Wydarzenia

PJ Morton

PJ Morton aktywistycznie

PJ Morton - Ashamed

PJ Morton - Ashamed

PJ Morton i Tobe Nwigwe przemawiają do ludzkiego sumienia

Wybaczcie podniosłość, ale „Ashamed” to utwór, który bynajmniej nie został nagrany w celu rozrywkowym, mimo lirycznej oprawy. Piosenka powstała na potrzeby zaangażowanej składanki Voices for Change, Vol. 1, wydanej przez EMPIRE, na której utwór pod tytułem „You Should Be Ashamed” wykonuje wyłącznie PJ Morton. W wersji singlowej obok PJ-a Mortona pojawia się Tobe Nwigwe, i jednym głosem odwołują się do spraw najwyższej wagi: braku empatii i wyobraźni, który to brak pogłębia konflikt na tle rasowym. Wszystko to w lakonicznym, ale niepozbawionym wdzięku, wypełnionym kontrastującą treścią (i przejmującą wizualizacją) utworze. To na treści polecamy się skupić tym razem. Ta — mimo konkretnego przesłania — brzmi bardzo uniwersalnie. PJ Morton i Tobe Nwigwe w punkt!

Odsłuch: Gospel według PJ-a Mortona

PJ Morton

PJ Morton

PJ Morton z dobrą nowiną

PJ Morton zapowiadał swój gospelowy projekt już w zeszłym roku, ale po wielu miesiącach ciszy wydawało się, że może to być jedna z tych płyt, która nigdy ostatecznie się nie zmaterializuje. Nic bardziej mylnego. Artysta wytrwale pracował nad płytą, na której jest raczej wodzirejem i reżyserem niż performerem. W każdym z 13 utworów towarzyszą mu bowiem inni wokaliści, którzy niejednokrotnie grają tutaj przysłowiowe pierwsze skrzypce. Wśród nich m.in. Kirk Franklin, Yolanda Adams, The Clerk Sisters, Smokie Norful czy Mary Mary. W trzech interludiach usłyszymy także ojca PJ-a — pastora Paula S. Mortona.

PJ Morton w rytmie reggae

Pj Morton

Pj Morton

Reggae’owy PJ Morton brzmi lepiej niż się wydaje

Lato to najbardziej uprawniony czas, by soulowi artyści flirtowali z reggae. Przed miesiącem pięknie zrobiła to Cleo Sol, a teraz w jej ślady poszedł PJ Morton. I hej! Nie wyszło to źle. „So in Love” zostało napisane przed siedmioma laty, ale nie doczekało się sensownej wersji. Nowe nagranie zostało zrealizowane z żywym instrumentarium i gościnnym udziałem gospelowców Darrela ‚MusiqCity’ Wallsa i Zacardiego Corteza. Utwór znajdzie się na kolejnym krążku Mortona Gospel According to PJ.

Niecierpliwy PJ Morton wypuszcza nowy singiel

PJ Morton

PJ Morton prezentuje nowy singiel „I Can’t Wait”

Trudno powiedzieć, co stało się z projektem gospelowego follow-upu Paula, który PJ Morton zapowiadał w zeszłym roku. Piosenkarz zdążył w przededniu kwarantanny wypuścić akustyczny krążek reinterpretujący przekrój jego dyskografii The Piano Album, a teraz zaprezentował kolejny dogłębnie soulowy numer „I Can’t Wait” utrzymany w klimacie materiału nagrywanego przez muzyka w przeciągu minionych czterech lat.

#FridayRoundup: Tame Impala, Justin Bieber, PJ Morton i inni

#FridayRoundup

Jak co tydzień w cyklu #FridayRoundup dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Nie dziwota, że w walentynki, globalne święto miłości, rzeka premier płytowych znów wylała. Nowe płyty przygotowali nie tylko Tame Impala i Justin Bieber. PJ Morton zaprezentował swój repertuar w wersji akustycznej, swój długogrający debiut wypuścił Sega Bodega, a nowe longplaye wypuścili także Tennis, Moses Boyd, The Heliocentrics, Jazzpospolita czy Nathaniel Rateliff. Ponadto na plejlistę trafili w tym tygodniu także: Niia, $uicideBoy$, Tink, LightSkinKeisha, Bill Laurance, Tim Berne’s Snakeoil, A Boogie With da Hoodie, Eric Bellinger, Chasity London, Fetty Wap i Lil B. Sami widzicie, że wylała!


