podsumowanie
15 najlepszych epek 2020

Rok 2020 potwierdza, że format epki w erze streamingu wciąż ma się świetnie. Okazuje się, że są już nie tylko trampoliną dla nowych głosów i twarzy, ale coraz częściej stają się prawowitą formą wyrazu. Tym samym nasze zestawienie chyba bardziej niż w poprzednich latach oddaje ten dualizm — rozpoznawalni artyści mieszają się tu w utalentowanymi debiutantami. Oto 15 najlepszych epek 2020 roku według Soulbowl.pl.

Fleeting, Inconsequential
Amaka Queenette
Amaka Queenette / Tomboy
Jestem zwolennikiem zestawień, które odkrywają przed czytelnikami nowych artystów. Zwłaszcza, jeśli chodzi o ranking epek, będących nierzadko rozgrzewkami i wizytówkami debiutantów. Wierzę, że podobnie jest w przypadku Amaki Queenette – dwudziestoletniej pielęgniarki z Toronto o nigeryjskich korzeniach. Amaka ma za sobą epkę wydaną w 2018 roku, która przeszła jednak bez większego echa. Zeszłoroczne Fleeting, Inconsequential jest materiałem skromnym – liczącym zaledwie dwa utwory, jednak świetnie rokującym. Zainspirowana albumem Endless Franka Oceana, podarowała nam próbkę wysokiej jakości downtempowego i melancholijnego neo soulu. Kibicujemy i prosimy o więcej! — K.Zięba

Which Way Is Forward?
Obongjayar
Obongjayar / September Recordings
Which Way Is Forward? to materiał niepozorny, ale świeży. Obongjayar stworzył na nim spójną soulową kosmogonię, osadzoną w psychodelii, afrobeatowej dziarskości i trip hopowej duchocie. Całość jest jednak wygładzona tak bardzo, że piosenki na epce pozostają piosenkami z jednego stada, i żadna z nich nie przejawia niesubordynacji wobec upbeatowego charakteru, który Which Way Is Forward przejawia w warstwie emocjonalnej. I choć może dziś nie jest to wielkim wyczynem, to jednak warto dodać, że Obongjayar wyprodukował ten z gruntu kolektywny materiał niemal w całości samodzielnie. Jeżeli niespiesznie celebrować i zaklinać, to właśnie przy takiej oprawie. — Maja

Flight Tower
Dirty Projectors
Domino
Jeżeli wybrać którąś z przepastnego 5-epkowego projektu (kto wie, może nawet i z całego katalogu) Dirty Projectors to bezsprzecznie tę. Odsłona zespołu w postaci Felicii Douglass (każda z epek to inny wokal prowadzący) na Flight Tower objawia się nam w lukrowanej polewie, ale z niewątpliwie soulowym rodowodem (co nie jest w epkowym projekcie zasadą konsekwentną). Mamy jednak wciąż do czynienia z Dirty Projectors, więc jest to soul wariacki; beaty tnie się tu równie chętnie, co wokale, a doo wop jest syntetyzowany. Całościowo to ledwo dziesięć minut, ale po brzegi, i bez zbędnego przynudzania, wypełnione muzycznymi połamańcami w płaszczu z R&B. — Maja

Lulu
Conway the Machine & The Alchemist
ALC / Empire
Rekiny rapu z Griselda Records, powodowane stale niezaspokojonym głodem tworzenia, co rusz zaskakują nowym projektem i pożerają konkurencję w muzycznych rankingach. Lulu, czyli 7-trackowa EP-ka Conwaya the Machine’a – najstarszego przedstawiciela nowojorskiego tria, oraz jego zaprzyjaźnionego producenta The Alchemista, jakościowo nie ustępuje ich zeszłorocznym longplayom ani na krok. Trzyma w napięciu niczym Szczęki Spielberga i zarazem przekonuje autentycznością jak film gangsterski Płatne w całości, z którego pochodzą samplowane dialogi. Z resztą jego fabuła doskonale rezonuje z przestępczą przeszłością Conwaya. Let’s toast to my enemies, no, let’s toast to my injuries/Turned my negative to positive, I don’t need no sympathy – nawija na orkiestrowym bicie raper i robi użytek z nieodwracalnych śladów swojego dotychczasowego życia. Po doznaniu porażenia twarzy w wyniku postrzału wypracował oryginalne flow, a ciążący bagaż doświadczeń przekuł we wciągający zbiór opowieści prosto z ulic niebezpiecznego Buffalo utrzymany w mrocznym, boom bapowym klimacie. — Katia

Crater Speak
Slauson Malone
Grand Closing
Jeżeli na A Quiet Farewell, 2016-2018, fantastycznym zeszłorocznym krążku Slausona Malone mieliśmy możliwość wniknięcia w jego intymny dziennik-szkicownik zapełniony po brzegi zabazgranymi marginesami, Vergangenheitsbewältigung (Crater Speak) to już pełnoprawne rozwinięcie tych pomysłów. Hypnagogiczne zaśniedzenie i hip-hopowa piaszczystość całej neo-soulowej formuły zostają zastąpione avant-folkowym ascetyzmem, ale nie zabiera to nic z neurotycznej, introwertycznej natury znanej z poprzedniego krążka. Wręcz przeciwnie, w tych filigranowych dźwiękach czuć tak ogromną ilość empatii wobec muzycznego tworzywa, że obcowanie z tą muzyka zamyka nas w małej, emocjonalnej enklawie i każe blisko rozczytywać każdy mały pasaż. Gdy zaś pojawiają się bardziej bezpośrednie, nostalgiczne nawiązania do poprzedniej płyty, np. organiczny reeanactment dźwiękowego pasażu z „The Wake”, można w tym zupełnie bezpowrotnie przepaść. — Wojtek

The Shave Experiment
Q
Boy Meets Euphoria / Columbia / Sony Music
Ojciec Q, muzyk Steven „Lenky” Marsden, przeczuwając, że jego syn został stworzony do rzeczy wielkich, specjalnie wybrał mu oryginalne, jednoliterowe imię. Jednocześnie zadbał o to, by chłopiec znał repertuar lat 70. i 80., na czele z utworami Michaela Jacksona i Earth, Wind & Fire, na pamięć. Dziś Q, jako dobrze rokujący artysta, postanowił przenieść dźwięki towarzyszące mu w dzieciństwie na samodzielnie wyprodukowaną EP-kę, The Shave Experiment, która jest zdecydowanie bardziej energetyzująca niż zeszłoroczny album Forest Green inaugurujący jego współpracę z wytwórnią Columbia Records. To udany eksperyment gatunkowy ujmujący chłopięcym urokiem i przy okazji udowadniający, że wstawki spowolnionego głosu w zestawieniu z falsetem właściwym Q sprawdzają się równie dobrze, co w rapowych kawałkach Asapa Rocky’ego. Pozycja obowiązkowa dla zapętlających „Redbone” Childisha Gambino. — Katia

Southpaw
Ivysol
Les Fleurs
Jeśli połączyć soulowe ciepełko Noname z kreatywną bezkompromisowością Tkay Maidzy, otrzymany rezultat będzie cokolwiek pokrewny brzmieniu i wyrazowi ostatniej epki Ivy Sole Southpaw. Pochodząca z Charlotte, ale rezydująca z Filadelfii raperka nie jest bynajmniej debiutantką — na koncie ma dwa longplaye i dwie epki wydane między 2016 a 2018 rokiem, ale wciąż czeka na swój przełom. Porównując Southpaw z jej wcześniejszym materiałem, z jednej strony z pewnością nie można odmówić jej konsekwencji, z drugiej słychać jak na dłoni ewolucję brzmienia i treści. Sole cytuje Jamesa Baldwina, z lekkością w konwencji miejskiej poezji podejmuje tematy nierówności społecznych i tożsamości rasowej. Jest w jej opartym na neo-soulowych samplach brzmieniu coś bardzo przytulnego, ale jednocześnie raperka nie boi się wychodzić z tej konwencji i pokazać się w bardziej srogiej odsłonie, jak robi to w tytułowym „Southpaw” — tu też najbliżej jej do wspomnianej Tkay Maidzy. Miłośnicy produkcji Chrisa Keysa, Phoelixa i Cama O’biego powinni być usatysfkacjonowani. — Kurtek

