Gospel nie jest gatunkiem muzycznym. Gospel nie jest obrazem falujących kiecek na śpiewakach kościelnego chóru. Gospel nie jest zakonnicą w przebraniu. Gospel jest początkiem. Na okoliczność Soulbowlowego tygodnia gospel przygotowaliśmy playlistę, która, mamy nadzieję, zadowoli zarówno tych, którzy już gospel słuchają i lubią, jak i tych, którzy dopiero chcą tę muzykę zgłębić.
„I Smile”
Kirk Franklin
(2011)
Ponoć wszystko czego dotknie się Kirk Franklin zamienia się w hit. Dużo w tym prawdy, wystarczy spojrzeć choćby na utwór „I Smile”, który opanował stacje radiowe, playlisty słuchaczy oraz warsztaty gospel np. w Polsce. Trudno ocenić czy za sukcesem tego kawałka stoi kompozycja, aranżacja, warstwa wokalna, czy też tekstowa. Jedno jest pewne – na każdej płaszczyźnie dzieje się uśmiech, radość i zaprzeczenie wszechpanującej beznadziei, co jest chyba wystarczającym powodem do tak ciepłego przyjęcia przez fanów.
„Shackles”
Mary Mary
(2000)
Numer, który w jakimś stopniu podzielił środowisko entuzjastów muzyki gospel, będący swego czasu jednym z najchętniej granych singli w każdej możliwej stacji radiowej. Ciekawostką jest, że ten debiutancki singiel Mary Mary był ukochanym numerem nieodżałowanej Left Eye i warto dodać, że duet zaśpiewał go na pogrzebie raperki.
„Alright”
Doobie Powell
(2011)
Doobie Powell nie potrzebuje biegać po scenie jak na lidera zespołu i dyrygenta chóru gospel przystało. Jemu wystarczą klawisze i krzesło, oraz prosty wokal, bez zbędnych ozdobników i emocji, aby zaprowadzić iście gospelową atmosferę. Co więcej, Powell nie boi się łączyć muzyki gospel z elementami jazzowymi, dzięki czemu produkt końcowy jest co najmniej unikatowy, jak np. utwór „Alright”. Dobra nowina i dobra muzyka, czy można chcieć więcej?
„Fragile Heart”
Yolanda Adams
(1999)
Jedna z najważniejszych artystek gospel, która zręcznie balansuje na granicy uduchowionego brzmienia i świeckich rytmów wpadających w ucho. W pochodzącym z przełomowego dla Yolanda Adams albumu Mountain High… Valley Low utworze „Fragile Heart”, religijne treści i przejmujący wokal artystki zapakowane zostały w przyjazną dla stacji radiowych melodię, a dzięki zatrudnionym przy produkcji beatmakerom, kawałek zyskał również klimat R&B. Chwyta za serce.
„If He Did It Before… Same God”
Tye Tribbett
(2013)
Tye Tribbett jest trochę piosenkarzem, trochę bandleaderem, trochę muzycznym kaznodzieją, a trochę raperem. Dzięki tej wielokrotnej funkcji z niezwykłą lekkością przychodzi mu mieszanie prawdziwego gospel z rockiem i trapem, co z powodzeniem wykorzystał na swoim ostatnim krążku Greater Than z 2013 roku, który przed trzema laty zasłużenie zdobył statuetkę Grammy dla najlepszego albumu gospel, podczas gdy pochodzące z niego inspirujące „If He Did It Before… Same God” zgarnęło laur dla najlepszego utworu gospel. Panie, Panowie, Tye Tribbett!
„I Need You Now”
Smokie Norful
(2002)
Są tacy artyści, którzy mogą z nami zrobić co zechcą. Potrafią doprowadzić do euforii, głębokiego zadumania lub też obudzić w nas uczucia, które dawno temu schowaliśmy przed sobą i światem. Do tego zacnego grona zdecydowanie należy Smokie Norful i jego głos wdzierający się do serca słuchacza siejąc tam spustoszenie i oczyszczenie jednocześnie. Artysta opanował sztukę operowania ozdobnikami niemalże do perfekcji. I choć często zbyt duża ilość wokalnych wygibasów jest dla słuchacza męcząca, to w przypadku Smokiego sytuacja ma się zgoła inaczej, ponieważ każdy ozdobnik jest spójny z wyrażaną emocją i interpretacją piosenki, jak np. w „I Need You Now”.