The Slow Rush

Tame Impala

Modular / Island

Tame Impala właśnie wypuścili czwarty, wyczekiwany przez fanów album. Następca Currents nosi tytuł The Slow Rush i znalazły się na nim między innymi „Lost In Yesterday” czy „Borderline”. Najnowszy materiał Kevina Parkera i spółki to kolejna podróż przez psychodelię, rockowe riffy i syntetyzatory. Tym razem oczywistych punktów zaczepienia jest jakby mniej. Na płycie, może poza „Borderline”, trudno od razu wyłapać równie przebojowe kawałki co „The Less I Know The Better” czy „Let It Happen”. Nie jest to jednak wada albumu, The Slow Rush wciąga —- jeden utwór zlewa się z kolejnym. Czuć, że nad wszystkim czuwał Parker —- muzyczny perfekcjonista, który skrupulatnie nadzorował proces powstawania płyty. Tytułowy „powolny pośpiech” idealnie odzwierciedla uczucie, które może towarzyszyć przy słuchaniu płyty. Przez ostatnie lata muzycy przyzwyczaili nas do minimalizmu, dlatego przy odsłuchu dwunastu kawałków, które trwają w sumie prawie godzinę, naprawdę można się zgubić. — Polazofia


Changes

Justin Bieber

Def Jam / UMG

Justin Bieber wraz z kolejną dekadą rozpoczął nowy etap w swoim życiu. Następca wydanego w 2015 Purpose to, jak łatwo można się domyśleć, list miłosny do jego żony, Hailey Bieber. Zmiany rzeczywiście są duże. Oprócz tych związanych z życiem prywatnym i kondycją psychiczną artysty, mają miejsce również w warstwie muzycznej. Najdłuższy album Justina Biebera gatunkowo umieścić można bliżej około trapowego r’n’b, niż jak do tej pory, popu. Mimo, że gościnnie pojawia się na nim m.in. Kehlani, Summer Walker czy Post Malone, a także raperzy, Quavo albo Travis Scott, materiał pozbawiony jest mocniejszych momentów. Jest trochę jak jego tytuł – właściwy, ale w żaden sposób zaskakujący. — Klementyna


The Piano Album

PJ Morton

Morton

Spontaniczna, casualowa nagrywka z ziomkami? Nic prostszego, wystarczy PJ Morton, który sprosi grono znajomków i współpracowników do wspólnego śpiewania, a do tego zaaranżuje wszystko w taki sposób, żeby sprawiało wrażenie, jakby umówił się z nimi tego samego dnia. The Piano Album to już czwarty album PJ-a Mortona live, kolejny po Gumbo Unplugged, ale o wiele bardziej kameralny i przytulny niż poprzednik, nagrany z 22-osobową orkiestrą. Wśród utworów i gości z ostatniej płyty Mortona PAUL pojawia się też kilka innych atrakcji. Tym razem wszystko wyłącznie przy akompaniamencie fortepianu. Z tą walentynką PJ Morton dopiero się rozkręca, bo zapowiedział już co najmniej dwa projekty na nowy rok. Zanim jednak spadną na nas nowości z firmy Morton, sprawdźcie koniecznie wideo z nagrania:dzieje się!Maja


Swimmer

Tennis

Mutually Detrimental

Amerykański duet Tennis to od kilku dobry lat moi faworyci, jeśli chodzi o kunsztowne łączenie smooth soulu, dream popu i soft rocka pod banderą szeroko pojętego indie. Ich poprzedni krążek Your Conditionally był synonimem muzycznej słodyczy bez przesadnej sacharozy. Klasyczna nienachalna popowa melodyka, stylistyczne inspiracje produkcją lat 70. i doskonała równowaga pomiędzy sentymentalizmem a poptymizmem to najważniejsze cechy twórczości grupy. Nowy album, wydany tak samo jak poprzedni nakładem własnej oficyny duetu Mutually Detrimental, to naturalna kontynuacja wcześniejszego dorobku Tennis w nawet bardziej przebojowym wydaniu. — Kurtek