When It’s All Said and Done
Giveon
Epic / Not So Fast
Giveon dał się poznać szerszej publiczności za sprawą swojego debiutanckiego wydawnictwa Take Time. Do tego doszedł jeszcze featuring na albumie Drake’a Dark Lane Demo Tapes i potem wszystko się już potoczyło w dobrym kierunku. Jego najnowsze EP When It’s All Said and Done jest subtelniejsze brzmieniowo od poprzednika, co również podkreśla gościnny udział zmysłowej Shoh Aalegry. Jego emocjonalny baryton opowiada konkretną historię od początku do końca. Pomimo że całość brzmi dość przeciętnie w porównaniu do Take Time, nie polecam przechodzić obok tej epki obojętnie. Brzmi ona chillująco, jest bardzo prawdziwa i można poczuć pasję i ból głównego bohatera, ma się lekki niedosyt po jej przesłuchaniu, a sam artysta ma potencjał, który mam nadzieję wykorzysta. Jeśli chcecie znaleźć pomost między muzyką new school i old school, When It’s All Said and Done jest dla was. — Forrel

Solaris
Shay Lia
Shay Lia / AWAL Recordings
Shay Lia staje się dojrzalszą artystką z każdym kolejnym brzmieniem. Od podopiecznej Kaytranady, przez estetyczne dźwięki soulu i R&B, wokalistka odważyła się sięgnąć po nieco bardziej komercyjne i taneczne rytmy. Wyszła ze swojej strefy komfortowego R&B i zaprezentowała pełne pozytywnych wibracji EP Solaris. Mini album wypełniony jest słonecznymi tropikalnymi kompozycjami w rytmie afrobeat, czy dyskoteki rodem z Lagosu. Nie zabrakło nawet sample’a z hitowego numeru duńskiej grupy muzycznej Junior Senior „Move Your Feet”, wykorzystanego w otwierającym „Irrational”. Dzięki haitańskim i nigeryjskim producentom Solaris dostarcza radości, pewności siebie i ciepła. Wszystko po to, aby każdy mógł zatańczyć i oderwać się nieco od rzeczywistości. A ciepła i zajęcia umysłu czymś pozytywnym na pewno w zeszłym roku nam brakowało. — Forrel

Before
James Blake
UMG / Republic / Polydor
Ostatni album Blake’a, Assume Form, był w jego twórczości przełomowy. James w końcu poczuł się lepiej psychicznie, a to w dużej mierze dzięki jego partnerce. W zeszłym roku artysta znowu sprawił, że my również mogliśmy się uśmiechnąć. Najpierw świetny i wzruszający singiel „You Too Precious”, później oniryczny „Are You Even Real?”, aż w końcu dwie epki – Before oraz Covers. Ta pierwsza, której okładka odzwierciedla domowe zacisze, to powrót na parkiet, do klubowych brzmień z początku kariery Brytyjczyka. Mimo tego jednak, znalazło się tu miejsce na uczucia i wyznania (I must be in pain ’cause I’ve never needed anyone before). — Klementyna

Ring the Alarm
1988
Latarnia
To był udany rok dla 1988. Dotąd, szerszej publiczności kojarzył się przede wszystkim z duetem Syny, ale ostatnie dwanaście miesięcy pokazało, jak wszechstronnym jest muzykiem. Pochodzący ze szczecina producent ma na swoim koncie współprace z Rosalie., Pezetem czy Jetlagz. Rozgłos i pozytywne recenzje krytyków zyskało W/88, czyli wspólny materiał w Włodim. 1988 skupił się również na rozwoju solowej działalności — wydał Ring The Alarm. Charakterystyczny „zadymiony”, ciężki klimat przeplata się z inspiracjami z Wielkiej Brytanii. Międzygatunkowość i mocny bas, te dwa elementy najlepiej określają Ring The Alarm. Co ciekawe, tytuł nawiązuje do jednego z warszawskich koncertów 1988, kiedy dym ze sceny dwukrotnie uruchomił alarm przeciwpożarowy. Gorący materiał! — Polazofia

Alias
Shygirl
Because Music
Shygirl to jedna z artystek, która po prostu musiała znaleźć się na soundtracku do Cyberpunka. Nawet jeśli nie za bardzo siedzicie w klimatach gamingowych, to pewnie kojarzycie futurystyczną fabułę gry i ogólny apokaliptyczny zamysł. Shygirl pasuje tam jak ulał — od kilku lat zaskakuje nas futurystycznym brzmieniem nazywanym club-rapem i charakterystycznym wizerunkiem. Jej najnowsza epka ALIAS to z jednej strony rap, czerpiący garściami z brytyjskiego grime’u, z drugiej strony klubowe brzmienia, nieraz niebezpiecznie ocierające się o kicz (jak chociażby w utworze „Siren”). Shygirl nie stroni od agresji i wulgaryzmów, ale do takich bitach to po prostu pasuje. W całej tej cukierkowej, czasem kiczowatej i niestosownej otoczce jest jednak pewna nutka mroku i niepokoju, zwłaszcza w warstwie tekstowej. Polecamy sprawdzić! — Polazofia

Lowkey Superstar
Kari Faux
Change Minds
Lowkey Superstar powstał w Londynie, gdzie Kari Faux nawiązała współpracę z Danio, brytyjskim producentem. Projekt jest bardzo pogodny. Raperka sprawnie płynie po bicie, serwując nam 8 wyjątkowo rytmicznych kompozycji, które w większości spokojnie poradziłyby sobie również jako single. Jak powiedziała, czuje się jak kwitnący motyl, który wyrywa się na wolność. Ostatni materiał Faux, Cry 4 Help, był mroczny – Kari otworzyła i skonfrontowała ze swoimi lękami. Lowkey Superstar to zatem nowy rozdział w jej życiu. — Klementyna

Last Year Was Weird, Vol. 2
Tkay Maidza
4AD
Jeżeli w późnym postmodernizmie możemy jeszcze w ogóle używać takiej kategorii jak eklektyzm, to Tkay Midza z Zimbabwe jest uosobieniem tej taktyki. Last Year Was Weird, Vol. 2 to trochę wizytówka, a trochę flex, pokaz rapowych przelotów po podkładach z przeróżnych bajek, umiejętnie zlepionych szumiącym gdzieś w tle R’n’B i rozbuchaną charyzmą raperki. Bujamy się od soulowego chilloutu („Don’t Call Again” czy wspaniale afirmacyjne „My Flowers”) po gęste, trapistyczno-industrialne miecho („Grasshopper” na modłę Princess Nokia czy gęsto siekające „Awake” z JPEGMAFIĄ), gdzieś w międzyczasie sięgając po house-rap wysokiej próby („24K”) czy fantastycznie stylowy, vintage’owy missyelliotyzm (gęsto banglające „Shook”). Inspiracje można z resztą mnożyć, ale, choć transmisja między takimi „Grasshopper” i „You Sad” brzmi niemal komicznie, wspólnym mianownikiem pozostaje bezpardonowa charakterność i nośność numerów. Z takim zapleczem bangeropisarstwa do headlinerów już naprawdę niedaleko. — Wojtek

