W zasadzie nie było tak źle. Zarówno pod względem laureatów, jak i występów uświęcających galę, było poprawnie. Z Brits bywa różnie, często dość problematycznie. Ale nie wgłębiajmy się w to, zwłaszcza, że już po imprezie. Statuetki rozdane, występy odbębnione, a wszystkie after party zapewne zakończone, choć z Amy nigdy nie wiadomo.
To co może Was zainteresować, to na pewno wygrana Kanye Westa w kategorii International male solo artist oraz nagroda Marka Ronsona dla Najlepszego męskiego wykonawcy. Ronson jest pierwszym w historii nie wokalistą, który zdobył statuetkę w tej kategorii. Najlepszą brytyjską wokalistką została, bardzo zasłużenie, Kate Nash. A nagrodę krytyków zgarnęła Adele. Chyba na kredyt i raczej nie za album 19. Co tam jeszcze … oczywiście, największymi zwycięzcami gali zostali Arctic Monkeys. Ziew.
Zabierzmy się za występy! OSTRZEŻENIE. Jeśli nie chcecie słuchać moich herezji na temat zwycięstwa Królewny Mroku i Ciemności Rihanny, która pokonała złe moce siłą swojej parasolki (i Klaxonów oczywiście!), natomiast Wasza miłość do Amy równa się jej miłości do cracku, zejdźcie niżej.
Rihanna dotknęła się i nie spie&rzyła. Zadziwiające, non? To najlepsza wersja Umbrelli eli eli, jaką słyszałam. Klaxonów kocham jeszcze bardziej, bo nie boją się mroku i obciachu. Order im za to! I okazuje się, że Mrohna Królewna to nie tylko fajne ciuchy. Oczywiście, że świat byłby lepszy, gdyby Rihanna w ogóle nie śpiewała, tak samo jak lepiej by się żyło, gdyby Paris Hilton nie wydawała płyt. Ale taka jest rzeczywistość i, oprócz możliwości przełączenia na inny kanał w odpowiednim momencie, niewiele da się z tym zrobić. Jeśli więc już taka Riri decyduje się wyjść poza zjawisko znane jako Rihanna, trzeba to pochwalić. Zapewne laserowo-kosmiczna koncepcja piramidalna, troszkę a’ la Dark Side of the Moon, była nie jej autorstwa, a the Klaxons. Możliwe, że to samo miało miejsce z jej kiecą i makijażem, dzięki któremu przypominała Grace Jones (!) , tudzież Ziggy Stardusta Bowie’ego, albo to tylko moje wrażenie. Nieważne. Wyszło świetnie, intrygująco oraz bardzo new rave’owo. Kupiłam to. Szkoda tylko, że tak mało było w tym Golden Skans, ale zwalmy to na prawa rynku. Chórki Klaxonów, nawet słabo słyszalne, są boskie, nieprawdaż?
A teraz Mark Ronson i jego ,,dodatki”. Najpierw Adele z uroczą fryzurą i ślicznym makijażem oraz fragmentem God Put A Smile On My Face, następnie Daniel O Trudnym Nazwisku Merriweather, który absolutnie mnie nie ruszył Stop Me, a Stop Me zazwyczaj mnie bardzo poruszało.. W końcu wisienka na tym torcie, czyli Łajno w znakomitej formie z Valerie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam wrażenie, że Amy autentycznie tam JEST, tj. jest na scenie. Co więcej, wydawało się, że ona też ma tego świadomość i jest jak najbardziej obecna. Jednak opłaca się pójść na odwyk, albo przynajmniej udawać, że się na nim jest, bo jak widać po tym występie, efekty są znakomite.
Jeszcze więcej zmartwychwstałego Łajna unoszącego spódnicę dla siedzącego za kratkami Blake’a w Love Is a Losing Game. Podobno Amy może znów widywać swojego małżonka po tym jak jakiś czas temu ich małżeńskie wizyty zostały zawieszone. Czy to był początek gry wstępnej czy tylko zbieg okoliczności ? Oceńcie sami.
Komentarze