„Moving Forward”
Israel Houghton
(2009)
Muzyka gospel jak żaden inny gatunek ma w swoich zasobach piosenki na każdą okazję. Niezależnie czy przechodzisz przez depresję, nawrócenie, zakochanie, rozstanie, wygraną w totka, utratę pracy czy życiową hossę, zawsze znajdzie się utwór gospel, który będzie idealnie pasować do zaistniałych okoliczności przyrody. „Moving Forward” w wykonaniu Izraela Houghtona zdecydowanie poleca się na zmiany, nowe etapy, odcięcie się od tego co było, a wszystko w towarzystwie wspaniałej harmonii i aranżacji, oraz wokali, który przyprawiają o gęsią skórkę.
„One Voice”
Brandy
(1998)
Ojciec Brandy był silnie związany z gospel, a swoją miłość do tej muzyki, zaszczepił oczywiście w córce. Efektem tego były liczne występy małej Norwood w chórach, gdzie zaczynała swoją karierę. Po latach powróciła do tego gatunku na płycie Never Say Never , śpiewając podniosłą balladę „One Voice”.
„God’s Grace”
Trin-I-Tee 5:7
(2011)
Muzyka gospel często kojarzona jest z wielkim chórem, akcentami na „i” oraz brzmieniem organów Hammonda, co jest oczywiście słusznym skojarzeniem, ale nie zawsze trafnym. Przykładem jest np. utwór „God’s Grace” w wykonaniu Trin-I-Tee 5:7, który równie dobrze mógłby się znaleźć na playliście r&b lat 90. Jeśli zatem za czasów młodości ściany Waszego pokoju były okupowane przez plakaty TLC i Destiny’s Child to ten kawałek zdecydowanie przypadnie Wam do gustu. Smutna wiadomość jest taka, że dziewczyny nie śpiewają już razem, a dobra, że możecie śledzić ich solowe kariery.
„Lord of the Harvest”
Fred Hammond
(2002)
Jeśli jesteście fanami basowych brzmień, kawałków bogatych w slap i rytmicznych zawijasów, zapewniamy, że Fred Hammond zagości na Waszej playliście na stałe. Charyzmatyczny wokalista, kompozytor oraz, co istotne, basista, stał się jedną ze współczesnych ikon muzyki gospel, a hity takie jak „Lord of the Harvest” opanowały listy przebojów i głośniki gospelowych maniaków. Pozostaje tylko dodać, że Fred Hammond to chodzący symbol groove’u, i niech muzyka sama mówi za siebie!
„Gotta Have You”
Jonathan McReynolds
(2015)
Jeśli szukacie uduchowionego R&B w starym stylu, ale przepełnionego duchem młodości, wiary i nadziei, to muzyka Jonathan McReynolds, Christ Rep. może być odpowiedzią na wasze wołanie. Piosenkarz buduje swoje piosenki na rhythm&bluesowych i neo-soulowych wzorcach, przekazem odnosząc się bezpośrednio do gospelowych tradycji. „Gotta Have You”, jeden z singli pochodzących z jego ostatniej płyty Life Music: Stage Two współtworzył i wyprodukował zresztą PJ Morton, który sam jest synem uznanego pastora.
„Earth Song”
Michael Jackson
(1995)
>Król Popu przez wielu swoich fanów nazywany jest także Królem Muzyki, ponieważ oprócz soulu, R&B i popu potrafił także nagrywać przykładowo hity rockowe, hip-hopowe, a nawet ma na swoim koncie przebój gospelowy. To „Earth Song”, nawołujące do ochrony naszej planety. Utwór został w całości napisany i skomponowany przez Michaela, a chór, który naturalnie możemy usłyszeć w tym numerze, to grupa pod przewodnictwem Andraé Croucha (niestety zmarłego na początku 2015 roku). Co ciekawe, to ten sam chór, z którym Jackson nagrał „Man in the Mirror”!
„Happy”
C2C feat. Derek Martin
(2012)
„Happy” to utwór, w którym 20syl w całości daje upust swoim gospelowym inspiracjom. Wcześniej w ramach Hocus Pocus dawały one o sobie znać w postaci sampli chórków gospelowych w jego bitach, natomiast tutaj uwidaczniają się w całości. Gospel kojarzy się raczej z radością i wydaje mi się, że ten numer idealnie oddaje jego charakter. Uzupełnia go zresztą świetny klip. „Happy” przywodzi na myśl te wszystkie msze w afroamerykańskich kościołach, jakie widzimy w amerykańskich komediach — pastor wygłasza kazanie, po czym chór zaczyna śpiewać swoje, wszyscy wstają z ławek i rozpoczyna się jedna wielka zabawa ku chwale Pana.