They Call Me Disco
Ric Wilson & Terrace Martin
Free Disco / Empire
Terrace Martin zaszalał w 2020 roku. Nie licząc dwóch krążków Dinner Party, wydał w przeciągu minionych 12 miesięcy aż siedem projektów średniego metrażu plasujących się zwykle gdzieś pomiędzy maxi singlami a minialbumami. Jeden z nich to wydana w maju epka zatytułowana They Call Me Disco, a nagrana w parze z pochodzącym z Chicago wokalistą i raperem Rikiem Wilsonem. Tytuł nie kłamie! Wilson pod czujnym okiem producenckim Martina rzeczywiście jest emanacją dyskotekowego szaleństwa — panowie kreatywnie wpisujali tu nowe i klasyczne R&B, hip-hop, funk i neo-soul w nowodyskotekowe ramy. To 17 minut spędzone w epicentrum bujającego, miejscami onirycznego i psychodelicznego, innym razem słodkiego i ekspresyjnego, ale zawsze niezobowiązującego meta-R&B. Jeśli potrzebujecie pochillować po trudnym roku, koniecznie wrzućcie They Call Me Disco. — Kurtek
30 najlepszych albumów 2020

Nie było lekko w 2020 roku — ani artystom, którzy co prawda zyskali więcej przestrzeni twórczej, ale nierzadko zostali pozbawieni stałego dochodu, po tym jak zamknięto sale koncertowe, kluby i odwołano festiwale. Ani słuchaczom, choć w teorii zyskali więcej przestrzeni, by muzykę odbierać, zamknięci w czterech ścianach słuchali jej statystycznie mniej, gdy wyciągnięto ich poza nawias codziennego miejskiego gwaru, podróży bliższych i dalszych. Mimo wszystko zdaje się, że parszywy rok 2020 zaoferował nam muzycznie więcej niż jego odrobinę postny poprzednik. Nie nastąpiła co prawda żadna powszechna stylistyczna rewolta, ale kilku fascynujących artystów wspięło się na wyżyny twórcze, a postępująca społeczno-polityczna niestabilność, queerowa rewolucja i rosnące nierówności sprawiły, że soul znów stał się polityczny. Przed Wami 30 najlepszych albumów 2020 roku wg Soulbowl.pl.
30.
Discipline of Sun Ra
EABS
EABS / Astigmatic
Mimo, że ten rok był wyjątkowo nieowocny w podróże, sekstetowi z Wrocławia udało się wysłać nas wszystkich w kosmos. Discipline of Sun Ra to genialna dekonstrukcja nieprzebranego katalogu dźwięków jednego z najbardziej awangardowych amerykańskich muzyków jazzowych Sun Ra. Zaledwie w ciągu 40 minut udało się misternie zapakować potężny przekrój sonicznych brzmień, od mrocznych free-jazzowych improwizacji, przez międzygalaktyczne ballady, przecięcia z bardziej hip-hopowymi rytmami po taneczny funk przyszłości. A to wszystko w zaskakująco spójnej i o dziwo, przystępnej formie. — Richie Nixon

Burden of Proof
Benny the Butcher
Griselda / Empire
Sukcesy projektów Tana Talk 3 i The Plugs I Met sprawiły, że Benny The Butcher zyskał ogromną sympatię nie tylko zwolenników Griselda Records, ale także ogółu fanów, zainteresowanych powrotem do łask lirycznego nurtu w hip-hopie. Naturalną koleją rzeczy było wydanie albumu, który skapitalizuje ten potencjał i sprawi, że ⅓ składu z Buffalo przebije się do mainstreamu. Burden of Proof osiągnęło ten cel głównie dzięki produkcji spod ręki zapomnianego w ostatnich latach Hit-Boya, a także gościnnym występom Rick Rossa, Lil Wayne’a czy Big Seana. Chociaż płycie można sporo zarzucić, w tym brak charakterystycznego dla Griseldy brudnego klimatu, czy chwilami dość nieaktualne brzmienie, nie można jej odmówić spójnej wizji i tego, co najważniejsze: doskonałego tekściarstwa i flow gospodarza. Benny z typową dla siebie pewnością siebie snuje mafijne fantazje, w niektórych utworach brzmiąc niemal jak młody Jay-Z. Każda minuta Burden of Proof jest pełna punchline’ów i zapadających w pamięć linijek, a wszystko to ujęte jest w ramach spójnej stylistycznej wizji i bardzo sensownym pod względem długości formacie. Nie jest to krążek wybitny ani nawet najlepszy w dyskografii Rzeźnika, ale wciąż dostarcza sporo emocji, potwierdzając, że autor doskonale adaptuje się do każdych muzycznych klimatów. — Adrian

Limboland
Dornik
Dornik Music
Dornik zabiera słuchaczy do inspirowanej latami osiemdziesiątymi krainy zawieszonej między elektronicznym soulem a R&B. Na Limbolad próżno szukać odnośników lub części wspólnych z debiutu. To nie jest oczywiście wada. Wręcz zaleta, bo drugi krążek Brytyjczyka jest o niebo lepszy od pierwszego. Pościelówy zastąpione zostały aktualnymi tematami, z którymi mierzy się dzisiejsze społeczeństwo. Album jest eksploracją osobistego, politycznego i społecznego oczyszczenia, w którym obecnie znajduje się świat, jak i sam Dornik. Artysta otrząsnął się z zawieszenia, w którym utknął przez ostatnie lata i stworzył płytę, która stała się jego ucieczką od przerażających zdarzeń. Stworzył ją przede wszystkim dla innych, aby również mogli znaleźć ukojenie w muzyce. Nie prześpijcie tej płyty i wyrwijcie się z przygnębiającego letargu. — Forrel

Dotyk
Renata Lewandowska
Polskie Radio / The Very Polish Cut-Outs / Astigmatic
Historia rodem z „Sugar Mana” sprawiła, że w roku 2020, po niemal 40 latach muzycznego niebytu, dostajemy album jednej z najwybitniejszych wokalistek ery polskiego big beatu. Dotyk Renaty Lewandowskiej nie jest jednak tylko zaśniedziałym reliktem innej rzeczywistości z wartościami co najwyżej skanseniarskimi, to kawał fantastycznej roboty piosenkopisarskiej w stylówce ery dzieci-kwiatów. Pojawiające się w latach świetności takiej muzyki porównania artystki do Janis Joplin czy Arethy Franklin, choć brzmią bardzo brawurowo, w kontakcie z jej solowymi nagraniami przestają trochę dziwić. Funkowe „Lato tego roku” wjeżdża na refrenie w przyjemnie psychodelizujące klimaty letniego klimatu wraz z Alibabkowymi chórkami, sensualne „Dotykiem chcę dziś poznać wszystko” to pościelowy soul najwyższej klasy, zaś szwędacza, przestylowa „Magia szos” przywodzi na myśl hippisowskie tradycje życiowej tułaczki w duchu beztroskiego rzucania się wir frywolnego dryfowania. Gdy do tego wjeżdżają puentujące płytę wątki ekologiczne („Olbrzymi twój cień”) i feministyczne („Kropelka egoizmu”) to kolana miękną. Dotyk brzmi w 2020 roku świeżo, przebojowo i nie czuć w nim kszty anachronizmu. Współczesna hipsteriada powinna się uczyć vintage dripu od stylówki Reni Lewandowskiej. — Wojtek

The Greatest Misses
Baby Meelo
Polish Juke
Baby Meelo to jeden z artystów związanych z wytwórnią Polish Juke, która podjęła się karkołomnego zadania przepisania na polski język estetyczny dziedzictwa brzmień chicagowskiego ghetta. Producent zatytułował swój czwarty już w dorobku krążek The Greatest Misses, co jest gestem wyjątkowo przewrotnym, gdy przejrzymy zawartość samego wydawnictwa. To manifest doskonałego wyczucia urbanistycznego folku, zarówno spod znaku polskiej, szarej katoestetyki, jak i żywiołowego, nieprzewidywalnego miejskiego pulsu Chicago. Fuzji horyzontów udaje się dokonać bez potrzeby rozcieńczania amerykańskiej intensywności na rzecz lokalnych warunków, za to bardzo dobrze wprasowane zostają w to elementy polskiej tożsamości. I ostatecznie jest w tych wrocławskich brzmieniach coś z klimatu słonecznego ghetta! [♫ Bandcamp] — Wojtek

