Wydarzenia

herbie hancock

„Warto podejmować ryzyko, inaczej ciągle robilibyśmy to samo” — Piotr Turkiewicz dla Soulbowl.pl

Piotr Turkiewicz Jazztopad

Piotr Turkiewicz, zdj. Łukasz Rajchert

W przeddzień 16. edycji Jazztopadu, corocznego jazzowego święta Wrocławia w Narodowym Forum Muzyki, z dyrektorem artystycznym Piotrem Turkiewiczem porozmawialiśmy nie tylko o lineupie rozpoczynającej się jutro imprezy, ale o współczesnym jazzie w ogóle — nierzadko zawieszonym gdzieś pomiędzy awangardą a hip hopem. A także o tym, że każdy może zaprogramować festiwal jazzowy (podobno wystarczy wysłać dwa mejle) i o tym, dlaczego Jazztopad kojarzy się Amerykanom z wyrzutnią rakietową.

„Nie chcę, żeby to był festiwal przewidywalnych wielkich jazzowych nazwisk”

Soulbowl: 16. edycja Jazztopada we Wrocławiu. Między 15 a 24 listopada będzie okazja, żeby zobaczyć m.in. Shabakę Hutchingsa z The Comet Is Coming, Makayę McCravena, Anouara Brahema, Vijaya Iyera z Wadadą Leo Smithem czy nestora stylu Charlesa Lloyda. Przeglądając tegoroczny program, nie sposób nie zauważyć w kontekście poprzednich edycji, że jest wielu powracających gości — spośród tych, których wymieniłem: Wadada Leo Smith, Vijay Iyer, Shabaka Hutchings, a Charlesa Lloyda już otwarcie opisujecie w informacji prasowej jako stałego bywalca Jazztopadu. Co stoi za tymi powrotami i jak to się robi, że artyści tak chętnie wracają?

Piotr Turkiewicz: Powroty chyba są związane głównie z koncepcją festiwalu, czyli to, na czym mi najbardziej zależy — budowanie relacji z artystami i doprowadzenie do sytuacji, kiedy już właściwie nie trzeba nikogo przekonywać, żeby zrobili coś specjalnie dla nas, tylko inicjatywa jest po ich stronie. To jest bardzo ważna rzecz, bo ja unikam od lat przypadkowych koncertów i bardzo zależy mi, żeby każdy koncert miał jakąś historię, opowieść. W tym roku na pewno Charles Lloyd jest takim artystą, który wraca dlatego, że jest już nieodłączną częścią festiwalu. On sam bardzo chciał, żeby ten konkretny utwór zabrzmiał w nowej aranżacji z orkiestrą symfoniczną, a jak takie marzenie artysty się pojawia i my możemy je zrealizować, to bardzo trudno mu odmówić. Oczywiście nigdy bym nie odmówił, bo to jest jeden z moich najukochańszych artystów. A poza tym to wszystko kwestia tego, jak festiwal się układa, bo faktycznie Wadada wraca, ale po sześciu czy siedmiu latach, a Vijay Iyer pojawia się po raz kolejny, bo właśnie duet z Wadadą A Cosmic Rhythm With Each Stroke jest jedną z najlepszych płyt, jakie wydała wytwórnia ECM w ostatnich kilku, jeżeli nie kilkunastu latach. Wszystko ma jakiś swój powód. Często spotykam się z pytaniem, dlaczego pojawiają się ci sami artyści, ale uważam, że to jest pozytywna rzecz — to, że chcą wracać do nas, po raz kolejny komponować dla nas, oznacza, że festiwal idzie w dobrym kierunku. To lepsze niż silenie się na to, by co roku była to zupełnie nowa sytuacja, którą należy budować od podstaw, co oczywiście także się tu dzieje. Patrząc na te dziewięć dni, powracających artystów jest kilku, a cała reszta jest na festiwalu albo po raz pierwszy, albo w zupełnie nowym wydaniu. Zawsze staram się zachować zdrowy balans między tym co nowe a tym, co być może już trochę znamy, może w nieco innej wersji.

A czy Wrocław jako miasto, tutejsza aura ma na to jakiś wpływ, że muzycy chcą tutaj wracać?

