Wydarzenia

benjamin clementine

Nowy teledysk: Benjamin Clementine „Eternity”

Po bogatym, barokowym I Tell a Fly przyszła pora na powrót do klasyki. „Eternity” to wynik współpracy Benjamina Clementine’a z Abbey Road Studios i firmą Vacheron Constantin. Poruszająca miniatura opiera się na wierszu Oscara Wilde’a The True Knowledge. Kompozycja została nagrana w sławnym studiu Abbey Road. Interpretacja Clementine’a to klasyczna ballada z nawiedzonymi chórkami. Muzyka wspiera orkiestra, która poprzez smyczki i pianino buduje napięcie aż do wspaniałego finału. Benjamin Clementine jako twórca nowego bondowskiego hymnu? Na to liczymy!

Recenzja: Benjamin Clementine I Tell a Fly

Benjamin Clementine

I Tell a Fly (2017)

Behind/Virgin EMI

Benjamin Clementine niesie ze sobą historię, która mogłaby się świetnie sprzedać w programie z rodzaju muzycznych talent shows. Choć pewnie w takim programie, nawet grając rolę „muzyka z ulicy”, byłby zbyt manieryczny; i jeżeli przeszedłby wstępne eliminacje, to później odpadłby z jakąś nudną piosenką jako ten zbyt krnąbrny i mniej zyskogenny dla koncernów fonograficznych. Całe szczęście, że to tylko scenariusz, bo teraz Clementine tworzy utwory wybiegające poza bezpieczną strefę komfortu słuchacza.

Na At Least for Now Benjamin Clementine dał się poznać jako elokwentny muzyk z klasycystycznym zapleczem. Być może właśnie to, że mamy do czynienia z pełnokrwistym rzemieślnikiem owocuje tak niecodziennym spojrzeniem na kompozycje (jakież to podobne do Niny Simone, do której nieustannie się go porównuje). To zaplecze jest wciąż słyszalne. I Tell a Fly przywodzi na myśl głównie okres romantyzmu i baroku — tego drugiego zwłaszcza przez wzgląd na wszechobecny klawesyn. Z tym że klasyczne elementy podlegają tu dekonstrukcji; klawesyn Clementine’a raczej nie sprawi, że pomyślimy o dworskim podwieczorku przy herbatce, chyba że w jakiejś alternatywnej wersji rodem z Alicji w Krainie Czarów.

Jeżeli jednak już bawić się w etykietki, to na I Tell a Fly Clementine jawi się nie tylko jako kompozytor. Teraz to również odbiorca muzyki, nasiąknięty różnorodnymi wpływami. Na najnowszym albumie na plan główny wysuwają się inspiracje drugą połową lat 60. ubiegłego wieku. Już otwierający płytę utwór „Farewell Sonata”, z początku niepozorny, rozwija się w psychodeliczną zabawę z wokalem i ze skrawkami dźwięków budzącymi skojarzenia z muzyką konkretną. Podobnie jest przez całą płytę — trochę kosmicznie, trochę psychodelicznie, nieco barokowo. Jednocześnie Clementine wciąż stara się zachować liryczną stronę. Najlepiej ta fuzja wychodzi mu na singlowym „Phantom of Aleppoville”, które nawet ze zmianami tempa, harmonii i środków wyrazu wydaje się idealnie wycyzelowane właśnie pod odbiorców muzyki. Druga część krążka jest nieco bardziej śpiewna, choćby na nieco odstającym od całości „Jupiter” — najmniej rewolucyjnym, z McCartneyowskim frazowaniem.

Niejednokrotnie na płycie ujawnia się też błyskotliwość i poczucie humoru muzyka – czy to w nieco ironicznym „Ave Dreamer” czy w „Ode from Joyce”, który to utwór — jak chciałby tytuł — wcale nie przywodzi na myśl „Ody do radości”, ale raczej „Marsz weselny” Mendelssohna. Żartobliwy wydaje się też neoszantowy „By the Ports of Europe”. Tego rodzaju niespodzianki i drobiazgi sprawiają, że płyta nabiera charakteru.