If You Feel
Xavier Omär
RCA / Sony Music
Xavier Omär z każdym kolejnym albumem rozwija się lirycznie i muzycznie. Jego teksty są dojrzalsze, a umiejętność łączenia dźwięków jeszcze sprawniejsza. Na nowej płycie If You Fell płynnie zestawił ze sobą neo-soul, pop i hip-hop, tworząc nowe, ciekawe brzmienie. Jego produkcję i charakterystyczny wokal dopełnili zaproszeni goście Jae Stephens, Masego, Quinn Barlow i Mareba. Całość jest nastrojowa, łagodna, zmysłowa i dopracowana. If You Fell nie jest projektem, który wyróżnia się spośród innych płyt. Jednak nie tego spodziewa się Omär. Eksperymentalne R&B nie przebije się do mainstreamu, obroni się samo i dotrze do wybranego słuchacza, który w całości doceni dzieło i dokładnie wsłucha się w pulsujące nuty. — Forrel

Everlasting
Sons of the James
Fresh Selects
Jeśli nazwa Sons of the James nic wam nie mówi, nic nie szkodzi. Panowie — singer/songwriter Rob Milton i producent/muzyk DJ Harrison — dopiero od kilku miesięcy wydają muzykę pod tym szyldem. Zainspirowani gospel i brzmieniem klasycznych soulowych produkcji kolektywu Soulquarians z przełomu milenialnego, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyć wspólny krążek jako Sons of the James. To duchologiczna wyprawa do jądra neo-soulowej wrażliwości i stylistyki, czerpiąca całymi garściami z kultowych krążków D’Angelo, Bilala, Raphaela Saadiqa czy Eryki Badu, ale przełamana artystycznym dysonansem spod znaku Georgii Anne Muldrow, która zresztą pojawia się gościnnie w jednym z utworów. W rozpoczynającym krążek „I Want More” powtarzana ekstatycznie tytułowa fraza to z jednej strony nieodłączna część transu towarzyszącemu wywoływaniu soulowych zjaw, z drugiej strony zaklęcie magiczne, na dnie którego spoczywa szczere życzenie kontynuowania po wsze czasy neo-soulowego dziedzictwa Soulquarians — w dużej mierze spełnione zresztą na Everlasting. — Kurtek

Rose in the Dark
Cleo Sol
Forever Living Originals
Zacznijmy od tego, że artystyczne nazwisko Cleo — Sol — oznacza słońce. Słuchając jej debiutanckiego albumu odnosi się wrażenie, że wybór ten absolutnie nie był przypadkowy, bowiem jej aksamitny głos rozjaśnia całą płytę. Płytę, której wyjęte prosto z duszy teksty bazują na odnalezieniu wewnętrznego spokoju, jasności; zachowaniu balansu, rozprawieniu się z przeszłością („Rose in the Dark”), ufaniu sobie i wyciszeniu swojego ego („Why Don’t You”), ale też na miłości i przyjaźni. Wydana w marcu płyta była wspaniałym sprzymierzeńcem pierwszych chwil lockdownu, choć słuchana w grudniu jest nadal tak samo kojąca; to taka nieco szybka, mała zajawka z terapii, której każdy z nas potrzebuje, choć nie wszyscy chcą się przyznać. Całe to piękno dostaliśmy na neo-soulowych produkcjach jej ulubionego producenta, Inflo (z którym tworzy obowiązkowy do sprawdzenia projekt Sault), w których usłyszymy też muzyczne inspiracje Nikolic, jak jazz, Motown czy reagge. Skoro dostaliśmy taki debiut, to wyobraźcie sobie następcę! — Dżesi

Jazz Is Dead 002
Roy Ayers, Adrian Younge & Ali Shaheed Muhammad
Jazz Is Dead
Ileż to razy proklamowano już w historii muzyki śmierć jazzu! Ale chyba nikt nie zrobił tego z tak rozkoszną przewrotnością jak Adrian Younge i Ali Shaheed Muhammad, którzy z początkiem roku pod szyldem Jazz Is Dead powołali do życia oficynę i serię wydawniczą zarazem. Do współpracy zaprosili dawnych mistrzów — legendarnego wibrafonistę Roya Ayersa, natchnionego organistę Douga Carna, tuza samba-soulu Marcosa Valle, jazz-funkową grupę Azymuth, a także funkującego saksofonistę Garego Bartza, bliskiego współpracownika Gila Scotta-Herona — Briana Jacksona oraz klasyka bossa novy João Donato. Wydana w marcu pierwsza część serii to niezwykły showcase ośmiu odsłon cyklu (z ostatnią zrealizowaną jako The Midnight Hour — wspólny projekt Younge’a i Muhammada), a kolejne cztery albumy zdążyły zmaterializować się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Hajlajtem całego projektu jest zwłaszcza Jazz Is Dead 002 nagrane odpowiednio z wspomnianym Royem Ayersem — muzycy w doskonałej synergii uchwycili tu ducha autentycznej soulowo-jazzowej fuzji bez stylistycznych uproszczeń, a osiem premierowych kompozycji stworzonych przeza artysów wspólnie na potrzeby krążka tchnęło nowe życie zarówno w przebogaty dorobek muzyczny Ayersa, jak i soul/jazz 2020 roku. — Kurtek

Dinner Party
Dinner Party
Sounds of Crenshaw / Empire
Nie było chyba jeszcze tak dojmującej i totalnej afirmacji dziedzictwa legendarnego kolektywu kreatywnego Soulquarians jak ta maciupka płytunia. Dinner Party tj. Terrace Martin, Robert Glasper, 9th Wonder i enigmatycznie wszechobecny-ale-niewpisany-w-oficjalny-skład-zespołu Kamasi Washington, czyli świta Thundercata, która zrobiła jazzowy album Kendricka Lamara, przetwarza nieśmiertelne brzmienie nieodżałowanego Roya Hargrove’a i jego The RH Factor (którzy z kolei dwadzieścia lat temu zrobili jazzowo-hiphopowy album D’Angelo) przez doświadczenia muzyczne własnego pokolenia. Panowie zaprosili na pokład Phoelixa (za dnia producenta, który wymyślił soulowy sound Noname, nocą niestrudzonego, choć niedocenionego uduchowionego pieśniarza), żeby odtworzyć tę samą świętą synergię, która sprawiła, że VooDoo jest jedyne i niedoścignione. I choć wygładzono krawędzie, stawiając raczej na sypialnianą kameralność, sztandarowe połączenie hiphopowego bitu z jazzową trąbką i klawiszowym riffem to główny filar obu wydawnictw. — Kurtek

Kick I
Arca
XL
Najnowszy album wenezuelskiej producentki i wokalistki to jedno z tych dzieł, które trudno jest analizować, mając na uwadze wyłącznie warstwę muzyczną. Wpisuje się bowiem w kontekst totalnego, transgresywnego performance’u, który artystka podejmuje na przestrzeni własnej tożsamości. Będąc sama osobą określającą się jako niebinarna, transpłciowa kobieta, stara się w poetyce późnego postmodernizmu i jego futurystycznej chaotycznej pulpie odnaleźć drogę do zniesienia językiem transhumanizmu konceptu nie tylko płci, ale człowieczeństwa w ogóle. Cała warstwa muzyczna płyty podyktowana jest właśnie tym pozadźwiękowym konceptem. Najbardziej bezpośrednio doświadczamy tego w cynicznym, perkusjo-centrycznym, industrialnym manifeście „Nonbinary”, który płytę otwiera. W swojej pewności siebie i surowości brzmienia Arca zdaje się próbować werżnąć dźwięk niczym akrylowy tips pod skórę słuchacza, a wraz z nim dać do zrozumienia, że od teraz dotychczasowa percepcja genderowej normatywności kończy się i zaczynamy grę na zasadach, które ustalać będzie ona. Ciała kolejnych utworów nadpobudliwie pulsują i dobrze dogadują się zarówno z chrzęszczoco-szeleszczącym wachlarzem postindustrialnej ekspresji, jak i z ekstatycznym, rozmarzonym paradygmatem nadwrażliwego oniryzmu. — Wojtek

