykańska legenda walki o prawa czarnoskórej społeczności, człowiek, który przez wielu uznawany jest za ojca chrzestnego hip hopu… Zasługi długo by wymieniać. Z okazji 65 rocznicy jego urodzin wytwórnia XL Recordings planuje wypuścić pośmiertny album artysty, zatytułowany Nothing New. Podczas sesji nagraniowej do albumu I’m New Here, przy akompaniamencie pianina, Heron zarejestrował kilka nowych wersji swoich starych utworów. 6 miesięcy po jego śmierci w 2011 roku Richard Russel, będący właścicielem wspomnianej wytwórni, powrócił do tych nagrań i skompilował z nich tę właśnie płytę. Ta nie lada gratka dla kolekcjonerów woskowych krążków ukazać ma się w limitowanej wersji winylowej już 19 kwietnia, a  zawierać będzie takie tytuły:

Side A:

01 Did You Hear What They Said
02 Better Days Ahead
03 Household Name (Interlude)
04 Your Daddy Loves You
05 Changing Yourself (Interlude)
06 Pieces of a Man
07 Enjoying Yourself (Outro)

Side B:

01 Alien (Hold On To Your Dreams)
02 Before I Hit the Bottom (Interlude)
03 95 South (All the Places We’ve Been)
04 The Other Side
05 The On/Off Switch (Interlude)
06 Blue Collar
07 On Bobby Blue Bland (Outro)

Poniżej odsłuch jednego z utworów, który znajdzie się na tym wydawnictwie, w oryginale pochodzący z albumu 1980.