Wydarzenia

Soulbowl 2010s: Najlepsze utwory dekady

Data: 4 maja 2020 Autor: Komentarzy:

 
 

Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s25.

Love & Hate

Michael Kiwanuka

Polydor / Interscope

Obok „Cold Little Heart” i „One More Night” to tytułowe „Love & Hate” jest wciąż jedną z najciekawszych propozycji z drugiego albumu Michaela Kiwanuki. Trwający ponad siedem minut utwór od samego początku buduje atmosferę powagi, by później uderzyć słuchacza ekspresją rozdartego uczucia — miłości i nienawiści. W połączeniu z soulowo-rockowym brzmieniem, wyrazistym instrumentarium i na przemian kojącym i rozdzierającym wokalem artysty kawałek współtworzy z resztą kompozycji wizjonerską całość. Kiwanuka nie zważa na panujące w muzyce trendy, ale robi swoje, pozostając wierny soulowi, gospel i funkowej gitarze. — Forrel []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s24.

These Walls

Kendrick Lamar ft. Bilal, Anna Wise & Thundercat

Top Dawg / Aftermath / Interscope

Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien odmówić słuszności dominacji Kendricka w rankingach ostatniego dziesięciolecia. „These Walls” z gościnnym udziałem Anny Wise, Bilala i Thundercata było co prawda dopiero piątym singlem promującym To Pimp a Butterfly, dla wielu jednak stanowiło najjaśniejszy moment albumu. Zwrotki Lamara są naszpikowane licznymi metaforami i kilkoma dygresjami, których nie wyłapią weekendowi słuchacze. Pomimo jednak, że Kendrick uderza tu w emocjonalny (momentami depresyjny) ton, wydźwięk „These Walls” może wydawać się kojąco-imprezowy za sprawą niezawodnego Bilala i zadziornej Anny Wise. Te właśnie sprzeczności stanowią o olbrzymim potencjale utworu. — Krzysztof Zięba []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s23.

All of the Lights

Kanye West

Def Jam / Roc-A-Fella

Kanye West okresu My Beautiful Dark Twisted Fantasy to, parafrazując Gingera X, „jakiś pieprzony geniusz”. Artysta nie bierze jeńców w żadnym z nagrań na krążku, ale to „All of the Lights” pozostaje do dziś najlepszą wizytówką jego barokowej wizji. To epicki sześcio-minutowy poprapowy banger, którego każdy element alarmuje słuchacza o rozbuchanym ego producenta. West zaprosił do udziału w nagraniu ówczesną czołówkę wokalistów m.in. Alicię Keys, Johna Legenda, The-Dreama, Drake’a, Fergie, Kida Cudiego, Eltona Johna, Ryana Lesliego, Charliego Wilsona czy La Roux, a następnie zaaranżował wokale w potężny gwiazdorski chór, pod dowództwem Rihanny. Przedsięwzięcie było niezwykle ryzykowne, ale całość podparta drum & bassowym bitem, majestatycznym syntezatorowym riffem i pianinem Eltona Johna dzięki pierwszorzędnej produkcji Westa i jego współpracowników zażarła fenomenalnie. To jeden z tych numerów (zresztą nie jedyny taki na MBDTF), który pomimo upływu lat niezmiennie fascynuje za każdym razem, gdy wybrzmiewa. — Kurtek Lewski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s22.

Self Care

Mac Miller

Warner Bros

“Self Care” to dwuczęściowa opowieść o osobistych zmaganiach rapera z ciemną stroną sławy — z uzależnieniami, presją i ciągłym byciem na świeczniku. „Swear the height be too tall (Yeah), so like September I fall” — szczególnie ciężko słuchać tego tekstu ze świadomością, że był on proroczy. Mac w ostatnich miesiącach przed śmiercią faktycznie toczył batalię ze swoimi słabościami, a “Self Care” stało się jej zapisem. Singlowi towarzyszył świetny, przepełniony symbolami teledysk, w którym przyglądamy się odrodzeniu rapera. Utwór to nie tylko emocjonalny tekst — warto zerknąć na listę producentów, wśród których są między innymi Devonté Hynes czy DJ Dahi. “Self Care” to numer równie wyjątkowy, co smutny — a my wciąż za nim tęsknimy. — Polazofia []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s21.