II: La Bella Vita

Niia

Niiarocco

Rozstania bywają bardzo trudne dla obydwu stron. Aby poradzić sobie ze smutkiem i wypełnić pustkę, która została po drugiej połowie, ludzie radzą sobie w różny sposób. Niektórzy zmieniają całkowicie otoczenie, by nic nie kojarzyło im się z ex, inni zastępują starą miłość nową, a jeszcze inni przelewają wszystko na papier i oczyszczają umysł. Ostatni sposób wybrała Niia, która po zakończeniu jakby się mogło wydawać obiecującego związku, by poradzić sobie z traumą, wydała album II: La Bella Vita. Postanowiła przetrasformatować smutki w nuty i stworzyć wyzwalające wydawnictwo. Znana ze swojego jazzowego klimatu artystka, na drugiej płycie postanowiła wyskoczyć nieco z ram i nadać muzyce więcej emocji i dynamiki. Dodała nieco szybszego bitu, mocniejszego basu i nowoczesności. Postanowiła nawet zmodernizować hitowy kawałek Mariah Carey „Obsessed” i wydać go pod nieco zmienionym tytułem „Obsession” z nową linią melodyczną. Całość przyprawiła swoim uwodzicielskim wokalem. Jak widać dla Amerykanki święto zakochanych jawi się w tym roku jako black Valentine’s day. — Forrel


Dark Matter

Moses Boyd

Exodus

W odróżnieniu od ostatniej płyty nagranej jako Moses Boyd Exodus, która w dużej merze oscylowała wokół jazzu, wyśmienity perkusista, producent oraz kompozytor dostarczył nam pierwszy solowy krążek, na którym idzie trochę dalej. I chociaż takie hybrydy stylistyk nie powinny nas już zaskakiwać, tym bardziej, jeżeli dostajemy je od reprezentanta londyńskiej sceny, to poznać trzeba, że mix jazzu, tanecznej oraz bardziej mrocznej elektroniki, afro beatów oraz garażowego 2stepu robi spore wrażenie. Jeżeli dorzucimy do tego kilka wokalistek, wnoszących dodatkowo odrobinę liryzmu, otrzymujemy dzieło, przy którym nie sposób jest się nudzić i z pewnością często będzie się wracać. — efdote


Salvador

Sega Bodega

Nuxxe

Irlandczyk Sega Bodega to członek Y1640, współzałożyciel wytwórni Nuxxe i przedstawiciel muzycznego ruchu zdekonstruowanego klubu. Przede wszystkim to producent (ma na koncie współpracę z Shygirl, Cosimą, Brooke Candy czy Oklou) i muzyk. 2 lata po ostatniej epce self*care debiutuje imiennym krążkiem Salvador. Pokręcone struktury i przesterowane wokale charakterystyczne dla elektronicznej awangardy stanowią odpowiedź na francuskie electro house spod znaku SebastiAna czy Gesaffelsteina. Na debiucie Sega Bodega pozostawił więcej miejsca na eksperymenty z surrealistycznym R&B. Pomiędzy estetycznym synth-popem Sophie, szczerością Arci i industrialnym housem Doriana Electry jest jeszcze miejsce dla Segi Bodegi. Taneczne „Masochizm”, absorbujące „Heaven Knows” i dziwaczne, singlowe „Salv Goes to Hollywood” to zdecydowane hajlajty, które rekompensują słabsze momenty. — Ibinks


Infinity of Now

The Heliocentrics

Madlib Invazion

Wychodzący pod szyldem legendarnego producenta (i z tegoż błogosławieństwem) longplay Heliocentryków to istna jazzowa postmoderna. Z gatunkowych ram stroi sobie żarty, romansując przelotnie z przeróżnymi stylistykami, aby ostatecznie po tych bezpruderyjnych flirtach ponownie trafić w ramiona szeroko rozumianego Nu-Jazzu. Utwory zatem często zaczynają się trip-hopującym pulsem, wzmacnianym gatunkowo przez równie eteryczne co nieporadne wokale, aby, prędzej czy później, odlecieć w sobie tylko znane rejony. Najczęściej narracja rozwijana jest w kierunku klasycznego krautorockowego jamu opartego na wyrazistej motoryce perkusji, aczkolwiek równie gęsto usiane są wpływy spontaniczności Jamesa Browna, elektroakustycznej improwizerki, rozbieganego futuryzmu zawieszonego gdzieś między Sun Ra a King Cirmson czy nawet Swansowej medytacyjnej mantryczności. Doraźnie sprawia ogromną frajdę, choć wydaje się cierpieć na poważny deficyt godnych zapamiętania czy ponownego przesłuchania momentów. — Wojtek


