Tyler, the Creator
Goblin (2011)
XL
Żyjemy w świecie, w którym słowo „pedał” jest większą obelgą niż „sk*rwysyn”. Smutne? Tyler, the Creator już na początku swojej kariery (czyli 2 lata temu, kiedy miał zaledwie 18 lat) dał się poznać słuchaczom jako skrajny homofob. Regularnie stara się jednak odpierać te zarzuty, choć prawdopodobnie powinien znaleźć lepsze argumenty. Jak powiedział internetowemu magazynowi NME: „I’m not homophobic. I just think faggot hits and hurts people. It hits. And gay just means you’re stupid.”
Zostawię kontrowersje, przejdę do muzyki. Otóż Tyler, choć wydał dopiero dwie płyty (pierwsza: Bastard z 2009 roku) zaskoczył mnie swoją spójnością. Słuchając muzyki Tylera mogę być pewna, że to muzyka Tylera. W przeciwieństwie do szeregu artystów, którzy zmieniają wizerunek i inspiracje muzyczne z płyty na płytę, ten 20-latek konsekwentnie realizuje pierwotny zamysł. Goblin to liryczny majstersztyk. Na płycie poruszony został wachlarz tematów. Utwory wywoływać mogą szereg różnych emocji – zniesmaczenie, strach lub współczucie, ale w każdym kolejnym kawałku raper zaskakuje swoją pomysłowością. Bo Tyler to ogólnie zdolna bestia – aby się o tym przekonać, wystarczy doświadczyć „Yonkersa” wykonywanego na pianinie, albo obejrzeć któryś z jego występów, w których często towarzyszą mu koledzy z kolektywu Odd Future Wolf Gang Kill Them All (w skrócie OFWGKTA lub Odd Future), którego jest liderem.
Goblina rozpoczyna utwór tytułowy. Choć z daleka cuchnie mizantropią, kawałek jest bez wątpienia jednym z moich faworytów. Tyler podkreśla w nim swoją niechęć do mainstreamowego hip-hopu oraz dość intensywnie opowiada o swoim życiu. Całość podkreślają przemyślane, minimalistyczne beaty. Następne w kolejności jest wspomniane wcześniej „Yonkers”, który wybrano na pierwszy singiel i zobrazowano genialnym w swojej prostocie klipem. W melodyjnym, jak na Tylera „She” (z rozchwytywanym ostatnio kolegą z Odd Future – Frankiem Oceanem na featuringu), raper zdaje się zapomnieć o agresji, dając wybrance swego serca(?) taryfę ulgową. „Transylvania” to kolejny highlight płyty, tym razem ze względów stricte muzycznych. W numerze Tyler rymuje seksistowsko (lecz na tyle zabawnie, że nie potrafię powstrzymać śmiechu za każdym razem, gdy piosenka znajdzie się w moich słuchawkach). Zaskakujące „Her” przywodzi na myśl intro z albumu Seeing Sounds N*E*R*D. „Sandwitches”, gdzie gościnnie rymuje kolega z OFWGKTA, Hodgy Beats, jest prawdziwym bangerem. Wersja live kawałka to jeszcze większa bomba energetyczna – do obejrzenia choćby wykonanie w programie Jimmy’ego Fallona. Lirycznie jednak Tyler niestety nie wspina tu się na wyżyny swoich możliwości. Dalej usłyszeć możemy „Fish” o mordercy-gwałcicielu (skąd więc tytuł utworu? – otóż składowane w piwnicy ciała ofiar zaczynają nieprzyjemnie pachnieć sąsiadom), intrygujące „Analog” i bardzo mocne zakończenie w postaci „Golden”.
Goblin to zdecydowanie mroczny album. Opowiadana historia jest dużo ważniejsza od beatów, i to słychać. Przeciwnicy twórczości rapera z pewnością uważają, że rozmowa z terapeutą na płycie to niedobry pomysł – zamiast tego chłopak powinien udać się na takową w prawdziwym życiu. Rozmowy z głosami wewnątrz głowy (alter ego Tylera, bohaterowie kolejnych utworów – Tyler wciela się w Tron Cata, Ace’a, Wolfa Haley’a oraz prowadzi z nimi konwersacje), masakrowanie ciała Nunchaku, seks oralny w klubowej toalecie, picie cyjanku… Ten krążek to nie typowa płytka „do posłuchania”. To wyzwanie dla słuchacza. Tak jak w „Dziadach” Mickiewicza Gustaw przemienia się w Konrada, tak u Tylera następuje zmiana z bękarta (Tyler „umiera” na końcu krążka Bastard) w złego do bólu Goblina. Z psychicznych rozterek ma mu pomóc wyjść Dr. TC, który, jak okazuje się na końcu płyty, wcale nie jest terapeutą, tylko… własnym sumieniem (TC – Tyler Conscience).
Niewygodny album dla odważnych. Kto przyjmie wyzwanie?
Komentarze