Juice

Lizzo

Atlantic

Lubimy dobre piosenki. Brzmi to tak sztampowo, że aż banalnie, ale przebojowe refreny i parkietowy groove przez długi czas owiane były zasłoną wstydu, a dosłowność piosenkowej formuły swoją strefę komfortu wyznaczoną miała gdzieś pod szufladkującą łatką guilty pleasure. I być może właśnie dlatego Lizzo tak nas łapie za serce. W jej monumentalnym hicie „Juice” od pierwszych dźwięków bezwstydnie wyzbywa się patosu i sterylnie spreparowanej powagi na rzecz infekcyjnego hurraoptymizmu i cielesnej bezpretensjonalności. Gdzieś między emancypacyjnym popem lat 90. i rozkosznym samouwielbieniem złotej ery disco znajduje przestrzeń, którą wypełnia swoją charyzmą, nieodpartym urokiem osobistym i szczerą, pozytywną energią. „Juice” stało się w zeszłym roku przyczynkiem bardzo wielu niezręcznych sesji tanecznych, które lepiej, żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego, ale z Lizzo nie trzeba się tego wstydzić. Dla niej wszyscy jesteśmy piękni i wszystkich równie mocno obdarowuje miłością, największą dawkę zostawiając jednak na siebie samą. I nie mamy prawa mieć jej tego za złe. Slay, Królowo! — Wojtek Siwik []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s20.

24K Magic

Bruno Mars

Atlantic

Gdy w 2016 roku Bruno Mars wypuszczał „24k Magic” był już na dobre rozwiedziony z wizerunkiem „gościa od małp bez spodni” (głównie za sprawą wybitnego „Uptown Funk” w kolaboracji z Markiem Ronsonem), nikt chyba nie był jednak gotowy na to, co przyniósł ze sobą ten przełomowy w karierze młodego wokalisty singiel. „24k Magic” to oda do blichtru, kobiecego wdzięku i słodyczy hedonizmu, ale zagrana z takim wysmakowaniem i flirciarskim zacięciem, że trudno się w niej nie zauroczyć. Mars, poważnie aspirujący do miana godnego następcy Hugh Hefnera, wjeżdża w synthfunkowy paradygmat wystrojony po (zapewne złote) zęby w chwytliwe linijki, absurdalnie udane refreny i bagaż seventiesowej retromanii. Przy okazji zrzuca z łobuzerskim błyskiem w oku „California Love” z piedestału najlepszych vocoderowych wstępów wszech czasów i nikt nie wydaje się mieć mu tego za złe. — Wojtek Siwik []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s19.

Never Catch Me

Flying Lotus ft. Kendrick Lamar

Warp

Najgorętszy kalifornijski raper minionej dekady spotkał się z najbardziej kreatywnym kalifornijskim producentem. „Never Catch Me” jest tak dobre, jak tylko moglibyśmy sobie wyobrazić współpracę Kendricka Lamara z Flying Lotusem. K Dot wkracza do zakręconego futurystycznie jazzowego świata Fly Lo, bynajmniej nie na kawę i ciastka. Jego zwrotka przypomina transkrypcję z seansu spirytystycznego, podczas którego raper zmierzył się zarówno z własnymi demonami, jak i z otaczającym i przytłaczającym nas zeitgeistem. Przeżywa katharsis, kładzie podwaliny pod zrozumienie sensu życia (a może nawet dotarł do niego?) i zaciera granicę między życiem a śmiercią, wpasowując się idealnie w koncept albumu Lotusa. Nawet nie próbujcie złapać tych dwóch. — Chojny []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s18.

Don’t Touch My Hair

Solange ft. Sampha

Saint / Columbia

Odtwarzając „Don’t Touch My Hair”, zrozumiałem jak istotna jest cisza, która następuje po zakończeniu każdego utworu, a niezauważalność jej długości może być miarodajna przy jego ocenie. Podczas pierwszego zetknięcia się z singlem Solange wydawało mi się, że trwa minimum dwa razy dłużej niż w rzeczywistości. Okazało się, że pomimo zakończenia utworu, mój mózg wciąż zapętlał dźwięki w skali jeden do jednego. Fenomenalne uczucie. Pierwszy singiel z A Seat at the Table z pewnością wpisze się w grono klasycznych przykładów ostatniej fali świadomego neo-soulu. Nie o wdzięk i pomiar barometru wokalnego tu idzie, a o pewność siebie i dojrzałą wrażliwość niezależnej, silnej kobiety. Artystki, która kazała czekać na swój kolejny album 8 lat, ale dzięki takim singlom jak „Don’t Touch My Hair”, nikt nie miał jej tego za złe. — Krzysztof Zięba []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s17.