Benjamin puszcza do nas oko zza swojego kątomierza mówiąc „I tell a lie”, co może być odpowiedzią na zarzuty malkontentów (sam twierdzi, że tytuł jest właśnie grą słów z takim zarzutem), ale też sugestią, że jego najnowszy album to eksperyment, zabawa. I choć widać tu pewną konsekwencję, to samą płytę lepiej potraktować jako kolorowy patchwork zamiast doszukiwać się znamion spójności. Dobrze jest pamiętać, że mamy do czynienia z muzykiem, a nie z osłuchanym producentem. I Tell a Fly nie jest albumem, za którym by się tęskniło, zwłaszcza kiedy percepcji dźwięków uczyło się poza murami szkoły muzycznej — i płyta może razić co niektórych właśnie ze względu na pewną manieryczność.

Clementine przyznał, że album traktuje między innymi o poczuciu wyobcowania, którego sam doznał w pewnej mierze, w trakcie pobytu w Ameryce. Objaśnił przy tym jednak, że osamotnienie to uczucie znane nam wszystkim. Być może ten komentarz pozwoli lepiej zrozumieć zamysł towarzyszący I Tell a Fly, który momentami sprawia wrażenie mało przyjaznego albumu. Mimo wszystko przebywanie z tym krążkiem bywa całkiem przyjemnym wyobcowaniem.

#FridayRoundUp: Kamasi Washington, Ibeyi, Natalia Kukulska i inni.

FridayRoundUp with Tinashe and schafter

W tym tygodniu najbardziej ucieszą się fani jazzu, bo nowe albumu od Kamasiego Washingtona czy zespołu Blue Note All-Stars, w skłąd którego wchodzi m.in. Robert Glasper, to z pewnością smakowite kąski. Powodów do narzekania nie będa mieli również wszycy ceniący ciekawe wokale i z pewnością sprawdzą nowe rzeczy od duetu Ibeyi, Torii Wolf czy Natalii Kukulskiej. W oczekiwaniu na nowy krążek od Wu Tang Clanu, sprawdzić warto co na swojej solowej płycie przygotował Masta Killa, a fani zakręconej elektroniki spod znaku Brainfeeder, nie mogą przegapić debiutanckiego albumu od Iglooghost.


Harmony of Difference

Kamasi Washington

Young Turks Recordings

Na swojej nowej epce, będącej następcą monumentalnego The Epic, Kamasi stara się przeanalizować filozoficzne możliwości techniki muzycznej znanej jako „kontrapunkt”, którą muzyk określa jako „sztukę balansującą pomiędzy podobieństwami i różnicami w celu stworzenia harmonii między osobnymi melodiami”. Harmonia stworzona przez połączenie różnych melodii, pomóc ma ludziom zrozumieć piękno w naszych własnych różnicach. Promujące to wydawnictwo, powalające nagranie „The Truth” to jedna z najlepszych rzeczy, jakie słyszeliśmy w ciągu ostatnich miesięcy, liczymy więc na kolejną znakomitą rzecz od jednego z najciekawszych jazzmanów młodego pokolenia. – efdote


Ash

Ibeyi

XL Recordings

Jeżeli jakimś cudem przyjdzie wam na myśl, żeby słuchać przyśpiewek w języku joruba, to błagam — nie róbcie tego, zanim nie posłuchacie sióstr z duetu Ibeyi. W innym wypadku moglibyście je zignorować (w końcu joruba pojawia się i u nich), a nie ma ku temu najmniejszego powodu. W dwa lata po debiucie francusko-kubańskie bliźniaczki Lisa-Kaindé Diaz i Naomi Diaz wydają się być dojrzalsze muzycznie i jeszcze bardziej skłonne do eksperymentów (singlowy „Me Voy” już zdążył wywołać kontrowersje przez wzgląd na użycie AutoTune’a). Wśród gości Kamasi Washington, Mala Rodriguez, Chilly Gonzales i Meshell Ndegeocello. Na pewno będzie ciekawie. — MajaDan


Halo tu ziemia

Natalia Kukulska

Agora S.A.