And It’s Still Alright

Nathaniel Rateliff

Stax / Concord

Zostać solistą jest przywilejem lidera. And It’s Still Alright to pierwszy solowy krążek Nathaniela Rateliffa od czasu sukcesu komercyjnego z jego grupą The Night Sweats w 2015 roku. Pierwszy drwal niebieskookiego rhythm & bluesa na solowym projekcie odchodzi quasi-bigbandowych aranży w stronę korzennego brudu, który zawsze podszywał twórczość zespołu. Na pierwszy plan wychodzą więc introspektywny folk i countrująca americana, ale w głosie Rateliffa wciąż wybrzmiewa ta sama bluesowa melodia, a płytę wciąż wydaje klasyczna soulowa oficyna — wszystko więc nadal zostaje w rodzinie! — Kurtek


Stop Staring at the Shadows

$uicideBoy$

G*59

— Coś się zmieniło? — Niekoniecznie. Na tym krótkim dialogu przeprowadzonym z moim znajomym apropos pytania, czy nowe $B warto sprawdzać cały opis mógłby się skończyć. Napiszę jednak trochę więcej, trochę dlatego, że nie wypada serwować takiej fuszerki, a trochę dlatego, że mimo obrzydliwie przewidywalnej formuły, chłopaki starają się ten prezent zaserwować tak, abyśmy przynajmniej mieli frajdę z rozpakowywania go. Do łask powracają zatem zapomniane przez chwilę przez duet phonkowe wpływy spod znaku SpaceGhostPurrpa (na plus) oraz autotunowe wokalizy (bardzo, bardzo na minus). Tu krzykną, tam przyspieszą, jeszcze gdzieś indziej pobawią się w ASMR z piekła rodem, a fani formuły (sam dosyć sympatyzuję) powinni być zachwyceni. Jeżeli natomiast miałbym wskazać najjaśniejszy punkt mixtape’u, to produkcyjnie dawno tak dobrze u duetu nie było. „That Just Isn’t empirically possible” zapisuję złotymi zgłoskami już za sam sampel. — Wojtek


Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.

Grammy 2020 — wstrząsające rozdanie?

Rosalía Grammy 2020 Live

Rosalía Grammy 2020 Live

Tyler, The Creator, Rosalía i Anderson .Paak wśród zwycięzców Grammy 2020

Być może jesteśmy szaleni, skoro wciąż śledzimy rozdanie nagród Grammy. Niekoniecznie ekscytujące wybory, skandale za kulisami, niedostatki w reprezentacji płciowej czy gatunkowej. Nagrody amerykańskiego przemysłu muzycznego obfitują w wydarzenia nie do końca zrozumiałe z punktu widzenia słuchacza. Przy okazji, mimo wszelkich starań, potrafią bezbłędnie skupić w kilkugodzinnej soczewce problemy dręczące kulturę w jej szerokim zakresie.

W tym roku mamy jednak wyjątkowe powody do radości. Nagroda za najlepszy album w kategorii rap powędrowała do Tylera, The Creatora, Rosalía zdobyła statuetkę za najlepszy album latin rock/urban/alternative. Anderson .Paak wyszedł z gali z dwiema statuetkami (najlepsze wykonanie R&B dla „Come Home” i najlepszy album). Lizzo zdobyła trzy nagrody — za album w kategorii urban contemporary, najlepsze solowe wykonanie pop dla „Truth Hurts” i najlepsze tradycyjne wykonanie R&B dla „Jerome”. Za najlepszy utwór R&B uznano „Say So” PJ-a Mortona. Brad Mehldau i Esperanza Spalding zgarnęli nagrody za albumy jazzowe, w kategorii gospel zwyciężył Kirk Franklin. Wyróżnienie otrzymali też billboardowi liderzy, Lil Nas X i Billy Ray Cyrus — najlepsze wykonanie pop w duecie i wideo dla „Old Town Road”. Kompletna lista zwycięzców do przejrzenia tutaj.