Bitch Don’t Kill My Vibe

Kendrick Lamar

Top Dawg / Aftermath / Interscope

Wydaje się, że mieszanie trapowego brzmienia z soulem i jazzem to domena kilka ostatnich lat, jednak prawdą jest, że podwaliny zostały położone już w 2012 roku. „Bitch Don’t Kill My Vibe” to zaskakujące połączenie nowoczesnego rapu z muzyką żywych instrumentów oraz zetknięcie konwencji hip-hopowego singla z formułą modlitwy. Efektem jest utwór pełen pozytywnej energii, pokory i mądrości, przypominający swego rodzaju muzyczną mantrę. „Bitch Don’t Kill My Vibe” zostało ostatnim singlem z przebojowego Good Kid, M.A.A.D City, stając się dla fanów rapera z Compton swoistym zamknięciem i podsumowaniem potężnego sukcesu jego komercyjnego debiutu. Pierwotnie numer miał być opublikowany w wersji z refrenem w wykonaniu Lady Gagi, jednak z pomysłu ostatecznie zrezygnowano (na pocieszenie słuchacze doczekali się bardzo solidnego remiksu z Jayem-Z). Po latach „Bitch Don’t Kill My Vibe” wciąż brzmi świeżo i ciągle porywa swoim ciepłym, podszytym hi-hatami i tęsknymi smyczkami brzmieniem. Do dziś pozostaje także wizytówką Kendricka — rapera, który wskrzesił Zachodnie Wybrzeże i na nowo zdefiniował pozycję świadomego hip-hopu w mainstreamie — Adrian Felis []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s16.

Bad Religion

Frank Ocean

Def Jam

Miłość jako religia, taksówkarz jako psychoanalityk i Frank w roli samego siebie – ze złamanym sercem, pozbawiony wiary, przyłapany w poruszającym akcie spowiedzi. Kameralne, intymne „Bad Religion” to szczera, niemalże filozoficzna rozprawa o nieodwzajemnionej miłości, podparta brawurowym wokalem, sekcją smyczkową i finałem w stylu D’Angelo. „It’s a bad religion to be in love with someone who can never love you / Only bad religion could have me feeling the way I do” – kwituje Ocean I nie trzeba żadnej innej puenty. — Kurtek Lewski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s15.

Adorn

Miguel

RCA

Każdy z nas ma pościelowy, do których wraca z łezką w oku. Na tak popularnych playlistach gdzieś między „Sexual Healing” Marvina Gaye’a a Maxwellowym „This Woman’s Work” plasuje się „Adorn”. I jest to pozycja w zupełności zasłużona. Nader intymny klimat utworu hipnotyzuje i uzależnia. Wyjątkowy wokal Miguela kusi i nęci. Redakcyjna znajoma 8 lat temu napisała, że przy tym kawałku „każda kobieta chce być z Miguelem, a każdy mężczyzna chce być Miguelem” . Tak jak nie wyobrażałam sobie, że numer w 2012 nie dostanie nagrody Gramy, tak nie wyobrażam sobie braku tej piosenki w rankingu dekady. — Lejdi K []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s14.

Get Lucky

Daft Punk

Daft Life / Columbia

„Get Lucky” jest na swój sposób fenomenalne, choć nie dzieje się w nim nic nadzwyczajnego. Daft Punk po raz kolejny przenoszą nas w czasie do swojej własnej muzycznej epoki, gdzie przeszłość w osobliwy sposób miesza się z przyszłością, a disco i funk wyrastają z solidnego house’owego fundamentu (a nie odwrotnie!). I może właśnie tęsknota za tym abstrakcyjnym punktem na muzycznej osi czasu ostatecznie zadecydowała o niemal natychmiastowym ogromnym sukcesie tego numeru. Ale i ta zdałaby się na nic, gdyby Daft Punk po raz kolejny nie udało się stworzyć nadzwyczajnie żywej i chwytliwej melodii, która poniesiona przez dyskotekowy rytm, uroczo-niezdarny falset Pharrella Williamsa i charakterystyczne vocoderowe „We’re up all night to get lucky!”, zamknęła się w jednej z najbardziej przebojowych piosenek minionej dekady — nawet pomimo tego, że Daft Punk zagrali ten numer odrobinę zbyt bezpiecznie. — Kurtek Lewski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s13.