Nie wybieramy się dzisiaj co prawda w tournee po okolicy, by dręczyć niczemu winnych ludzi prośbami o cukierki, ale myślę, że nie pogardzimy seansem jakiegoś prawdziwie upiornego filmu. By jednak wcześniej wprawić się w nastrój, przygotowaliśmy dla was odpowiednio upiorną selekcję muzyczną. Dziesięciu przedstawionych halloweenowych hajlajtów wraz z dodatkową upiorną trzydziestką możecie posłuchać na plejliście poniżej.
10.
„Saw It Coming”
G-Eazy feat. Jeremih
RCA
„Ghostbusters” Raya Parkera Jra nie da się niczym zastąpić, więc nazywanie „Saw It Coming” promującego tegoroczny remake Pogromców duchów następcą legendarnego motywu byłoby srogim nadużyciem. Nie zmienia to jednak faktu, że „Saw It Coming” to kawałek solidnego radiowego popu z obłędnym refrenem Jeremiha mocno nawiązującym do R&B w stylu późnego Michaela Jacksona. Na pytanie „Who you gonna call?” G-Eazy i Jermih odpowiadają „I bet you never saw it coming” — i rzeczywiście mają rację.
9.
„The Boogie Monster”
Gnarls Barkley
Downtown
Aloe Blacc ma dolara w kieszeni, a Cee Lo Green — potwora w szafie, przynajmniej jeśli wierzyć deklaracjom z refrenów ich piosenek. Danger Mouse od zawsze lubował się w serwowaniu mrocznych motywów w gęstych aranżach — z jednej strony mocno osadzonych na hip-hopowych fundamentach, z drugiej zaś bezsprzecznie czerpiących z upiornego twistu lat 60. Jednym z kulminacyjnych momentów tego chwytliwego stylu był wydany w 2006 roku krążek St. Elsewhere , na którym wespół z Cee Lo z retrosoulu i oldschoolowego funku wyczarowali prawdziwie diaboliczne muzyczne przedstawienie.
8.
„Clint Eastwood”
Gorillaz feat. Del the Funky Homosapien
Parlophone
Czy tylko ja nigdy nie wierzyłem Damonowi Albarnowi śpiewającemu w „Clint Eastwood” apatycznym głosem, że jest szczęśliwy i ma torbę pełną promieni słonecznych? Moją niepewność potęgował przeraźliwy syntezatorowy motyw wybijający się raz po raz ponad klasyczny triphopowy bit. Sytuacji nie poprawiał też Del the Funky Homosapien, który charyzmatycznymi (czyt. demonicznymi w nieco kreskówkowy sposób) zwrotkami doskonale dopełnia hipnotyczny refren Albarna.
7.
„Puk puk”
Nosowska
PolyGram
Jeśli sądziliście, że w polskiej muzyce nie mieliśmy swoich własnych upiornych momentów, to najwyższy czas zweryfikować ten pogląd. Tytułowy utwór z wydanego przed 20-ma laty triphopowego debiutu Kasi Nosowskiej mógłby służyć za model, jak zręcznie budować grozę w muzyce pop. Mamy plemiennie pulsujący bit, wiatr wygwizdujący na skraju fałszu straszliwą melodię i opartą na na pomyśle z filmu Dzieco Rosemary porażającą kołysankę. Atmosfery horroru dopełniają szczere wyznania Nosowskiej, która nie ukrywa tego, że jest przerażona i nie zawaha się wciągnąć słuchacza do swego pogrążonego w mroku świata.
6.
„Bust”
OutKast feat. Killer Mike
LaFace / Artista
W dyskografii OutKast można by co prawda znaleźć kilka utworów bardziej bezpośrednio tekstowo nawiązujących do Halloween — z humorystycznie traktującym o problemach matrymonialnych najsłynniejszego wampira w historii „Dracula’s Wedding” na czele. Ze świecą szukać natomiast piosenki dorównującej „Bust” z wydanego w 2003 roku Speakerboxxx/The Love Below szeroko pojętą upiornością na poziomie aranżacji. Zanim na dobre zrywa się potworna nawałnica Big Boi ostrzega, że siódma pieczęć właśnie została zerwana, a duchy i gobliny błądzą wolno po Ziemi. Część z nich zaangażował zresztą najpewniej do majakowego chóru przyprawiającego żywych o dreszcze przez cały burzliwy przebieg utworu.