Od momentu wydania płyty Sexi Flexi muzyka Natalii Kukulskiej zaczęła przechodzić ewolucję. Od słodkich popowych piosenek o miłości, przeszła przez funk i disco, aż po elektroniczne eksperymentalne brzmienie w CoMixieÓsmym planie. Jak stwierdziła sama artystka kompozycje, które obecnie powstają wraz z jej mężem Michałem Dąbrówką, nie są dla wszystkich i nie wszystkim muszą się podobać. Tak też było po ukazaniu się pierwszego kawałka z płyty Halo tu Ziemia. „Kobieta” znacznie odbiega kompozycyjnie od dotychczasowych dokonań Kukulskiej, co nie wszystkim przypadło do gustu. Mocno elektropopowy singiel może drażnić swoją nachalnością, ale jednocześnie zaskakuje oryginalnością. Taki również jest cały album — innowacyjny, eksperymentalny, ale również swobodny i miejscami dowcipny. Złośliwi twierdzą, że z muzyką Natalii zatrzymali się na płycie Natalia Kukulska z 2003 roku. Jednak czy można przez całe życie śpiewać typowe historie o miłości dla nastolatków? – Forrel


I Tell a Fly

Benjamin Clementine

Universal Music France

Jeden z bardziej kreatywnych muzycznych ultrawrażliwców znów przymierza się do dekonstrukcji oswojonych gatunków współczesnych w połączeniu ze sporą dawką klasyki. Benjamin Clementine twierdzi jednak, że na drugim albumie w dorobku o wiele bardziej niż wcześniej zbliży się ku eksperymentom. Wydane do tej pory single, na czele z doskonałym „Phantom of Aleppoville”, wskazują na to, że brytyjski muzyk-poeta o przeszywającym tenorze będzie nie tylko eksperymentował, ale też będzie dużo czarował. — MajaDan


Flow Riiot

Torii Wolf

TTT

Torii Wolf to nowy nabytek DJ’a Premiera. Wokalistka podpisała kontrakt z jego nową wytwórnią To The Top i właściwie tyle można o niej napisać, bo w zasadzie o samej Torii niewiele wiadomo poza tym, że nagrywa eksperymentalny pop. W jej twórczości czuć trochę inspiracje Bjork, a to w połączeniu z produkcjami samego Premiera, który odpowiada za większość bitów na płycie, może dać naprawdę ciekawy efekt i po współpracy z Christiną Aguilerą jeszcze bardziej pokazać, że jeden z najbardziej szanowanych producentów w grze potrafi wychodzić poza swoją strefę komfortu. – Dill


Our Point Of View

Blue Note All-Stars

Blue Note Records

Robert Glasper, Derrick Hodge, Ambrose Akinmusire, Lionel Loueke, Kendrick Scott i Marcus Strickland to obecnie najmocniejsze nazwiska związane z Blue Note Records, a zarazem muzycy stojący na czele nowej fali amerykańskiego jazzu. Każdy z nich ma na koncie świetne płyty autorskie, ale połączyli siły i wspólnie nagrali album jako Blue Note All-Stars. Krążek Our Point Of View zawiera jedenaście kompozycji, a wśród znane już z solówek utwory takie jak „Freedom Dance” Lionela Loueke, czy „Message Of Hope” Derricka Hodge’a. Znalazło się jednak również miejsce na nowy materiał i reinterpretacje klasycznych kawałków Wayne’a Shortera – „Witch Hunt” i „Masquelero”, w którym gościnnie w tej wersji pojawiają się sam Shorter i Herbie Hancock. – Dill


Loyalty Is Royalty

Masta Killa

Nature Sounds

Masta Killa to chyba najbardziej tajemniczy członek Wu-Tang Clanu. Rzadko udziela wywiadów i też najpóźniej z całej grupy wydał debiutancki album. Teraz wraca z trzecią płytą, pięć lat po Selling My Soul, prequelu do płyty, która dzisiaj ma swoją premierę. Wszystkie poprzednie krążki Masty trzymały wysoki poziom właśnie poza tym ostatnim, który zrobiony został chyba trochę na odczepnego, a w końcu przydało by się jakieś porządne solo z rodziny Wu, bo ostatnio cierpimy na deficyt. Single były całkiem niezłe, więc jest szansa na dobry materiał. Smaczkiem są gościnne udziały między innymi Seana Price’a i Prodigy’ego. – Dill