What Kinda Music
Tom Misch & Yussef Dayes
Beyond the Groove / Blue Note / Caroline
Na przestrzenni ostatnich lat wielokrotnie skupialiśmy uwagę na poczynaniach środowiska nowej generacji muzyków z Londynu, którzy z powodzeniem swatali jazz z muzyką miejską. Oczekiwania wobec kolaboracji Toma Mischa (kojarzonego z nowobitową sceną rnb) oraz jazzowego perkusisty Yusefa Dayesa, mieliśmy zatem całkiem spore. Tytułowy singiel zwiastował nieoczywiste rozwiązania, których ostatecznie nie zabrakło na całym albumie – obfitym w syntetyczno-soulowe, hiphopowe i jazzowe dźwięki. Najmocniejszymi punktami programu są single (metaforyczny „Tidal Wave” oraz uatrakcyjniony przez Freddiego Gibbsa „Nightrider”) oraz fragmenty, w których dominuje Yussef („Kyiv” czy „Storm Before The Calm”). Album prawdopodobnie nie zapisze się na stałe do kanonu innowacyjnego jazzu, jednak z całą pewnością przyczyni się do poszerzenia świadomości muzycznej sporej części słuchaczy. — K.Zięba

Innocent Country 2
Quelle Chris & Chris Keys
Mello Music
Innocent Country 2 jest wspaniałe. Słodko-gorzka, pełna empatii i ciepła płyta, która jednak nie próbuje widza zawinąć w folie bąbelkową i śmiało uderza w poważniejsze tony. Teksty pełne są afrocentyrcznego humanizmu, zrozumienia i przedziwnego ukojenia dla zszarganych ostatnimi wydarzeniami dusz. Chris Keys nigdzie nie spieszy się, dając nam się poszwędać po soulowych melizmatach, pasażach rhodesów i cierpliwie prowadzonych, soulowych zwolnieniach, dając przy tym nam przestrzeń do przemyślenia krążka, ochłonięcia, pouciekania w swoje własne przemyślenia. Drga przy tym strunami wrażliwości, których nie czułem przy muzyce od dawna, powodując niewytłumaczalne wzruszenie. Nawet Quelle Chris odpuszcza ironizującą pozę zgryźliwego, cynicznego zgrywusa na rzecz kojącej, jazzrapowej elegancji. To taki okład na duszę, który, choć tak naprawdę uderza w samo centrum problemów, przy okazji pozwala na uwierzenie, ten jeden, jedyny raz w tym roku, że może jeszcze będzie pięknie. — Wojtek

2017-2019
Against All Logic
Other People
2017-2019 jest chaotyczne, miejscami brutalne w brzmieniu i fragmentaryczne. Against All Logic, czyli kolejne wcielenie producenta Nicolasa Jaara, tylko udowadnia, że zdecydowanie nie lubi on nudy. Pracował z FKą twigs przy ubiegłorocznym albumie Magdalene, działa w zespole Darkside i tworzy soundtracki filmowe. Against All Logic to projekt, któremu brzmieniem najbliżej do materiałów wydanych jako Jaar. Z jednej strony dostajemy sporą dawkę inspiracji minimal techno, ale wolniejsze tempo utworów wykraczają poza standardy elektroniki. Z drugiej strony można wyłapać elementy muzyki soulowej czy bluesowej, zazwyczaj poprzez brutalnie pocięte sample. 2017-2019 to esencja blue-wave’u, czyli stylu, którym swoją muzykę określa sam Nicolas Jaar. Zdecydowanie wyróżniają się dwa numery — „Fantasy” ze świetnym samplem z utworu „Baby Boy” Beyonce oraz nostalgiczne „Penny”. — Polazofia

A Written Testimony
Jay Electronica
Roc Nation
Tak jak Izraelici musieli czekać na ważną wiadomość od Mojżesza, tak my musieliśmy czekać na debiutancki album Jaya Elektroniki. Prace nad A Written Testimony zajęły mu dokładnie 40 dni i 40 nocy, a projekt ukazał się 13 lat po obiecującym mixtapie Act I: Eternal Sunshine (The Pledge), który miał zapoczątkować trylogię. A Written Testiomony jest mistyczny. Nie tylko dlatego, że jest świadectwem wiary Jaya E, który należy do Narodu Islamu, ale także ze względu na przepełnioną soulem, nowoczesną, nieco psychodeliczną i dekadencką atmosferę. Gdy słucha się A Written Testimony, trudno nie odnieść wrażenia, że ma się do czynienia z materiałem wyjątkowym oraz dopracowanym na poziomie wykonawczym, lirycznym i producenckim. — Klementyna

After Hours
The Weeknd
The Weeknd XO / Republic / UMG
W 1985 roku na wielkim ekranie pojawiło się Po godzinach Martina Scorsese. 35 lat później The Weeknd wydał album o identycznym tytule i równie onirycznej atmosferze, na którym skutecznie przywołał synthpopowego ducha tamtych czasów. Jego After Hours płynnie balansuje między narkotyczną wizją a szkolną potańcówką rodem z amerykańskich filmów, w czym duża zasługa producentów – wśród nich piekielnie zdolny Metro Boomin (patrz 10. miejsce w naszym rankingu). Na płycie nie usłyszymy za to żadnego gościnnego wokalu, co pozwala traktować ją jako spowiedź artysty. Abel na wzór bohaterów romantycznych anielskim głosem wyznaje swoje grzechy i zmaga się z samotnością po utracie ukochanej kobiety. Przy okazji obnaża też mroczne oblicze Los Angeles. Niczym reżyser dba o każdy szczegół swojego dzieła – od dźwięków policyjnych syren po migoczące światła. Dodajmy do tego konsekwentny wizerunek sceniczny i spektakularne występy na żywo, a pominięcie go w tegorocznych nominacjach do Grammy staje się co najmniej zastanawiające. Ale kto by się przejmował nagrodami, skoro nawet mistrz Scorsese ma na swoim koncie zaledwie jednego Oscara. — Katia

Spirit World Field Guide
Aesop Rock
Rhymesayers Entertainment
Podróże kształcą i inspirują do tworzenia dużych rzeczy, to wiadomo nie od dziś. Przekonał się o tym doskonale Aseop Rock, który po raz pierwszy wyruszył w parę miejsc na świecie, nie grając tam koncertów, tylko czerpiąc jak najwięcej z odwiedzonych lokacji. Kambodża, Tajlandia, a przede wszystkim Peru natchnęły go do stworzenia albumu, będącego właściwie audio przewodnikiem po alternatywnym świecie duchów. Znajdziecie w nim wszystkie porady, triki i anegdoty potrzebne do przetrwania w tym ani dobrym, ani złym miejscu, a wszystko to w rytm znakomitych, doskonale zaaranżowanych produkcji samego artysty, wspomaganego gdzieniegdzie przez zaproszonych muzyków. Jako raper Aesop jak zwykle sprawdza się wyśmienicie, a każdy, kto miał z nim, choć trochę do czynienia, wie jakim warsztatem technicznym dysponuje. Problemem dla niektórych mogą być jak zwykle nieoczywiste teksty, a odnalezienie wszystkich ukrytych tu metafor i znaczeń zajmie z pewnością sporo czasu, ale warto zanurzyć się w ten przedziwny świat, który pomimo tego, że w głównej mierze traktuje o śmierci i tym, co może czekać nas po niej, jest na swój mroczny i pokręcony sposób celebracją życia. — Efdote