5.
„I Put a Spell on You”
Screamin’ Jay Hawkins
Okeh
VooDoo D’Angelo może i czarowało słuchaczy, ale z prawdziwym voodoo miało niewątpliwie niewiele wspólnego. W tym kontekście dużo większą moc mają zaklęcia rzucane przez Jaya Hawkinsa w klasycznym „I Put a Spell on You”, które doczekało się bezliku coverów i do dziś pozostaje adekwatnym elementem zachodniej popkultury. Żadna z reinterpretacji nie dorównywała jednak ekspresją wydanemu w listopadzie 1956 roku oryginałowi. Ta niesławna bluesowa ballada zapewniła nieznanemu wcześniej szerszej publiczności Hawkinsowi nieśmiertelność i dołożyła swoje trzy grosze do naszej upiornej plejlisty.
4.
„Red Right Hand”
Nick Cave & The Bad Seeds
Także Nick Cave zbudował jeden ze swoich gotyckich przebojów na bazie upiornego twistu i złowrogo dmiącego w tle wiatru. Pierwotnie wydane w 1994 roku na płycie Let Love In „Red Right Hand” dwa lata później nie bez powodu zostało wybrane jako temat sagi filmowej Krzyk . Cave jednak nie krzyczy — jako narrator oszczędnie dozuje emocje w historii, która bierze swój tytuł z poematu łączonego niegdyś z satanizmem Johna Miltona, ale rozwija się co najmniej jak opowiadanie Stephena Kinga.
3.
„House of Balloons”/ „Glass Table Girls”
The Weeknd
XO
„House of Balloons”/”Glass Table Girls” podwójny hajlajt z debiutanckiego mikstejpu The Weeknd brzmi może bardziej jak bliskie spotkanie trzeciego stopnia z istotami pozaziemskimi, aniżeli z wesołym diabłem, ale bardzo trudno odmówić mu przepełnionego ciemną materią gęstego klimatu, kóry można by ciąć nożem. Po części dlatego, że muzyk pożyczył potwornie przebojowy refren od Siouxsie & The Banshees , ale także dzięki wkładowi własnemu — okalającym melodię mrocznym syntezatorom i zdumiewająco przestrzennej produkcji.
2.
„Oh My Darling Don’t Meow (Just Blaze Remix)”
Run the Jewels
Mass Appeal
Po zeszłorocznej premierze kociego arcydzieła nic nie będzie już takie samo. Nie duchy, wampiry czy zombie, a koty stoją za mrocznym i psychotycznym brzmieniem Meow the Jewels . Kocia paranoja jest zresztą ewidentnym lajtmotiwem hitowego „Oh My Darling Don’t Meow” w znakomitym remiksie Just Blaze’a, który dzięki zaprzęgnięciu w bit hipnotycznych kocich sampli wykreował klimat grozy niczym nieustępujący „Thrillerowi” Michaela Jacksona.
1.
„Thriller”
Michael Jackson
Epic
Nastoletnie uwielbienie klasycznego kina grozy, fascynacja nieprzeniknionymi, strasznymi, tajemniczymi historiami to punkt wyjścia do koncepcyjnego przeboju Michaela Jacksona — być może najbardziej utytułowanej okołohalloweenowej piosenki w historii muzyki popularnej. Jackson z Rodem Tempertonem zawarli w niej bowiem typową dla amerykańskich slasherów naiwność, a ejtisowe syntezatory połączone z galerią klasycznych dźwiękowych efektów — od wyjącego psa po skrzypiące drzwi — dodały do utworu odrobinę nieodzownego w tym wypadku kiczu. Całości dopełnił niezastąpiony mistrz horroru Vincent Price w roli narratora, którego głos przyprawiać może o ciarki. Panie, panowie, prawdziwy thriller!
Część I: PROLOG
Zawsze gdy myślę o Michaelu, na mojej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech. Nie dlatego, że jest w nim coś zabawnego czy z czystej szydery. Po prostu sprawia mi radość. Utwory z solowych albumów Króla Popu znam od podszewki, od pierwszych taktów, od pieluchy, na wskroś, każdą melodię, każdy rytm, każdy jęk. Bezustanne obcowanie z muzyką jednego z największych artystów estradowych wszech czasów sprawiło, że zaczęła ona płynąć w moich żyłach, bo wystarczy jeden dźwięk, nieważne czy grający daleko, czy bardzo cicho — ja i tak go usłyszę. Dlatego właśnie się uśmiecham… jest to dla mnie temat bardzo znajomy, który towarzyszy mi od 2.(!) roku życia.