Myślę, że to aura Wrocławia, Narodowego Forum Muzyki, Mleczarni, ale też całego połączenia różnych powodów, dla których artyści wracają. W związku z tym, że rzeczywiście większość z nich jest we Wrocławiu przez kilka dni, a nie tylko przez jeden wieczór, mogą spędzić trochę czasu, spacerując po mieście. Zazwyczaj są to bardzo pozytywne reakcje, zwłaszcza tych, którzy są tutaj pierwszy raz. Wydaje mi się, że Wrocław jest wciąż w takiej pozycji, że jeśli ktoś nigdy nie był w Polsce, to zazwyczaj odwiedza Warszawę, Kraków, czasem Gdańsk, a Wrocław musi nadal popracować, by znaleźć się w tej trójce. Nie mówię tutaj oczywiście o jakości miasta czy oferty kulturalnej, która moim zdaniem jest jedną z najciekawszych w Polsce. Chodzi raczej o rozpoznawalność na arenie międzynarodowej. Ale zwykle jeśli już ktoś tutaj przyjedzie, to zazwyczaj wraca. I faktycznie aura miasta i sali koncertowej, która zazwyczaj wywołuje kompletne zaskoczenie, że tego typu obiekt w ogóle jest w Polsce, to wszystko w porównaniu z naszą ideą festiwalu opartego na relacjach, gdzie jest wiele okazji, by się spotkać z publicznością, z lokalną sceną jazzową, gdzie podczas koncertów w mieszkaniach można zobaczyć, jak Polacy tak naprawdę żyją na co dzień — to wszystko powoduje, że te wrażenia są bardzo pozytywne. Na pewno nikogo nie trzeba przekonywać do tego, by powrócił do Wrocławia.

„To by było trochę słabe, gdyby okazało się, że przez 30 lat w jazzie nic się nie zmieniło”

Miło to słyszeć. Ciekaw byłem tej perspektywy. Teraz zapytam od trochę innej strony. Wydaje się, że media jazzowe i środowisko wokół nich skupione w Polsce jest jednak dosyć hermetyczne i ekskluzywne, także jeśli chodzi o poszerzanie kanonu, również tego współczesnego. Natomiast przy kolejnych edycjach Jazztopadu zawsze zdajesz się trzymać rękę na pulsie i konsekwentnie wyciągasz w tę stronę rękę. Co przyświeca Ci przy układaniu programu? Jak było w tym roku?

Podchodzę do tego trochę tak, że to moja odpowiedzialność, żeby cały czas jednak poszukiwać czegoś nowego. Szczególnie przez ostatnich kilka lat sytuacja na rynku jest niezwykle dynamiczna i tych artystów, którzy przychodzą z innej strony — muzyki improwizowanej, hip-hopu, R&B czy soulu, jest coraz więcej. Gatunkowe granice zaczynają się coraz bardziej zacierać. Jestem trochę przeciwnikiem szufladkowania, nazywania wszystkiego i trzymania się tych etykiet bardzo kurczowo. Często się mówi o takich artystach jak np. Wynton Marsalis, że to są jacyś obrońcy płomienia jazzu, który gdzieś tam się jeszcze tli… (śmiech) Oczywiście to nie jest już kwestia tego, czy interesuje mnie jazz tradycyjny, straight-ahead, czy bardziej mainstreamowy, ale raczej tego, że jestem bardzo ciekawy, co się dzieje. Mam też możliwość podróżowania i odwiedzania wielu festiwali i ciągle jestem ciekawy, dlaczego na danym festiwalu są tłumy, jacy artyści tam byli. Widzę, że niektóre festiwale mają bardzo tradycyjną publiczność, starszą, 65+. Jest mnóstwo takich festiwali, ale są też festiwale jazzowe, które mają bardzo młodą publiczność. Staram się dopasować to wszystko do naszego festiwalu. Zależy mi na tym, żeby mimo tego że nazwa Jazztopad ukierunkowuje festiwal na jazz, chodziło przede wszystkim o bardzo dobrą muzykę. Bo jazz w moim przekonaniu nie jest już tym, co przychodziło na myśl jako pierwsze publiczności 20, 30, 40 lat temu. To by było trochę słabe, gdyby okazało się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło i cały czas idziemy takim sznytem, że jazzowa improwizacja to swing w przyciemnionym klubie. A to zupełnie nie o to chodzi. I bardzo często faktycznie jest tak, że nasza publiczność wychodzi zdziwiona, bo oczekiwała czegoś innego albo miała wyobrażenie, że festiwal jazzowy powinien prezentować takie, a nie inne projekty. To się cały czas zdarza i to jest ok. Mnie bardzo cieszą takie zderzenia, dzięki którym ludzie, którzy przyjdą na jeden z takich naszych koncertów, być może za jakiś czas też się otworzą i będą poszukiwać nowych dźwięków. I takie, myślę, jest moje zdanie, by próbować budować społeczność festiwalową, która jest otwarta na wyzwania.

To teraz będzie o tych nowych dźwiękach. Wiem z doświadczenia, także z festiwali muzyki współczesnej, że premiery bywają ryzykowne, a tymczasem Jazztopad mocno premierami stoi — będzie nowa odsłona Wild Man Dance Charlesa Lloyda wraz z Orkiestrą NFM, Artifacts Trio z Orkiestrą Leopoldium, Vincent Courtois Trio wraz z Lutosławski Quartet — to jak rozumiem zamówienia — a premierowy materiał wykonają też Piotr Damasiewicz z Power of the Horns i Danilo Pérez z Global Messengers. Dlaczego warto zaryzykować?