Neō Wax Bloom

Iglooghost

Brainfeeder

Dwa lata po debiucie w wytwórni Brainfeeder, producent Iglooghost, powraca ze swoim pierwszym długogrającym krążkiem, na którym zaprasza nas do swojego zakręconego świata. Czego więc możemy spodziewać się po płycie, która opowiada historię bajkowych postaci, jakimi są, chociażby Mr. Yote, Cuushe, Lummo czy Uso? Jeżeli mieliście kiedykolwiek kontakt z jego twórczością, z pewnością nie zdziwiliście się, że pod swoje skrzydła wziął go sam FlyLo, bo muzyka ta to szalony kolaż jazzu, elektroniki oraz kilka innych gatunków, przefiltrowanych przez ciekawą osobowość młodego artysty. – efdote


Nowy teledysk: Benjamin Clementine „Phantom of Aleppoville”

Tańczące na ścianach cienie i przenośny księżyc. Benjamin Clementine w swoim najnowszym teledysku straszy w tytułowym miasteczku Aleppo. Występujący w roli zjawy wokalista snuje się w przepastnym płaszczu po wnętrzach tajemniczego budynku, a piękne, przypominające ruchome obrazy ujęcia idealnie ilustrują ciężki temat utworu. W teledysku znalazło się także miejsce na chowające się za papierowymi maskami i świecące latarkami dzieci.

Po wokalnym wsparciu grupy Gorillaz w promującym ich powrót po latach singlu „Hallelujah Money” przyszła pora na kolejny rozdział w dorobku Clementine’a. Utalentowany tenor przyzwyczaił już nas do wzruszania swoimi lirycznymi kompozycjami i poetyckimi tekstami. W najnowszym utworze umiejętnie łączy elektronikę z klasyką, a barokowe wstawki mieszają się z dzikimi eksperymentami. Na warstwę tekstową nagrania, jak przyznaje sam Clementine, silnie wpłynęła lektura jednej z prac psychoanalityka Donalda Winnicotta. „Phantom of Aleppoville” traktuje zatem o dzieciach, nad którymi znęcano się w domu i w szkole oraz o przeżywanej przez nich z tego powodu traumie.

Benjamin na każdym kroku udowadnia, że nie jest tylko jednym z wielu kolesi z kosmiczną fryzurą, ale pełnowymiarowym artystą. Jego mocny operowy głos oraz to, co ma nim do przekazania powinno być jak najbardziej wysłuchane.

Za reżyserię teledysku odpowiadają Craig McDean oraz Masha Vasyukova.

Nowy teledysk: Gorillaz feat. Benjamin Clementine „Hallelujah Money”

To już oficjalne. Po sześciu latach od wydania znakomitego Plastic Beach, zespół Gorillaz powrócił z nową muzyką. O nowym krążku mówiło się od dawna. Potwierdzali go artyści tacy jak Snoop Dogg oraz De La Soul, którzy to prawdopodobnie wzięli udział w jego nagraniach. Realnych kształtów zaczęło nabierać to dopiero pod koniec ubiegłego roku, kiedy to zespół opublikował w sieci historie, jakie przydarzyły się jego członkom, zaraz po dramatycznych wydarzeniach utrwalonych na wspomnianej wcześniej, ostatniej płycie. Nowy singiel jest niczym innym jak komentarzem politycznym, wystosowanym w przeddzień zaprzysiężenia Donalda Trumpa na nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych i jak się pewnie domyślacie, nie jest to hymn pochwalny na jego cześć. Z nadzieją, że apokaliptyczne wizje w nim zawarte jednak się nie spełnią, sprawdźcie utwór zatytułowany „Hallelujah Money”, w którym gościnnie udziela się Benjamin Clementine.

Benjamin Clementine nagrodzony Mercury Prize

Image1

Najbardziej prestiżowa nagroda brytyjskiego przemysłu muzycznego Mercury została przyznana i w tym roku przypadła Benjaminowi Clementine’owi za jego debiutancki krążek At Least for Now wydany na początku roku. 26-letni artysta pokonał m.in. znacznie bardziej popularnych Florence + the Machine, Róisín Murphy i Jamiego xx. Sam wokalista jest co prawda bardziej znany we Francji niż w rodzinnej Wielkiej Brytanii, tam zresztą rozpoczęła się jego kariera, ale trzeba przyznać, że jego muzyka doskonale oddaje motto nagrody Mercury, którym jest przybliżanie szerszemu gronu odbiorców wielość gatunków muzycznych. Na płycie Clementine’a poza soulem znajdziemy cały artpopowy wachlarz inspiracji: wokalny jazz, impresjonizm, poezję, spoken word czy nawet chanson. Dobrze, że Wielka Brytania to nie Ameryka, a Mercury Prize to nie Grammy. W przeciwnym razie Twitter zalałaby fala komentarzy z hashtagiem #whothefuckisbenjaminclementine. Jeśli w pewnej chwili mieliście ochotę coś takiego stwierdzić, nie róbcie tego, posłuchajcie.