Visions of Bodies Being Burned
Clipping
Sub Pop
Visions of Bodies Being Burned Clipping to podobnie jak na poprzednich krążkach grupy nadal mroczny, odnoszący się do horrorcore’u album, ale mniej chaotyczny, może nawet mniej spektakularny, za to coraz mocniej skręcający w stronę muzyki improwizowanej. Choć Clipping tym razem nie dostarczają wyłącznie soundtracku idealnego na Halloween — ich najnowszy album potrafi naprawdę przerazić. Klimat zawarty na Visions of Bodies Being Burned jest gęsty, klaustrofobiczny, złowrogi. Tyle, że demony nie pojawiają się tuż przed nami, a ciągle obserwują nas z ukrycia. Atmosferę budują tu drobne elementy — zgrzyty, trzaski, szumy — przepuszczone przez noise’owe walce i umiejętnie dokręcane tempo. Storytelling nie jest już tak abstrakcyjny, jak czasem bywało, za to mocno nawiązuje do rzeczywistości, co wypada zdecydowanie na plus, bowiem udowadnia, że panowie nie tylko z popkultury potrafią czerpać pełnymi garściami. Clipping znów zaskoczyło, rozszerzając przez lata wypracowywaną konwencję. To już nie tylko trio kojarzące się z kinem grozy, a szalenie kreatywni awangardowi twórcy, którzy wnoszą sporo świeżości do samego hip-hopu. — Emilia

Lianne La Havas
Lianne La Havas
Warner
Pięć lat trzeba było czekać na trzeci krążek Lianne La Havas, która w tym czasie przeżywała swoje życie i goiła rany. Po rozstaniu pozbierała to, co zostało, i zamieniła w wyjątkowy koncept album, który nie tylko zachwyca doborem melodii i gatunkową otwartością, ale przede wszystkim tekstami — esencją tego wydawnictwa składającą się na ważną, uniwersalną lekcję. Nie dziwi więc, że tytuł płyty to po prostu Lianne La Havas. To nie pierwszy raz, kiedy Lianne zagłębia się w uczuciowe zawiłości relacji międzyludzkich, ale tym razem w jej głosie poza delikatnością i wrażliwością, do której już nas zdążyła przyzwyczaić, słuchać coś jeszcze — pewność, że tym razem bardzo dobrze wie, jak to może zaboleć i jak powinno wyglądać odzyskiwanie siebie. Lianne La Havas stworzyła wielowarstwowy, piękny i mądry album, dopracowany do nieprzytłaczającej perfekcji. Muzyczne zakamarki pełne poruszających detali, jak chociażby niedośpiewany, wręcz poddany wers w „Bittersweet”, nadają wydawnictwu szczególnego charakteru. — Brzózka

2000And4Eva
Bree Runway
EMI / Universal
Wszystkie raperki młodego pokolenia chcą być jak Missy Elliott, ale nie wszystkie emanują tak diaboliczną charyzmą jak Bree Runway. W skromnych 20 minutach mikstejpu 2000and4eva skryła się prawdziwa bomba energetyczna i wielki kocioł swagu. Na mikstejpie kotłują się też różne barwne pomysły, bo Bree Runway realizuje dziedzictwo raperek przełomu stuleci tak znakomicie, jak tylko się da — czerpiąc garściami z hip-hopu, R&B i popu (różnych epok). Dodajmy do tego garść gościń, z szanowną Missy Elliott na czele, i mamy bardzo różnorodny, ale niezmiennie przebojowy zestaw bangerów aranżowanych na bogato, obok którego trudno przejść obojętnie. Crazy, wacky ideas na miarę tych czasów. — Maja

Savage Mode II
21 Savage & Metro Boomin
Slaughter Boomin / Epic / Boominati Worldwide / Republic
Nie ma wątpliwości, że 21 Savage i Metro Boomin to obecnie jeden z najmocniejszych duetów raper-producent. Kontynuacja ich kultowego projektu Savage Mode z 2016 roku aspiruje do miana nowego południowego klasyka. Filmowa atmosfera, za którą odpowiedzialna jest narracja, ku zaskoczeniu poprowadzona przez Morgana Freemana, od razu sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z czymś więcej, niż tylko kolejnym trapowym albumem. Wydawać by się mogło, zważając na ekscentryczną okładkę, że Savage Mode II przerysowuje wydawnictwa z początków gatunku. Oprawą graficzną zajęła się jednak legendarna firma Pen and Pixel, która jest odpowiedzialna za estetykę southern hip-hopowych albumów z lat 90. i wczesnych 00., a na płycie odnaleźć można zresztą sporo nawiązań do tamtych czasów. Choć największy shout out otrzymał reprezentujący Nowy Jork 50 Cent, 21 i Metro przywołują przede wszystkim ośrodki południowej sceny — jest Atlanta i OutKast, a także związany z nimi Big Rube, który napisał kwestie Freemana; jest Houston i podkłady jak u DJ-a Screw, i w końcu Memphis – gangsterski, mroczny vibe Three 6 Mafii przełamany grubo pokrojonymi, soulowymi samplami. — Klementyna

Circles
Mac Miller
Warner
Według wstępnych założeń Circles miało stanowić uzupełnienie wydanego na kilka miesięcy przed śmiercią Mac Millera Swimming. Zamiast tego stało się zwieńczeniem i podsumowaniem trwającej blisko dekadę kariery rapera z Pittsburgha. Całość zebrał i ukończył Jon Brion, producent, który brał czynny udział w procesie rejestrowania nagrań na oba krążki. Efekt to prawdopodobnie najdojrzalszy materiał w dyskografii Maca. Od strony muzycznej dostajemy masę bogatych i różnorodnych aranżacji wychodzących daleko poza rapową stylistykę. Sam Mac całkowicie odkleja od siebie również łatkę rapera i przez cały album prowadzi nas, wyśpiewując kolejne numery charakterystycznym, leniwym głosem. Całość pozostaje jednak słodko-gorzka – te wszystkie przyjemne i miłe dla uszu melodie skrywają bardzo osobiste wyznania oraz teksty pełne samotności i bólu. Smutne pożegnanie w formie świetnego albumu. — Mateusz

Forever, Ya Girl
Keiyaa
Chakeiya Richmond / Forever Recordings
KeiyaA dorastała w Chicago wśród dźwięków muzyki gospelowej, jazzu czy soulu. Przeprowadzka do Nowego Jorku zmieniła nieco jej muzyczne inspiracje, postawiła na eksperyment. Hip-hop płynnie łączy z R&B i soulem, a eksperymentalne podejście do brzmienia z filozoficzną naturą swoich tekstów. W twórczości skupia się na dogłębnej analizie własnych emocji, budowaniu społeczności i roli czarnych artystów w przemyśle muzycznym. Wśród idolek na równi wymienia Nicki Minaj, Ninę Simone czy poetkę Ntozake Shangę. Forever, Ya Girl to przejmująca opowieść o dojrzałości emocjonalnej, wybaczaniu oraz rozliczaniu się z demonami przeszłości. Chociaż KaiyaA udowadnia, że jest pełnoprawną artystką i nie potrzebuje porównań do starszych koleżanek, to chwilami przywodzi na myśl Solange i jej „When I Get Home”. Łączy je nie tylko warstwa tekstowa, ale i minimalizm warstwy muzycznej. — Polazofia

W/88
Włodi & 1988
Włodi / Def Jam
W/88 to pierwszy projekt reprezentanta legendarnej Molesty wydany przez Def Jam. Transfer Włodiego do nowego polskiego oddziału wytwórni był, jak można było zresztą przypuszczać, bardzo dobrą decyzją dla obu stron. Ta płyta to najlepszy materiał, który jak dotąd ukazał się pod jej szyldem. To jednak nie tylko zasługa rapera, ale także połówki Synów, czyli 1988, który całościowo odpowiada za produkcję krążka. Klimat W/88 jest bowiem minimalistyczny i wyjątkowo kwaśny — najlepszy, w jakim w nowych starych czasach jak Asics OG ojciec założyciel może nawijać o sobie i paleniu. — Klementyna