Nawet, gdybyśmy mogli spierać się z kapitułą o poszczególne kategorie, to niewątpliwie jest w Grammy jeden aspekt niejednokrotnie bardziej interesujący od samych nagród. W tym roku to wcale nie Billie Eilish zatrzęsła sceną. To raczej Tyler, The Creator i jego gang Doppelgängerów, a także Lizzo z najwłaściwszą dla niej oprawą. Rosalía wyniosła flamenco na salony, udowadniając po raz kolejny, że wyklaskiwanie rytmu rękoma ma się świetnie bez biesiadnej otoczki. Takie Grammy lubimy!

BJ the Chicago Kid zaprasza PJ-a Mortona na reedycję 1123

BJ the Chicago Kid - 1123

PJ Morton z rewizytą na płycie BJ-a the Chicago Kida

W miniony piątek BJ the Chicago Kid zaprezentował rozszerzoną wersję swojego tegorocznego krążka 1123, który, jak pisaliśmy, z jednej strony rozpoczyna klimatycznym jazz-soulowym „Feel the Vibe”, w którym na hiphopowym bicie towarzyszy mu Anderson .Paak, z drugiej — kończy go wędrówką w obszar działania popowych wyskoków Ushera w niezręcznej radiowej kolaboracji z Afrojackiem. Teraz piosenkarz dołożył do tracklisty trzy niepublikowane wcześniej numery, m.in. natchniony duet z PJ-em Mortonem „Not Coming Back”, w którym głosy obu panów doskonale ze sobą współbrzmią.

Wcześniej artyści współpracowali już ze sobą w nagraniu „Everything’s Gonna Be Alright” na krążku Gumbo PJ-a Mortona z 2017 roku. Nowe nagranie znajdziecie na końcu tracklisty rozszerzonej edycji 1123.

Recenzja: PJ Morton Paul

PJ Morton

Paul

Morton Records

Coś tu się zmieniło. Chyba nas trochę kokietował PJ Morton, śpiewając że drażnią go próby zmiany jego wizji, sugerowane przez „życzliwych”. Nieco wbrew tej deklaracji, Paul przynosi drobne odświeżenie dotychczasowej formy zamkniętej w bezpretensjonalnym, słonecznym soulu i pochodnych. Paul Morton Jr. tak jakby idzie z duchem czasu — tak jakby, bo jego kręgosłup muzyczny nie odbiega diametralnie od kształtu przyjętego na Gumbo.

PJ Morton nadal figuruje na najnowszym albumie jako kontynuator dorobku tuzów soulu, wynosząc wzorce od Wondera, Hathawaya i D’Angelo. Ponownie też cytuje klasykę bezpośrednio, tym razem w coverze „Yearning for Your Love” The Gap Band, z którego nie ujął koktajlowego i funkowego sznytu, za to lekko go ożywił, nie zapominając o wonderowskich harmoniach. Realizacje zapożyczeń są znów na tyle wyszlifowane i kreatywnie ujęte, że nie sposób słuchać ich bez przyjemności. Trudno byłoby zresztą oczekiwać przewrotnego następstwa po Gumbo. Paul, podobnie jak poprzednik, to tylko i aż zbiór melodyjnych i bezpretensjonalnych utworów. Gładko niosą one płytę do końca, czyniąc kolejne 30 minut z życia PJ Mortona szczerymi, naturalnymi i, co najważniejsze, przyjemnymi dla słuchacza.

Mimo lekkiego przesunięcia tematycznego w poważniejsze obszary, jak w d’angelowskim „Buy Back the Block”, upamiętniającym Nipseya Hussle’a, czy w finałowym „Maga” w duchu Black Lives Matter, krążek tkwi w bezpretensjonalnej i słonecznej pozie. Wokalista wpuścił tym razem do swojej zaciemnionej klitki znacznie więcej słońca; nie na tyle jednak, byśmy zostali niekomfortowo oślepieni. Objawia się ono w postaci gości, a co za tym idzie, przebojowości (co czasem jest owych gości zasługą, ale niekoniecznie w każdym przypadku), a także w przewadze upbeatowych aranżacji. Nową, odświeżoną jakością są też introdukcje o nowoszkolnym zabarwieniu, czyli „Ready” i „Practicing”. Morton nie zapomina jednak o swoim rdzeniu. Najlepszym materiałem dowodowym, a zarazem najbardziej błyskotliwym momentem płyty, jest „Don’t Break My Heart” z (grzecznościowym i niezupełnie kluczowym) udziałem Rapsody. To wonderowski łamacz serc z największym potencjałem repetycji, zdobytym dzięki charyzmatycznej, transparentnej wrażliwości i progresji. Dlaczego nie singiel? Czyżby uznano, że jest zbyt retro? Całe szczęście, że Morton nie postanowił jednak wyjść od jego pierwotnej, post-modernistycznej formy (brr). Równie urokliwe jest (vocoderowe?) a capella w odcieniach gospel w „Don’t Let Go”. Chciałoby się przekornie poprosić o jeszcze więcej konsekwencji w staromodności, ale chyba nie jest to koniecznie przy tym albumie.