Recenzja: Benjamin Clementine At Least for Now

Benjamin Clementine

At Least for Now (2015)

Barclay

Benjamin Clementine stworzył zupełnie nową jakość. Zredefiniował brzmienie młodego pokolenia, nie tylko inwestując swoją wrażliwość w żywe instrumentarium, ale opierając na nim podwaliny całego swojego dotychczasowego repertuaru. Na debiutanckim krążku At Least for Now zainspirowany duchami przeszłości i potrzebami dnia dzisiejszego otworzył kolejny rozdział w dziejach XXI-wiecznej post-muzyki, na wzór tych, które w minionych latach owocnie zainicjowali już Antony Hegarty i James Blake.

Clementine dzieli z nimi zresztą znaczną część swojej muzycznej powierzchowności, od umiłowania kameralnych form muzycznych poczynając, a na ekspresyjnym stylu wokalnym kończąc. Jednak już charakterystyczne frazowanie zharmonizowane z pokrętną narracją melodyczną zdaje się być wyrwane z zupełnie innego uniwersum — być może tego samego, z którego pół wieku temu cząstkę nieśmiertelności wyrwał Van Dyke Parks na swoim barokowym arcydziele z 1968 roku. U Clementine’a jednak orkiestracja jest dalece bardziej stonowana — jego kameralne aranżacje z jednej strony sięgają do przebogatych europejskich tradycji piosenki scenicznej, z drugiej zaś wyraz swój zawdzięczają najpewniej francuskim impresionistom z Satie’m, Ravelem i Debussym na czele (Parks zaś swoich inspiracji szukał po drugiej stronie Atlantyku). Należy jednak zastrzec, że Clementine być może brzmiałby zupełnie inaczej, gdyby nie takie nazwiska amerykańskiego soulu jak Nina Simone czy Screamin’ Jay Hawkins i pod tym względem trudno określić go jako twórcę stricte europejskiego (podział taki zresztą byłby przecież zupełnie nieadekwatny).

A gdy odłożymy na bok pieczołowite aranże i fascynującą wokalistykę, Brytyjczyk jest przy tym jak najbardziej błyskotliwy i, zgodnie z maksymą, że cały fun jest ukryty w didaskaliach, wplata w tematykę emocjonalnego zagubienia i nieskończonej samotności rozkoszne wtrącenia i dopowiedzenia, które, realizując z kolei inne powiedzenie, że diabeł tkwi w szczegółach, mimochodem ratują Clementine’a-poetę przed nadmiarem patosu. Jak chociażby w obdarzonym być może najbardziej chwytliwym refrenem na płycie, ale jednak przesyconym melancholią „London”, które zostaje szczęśliwie przełamane następującymi słowy: „Sparkling, sparkling water mixed with peaches and ram / Honestly I don’t drink but if I did this would be my favourite punch”. Refreny (rozumiane tu bardziej jako rytmicznie powtarzane frazy niż jako klasyczne wielowersowe hooki) to zresztą mocna strona Clementine’a, bo obok „London, London, London is calling you!” już od pierwszego odsłuchu słuchacz zostaje skutecznie pochwycony przez „The decision was mine! The decision was mine!” z poszarpanego strukturalnie „Adios” czy „Hum-hum hum-hum-hum-hum!” stanowiące podstawę umiarkowanie upbeatowego, ale mocno zakorzenionego w szeroko rozumiannej plemienności „Nemesis”.

„Wszystko, co chcę dawać to nadzieja, wolność wyrażania się, szacunek” — Benjamin Clementine dla soulbowl.pl

benjamin
Podczas ostatniej wizyty Benjamina Clementine’a w Polsce udało nam się porozmawiać z tym niezwykle oryginalnym i utalentowanym muzykiem. (więcej…)