W zależności od tego jak spojrzy się na program, można powiedzieć, że mamy pięć lub sześć premier w tym roku. Te premiery są związane z podstawową koncepcją festiwalu, żeby nie powielać, nie iść na łatwiznę, nie budować programu na zasadzie spoglądania na ostatnie dwa lata premier płytowych i wyciągania z tego średniej. Chodzi o rzucenie wyzwania artystom i zaproponowanie im rzeczy, których albo nigdy wcześniej nie robili, albo czegoś, co faktycznie chodziło im po głowie, ale nikt nigdy nie dał im takiej platformy współpracy. A my jesteśmy w wyjątkowej sytuacji, bo mamy do dyspozycji zespoły kameralne, orkiestrę symfoniczną — to niespotykane dla festiwalu jazzowego sytuacje. Wykorzystuję to i staram się szukać artystów, którzy poczują się dobrze w tym kontekście i będą chcieli spróbować podjąć wyzwanie. I faktycznie jest to ryzykowne, ale to ryzyko nadaje też charakteru festiwalowi. Faktycznie nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i czasami rzeczywiście premiery są wybitne, czasami są dobre, czasami tylko ok. Ale to ryzyko warto podejmować, bo inaczej trochę wszyscy robilibyśmy to samo i można by było umrzeć z nudów. (śmiech) Powtarzałem wielokrotnie, że zaprogramowanie festiwalu, szczególnie jazzowego jest w gruncie rzeczy sprawą bardzo prostą. Wystarczy mieć dostęp do internetu i wysłać dwa mejle, a reszta zrobi się sama, bo agencje, które współpracują z artystami chętnie wymyślą resztę za nas. Ostatnio byłem zresztą bardzo zdziwiony, gdy trafiłem na wywiad z dyrektorem jednego festiwalu jazzowego w Warszawie. Ja zawsze walczę o to, by jak najwięcej artystów miało kontakt ze mną bezpośrednio i zabiegam o to, bo uważam, że to ważne dla całego festiwalu. A dyrektor tego festiwalu mówił, że kiedyś to było możliwe, że te kontakty z artystami były bliskie, można było ich zapraszać na jam sessions, a teraz wszyscy są otoczeni agentami, menedżerami. Ja się z tym nie zgadzam, bo wiem, że jeśli włoży się w to wysiłek i chce się nawiązać te relacje, jest to jak najbardziej możliwe. Sami artyści zresztą często też to doceniają i cieszą się, że mają bezpośredni kontakt z osobą programującą… Trochę zapomniałem, jakie było pytanie! (śmiech)

Pytanie było o ryzyko związane z premierami… Ale to pokrzepiające, że w dalszym ciągu da się bezpośrednio komunikować z artystami.

To jest tak, że niektórzy artyści w którymś momencie włączają w korespondencję czy spotkania osoby, z którymi pracują, i to jest ok. Ale dla mnie najważniejsze jest, żeby ta rozmowa, który dotyczy samego wykonania i kompozycji, była bezpośrednia. Wtedy dopiero jestem w stanie ocenić, czy to ma sens, czy nie. Wiadomo, że agenci chcą po prostu sprzedać cokolwiek. Gdyby nie to, że nauczyłem się przebijać te ściany, bardzo wiele projektów na festiwalu nie doszłoby to skutku.

„Festiwal powinien być platformą do tego, by odkrywać nowe rzeczy i próbować konfrontacji z nimi”

Wracając do premier, w tym roku jest ich kilka. Bardzo ważna z nich to Nicole Mitchell z Artifacts Trio, duże wyzwanie dla niej jako kompozytorki. To artystka znana w świecie improwizacji i awangardy, ale dopiero w ostatnich latach zasłużenie uznana międzynarodowo. Vincent Courtois — zaglądamy po raz kolejny na scenę francuską, bo wydaje mi się ona bardzo ciekawa — wystąpi wspólnie z Lutosławski Quartet. To będzie wieczór poświęcony przeróżnym odsłonom Courtois — od solowego grania, przez kwartet, kwartet plus wiolonczelę po kwartet i trio jazzowe. Nie zapominam o polskich artystach. W premierze swojej płyty wystąpi Piotr Damasiewicz, co bardzo mnie cieszy, bo miał kilka lat przerwy, jeśli chodzi o występy na Jazztopadzie. A także Danilo Pérez z projektem Global Messengers i premierowym utworem. To myślę, ważny projekt dla Danilo jako ambasadora jazzu, łączenia kultur, walki z rasizmem i wykluczeniem. Melting Pot także można uznać za premierę, bo artyści spotykają się ze sobą po raz pierwszy. Będzie także Grzegorz Tarwid w solowym recitalu. Po raz pierwszy też będzie na festiwalu Dzień Medytacji — dzień bardzo adekwatny do tego, jak program został w tym roku ułożony. Bo pierwszy weekend będzie bardzo dynamiczny — z jednej strony mamy duży skład z Charlesem Lloydem, później Shabaka i The Comet Is Coming, taki, powiedziałbym, hit festiwalu, bo bilety rozeszły się w kilka dni i zapotrzebowanie na tego artystę jest niewiarygodne, a na koniec Makaya McCraven — to też takie bardziej klubowe granie. I po tym intensywnym weekendzie warto się będzie wyciszyć przed dalszą częścią festiwalu. Stąd też Ned Rothenberg i Sainkho Namtchylak to będzie koncert w ciemności poprzedzony ćwiczeniem medytacyjnym na matach zamiast krzeseł.