Malamente

Rosalía

Sony Music

O tym, że świat czuje miętę do hiszpańskiej artystki Rosalíi, świadczy to, że szturmem podbiła serca fanów i krytyków dookoła globu nagraniem „Malamente”. Jednak sukces nie przyszedł od razu, za sprawą pierwszego hiszpańskojęzycznego albumu Los Ángeles z 2017 roku. Cud dokonał się dopiero razem z wydanym rok później drugim krążkiem El mal querer. Promowało go wówczas właśnie „Malamente”, które stał się jej wejściówką do mainstreamu. Na jej punkcie oszalał nie tylko Internet, ale też koleżanki z branży m.in. Dua Lupa, która miała przyjemność zapowiadać ją na rozdaniu nagród MTV. Kompozycję zbudowaną na kulturowych symbolach Romów i Andaluzyjczyków, złych omenów i wróżb wokalistka napisała wspólnie z C. Tanganą i El Guincho. „Malamente” (czyli „Źle”) jest muzyczną wizytówką Rosalii, która czerpie garściami z tradycji rodzimego flamenco i kultury hiszpańskich gitanos i zestawia to z nowoczesną stylistyką R&B i trapu. Historię toksycznego związku, pełnego pasji i mroku, zainspirowała prowansalska powieść z XIII wieku. „Malamente” świetnie oddaje wątek przemocy i tragicznej historii miłosnej zakończony uwięzieniem na wieży. Rosalía nie boi się przekraczać granic — raczej nie grozi jej zamknięcie w wieży jednego gatunku. — Ibinks []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s12.

Pink + White

Frank Ocean

Boys Don’t Cry

Jedną z rzeczy, które cenię we Franku jest umiejętność zebrania wokół siebie ciekawych i ważnych osobistości świata muzyki. Tak było na Channel Orange, tak było też na Blonde, czego przykładem jest właśnie „Pink + White”. Z pozoru prosta ballada, dzięki produkcji Pharrella, chórkach Beyoncé i niesamowitego bandu, mogłaby być klasycznym przykładem szkoły pisania dobrych piosenek. Niemniej jednak, w tym wszystkim na pierwszym planie jest jednak Frank śpiewający o straconej miłości, który robi to w taki sposób, że mimo smutku, pojawia się na twarzy trochę uśmiechu. — Piotr Grabski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s11.

Two Weeks

FKA Twigs

Young Turks

Ktoś mógłby powiedzieć, że tekst „Two Weeks” nosi w sobie znamiona pornografii, ale dzięki tak intymnej i kruchej szacie w postaci eterycznego bitu, całość nabiera zupełnie innego wymiaru. FKA Twigs wcieliła się tu zarówno w zmysłową kochankę, jak i wampira seksualnego. I tym samym zadowoliła i fanów alternatywnego R&B, i tych żądnych rasowego popu. Wszelkie skojarzenia teledysku z filmem Królowa potępionych z Aaliyah w roli głównej są jak najbardziej słuszne. A i tak najlepsze w tym wszystkim jest to, że przy całej ekscentryczności połączonej z pewnego rodzaju dziwnością, które zresztą przemawiają przez cały wizerunek FKA Twigs, artystka wciąż pozostaje dla wielu zagadką. — Julia Borowczyk []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s10.