W wieku lat czterech już naśladowałem układ choreograficzny z teledysku do „Smooth Criminal” albo emocjonująco wykonywałem „I Just Can’t Stop Loving You”. Nagrywałem na kasety wideo Moonwalkera , którego emitował zarówno Polsat, jak i TVP1, a także popularny koncert z Monachium z 1997 roku, który również można było kiedyś obejrzeć w Telewizji Polskiej (później prezentowałem przed rodziną wyuczone układy choreograficzne z tego występu, haha). Non stop skakałem po muzycznych kanałach z niecierpliwością oczekując jakiegoś wideoklipu mojego idola (o wyczekiwaniu „Weekendu z Michaelem Jacksonem” na MTV nie wspominając), a gdy moment ten następował, nie mogłem być bardziej szczęśliwy. Pamiętam pierwszy raz, gdy zobaczyłem klip do „You Rock My World”. Miało to miejsce latem 2001 roku, na europejskiej stacji VH1 (polska jeszcze nie istniała). Niedługo po tym okazało się, że będzie nowa płyta. Mama kupiła mi ją zaraz po wydaniu, jeszcze w październiku. Wracając jednak do teledysku z Chrisem Tuckerem — tak dużo oglądałem wówczas VH1, że zauważyłem pewną zależność, która wielokrotnie się sprawdzała. Otóż, „You Rock My World” emitowane było zazwyczaj po „Fallin” Alicii Keys, a krótsza wersja klipu codziennie rano około 7:15, gdy szykowałem się do szkoły.
Tak bardzo byłem zasłuchany w Michaelu, że do dziesiątego roku życia nie dopuszczałem do siebie myśli o możliwości słuchania innych artystów, innej muzyki, a przez pewien czas myślałem nawet, że „Give In To Me” jest nowym utworem… Blokada ta jednak zeszła, aczkolwiek gust muzyczny pozostał zakorzeniony, i jedyne gałęzie, które wyrosły z powstałego pnia to te, o których piszemy na łamach naszej, również dziesięcioletniej już, miski.
VIDEO
Część II: 40 LAT MAGII
Nie od dziś wiadomo, że w muzyce pewne schematy się powtarzają. Jedni „ściągają” od drugich, rzadko tworząc coś nowego. Wszystko zaczęło się w Nowym Orleanie, gdzie sztuka ta nabrała postaci czysto rozrywkowej, a jej twórcami byli Afroamerykanie. Poprzez blues, jazz, soul, wyklarowały się takie gatunki jak doskonale znany rock’n’roll, r&b, czy w końcu pop i rap. Ogromne znaczenie miała „British Invasion”, która dokonała się w latach 60. XX wieku. To właśnie wtedy Stonesi opanowali świat swoją, jak się okazuje, jedynie interpretacją Muddy’ego Watersa. Jimi Hendrix grał na wzór Little Richarda, a Beatlesi powielali schemat utarty przez Chucka Berry’ego. I wszyscy byli, bądź są, wielkimi artystami. Blues inspiruje rocka, rock inspiruje heavy metal, a rhythm and blues wywodzi się z bluesa, gospelu, boogie woogie i jazzu. Ciekawe, nieprawdaż? Tak samo było w przypadku Króla muzyki Pop, którego guru to James Brown i Jackie Wilson (jako performerzy), Fred Astaire i Sammy Davis Jr. (jako tancerze), Charlie Chaplin (ta sama historia życiowa), czy Mavis Staples (wokal), a to i tak tylko część tych, którzy inspirowali Króla. Z gatunków, które powstawały z innych (i powstają nadal), wytwarzały się również subkultury, ściśle powiązane z muzyką. Mamy na ten przykład punków od rocka (punk rocka), skinheadów, metalowców, hiphopowców, skate’ów, hipsterów, a dawniej byli to między innymi modsi, rockersi (tu ukłon w stronę bardzo znanej kurtki, ramoneski, spopularyzowanej przez Marlona Brando w filmie „Dziki”, a której to nazwa pochodzi od zespołu The Ramones), hipisi, bitnicy, czy teddy boys (czyli brytyjska odmiana modsów). Jak jednakże powstała Jacksonmania?