Muszę też zapytać o reprezentację wokalnego jazzu. W zeszłym roku była Esperanza Spalding na fenomenalnym koncercie i muszę zapytać gdzie jest w kontekście tegorocznego jazztopadu Cécile McLorin Salvant?

Ona była w NFM-ie na koncercie w zeszłym roku, ale nie w ramach Jazztopadu. To było ciekawe, bo przez to, że dużo jeżdżę, czasami mi się wydaje, że pewne postaci już są rozpoznawalne międzynarodowo, skoro wyprzedają wielkie sale w Stanach czy we Francji. I kiedy Cécile pojawiła się we Wrocławiu w zeszłym roku, byłem przekonany, że sala główna wyprzeda się w ciągu kilku dni, a okazało się, że zainteresowanie było niemal żadne. Ona kilka miesięcy później dostała Grammy i zaczęła się w Polsce akcja lansująca ją na objawienie jazzu. Wydaje mi się, że dlatego na pewno wróci do Wrocławia. Może niekoniecznie do Narodowego Forum Muzyki, chociaż czemu nie? Ale to był niestety jeden z tych koncertów, które były u nas zorganizowane za wcześnie. Być może lepiej byłoby rok później, gdy już dostała to Grammy. To bardzo często generuje zainteresowanie danym artystą. A to był wybitny koncert, który prosił się o to, żeby była pełna sala. Być może powróci.

Teraz zrobiło mi się trochę przykro, ale dopisuję ją do listy przegapionych koncertów z nadzieją na przyszłość, że się może jeszcze uda. Jazztopad ma swoje formy i odcienie (koncerty w mieszkaniach, Melting Pot, jam sessions w Mleczarni), ale wszystkie właściwie mieszczą się w spektrum stricte muzycznym. Nie ma pokusy, pomysłu, żeby Jazztopad stał się bardziej interdyscyplinarny? Jak się patrzy na festiwale dookoła, to one wszystkie starają się funkcjonować na płaszczyznach różnych sztuk.

Są takie pokusy. Na pewno takim projektem, który wprowadzał to na Jazztopad był właśnie Melting Pot. To już szósta edycja. We wcześniejszych mieliśmy i tancerzy, i malarzy, i rzeźbiarzy, i poetów. To był ten element, który angażował inne formy sztuki w festiwal. Chodzi mi po głowie, żeby więcej na Jazztopadzie było tańca współczesnego i myślę, że to prędzej czy później nastąpi. Ale to też kwestia tego, że programowanie festiwalu zajmuje mniej więcej około dwóch lat i jest tak wiele znakomitych muzycznych projektów, a tak mało czasu i miejsca w programie, że to jest często bardzo trudny wybór. Mam z tyłu głowy projekty taneczne i teatralne i myślę, że nadejdzie w końcu na nie odpowiednia pora.

Bardzo dużo pomysłów podczas minionych edycji Jazztopadu udało się zrealizować, kolejne są w realizacji, ale czy jest ktoś taki, kogo przez te lata nie udało się tutaj do Wrocławia na festiwal ściągnąć? Jakieś marzenie na kolejne edycje?

Jednym z takich artystów, których zawsze chciałem zaprosić, a wiem, że teraz to już się nie uda, jest Keith Jarrett. To sytuacja, która nadal chodzi mi po głowie, choć wiem, że on już w zasadzie nie koncertuje. Byłem bardzo blisko, by pojawił się we Wrocławiu, ale to się nie udało i bardzo żałuję. Postacią, która była już w programie, a nie wystąpiła, a później odeszła od nas, był Ornette Coleman. To strasznie smutna sytuacja, bo on właściwie prawie był już w samolocie, ale nie wyleciał z Nowego Jorku. To miał być wtedy jedyny europejski koncert i realizacja mojego wieloletniego marzenia. Jeśli chodzi o artystów z mojej listy marzeń, którzy jeszcze koncertują, a nie udało się ich zaprosić, to chyba nikogo takiego nie ma, powiem szczerze. Z listy legend jazzowych, którą zrobiłem sobie dziesięć lat temu, byli u nas Sonny Rollins, Pharoah Sanders, Wayne Shorter wielokrotnie, Herbie Hancock. Z z młodszych Esperanza Spalding, którą wreszcie udało się zaprosić po chyba pięciu latach rozmów. W zeszłym roku był Chick Corea. Ale od kiedy pojawili się u nas Herbie i Chick, zastanawiam się — to wszystko jest piękne, ale to nie jest festiwal, na którym mi zależy. Nie chcę, żeby to był festiwal przewidywalnych wielkich jazzowych nazwisk, które są dla wszystkich wielkim magnesem, ale trochę nie wnoszą na festiwal niczego nowego. Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale wydaje mi się, że festiwal powinien być taką platformą do tego, by odkrywać coś nowego i próbować zderzyć samego siebie z czymś nowym. A w przypadku takich legend, to wspaniałe, że wciąż możemy je oglądać, ale niewiele po tym pozostaje. Chociażby po koncercie Herbiego Hancocka — to było bardzo przyjemne, wielkie przeżycie poznać go osobiście i spędzić z nim trochę czasu, ale dla mnie w zeszłym roku o wiele większym doświadczeniem duchowym był koncert Amira Elsaffara. Ci najwięksi artyści tak dużo wszędzie koncertują, że trochę to się gryzie z moją koncepcją festiwalu.