Hotline Bling

Drake

OVO Sound / Young Money / Cash Money

Kserująca jamajskie rytmy i tradycje, piosenka-meme. Można się ośmielić i stwierdzić, że w ubiegłej dekadzie żaden inny raper nie czuł tak dobrze internetu jak Drake, katalizator mementów w rzeczy samej. Grali to wszyscy, a przynajmniej większość. Od obdarzonej kultem (Matki Boskiej w Polsce) Eryki Badu po Gallanta z Sufjanem, który niniejszą „kompozycję” wykonał pod koniec trasy-stypy, promującej album poświęcony duchowym zmaganiom po śmierci swojej matki. Nie da się ukryć – to dość ciekawy wybór jak na finisaż, ale przynajmniej wizerunek Aubreya Grahama został ze znawstwem wpleciony w towarzyszącą wydarzeniu scenografię, tj. wideo-arty układające się w kościelne witraże. Harmonia zachowana. Postaram się teraz moi-même pokrótce przybliżyć ów „mem”. Na pierwszy rzut oka ciśnie się pochwała golfów (osobiście nie przepadam, ale moja skaza białkowa cieszy się, że nie sweterek w serek). Dalej silnie wybrzmiewa główne paliwo mediów socjalnych i samego Drake’a, czyli nostalgia, tu akurat za telefonami z klapką, przez które swego czasu prowadzono rozmowy. W odróżnieniu od współczesnego przyciskania serc i kciuków, określa się je jako „werbalną wymianę myśli pomiędzy co najmniej dwiema osobami”. Tu jednak odzywa się tylko wykonawca, wyjątkowo nie brzmiąc jak Craig David. Doprecyzujmy: odezwa to za dużo powiedziane (sicK!), bardziej pouczenie. Konkretniej jeszcze – słabo zawoalowane wyzwanie byłej partnerki od chutliwej jawnogrzesznicy, która śmie mieć udane życie bez udziału eks-torontyjczyka (Ô Canada Joni Mitchell, za to głosem Jamesa Blake’a). W masowej wyobraźni Drake funkcjonuje jako wrażliwiec, ale najwyraźniej jego wrażliwość ogranicza się do wrażliwości na własnym punkcie. Trudno ukryć swoje rozczarowanie, choć nie zaskoczenie, tak wysoką pozycją w rankingu tego na wskroś przesiąkniętego seksizmem numeru. Na odtrutkę nie pomogą nawet liczne odtworzenia Już nie kąpiesz się dla mnie Michnikowskiego. Moją propozycją w to miejsce też było Bling, tyle że Bling Bling Junglepussy, czyli oda do niezależności, konieczności miłości własnej i ambicjach ogromnych jak czoło Rihanny. I tego na kolejne dziesięciolecie wszystkim bym życzyła, dorzucając omijanie podobnych „pułapek”. Rzućmy słuchawką, miejmy nadzieję, że uda nam się ubiec dalej niż samej Riri od Drake’a. — emm! []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s9.

Runaway

Kanye West

Def Jam / Roc-A-Fella

Jak cienka jest granica między szaleństwem a geniuszem? Miłością a nienawiścią? Na te pytania Kanye West starał się odpowiedzieć w niezwykle podniosłym i przesadnie dopracowanym „Runaway”. Hymn na cześć własnego i jakże wielkiego „ja” bez wątpienia skupia się wokół miłości, a dokładniej tego, jak wielki wizjoner w tych relacjach damsko-męskich zawodzi. Często także samego siebie. Kanye znaczy dupek. Geniusz, ale jednak dupek. No więc to numer po którym być może część słuchaczy zrozumiała złożoność natury Kanyego Westa. Może nawet zaczęliście mu współczuć. W każdym razie, nikt nie uciekł, jak sugerował bohater. Muzycznie „Runaway” to majsterszyk jakich mało: połączenie produkcji rodem z barokowego kościoła z niemalże irytującym autotunem z przyszłości. A wszystko to scementowane dźwiękiem, który wszyscy poznają już po jednej nutce. „Let’s have a toast for the assholes” – to zdanie, które padało, pada i padać będzie na niejednym damskim wieczorze przy winie. No to zdrowie! — Julia Borowczyk []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s8.

This Is America

Childish Gambino

mcDJ / RCA

Utalentowany Donald Glover wrócił w 2018 po dwuletniej aktorskiej przerwie jako Childish Gambino z wybuchowym singlem „This Is America”, który dzięki fuzji nieszablonowej struktury, politycznego tekstu, chwytliwego refrenu i oryginalnego teledysku błyskawicznie stał się przebojem — i wiralowym, i radiowym, definiującym na wiele sposobów muzykę 2018 roku. Gambino zuchwale pożycza tu refren od Prince’a, a społecznie zaangażowane melorecytowane zwrotki od Gila Scotta Herona i łączy to wszystko z post-afrykańskimi popowymi zaśpiewami, autotune’m i trapowym bitem. Efekt jest dziwaczny, ale w żadnym wypadku pokraczny, zwłaszcza że zestawienie gospelowego refrenu z agresywnie rapowanymi wersami na swój sposób unaocznia zderzenie wyobrażeń o życiu w Ameryce z rzeczywistością. Glover miał znakomity pomysł, nie tylko jak samemu wyjść poza ramy dobrze przyjętego, ale będącego zamkniętą i wyczerpywalną kreacją „Awaken, My Love!” z 2016 roku, ale także jak wyprowadzić ogłupiałe media poza popkulturową strefę komfortu. — Kurtek Lewski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s7.