Michael Jackson to jedna z najbardziej uzdolnionych i genialnych postaci w historii muzyki rozrywkowej. To przede wszystkim innowator tańca, pionier w tworzeniu osobowości scenicznej, autor zmiany koncepcji koncertu muzycznego, prowodyr wystrzelenia w górę znaczenia „wideopromocji” poprzez teledyski, niezwykle hojny filantrop, doświadczony piosenkarz, tekściarz, a także twórca najlepiej sprzedającego się albumu wszech czasów. To jego pomysłem była zmiana taśmy do kręcenia klipów z telewizyjnej na filmową 35mm, dzięki czemu jakość obrazu była kilkunastokrotnie wyższa (podobnie zresztą jak potrzebny budżet). To jego tworami były muzyczne minifilmy kręcone przez najlepszych reżyserów oraz to jego inicjatywą było przeniesienie teledysku na scenę koncertową, a wszystko zaczęło się w małym domu przy 2300 Jackson Street w Gary, w stanie Indiana, gdzie mały Michael wychowywał się wraz z ośmiorgiem rodzeństwa…
W czerwcu 1975 roku The Jackson 5 odeszło z Motown i podpisało nowy kontrakt z wytwórnią Epic, należącą do koncernu CBS. Berry Gordy miał jednak prawa autorskie do nazwy zespołu, przez co uległa ona przekształceniu na The Jacksons. Wraz z braćmi, do Epic Records przeszedł również 17-letni Michael. Powodem zmiany wytwórni był brak swobody, którą artyści otrzymali dopiero w CBS Records. Motown nie pozwalało zbytnio na własne kompozycje, a chłopcy dorastając mieli coraz większe doświadczenie i własne wizje artystyczne. Najbardziej nie podobało się to najpopularniejszemu członkowi grupy, gdyż wielokrotnie przejawiał chęć do wprowadzania zmian w wykonywaniu utworów napisanych przez profesjonalistów zakontraktowanych przez Gordy’ego. Trafiając do nowego chlebodawcy, Jacksonowie byli już młodymi mężczyznami. I niedługo po tym, frontman grupy wydał album, który latem 2016 roku obchodzić będzie 37. urodziny.
Po sukcesie Off the Wall , MJ i Quincy Jones poszli za ciosem, tworząc najlepiej sprzedający się krążek w historii muzyki. Thriller na dzień dzisiejszy został sprzedany według oficjalnych źródeł w ponad 100 milionach egzemplarzy, a w 2015 roku pokrył się 30-krotną platyną w Stanach Zjednoczonych. To za ten album Michael otrzymał osiem statuetek Grammy podczas jednego wieczoru, ustanawiając niewątpliwy rekord. To dzięki tej płycie czarnoskóry facet zaczął być słuchany przez białych. I w końcu, to właśnie temu wydawnictwu wiele dzisiejszych artystów zawdzięcza swoje kariery. W następstwie przyszedł niezapomniany występ na 25-leciu Motown, gdzie MJ wykonał po raz pierwszy moonwalka. Później rozpędziła się karuzela teledysków, jakimi raczył nas Król Popu. To nie było byle co, o nie… pierwsza emisja każdego wideoklipu Michaela Jacksona była nie lada wydarzeniem. Czy wiedzieliście, że premiera obrazka do „Black or White” odbyła się jednocześnie w 27 państwach na świecie, z publicznością w ilości około 500 milionów (co jest do dziś największą dla wideoklipu)? W samych Stanach odbyła się jednocześnie na kilku największych wówczas stacjach telewizyjnych: MTV, BET, VH1 i Fox. W ciągu tych wszystkich lat, Michael dał niezliczoną ilość stadionowych koncertów i kilkakrotnie okrążył kulę ziemską, zatrzymując się między innymi w Polsce, gdzie zagrał koncert na warszawskim Bemowie dla 120-tysięcznej widowni! (dla porównania — na koncercie JT w Gdańsku było około 40 000 ludzi)
VIDEO
Część III: OSTATNIA DEKADA
Przy wydaniu ostatniego studyjnego krążka, który wyszedł spod ręki Michaela, a który to był nagrany nieco na siłę (Invincible ), Król Popu publicznie zaczął bojkotować swoją własną wytwórnię za brak wsparcia finansowego w promocję albumu. Wydawanie prawie wszystkich utworów z płyty w postaci singli stało się niemożliwe (i słusznie, bo połowa tracklisty to materiał do odrzutu). Sony wymagało jednak dużej liczby piosenek i wydało ich aż 16, co w porównaniu do poprzednich pozycji było srogą przesadą, koniec końców obniżającej jakość krążka. Po aferze z wytwórnią pojawił się drugi proces oraz niesławny dokument Martina Bashira i to wtedy Michael zamknął się na świat zewnętrzny. Przez jakiś czas było stosunkowo cicho, do 2006 roku, kiedy to reporter Access Hollywood odwiedził go zaszytego z will.i.am-em w domowym studio w Irlandii, nagrywającego materiał na kolejną płytę. Płytę, która nigdy się nie ukazała, a członek Black Eyed Peas zapowiedział, że nigdy nie wyda stworzonej w tamtym okresie muzyki, z szacunku do MJa.