„Amerykanie bardzo lubią nazwę Jazztopad, kojarzy im się z wyrzutnią rakiet, padem, którym wylatuje się w kosmos”

Teraz w takim razie zapytam o coś nowego, bo zbliża się koniec roku, czas wszelkich podsumowań. Co Cię najbardziej ujęło w muzyce w ciągu mijającego roku, niekoniecznie jazzowego?

To jest trudne pytanie, bo mam ogromny problem z zapamiętywaniem nazwisk, nazw zespołów. To jest jakiś koszmar! W mojej pracy to jest przekleństwo. Czasami zapominam nazwisk artystów, którzy się pojawiają na Jazztopadzie, to jest straszne! Poza tym nie jestem w stanie zidentyfikować, czy to było w tym roku, czy w ubiegłym, ale znakomitą płytę nagrała Neneh Cherry — Broken Politics — bardzo często do tej płyty wracam. Uwielbiam Andersona .Paaka i trochę nawiązując do niego i tego pokolenia artystów, którzy są mocno zakorzenieni w hip-hopie, innym artystą, którego słucham od lat, a teraz po raz pierwszy pojawi się na festiwalu, jest Makaya McCraven, którego bardzo lubię i jego płyta In the Moment z 2015 roku jest genialna. Bardzo polecam ją tym, którzy właściwie nie słuchają jazzu i nie do końca rozumieją, o co w nim chodzi. Makaya zresztą opowiadał w wywiadach, że jego inspiracjami muzycznymi są m.in. Busta Rhymes, Dr. Dre czy Kendrick Lamar. To jest to środowisko, ta publiczność, która bardzo często przychodzi na koncerty McCravena, ale wydaje mi się, że tak jak Cécile McLorin Salvant trochę jest jednak za wcześnie u nas. Wydawało mi się, że bilety znikną tak, jak na The Comet Is Coming, a cały czas są dostępne, co jest dla mnie trochę szokujące, bo ta muzyka jest bardzo groove’owa, bardzo przystępna, bardzo klubowa, znakomita! To jest jeden z tych artystów, których bardzo lubię, ale dopiero, gdy zobaczyłem go na żywo, nabrałem stuprocentowego przekonania, by zaprosić go na festiwal. Słyszałem go w styczniu w Nowym Jorku i ten koncert kompletnie mnie rozbroił swoją energią. Dlatego u nas ten koncert będzie na stojąco. Polecam go szczególnie tym, którzy lubią hip-hop i R&B i niekoniecznie uważają, że lubią jazz, bo to nie jest taki wąsko definiowany jazz jazz. Kolejnym artystą, którego bardzo dużo słucham i uważam, że nagrał jedną z najlepszych płyt w tym roku, jest James Brandon Lewis. To saksofonista, który wydał płytę w kwintecie i postać która na pewno pojawi się w przyszłości we Wrocławiu. Już mogę to powiedzieć ze stuprocentową pewnością (śmiech), nie zdradzając oczywiście programu festiwalu. On pojawił się już na Jazztopadzie, ale w Nowym Jorku. Bo pod koniec września odbyła się już piąta edycja festiwalu w Nowym Jorku, której był gościem. Tak że już z festiwalem jest połączony, już wie, czego może się spodziewać tutaj. To też muzyka, którą bardzo trudno zdefiniować. Tak samo jak z Shabaką. Szczególnie z projektem The Comet Is Coming.

Jeszcze zapytam o tę edycję nowojorską. Skoro festiwal był tam we wrześniu, to czy w Nowym Jorku nadal nazywa się Jazztopad?