Z odrobinę bardziej zróżnicowaną produkcją i obsadą (zgodnie z okładką), Paul osadza słuchacza w oswojonym już krajobrazie, z kilkoma dodatkowymi ozdobnikami dla zróżnicowania kolorytu i przestrzeni. Jedynie chwilami wydaje się, że PJ Morton poszedł na niewielki kompromis między znanymi rozwiązaniami a współczesnymi środkami. Wciąż jednak najbardziej błyszczy, kiedy udaje mu się interpretować klasyczne soulowe podejście. W ostateczności Paul to przyzwoity materiał. Bez rewolucyjnych aspiracji, ale niewątpliwie satysfakcjonujący i pewnie osadzony w konwencji.

PJ Morton w gospelowym sosie z Mary Mary i Le’Andrią Johnson

Nieco ponad miesiąc po premierze krążka Paul PJ Morton dokłada kolejne kolaboracje do swojej pokaźnej i tak kolekcji featuringów. Do wspólnego nagrania nowego klasycznie gospelowego singla „All in His Plan” muzyk zaprosił Mary Mary i Le’Andrię Johnson. W uduchowionym singlu słychać zresztą głównie wokale pań — PJ zdaje się ukrywać za sprawdzonymi już przez niego rozwiązaniami łączącymi orkiestrowe aranżacje z gospelowym brzmieniem. Numer zapowiada zresztą kolejny muzyczny projekt Mortona — The Gospel According to PJ, który ma ukazać się w przyszłym roku. Posłuchajcie pierwszej zajawki poniżej.

#FridayRoundup: Rick Ross, PJ Morton, Chali 2na & Krafty Kuts i inni

O ile w ubiegłym tygodniu nie sypnęło zbytnio nowościami płytowymi, tak w tym wszystko wraca już do normy i ukazało się kilka wartych uwagi tytułów. Szczególnie zadowoleni powinni być fani hip-hopu, bo nowe krążki od takich artystów jak Rick Ross, Chali 2na czy Murs, są czymś, na co zdecydowanie warto jest czekać. A czy spełniły pokładane w nich nadzieje? Przekonajcie się sami.


Port of Miami 2

Rick Ross

Epic/Maybach Music Group

13 lat minęło, odkąd Rick Ross stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych raperów z Miami m.in. dzięki swojemu potężnemu „HUH” i świetnej intuicji do podkładów. Jego dziesiąty album, nazwany na cześć pamiętnego debiutu, to 15 numerów z bogatą listą gości i producentów. Lil Wayne, Meek Mill czy Drake oraz J.U.S.T.I.C.E. League, Jake One czy Just Blaze — wszystko to zapowiada interesujący krążek w klasycznym stylu Rozaya. Dotychczasowe single, w tym „Big Tyme”, „Gold Roses” czy „Turnpike Ike” pokazują, że lider MMG wciąż ma tę samą energię i zacięcie, co dekadę temu, dlatego Port of Miami 2 może naprawdę pozytywnie zaskoczyć. Zresztą, co jak co, ale Rick Ross ma jedną z najsolidniejszych dyskografii spośród wszystkich raperów, i nie sądzę, żeby miało się to zmienić. — Adrian