Thinkin Bout You

Frank Ocean

Def Jam

Utrzymane na styku R&B i soulu „Thinkin Bout You” otwiera klasycznie brzmiąca sekcja smyczkowa, którą po kilku sekundach uzupełnia leniwy, elektroniczny beat i niski wokal Franka Oceana. Umówmy się, nie ma tu mowy o żadnej brzmieniowej rewolucji. Frank snuje tu swoją uniwersalną opowieść o pierwszej prawdziwej miłości i przejmującym falsetem powtarza jak mantrę jeden z moich ulubionych tekstów na Channel Orange: „Or do you not think so far ahead? ‚Cause I been thinkin’ ’bout forever”. To co odróżnia „Thinking Bout You” od wielu innych piosenek o miłości minionej dekady, to nasycenie tej prostej opowieści mikronarracyjnymi obrazami, które później Ocean będzie eksplorował jeszcze wyraźniej na kultowym Blonde. — Paweł Wojdylak []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s6.

Losing You

Solange

Terrible

Zawsze ujmowała mnie niezwykła lekkość tego utworu i bezpretensjonalność klipu z genialną kolorystyką, ujęciami i samą Solange. Utwór absolutnie niewpisujący się w żadne obowiązujące trendy, oryginalny, zapadający w pamięć. Absolutnie wkręcający i samonapędzający się groove. Pop XXI wieku. Klasyk. — Eskaubei []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s5.

Alright

Kendrick Lamar

Top Dawg / Aftermath / Interscope

Kendrick w swoim najpopularniejszym (a przynajmniej najczęściej nagradzanym) utworze po raz kolejny porusza temat nierówności rasowych. To dosyć istotny głos ostatniej dekady, która obfitowała w takie dzieła kultury jak A Seat at the Table Solange, „This is America” Childisha Gambino, Czarna Pantera czy Moonlight. Lamar podkreśla, że mimo tego, iż całe życie musiał walczyć o swoje prawa, ma nadzieje, że jeszcze będzie tylko lepiej. Całość została oczywiście oprawiona, jak to w przypadku Kendricka, beatem czerpiącym ze spiritual jazzu, jednak została ubrana w nowoczesne brzmienie. Jeśli za parę lat będziemy wspominać kulturę popularną lat 10. XXI wieku, bez wątpienia „Alright” będzie jednym z jej symboli. — Piotr Grabski []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s4.

Formation

Beyoncé

Parkwood / Columbia

Czym zaskoczyć świat, który kilka lat wcześniej z wrażenia po pojawiającej się znikąd płycie aż się zatrzymał? W przypadku Beyoncé okazało się, że wystarczyło wskazać na swój kolor skóry, pochodzenie i historię. Tuż przed drugim, tym razem gościnnym występem w przerwie Super Bowl (tak, tym kontrowersyjnym), pani Carter oznajmiła, że ciężką pracą zdobywa to, co chce, ale pomimo milionów na koncie nadal jest tą samą dziewczyną z Teksasu. Jednak w „Formation” skupia uwagę nie tylko na sobie. W kawałku, nad którym pracowali też Rae Sremmurd czy Mike Will Made-It, słychać głosy postaci związanych z Nowym Orleanem — to zamordowany raper Messy Mya oraz przedstawicielka lokalnej sceny bounce Big Freedia, a w teledysku pojawia się nawiązanie m.in. do huraganu Katrina. Z drugiej strony hymniczny potencjał powrotu do korzeni nie odebrał nagraniu przebojowości, a waleczne „I slay” przeniknęło do popkultury, pokonując rasowe i geograficzne granice. — Hanna Brzezińska []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s3.