(śmiech) Tak, nadal nazywa się Jazztopad, bo okazuje się, że Amerykanie bardzo tę nazwę lubią. Ona im się bardzo podoba. Nie wiedzą kompletnie, o co chodzi, ale kojarzy im się z taką wyrzutnią rakiet. Z takim padem, do którego się wsiada i wylatuje się gdzieś w kosmos. To mi się bardzo spodobało, więc stwierdziliśmy, że nie zmieniamy tej nazwy. Promujemy festiwal, który jest w Polsce z jego polską nazwą i to jest w sumie fajne. Nikt nie musi wiedzieć, co ta nazwa znaczy. Tegoroczna piąta edycja nowojorska była chyba najbardziej udana, bo sale były pełne, co nawet dla mnie było zaskoczeniem. Nowy Jork jest bardzo trudnym miastem, żeby się z nim zmierzyć i zorganizować cokolwiek. To miasto, w którym codziennie jest sto koncertów jazzowych, czyli w zasadzie codziennie jest kilka festiwali jazzowych. Przebicie się do publiczności z festiwalem promującym polskich artystów, którzy są kompletnie nieznani w Stanach, jest trochę karkołomne. W tym roku w Atrium, to sala w Lincoln Center, mieliśmy totalny tłum, była 45-minutowa kolejka na ulicy. Po raz kolejny byliśmy w Dizzy’s, znów zorganizowaliśmy koncerty w mieszkaniach — to przeniesienie tych pomysłów wrocławskich do Nowego Jorku, co się zresztą znakomicie udało. Mam nadzieję, że ten projekt będzie kontynuowany, choć nie jest to proste, bo organizowanie czegokolwiek w Stanach i zapraszanie tam polskich artystów jest niewiarygodnie kosztownym przedsięwzięciem. W zasadzie jesteśmy jednym festiwalem jazzowym, który ma swoją edycję w Nowym Jorku. Można by się raczej spodziewać sytuacji odwrotnej, że jakiś bardzo znany festiwal z Nowego Jorku będzie miał swoją edycję w Polsce. To jest często dla ludzi szokujące. Nam jednak głównie chodzi o promowanie polskich artystów, trzymamy się tego i tak to mniej więcej wygląda.

Brzmi to wszystko kosmicznie. W takim razie tego życzę, żeby Jazztopad był taką wytwórnią dobrej muzyki, może nie tyle w kosmos (śmiech), co do publiczności polskiej i nowojorskiej. Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

Bardzo dziękuję i zapraszam na festiwal.

Program tegorocznej edycji Jazztopadu i bilety na oficjalnej stronie Narodowego Forum Muzyki.

Całej rozmowy można też posłuchać poniżej:

Kendrick Lamar, Common, Snoop Dogg i Flying Lotus na nowej płycie Herbiego Hancocka

Nowa płyta Herbiego Hancocka zbliża się wielkimi krokami. Nie ma jeszcze tytułu i ustalonej daty premiery, ale przynajmniej wiemy już kto będzie udzielał się gościnnie. Na mikrofonach usłyszymy Kendricka Lamara, Snoop Dogga i Commona, ale wiadomo też, że na krążku pojawią się Flying Lotus i Kamasi Washington. W wywiadzie dla San Diego Union-Tribune Herbie powiedział:

Nie mam tak dużo deadline’ów jak wiele lat temu, kiedy należałem do jednej z dużych wytwórni. Teraz mam swój label, prowadzę umowy i sam ustalam terminy, ale (…) powodem, dla którego się śmieję jest to, że to właśnie deadline’y wymuszają na mnie wymyślanie czegoś nowego, powodują, że robię rzeczy, których normalnie bym nie zrobił.

Odniósł się też do współpracy z młodymi twórcami:

Bardzo dużo się uczę od młodych ludzi, z którymi pracuję. Nigdy nie chcę przestać się uczyć. I nawet nie myślę tak: ‚Zrobię tą płytę, wypuszczę ją, wypromuję, zagram parę koncertów, a potem, w którymś momencie, zacznę pracę nad nowym albumem’. Dzisiaj możesz wypuścić dwa kawałki, potem jeszcze coś innego, co jest połączone z tymi dwoma numerami, więc to zależy od artysty, gdzie postawi granice. To jest nowy czas.

Producentem materiału jest Terrace Martin. Nie muszę chyba pisać, że już nie możemy się już doczekać. Ostatnim krążkiem Herbiego Hancocka było wydane w 2010 roku The Imagine Project.

14. edycja Jazztopadu już od jutra we wrocławskim NFM

Od 17 do 26 listopada potrwa we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki 14. edycja Jazztopadu — jednego z najciekawszych festiwali jazzowych w Polsce. Jak zapewniają organizatorzy tegoroczny Jazztopad będzie obfitować w ważne premiery i występy znakomitych artystów — zarówno młodych, jak i już od dawna cenionych. I rzeczywiście program wygląda niesamowicie okazale.

W informacji prasowej pióra Piotra Turkiewicza czytamy: „festiwal rozpocznie się od premiery płyty Macieja Obary, który jako trzeci artysta w historii polskiego jazzu został zaproszony do współpracy przez samego Manfreda Eichera z ECM (do tej pory tego zaszczytu dostąpili tylko Tomasz Stańko i zespół Marcin Wasilewski Trio). (… ) Tego samego dnia swoje prawykonanie będzie miała kompozycja Terence’a Blancharda, inspirowana twórczością Herbiego Hancocka, który wystąpi na finał festiwalu. Utwór Terence’a Blancharda został zamówiony wspólnie przez festiwal Jazztopad, Los Angeles Philharmonic i London Jazz Festival.