Alfredo
Freddie Gibbs & The Alchemist
ESGN / ALC / Empire
Jakoś tak się złożyło, że płyty nagrane w duecie z jednym producentem Freddiemu Gibbsowi wychodzą lepiej niż własne solówki. Za potwierdzenie tych słów niech posłuży fakt, że obydwa projekty z Madlibem są uznawane za współczesne klasyki i w sumie nie ma się czemu dziwić, bo to piekielnie dobre albumy. Alfredo, wspólny projekt z The Alchemistem, to kontynuacja tamtej tradycji. Freddie Gibbs znów przenosi nas w świat biznesu narkotykowego, tego co w nim najciekawsze, ale nie zapomina też o gorzkich stronach. Przedstawia blaski i cienie życia narkotykowego barona, człowieka, który ma pod sobą całą ekipę pracujących dla niego ludzi, szacunek, posłuch i bogactwo. Gibbs nie gloryfikuje jednak takiego życia. Przedstawia różne aspekty, robiąc to za każdym razem w bardzo obrazowy sposób. Warstwa muzyczna krążka to małe arcydzieło, które stanowi kontynuację tego, co znamy z projektów tworzonych wspólnie z Madlibem. The Alchemist potwierdza, że jest obecnie jednym z najlepszych producentów w grze. Tutaj kontynuuje styl, który rozpoczął się u niego mniej więcej w 2010 roku, przy okazji wypuszczenia wspólnej płyty z Oh No jako Gangrene. Wydaje się, że to właśnie w tym duecie produkcyjnie Al nieco się rozluźnił. Nagle wszystko zaczęło być prostsze, a co za tym idzie, lepsze. — Dill

RTJ4
Run the Jewels
Jewel Runners / BMG
Chłopaki z Run the Jewels wrócili z nowym albumem po nieco dłuższej, bo aż czteroletniej przerwie. Momentu na wydanie płyty nie mogli sobie wybrać lepszego – przed jeszcze wtedy nadchodzącymi wyborami w Stanach, kiedy panowały mocno anty-trumpowe nastroje i po głośnym zabójstwie George’a Floyda przez jednego z policjantów. RTJ4 jest de facto odbiciem tego wszystkiego z czym zmaga się współczesna Ameryka – nierówności społecznych, rasizmu, po prostu ogólnego niezadowolenia i sprzeciwu związanego z sytuacją społeczno-polityczną. Killer Mike i EL-P są czymś w rodzaju głosu tego buntu. To słychać zarówno w tekstach, jak i w energetycznej muzyce, mocno nawiązującej także do dorobku Bomb Squadu. Krążek jest z pewnością kolejną doskonałą pozycją w dyskografii duetu, umacniającą go na scenie. Kiedy już wszyscy myśleli, że po trzech wydawnictwach formuła zaczynała się wyczerpywać, oni pokazali, że wciąż wiedzą jak to się robi. Świetnie zarapowana, równie świetnie wyprodukowana rzecz. Warta uwagi także ze względu na czas, w którym wyszła. — Dill

Græ
Moses Sumney
Jagjaguwar
Jeszcze w lutym podział jednego albumu na dwie odseparowane wydawniczo części można było nazwać przekornym, na upartego nawet eksperymentalnym; dziś, niczym samospełniająca się przepowiednia, świetnie wpasowuje się w nastroje społeczne. Sam autor sugeruje zresztą, że złożoność materiału i waga przesłania o wielowymiarowej tożsamości wymaga równie kompleksowego, skupionego procesu odbiorczego. Aranżacje na Græ są wprawdzie dużo bardziej bezczelne od kameralnej ambient-artowej oprawy z debiutu Aromanticism, ale narracja oparta na antynomiach to przecież jeden z emblematów Sumneya, który upodobał sobie dialogowanie wśród takich par jak słaby-silny czy ascetyczny-wystawny. W tych zestawieniach tkwi zresztą jego wyjątkowość; wzmiankowana szarość (czy niejednolitość) nie powinna być jakimś szczególnym zaskoczeniem. Nie dziwią skojarzenia z Thomem Yorkiem czy Benjaminem Clementinem. Sumneya wyróżnia od obu nie tylko większe skupienie na wątkach tożsamościowych, ale też pewnego rodzaju enigmatyczność. Pięknie składa się to na kolejną antynomię, bo przy koloraturze narodzonej niewątpliwie w innym uniwersum (aż trudno uwierzyć, że wypracowanej samodzielnie!) i otoczce nierealistycznej persony wokalista tworzy intymne kompozycje, doskonale wiedząc, kiedy rozproszyć wokalno-instrumentalną łagodność lawiną dźwięków. Gdybyśmy rozdawali podziemne wersje nagród Grammy, Moses Sumney dostałby pewnie taką dla ambasadora performatywnego autentyzmu i kreatywności. — Maja

What’s Your Pleasure?
Jessie Ware
PMR / Virgin EMI / Universal
Choć Jessie Ware zawsze była jakościowa — od jej błyskotliwego, odrobinę zbyt racjonalnie wyważonego debiutu Devotion sprzed ośmiu lat piosenkarka nigdy nie schodziła poniżej pewnego standardu — wkrótce zatonęła w szufladce post-Sade, coraz bardziej rozwadniając swoje brzmienie. Tymczasem migoczące na horyzoncie już w 2018 roku What’s Your Pleasure? zdawało się zwiastować ekscytującą i potrzebną woltę stylistyczną. Wraz z początkiem tego roku przebojowym „Spotlight” piosenkarka mocno weszła na terytorium smutnej, a przynajmniej refleksyjnej dyskoteki do tej pory okupowanego niepodzielnie przez Robyn, a kilka miesięcy później zrealizowała niezwerbalizowaną obietnicę Istotą Pleasure, pośrednio zresztą inspirującą te duchologiczne produkcyjne zabiegi, jest miejsce naturalnego styku house’u z soulem. Nie zimne future-garaże i UK bassy z początku kariery Ware, ale grzejące house’owe piecyki to okowa tych dwunastu (mniej lub bardziej, ale jednak) pulsujących bitów. Transfer od power ballady czy sophistipopowego midtempo przyszedł Ware tak naturalnie, ponieważ nigdy tak naprawdę nie porzuciła swojego emocjonalnego „ja”. What’s Your Pleasure? to kreacja na poziomie stylizacji, nie tożsamości czy emanacji. Ware wciąż brzmi eterycznie i aksamitnie, wciąż, kiedy trzeba wciela się w posągową diwę, a innym razem obnaża się emocjonalnie i uczuciowo. Rdzeń tej płyty jest niezmiennie jednako soulowy, a i wrażliwość Ware nie uległa na potrzeby krążka żadnej robotycznej kastracji, choć część muzycznych środków zastosowanych na krążku mogłaby takie przetworzenie, swoistą elektropopifikację muzyki Ware sugerować. Tymczasem przewodnikami okazują się tu boogie, smooth soul, freestyle, disco i synth funk. To kreatywnie zaadaptowany do współczesności pełen wachlarz odcieni spuścizny tanecznego R&B lat 80. — Kurtek

Heaven to a Tortured Mind
Yves Tumor
Warp
Pełna radykalnych przemian droga artystycznych ewolucji tego muzycznego kameleona na Heaven to a Tortured Mind wydaje się osiągać formę totalną i ostateczną, łącząc w sobie najważniejsze wątki jego dotychczasowego manifestu. Mamy queerową kruchość spod znaku łez w brokacie, enigmatyczny oniryzm odwołujący do Munozowskich sennych utopii oraz afirmację niebinarności w klimacie rozbuchanego glamowego blichtru. No i mamy piosenki. Naprawdę dobre piosenki. Krążek jest jaskrawo ekstatyczny, barokowo przesadzony (choć bardziej na modłę cynizującej diwy niż patetycznego napuszenia) i buchający słodyczą glamowego blichtru. Najcudowniejsze jest jednak to, że ta, niemal pastiszowa przesada afektywnie działa bezbłędnie. Odsłania nas samych i podatność na sztuczki rock’n’rollowego cwaniactwa, na które, wpatrzeni z dziecinną naiwnością, chcemy dawać się nabierać. I nie ma w tym absolutnie nic złego, toż to właśnie magia muzyki. I tak Yves Tumor wraca ostatecznie do punktu wielopoziomowego niedookreślenia, w zawieszeniu między nostalgią słodkiego kiczu minionej ery rockowej świetności a futuryzmem i wyśnioną utopią bezgenderowej miłości. Z tego zawieszenia w dychotomiach potrafią zrodzić się przepiękne manifesty, a dodatkowe uzbrojenie po zęby w zabójcze przeboje stwarza pole do zmasowanego queerowania mainstreamowego horyzontu. — Wojtek