PAUL

PJ Morton

Morton/Empire

Szczera i słoneczna wizja soulu z wydanego przed dwoma laty Gumbo powraca w kolejnej odsłonie. Na albumie PAUL Morton niczym nowym nie zaskakuje, ale też nie rozczarowuje. Po raz kolejny otrzymaliśmy zestaw klasycznych, perfekcyjnych utworów, oddających hołd soulowi z krwi i kości. I choć krew i kości objawiają się znów dość rzeczowo, bo w muzycznych nawiązaniach do dorobku Steviego Wondera, trudno uczynić z tego faktu zarzut w przypadku tak dobrze napisanych piosenek (z „Don’t Break My Heart” z Rapsody na czele). W przywracaniu klasyki pod strzechy Paulowi Mortonowi juniorowi pomagają Tobe Nwigwe, Jazmine Sullivan, Rapsody, JoJo i Angela Rye. — Maja Danilenko


Adventures Of A Reluctant Superhero

Chali 2na & Krafty Kuts

Manphibian

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów w hip-hopie, członek kultowej ekipy Jurassic 5 — Chali 2na, powraca z nowym krążkiem stworzonym wraz z rewelacyjnym turntablistą i producentem — Krafty Kuts’em. Album, nad którym panowie pracowali od 2017 roku, to dawka muzyki, jaką nie za często jesteśmy obecnie karmieni. Mnóstwo funkowych breaków, klasycznie brzmiące bębny i świetne cuty, z pewnością będą znakomitym wspomnieniem dla wszystkich wychowanych w takich klimatach, a sam w sobie nie wydaje się na tyle archaiczny, żeby nie spodobać się też całej reszcie. — efdote


The Iliad Is Dead and the Odyssey Is Over

Murs & 9th Wonder

Jamla

Fani poprzednich wydawnictw tego duetu powinni już wiedzieć, na co się szykować. Duet producencko-raperski Murs i 9th Wonder wypuszcza kolejny krążek na formule staroszkolnego grania rodem z najntisów. Na płycie trudno znaleźć współczesne odjazdy, całość oparta jest o akrobatyczne wielokrotne rymy Mursa i szumiący jazzem boom bap w tle. Czasem przewijane wersy uciekają z nieco abstrakcyjne poczucie humoru (jak choćby przy wspaniałym pussy praising anthem „Glitter Unicorn”), czasem MC sięga po poważniejsze tematy, by innym razem uderzyć w tradycyjne, hiphopowe bragga. Fani takiej konwencji powinni być zachwyceni, reszta może odpuścić.–Wojtek


Happy Endings With an Asterisk

AUGUST 08

Red Bull

Sierpniowy załogant kolektywu 88rising zebrał wydane na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy single i opakował je dodatkowymi utworami, zbierając nagrany materiał w epkę. Happy Endings With An Asterisk tak właśnie brzmi — wydawnictwo singlowe plus wypełniacze. Mamy więc pop rap z obowiązkowym towarzystwem R&B i klubowego, lekkiego brzmienia. Czy ten nieszkodliwy materiał to na pewno szczęśliwy finał dla AUGUSTA 08? Chyba jednak zostaniemy przy wersji „z gwiazdką”. — Maja Danilenko


IV Merin

Alxndr London

Alxndr London

Najnowsze wydawnictwo jednego z najbardziej tajemniczych artystów, to zbiór ośmiu utworów, ośmiu modlitw o siłę i zrozumienie, odmawianych w rytmie wyrazistych bębnów. IV Merin jest czwartym projektem muzycznym Alxndra Londona. Merin jest odą do dzieciństwa Alxndra i w języku afrykańskiego plemienia joruba, oznacza „cztery”. Jest wydawnictwem bardzo dojrzałym, świadomym i twórczym, okraszonym typowymi dla Londona eksperymentalnymi dźwiękami, syntezatorami, a wszystko utrzymane w klimacie soul i gospel.
Forrel


Inspired by True Events

Tori Kelly

Capitol, LLC & Schoolboy

Obdarzona delikatnym, ale mocnym wokalem Tori Kelly prezentuje swój trzeci album. Inspired by True Events opowiada o życiowych wydarzeniach artystki, które wpłynęły na nią, co postanowiła oddać na swojej płycie. Krążek utrzymany jest w bardziej popowym klimacie, niż jej dwa wcześniejsze albumy, ale jest równie dojrzały i intrygujący. Na introspektywnym wydawnictwie narracja prowadzona jest pewnie, przez co odczuwa się emocje, których doświadczała Kelly. Inspired by True Events nie przyniesie Tori popularności, której wciąż jej brakuje, ale przynajmniej zatrzyma przy niej prawdziwych wielbicieli.
Forrel