Pierwszy weekend festiwalu przyniesie kolejną premierę: utwór Vijaya Iyera napisany dla Lutosławski Quartet, a także koncert zespołu, który jest jednym z ważniejszych odkryć ostatnich miesięcy – Shabaka and the Ancestors. (…) Tegoroczna edycja po raz kolejny zaprezentuje muzyczne odkrycia w ramach kontynuacji projektu Melting Pot Made in Wrocław – w koncercie udział wezmą francuski zespół Watchdog i wrocławscy improwizatorzy.

Jeden dzień będzie poświęcony składom polsko-skandynawskim. Wielu świetnych polskich jazzmanów wyjechało kilka lat temu na studia do Danii i podczas kilku lat tam spędzonych stworzyło znakomite składy, które zagrają w NFM. W ramach współpracy Jazztopadu z Vancouver International Jazz Festival zaprezentuje się kolektyw Pugs & Crows, a kolejna premierowa kompozycja zabrzmi podczas koncertu duetu Kris Davis i Benoît Delbecqa. Po raz pierwszy w Polsce wystąpi kwartet wybitnej wiolonczelistki z Chicago Tomeki Reid. W składzie tego zespołu występuje m.in. jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci sceny nowojorskiej — gitarzystka Mary Halverson. Zajrzymy także do Bułgarii, w której zdecydowanie najciekawszym wykonawcą sceny etnoimprowizowanej jest obecnie Theodosii Spassov, który wystąpi ze swoim recitalem.

Gwiazdami festiwalu będą Charles Lloyd, który powróci do Wrocławia z kolejną ważną premierą, tym razem z udziałem zespołów Narodowego Forum Muzyki, oraz Herbie Hancock, który zagra dla nas po raz pierwszy”.

Pełen program i bilety na stronie internetowej Narodowego Forum Muzyki.

Niesamowity występ Arethy Franklin podczas Międzynarodowego Dnia Jazzu

aretha

Barack Obama od początku swojej prezydentury wspierał czarnych artystów i ich muzykę, nie tylko podczas różnych wydarzeń artystycznych, ale również w trakcie wypowiedzi. Dzięki temu zyskał duże uznanie w świecie muzycznym. Tym razem nie było inaczej, bo podczas piątego Międzynarodowego Dnia Jazzu wystąpiły same gwiazdy muzyki soul, R&B i jazz, między innymi: Robert Glasper, Herbie Hancock, Dee Dee Bridgewater, Jamie Cullum, Al Jarreau, Diana Krall, Dianne Reeves, Sting, Marcus Miller, Esperanza Spalding, czy Trombone Shorty. Imprezę w Białym Domu poprowadził Morgan Freeman, a całe show skradła królowa soulu Aretha Franklin. Na wstępie wykonała klasyk, kawałek Leona Russella, śpiewany także przez Whitney Houston na płycie I Look to You — „A Song For You”. Jednak największe zaskoczenie wywołała pojawiając się na scenie przy akompaniamencie nut Herbiego Hancocka i oddając hołd zmarłemu niedawno Prince’owi w utworze „Purple Rain”. Nie mogło skończyć się inaczej, jak tylko owacją na stojąco. Czekam z utęsknieniem na nowy materiał od Arethy, coś innego niż przeinterpretowane kowery innych artystów. Tymczasem całe wydarzenie, które stało na bardzo wysokim poziomie, możecie obejrzeć i posłuchać poniżej.

Herbie Hancock pracuje nad nowym krążkiem z Flying Lotusem, Thundercatem i Pharrellem

herb

Herbie Hancock, niewątpliwy gigant amerykańskiego jazzu, który zawsze lubił podejmować muzyczne wyzwania pracuje nad nową płytą. I to nie z byle kim — z Flying Lotusem i Thundercatem, których w tym miejscu możemy już bez wątpienia ochrzcić nowymi Soulquarians. Pianista w rozmowie z Billboardem przyznał, że ma świadomość „kształtującej się ostatnio undergroundowej sceny częściowo związanej z jazzem czy też tworzącej nową jazzową formę”. My też mamy tego świadomość i tym bardziej z podekscytowaniem czekamy na rezultaty zapowiedzianej kolaboracji.

W stawce znalazł się także Pharrell, ale to akurat nie jest elektryzująca część wiadomości, zwłaszcza że Hancock miał w swojej karierze wiele (głównie nieudanych) flirtów z mainstreamem. By nie szukać zbyt daleko — na tę chwilę ostatnim krążkiem w dyskografii Hancocka jest The Imagine Project z 2010 roku, jeden z najbardziej bezkształtnych i wtórnych albumów w historii jazzu. Najwyższy czas zatrzeć złe wrażenie.

