Wydarzenia

Recenzja: The Weeknd Starboy

Data: 5 grudnia 2016 Autor: Komentarzy:

starboy

The Weeknd

Starboy (2016)

XO/Republic/Universal

Mamy rok 2016. Siostry Knowles dominują rynek swoim politycznym R&Bdoskonałym soulem, Anderson .Paak debiutuje, zarażając funkiem cały świat, a Frank Ocean w końcu wydaje swoją długo wyczekiwaną płytę, na której zebrał najgłębsze emocje towarzyszące mu w ostatnich latach. W tym towarzystwie trudno może być przebić się z nowym krążkiem Weekndowi. Właściwie nie wiadomo do końca, dlaczego gwiazdor zdecydował się go wydać już w rok po ostatnim. I to jeszcze z osiemnastoma utworami! Jednym z powodów może być konieczność utrzymania się na topie, bo w końcu należy kuć żelazo, póki gorące. Pytanie tylko, za jaką cenę?

Abel wypracował sobie swój własny styl, za który przed pięcioma laty pokochali go fani alternatywnego R&B. W przeciągu 5 lat i dwóch poprzedzających Starboya albumów studyjnych jego muzyka ulegała ewolucji, niestety z negatywnym skutkiem. O ile na Kiss Land miało się do czynienia z intrygującym brzmieniem podziemia lat 80., a Beauty Behind the Madness okazało się być kuszącą propozycją zgrabnego połączenia popu ze stylem mrocznego PBR&B, tak na najnowszym krążku Kanadyjczyka on sam przedstawia nową odsłonę siebie jako prostego piosenkarza na porządnie wykonanych podkładach muzycznych, choć gdzieniegdzie nietrafionych ze względu na niezgodność wizerunku Weeknda z brzmieniem EDM („Rockin'”). Tesfaye musi sobie zatem zadać pytanie, czy chce podążać dalej swoją ścieżką i przecierać innym tę drogę, czy woli osiąść na laurach i wykonywać jedynie utwory czysto komercyjne, pisane przez sztab ekspertów. Przecież cała magia Weeknda polegała na jego wyjątkowych tekstach i owianych tajemnicą bitach Illangelo, którego brak na tej płycie tłumaczy możliwe niezadowolenie słuchacza. Ostatecznie za produkcję Starboy odpowiada cały zespół producentów z różnych bajek — Max Martin, Benny Blanco, Cashmere Cat, Metro Boomin, Diplo oraz Boaz van de Beatz to tylko niektóre nazwiska, które widnieją w booklecie albumu.

Taka różnorodność, choć warsztatowo na wysokim poziomie, przygasza ogień surowego Weeknda, opowiadającego okrutne rzeczy w delikatny sposób. Zaczęto także powtarzać utarte wcześniej schematy, do tego stopnia, że numer „Six Feet Under” od pierwszych taktów odzwierciedla nagrane w zeszłym roku „Low Life”, zresztą też z Future’em. Liryka Weeknda nie zmieniła się, a nawet otarła o banał, który zdaje się być jedynie zawiniętym w ozdobny papier. Najjaśniejszymi pozycjami na płycie są „Starboy”, „I Feel It Coming” oraz interludium „Stargirl” nagrane wraz z Laną Del Rey. Dwie pierwsze piosenki sprawiają wrażenie kierowania się głębszą wizją (pomogła w tym zapewne współpraca z Daft Punk), a „Stargirl” to najbardziej ambitna pozycja na płycie. Jej minimalistyczny podkład i poetyckie wykonanie pozwalają słuchaczowi na włączenie wyobraźni i odpłynięcie. Lana i Weeknd idealnie współbrzmią i jak sami o sobie nieraz mówili — uzupełniają się nawzajem. Teksty w innych utworach nie zgadzają się. Na przykład, w „Party Monster” autor budzi się obok dziewczyny, której imienia nawet nie zna, a w dalszym „Die for You” chce za inną oddać życie — taki z niego romantyk. W „Reminder” interesujące jest kpiące wspomnienie o otrzymaniu dziecięcej nagrody Teen Choice za numer „Can’t Feel My Face”, który opowiada o wciąganiu kokainy. Jako słuchacz czuję potrzebę spójności całego materiału, a w przypadku Starboy tego brakuje. Mogę natomiast bawić się i słuchać przez kilka następnych miesięcy drugiej części tracklisty, bo znajdują się tam pozycje bardziej Weekndowe (trap, PBR&B, R&B), lecz zapomnę o tej płycie szybko w porównaniu do czasu jej trwania — widać gołym okiem celowy zabieg pod serwisy streamingowe, którym w ostatnim czasie zależy na długich produkcjach, ze względu na czas użytkowania aplikacji oraz liczbę subskrypcji — dzięki temu zarabiają. Nie zapomnę natomiast zwinnej zwrotki Kendricka Lamara w chwytliwym „Sidewalks”, w której raper po raz kolejny udowodnił, że jest najlepszy. Pomimo tego słychać jednak jakby nie był do końca zadowolony ze swojej obecności w tym numerze.

Weeknd w 2016 roku postawił na pop, znacznie zmniejszając brzmienie ciemnej strony swojego życia. Pozytywem jest, że nikt nie odbierze mu umiejętności niecodziennego opowiadania pornograficznych treści w jego utworach (w „Ordinary Life” już od pierwszych wersów opisuje śmierć swoją i partnerki tuż po fellatio w samochodzie). Ogólnie rzecz biorąc, Starboy to zlepek utworów mniej lub bardziej b-side’owych, których część nie nadaje się na długogrające wydawnictwo, a to działa na niekorzyść wokalisty jeśli wziąć pod uwagę zamiłowanie Kanadyjczyka do narracji znanej z Trylogii. Fakt, że opisywany przeze mnie krążek dotarł na 2. miejsce listy Billboardu spowodowany jest tylko tym, że Weeknd to dziś top mainstreamu, a to nie zawsze idzie w parze z jakością. Po następnej płycie spodziewałem się jakiegoś przełomu, a w świetle powyższych informacji zmuszony jestem przyznać trzy gwiazdki. Jak na Weeknda, to słaba ocena.

Komentarze

komentarzy