Redbone

Childish Gambino

Glassnote

Dla mnie „Redbone” to jedno z tych nielicznych, wyjątkowych nagrań, które od pierwszego odsłuchu (ba, pierwszych nut!) zajmują w twardym dysku mózgu własne miejsce i zostają tam po wsze czasy, a żadna ilość odtworzeń nie jest w stanie go nadpisać. Tzw. instant klasyk, w którym zgadzają się i nie przemijają z czasem każda sekunda, każda partia instrumentu, każdy efekt, każdy wokal, każda linijka, każde wszystko. Niezmiernie mnie cieszy, że taki klejnot przedostał się do głównego nurtu – 365 mln odtworzeń na YouTube (a nie ma klipu!!!), 2 x tyle na Spotify, Grammy za Best Traditional R&B Performance mówią swoje. A to przecież o nagraniu, w którym gołym uchem łączą się Funkadelic, OutKast, Bootsy Collins czy D’Angelo. As. Co ciekawe, Gambino nie użył żadnego efektu na wokalu, tylko wycisnął sam z siebie taki pitch (powtórzył to później na żywo u Fallona). Jeśli wciąż porusza Was maestria tej kompozycji, polecam zapoznać się z filmikiem, w którym producent Ludwig Göransson rozkłada budowę na „Redbone” na części pierwsze. — Radek Miszczak []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s2.

Cranes in the Sky

Solange

Saint / Columbia

Nikt tak mądrze, przejmująco, wrażliwie i przede wszystkim pięknie — tak po prostu pięknie — nie zaśpiewał o tym, że w poszukiwaniu szczęścia błądzimy, bywamy smutni, zdołowani i nie pomogą pieniądze, nowi partnerzy czy podróże w najdalsze zakątki świata. Oda do depresji, nierealnych oczekiwań wobec siebie samego. Krzyk na puszczy poszukiwania wyjścia z impasu. It’s ok not to be ok. — Andrzej Cała []


Soulbowl: Najlepsze piosenki dekady 2010s1.

Pyramids

Frank Ocean

Def Jam

Od dziecka słuchałem R&B z wypiekami na twarzy. Choć od zawsze lubiłem muzykę, dopiero „Try Again” Aaliyah sprawiło, że zatraciłem się w niej bez reszty, poczułem, że to ta rytmika, to brzmienie naprawdę mnie ekscytują i poruszają. Pamiętam, że pierwsze odsłuchy debiutanckiego mikstejpu Franka Oceana Nostalgia / Ultra te odczucia odświeżyły. Moje sympatie były już wtedy rozłożone dość szeroko i dość konsekwentnie, a jednak Ocean tchnął nowe życie w materię muzyczną, którą znałem na wylot i wydawało mi się, że nie może mnie już zaskoczyć. Robił to zresztą po wtóre każdą kolejną wydawaną przez siebie płytą — za każdym razem redefiniując formalne granice stylu, a osobistym przekazem, historiami, które miał do opowiedzenia sprawiał, że ta mieszanka stawała się jego własną i rezonowała emocjonalnie w słuchaczu. Napisać, że to Ocean zreformował R&B, to największy z banałów, jaki mógłby pojawić się na łamach Soulbowl.pl. Trudniej natomiast wskazać palcem na szczytowe osiągnięcie w dyskografii artysty — ilu fanów muzyka, tyle typów. Jeden z nich jednak bezsprzecznie góruje nad resztą nie emocjonalnie czy warszatowo, ale formalnie — 10-minutowe bezprecedensowe „Pyramids” z Channel Orange. Ocean wciela tu w życie koncepcję progresywnego, ewoluującego w czasie R&B, którą kilkakrotnie w podobnym czasie próbował wdrożyć także The-Dream, ale bez tak spektakularnych efektów. „Pyramids” to w całym swoim klasycznym przepychu szczytowe osiągnięcie współczesnego R&B — prezentuje przy tym nieoczywiste rozwiązania strukturalne, dzięki pracy psychodelicznie świdrujących syntezatorów. Choć raperzy i pieśniarze R&B są z reguły niedoścignieni w tworzeniu dla striptizerek piosenek-laurek, bez unikania bezpośrednich sformułowań i niezręcznych metafor, tego kalibru majestatycznej piramidy z emocjonalnym vertigo nie jest w stanie przebić nikt. — Kurtek Lewski []


strony: 1 2 3 4

Komentarze

komentarzy