Po rozpadzie Sistars większość wielbicieli zespołu zastanawiała się co będzie dalej. Przyczyn tej nagłej, niezapowiadanej wcześniej decyzji doszukiwało się wiele osób, powstała niezliczona ilość plotek i bajek wziętych znikąd. W styczniu swoją płytę wydała Paulina Przybysz, jedna z sióstr. Niestety album przeszedł bez echa i powiem Wam szczerze, że po początkowym zachłyśnięciu się, teraz bardzo rzadko powracam do płyty. Druga siostra Natalia wówczas, wyjechała do Londynu do szkoły produkcji muzycznej i śpiewu by jeszcze bardziej szlifować swój warsztat. W międzyczasie kształtował się też pomysł debiutanckiej płyty Natu. Dzisiaj znamy już każdy szczegół, każdy dźwięk, każde słowo i każdą piosenkę. Solowy krążek Natalii Przybysz „Maupka Comes Home” wyprodukowany przez Envveego – współzałożyciela kolektywu DJ-skiego Niewinni Czarodzieje oraz członka zespołu Tworzywo Sztuczne, trafił bowiem na półki wszystkich sklepów muzycznych w Polsce.
Jeśli znudziliście się monotonią muzyki popularnej i nie tylko, ten album jest dla Was. Mieszanka stylów takich jak: soul, funk, afro bit czy jazz, została podana w bardzo subtelny i ciepły sposób. Widać, a w zasadzie słychać, że twórcom nie zależy na puszczaniu krążka w zatłoczonych klubach pełnych ludzi nastawionych na mocnego, męczącego, muzycznego kopa. Serwowany materiał jest swoistym masażem relaksacyjnym. Myślę, że początek jesieni na premierę to dobry wybór. Każda piosenka opowiada osobną historię, w niektórych momentach nawet niespodziewanie przerwaną („Blue Notebook”). Nie ma jakiejś logicznej ciągłości, jak na prawdziwą maupkę przystało. Często jesteśmy świadkami totalnej zmiany charakteru kawałka („All I’ve Got”). Natu skacze po różnych dźwiękach, widać, że ją to bawi, nie ogranicza się. Różnorodność aranżacji jest bardzo szokująca. Przechodzimy od typowo neo-soulowych kompozycji, po jamajskie rytmy kończąc na spokojnych jazzowych balladach. Szaleństwo!
Zdecydowanie zaletą albumu jest też bogactwo instrumentów, oprócz tych ‘tradycyjnych’ da się wyłapać odgłosy rodem z prawdziwej dżungli, trąbki, sekcję smyczkową, kontrabas (wielki ukłon w stronę Wojciecha Traczyka). Mamy także dwa utwory niespodzianki w wersjach akustycznych, w których zagrał wybitny młody pianista jazzowy Marcin Masecki („All I’ve Got” live mix), „Come Sunday”).
Możemy doszukiwać się wad tej płyty, tylko po co? Nie lepiej jest cieszyć się dźwiękami na naprawdę światowym poziomie bez żadnych uprzedzeń i zarzutów? Nie psujmy sobie tej muzycznej uczty bo najzwyczajniej w świecie nie warto.
Komentarze