VIDEO W latach 1999-2009 na scenie muzycznej pojawiło się lub osiągnęło spory sukces kilka osób, które w swojej twórczości czerpią od Jacksona bardzo wiele. Należą do nich między innymi: Justin Timberlake (rozpoczęcie solowej kariery i wydanie dwóch albumów, w tym
FutureSex/LoveSounds , Usher (sukces
Confessions ), Ciara, czy Chris Brown.
VIDEO VIDEO VIDEO
Część IV: EPILOG
Gdy wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku, że jest stabilnie i że niebawem Michael wyda nowy album, nagle ogłoszona zostaje konferencja prasowa w Londynie, na której Król Popu zapowiada serię koncertów w stolicy Anglii. Świat buzuje, fani szaleją, a ja jestem przekonany, że zobaczę mojego idola na żywo. Bilety rozeszły się w mig. Wszyscy oczekiwali kolejnego, emocjonującego show. Nowych utworów, nowych układów choreograficznych. To, co dostarczał Michael Jackson swoim odbiorcom, było niesamowite. Magiczne. Jego muzyka trafia do każdego, niezależnie od wieku. Muzyka ta jest wiecznie młoda, nie słychać w niej starości, nie ulega przedawnieniu. I przyszedł 25 czerwca 2009 roku… Jermaine Jackson ogłasza światu ze szpitalnego korytarza, że jego brat przestał oddychać. Na zawsze. Świat i rynek muzyczny staje w miejscu. Nasz Król, wciąż młody, odszedł. Prawdziwa legenda, sceniczny wulkan energii, perfekcjonista, który utorował drogę wielu młodym i zdolnym ludziom kochającym muzykę. Człowiek niezwykły, charyzmatyczny, piorunująco zdolny. Człowiek, który stworzył ścieżkę dźwiękową do milionów żyć na Ziemi i ten, na którego myśl uśmiecham się szeroko :)
VIDEO PS. Czy wiedzieliście, że koszt produkcji wideoklipu do „Beat It” w wysokości 150 000 dolarów Michael pokrył z własnej kieszeni? Tak samo było w przypadku „Billie Jean”, gdzie koszt ten wyniósł aż 250 000 dolarów. Ponadto, kosztorys „Thrillera” zakładał budżet 1 200 000 baksów, czyli o wiele więcej niż wytwórnia mogła wydać na jego stworzenie. John Branca, bliski przyjaciel Jacksona i jego prawnik, wpadł jednak na pomysł, aby nagrać drugi film i go sprzedać, a z zysków pokryć część kosztów produkcji teledysku. Film ten nosi tytuł „The Making of Michael Jackson’s Thriller”, został sprzedany w 2 milionach egzemplarzy kaset wideo i pokrył połowę kosztów, czyli około 600 000 dolców. Niesamowite!
VIDEO
“Scena jest jedynym miejscem, gdzie czuję się swobodnie. Nie czuję się dobrze wokół… normalnych ludzi. Ale gdy wychodzę na scenę, naprawdę otwieram się i nie mam problemów. Cokolwiek dzieje się w moim życiu, nie ma już znaczenia… Mówię do siebie: „To jest to. To jest dom. To jest dokładnie miejsce, gdzie powinienem być, gdzie Bóg chce, bym był”. Jestem nieograniczony na scenie. Jestem NAJLEPSZY. Ale poza sceną… nie jestem naprawdę… szczęśliwy”.
Michael Jackson w wywiadzie dla J.R. Taraborrellego,
grudzień 1978