Ne-Yo i przyjaciele wspierają kampanię Obamy utworem „Forward”

W dniu wczorajszym „muzyczna” kampania na rzecz Obamy została wzbogacona przez nowy utwór „Forward” w wykonaniu Ne-Yo, któremu towarzyszą legenda Herbie Hancock, Johnny Rzezniki z Goo Goo Dolls, Delta Rae oraz Natasha Bedingfield. Biało-czarny teledysk rozpoczyna się od ujęcia Prezydenta, w tle wypowiadającego słowa I have never been more hopeful about America. Przekaz jest jasny i prosty: zagłosujmy na Obamę i pójdźmy naprzód, tak jak zjednoczeni idą dziesiątki obywateli (w różnym wieku i różnego pochodzenia) w klipie. Nie wypowiadając się za lub przeciw programowi Prezydenta zapytam: da się (zrobić przyjemny i ambitniejszy niż nasze lokalne utwór kampanijny)? Da się! Krajowym kandydatom zalecam wzięcie przykładu zza Oceanu przy okazji kolejnych wyborów i zatroszczenie się o muzyczną stronę – niektórych być może przekona to do podniesienia frekwencji.

Urodzinowy mix dla Herbie Hancocka

Herbie Hancock, obchodzący wczoraj 72 urodziny to jeden z najważniejszych żyjących muzyków na świecie. Mistrz instrumentów klawiszowych oraz jeden z najbardziej pracowitych(zasięg jego kolaboracji, imponujące przygody z wszelakimi przedstawicielami gatunków muzycznych) i szanowanych (jego koncerty wciąż wzbudzają spore zainteresowanie, Polska nie jest wyjątkiem) artystów. Bogaty życiorys muzyka zasługuje na poświęcenie co najmniej kilkunastu stron tekstu, kilku godzin opowieści i rozmów oraz kilkunastu (więcej…)

JukeBox #5: Ramsey Lewis

ramsey

Ramsey Lewis z jazzem raczej mi się nigdy nie kojarzył. Po raz pierwszy usłyszałem go na jakiejś funkowej składance (której tytułu w tej chwili nie pamiętam) i od tamtej pory głównie z takimi brzmieniami go kojarzyłem. Oczywiście jego wcześniejsze dokonania sprawdziłem i niestety w ogóle nic z nich nie zapamiętałem. Jako pianista jazzowy całkowicie nie przypadł mi do gustu. Za to sprawdził się bardzo dobrze w stylistyce funk/soul/blues. Ramsey, tak jak większość pianistów jazzowych zaczynających swoją karierę w latach 50’tych, został oczarowany rodzącą się sceną fusion w latach 70’tych. Oczywiście efektem tego było przejście z fortepianu na fender rhodes’a/wurlitzer’a. Jego utowry z tamtego okresu nie były tak „otwarte” i nasiąknięte „wolną” improwizacją, jak nagrania Miles’a Davis’a, Herbie’go Hancock’a czy Chick’a Corei. Bardziej skupił się na funku, groove’ie i prostych riffach. I wyszło mu to dobrze. Dzisiaj dwa tracki do odsłuchu: „Slippin Into Darkness” i „Do What You Wanna”.

(więcej…)

JukeBox #2: Herbie Hancock „Lite Me Up”

herbie

Nie ulega wątpliwościom, że Herbie Hancock jest jeden z największych pianistów jazzowych.

(więcej…)

Krok w tył: Guru & Angie „Keep Your Worries” !

Witam. To jest kolejny odcinek cyklu ,,Krok w tył”, który służy cofaniu się w czasie oraz szeroko pojętej konserwacji pamięci. W ostatnich częściach naszego skromnego … ekhm, ekhm … programu zajmowaliśmy osobą Angie Stone oraz jej twórczością. Tym razem nie będzie inaczej. Tak wręcz musi być, bowiem już za mniej niż 20 dni (!) Angie wraz ze swoim zespołem przybędzie do naszego kraju, aby zagrać 2 koncerty przed polską publicznością. A ja nadal nie wiem kto z was wybiera się do W-wy i Zabrza ! Zresztą, nawet nie wiem, czy jesteście po tamtej stronie … W każdym razie, zachęcając was do ujawnienia siebie i swojego uczestnictwa w imprezie, wklejam tu klip do kawałka Keep Your Worries, który swego czasu promował kolejne wydawnictwo z serii Jazzmatazz firmowane przez Guru. Jak dobrze pamiętamy, obok Angie na Guru’s Jazzmatazz Streetsoul pojawili się także m.in. Erykah Badu, Bilal, Amel Larrieux, o której nie wiadomo czemu nigdy nie piszemy, Craig David, The Roots oraz Herbie Hancock. Legendarny Herbie dołączył także do AngieGuru w trakcie tego występu, który zobaczycie, jeśli … (więcej…)