Untitled (Black Is) / Untitled (Rise)
Sault
Forever Living Originals
Wydarzenia roku 2020 rozpoczynające się morderstwem George’a Floyda odbiły się na kartach czarnej muzyki jako moment radykalnego powrotu do formuł zaangażowanych protest songów, tradycji oporu i afirmowania czarnego dziedzictwa. Jeżeli za kilkanaście lat mielibyśmy komuś pokazać manifest dokumentujący zeitgeist tej ery, byłoby to dwupłytowe arcydzieło Sault. Untitled (Black Is) i Untitled (Rise) w dobie obalania pomników jawią się jako nowy monument, wynoszący na piedestał dekady doświadczenia osób czarnoskórych. (Black Is) wywleka na wierzch w emocjonalnym ekshibicjonizmie cały bagaż społecznego ucisku i piętna, z jakim od wieków mierzy się afroamerykańska społeczność. Z mantryczną pasją powtarza podszyte duchem spirytualizmu afirmatywne frazy ku pokrzepieniu serc, przypominając waleczność i determinację osób walczących z rasizmem i ubiera to w formuły psychodelicznego, surowego, gęstego neosoulu poprzetykanego odpryskami przesterów i organicznej, pulsującej jazzowej poezji. Tam natomiast, gdzie na Black Is pojawiają się emocjonalne trzewia, tam Rise uderza bezpośrednimi, pragmatycznymi strzałami tanecznych, żywiołowych protest songów. Rise śmiało wrzuca nas w ducha obalających Babilon, ulicznych potańcówek i w tej afirmacji frywolności, spontaniczności i wspólnotowej energii doszukuje się klucza wyzwolenia i ścieżki buntu. Jest jak gest przypomnienia, że walka trwa od zawsze, a duch protestu krąży w żyłach afroamerykańskiej społeczności i nigdy nie wygaśnie. W muzycznej tkance obok neo-soulu tętni żywo afrobeatowa motoryka, która staje się paliwem bezpardonowej emancypacji, chociaż nie oznacza to zupełnego porzucenia refleksyjnego, nieco melancholijnego charakteru. Gatunkowy eklektyzm obu krążków zbiera w sobie wiele tradycji manifestacyjnego grania, składając jednocześnie hołd tradycjom czarnej kultury, jak i aktualizując je do współczesnej, chaotycznej, brutalnej rzeczywistości. Obie płyty, choć chwilami bardzo różne, składają hołd ludziom walczącym o wolność, którzy pozostają bezimienni, anonimowi, nienazwani — zupełnie jak te albumy. — Wojtek
30 najlepszych utworów 2020

Już niemal, prawie, tuż tuż — rok 2020 dobiegnie końca i, miejmy nadzieję, prędzej czy później wszyscy odetchniemy z ulgą. To było trudnych 12 miesięcy, ale pomimo masowo odwoływanych tras koncertowych i festiwali, pomimo pandemicznej cyfrowej promocji, nasi ukochani artyści dowieźli nam masę fantastycznej muzyki, która zostanie z nami na dużo dłużej niż pandemia covid-19. Na przystawkę w corocznym cyklu podsumowań prezentujemy wam listę 30 najlepszych utworów 2020 roku wg Soulbowl.pl.
30.
„Tidal Wave”
Tom Misch & Yussef Dayes
Beyond the Groove / Blue Note / Caroline
To pełen metafor utwór dla tych, którzy kryzysu ludzkości upatrują w oszalałym konsumpcjonizmie i nieszanowaniu ziemi, po której chodzimy. Wydany na tegorocznym albumie Toma Misha i Yussefa Dayesa stanowi jeden z najciekawszych momentów na What Kinda Music. Umiejętnie odebrany wydobywa wrażliwość, uzmysławia jak muzyka może kierunkować emocje i wpływa na jakość naszego światopoglądu. Jest przy okazji świetnym przykładem na to, jak wielką rolę w ostatecznym brzmieniu tej kolaboracji odegrał Yussef Dayes. Całość uszlachetnia świetny, animowany klip w reżyserii Jacka Browna. — K.Zięba
29.
„Spotlight”
Jessie Ware
PMR / Virgin EMI / Universal
Migoczące na horyzoncie już w 2018 roku What’s Your Pleasure Jessie Ware zdawało się zwiastować ekscytującą i potrzebną woltę stylistyczną. Wydane wówczas garage-house’owe „Overtime” zrealizowane wraz z Jamesem Fordem nie kreśliło jej jeszcze jednoznacznie, ale pokazywało potencjał i zarysowywało perspektywę. Dzieło przypieczętował lutowy singiel „Spotlight” — przysłowiowa jaskółka zwiastująca wiosnę, czyli w tym przypadku faktyczny nowy początek kariery Jessie Ware. To nie tylko jeden z najbardziej przebojowych refrenów w karierze piosenkarki, ale też znakomity klucz do odsłuchu jej tegorocznej płyty syntezujący w sobie pewną tęsknotę, melancholię nawet zastygłą na moment w finezyjnej posągowej pozie (to poniekąd właśnie za tę wymagającą wszelkiej równowagi kreację pokochaliśmy Ware przed laty) z neo-dyskotekowym zacięciem wprowadzającym słuchacza w świat nowych brzmień Jessie Ware. Tym samym piosenkarka mocno weszła na terytorium smutnej, a przynajmniej refleksyjnej dyskoteki do tej pory okupowanego niepodzielnie przez Robyn (i, niech im będzie, Hercules & The Love Affair). „Spotlight” jak w soczewce skupia w sobie dwa światy, które prawowicie w nowej wizji muzyki Ware współistnieją ze sobą na równych prawach — retro i futuro. — Kurtek
28.
„UFO”
EABS
EABS / Astigmatic
Jazzowy hit, który z miejsca porywa nas w spirytualistyczną podróż po wszechświecie. Jakkolwiek niemożliwie nie brzmi, dla formacji z Wrocławia nie ma rzeczy niemożliwych. Z łatwością przyszło im okiełznanie legendarnego Sun Ra, unikatowego, jazzowego szamana, który między basem, hymnową sekcją dętą i sonicznymi snytezatorami w tle, głosi nam prawdy o istocie życia i śmiertelności. A to tylko wstęp do szalonych, wielopoziomowych improwizacji, które niemalże zmiatają w kolejne wymiary lada moment. Fantastyczna interpretacja twórczości amerykańskiego jazzmana. — Richie Nixon
27.
„One Way Flight”
Benny the Butcher ft. Freddie Gibbs
Griselda / Empire
Nowy album Benny’ego Rzeźnika jest bogaty w świetne kawałki i właściwie ciężko znaleźć w nim cokolwiek, do czego można by się przyczepić. Wszystkie numery mają w sobie to coś, ale „One Way Flight” wyróżnia się szczególnie. Ten track jest de facto esencją płyty, zarówno tekstowo, jak i brzmieniowo. Świetnie odzwierciedla obecną sytuację w karierze rapera, związaną z ogromnym sukcesem odniesionym przez Griseldę w mainstreamie. Butcher nawija, że idzie do przodu mimo wszystkich spotykających go przeciwności losu, jednak jest świadomy tego, że zachłyśnięcie się sukcesem może sprawić, że spadnie ze szczytu, na którym się znalazł. Freddie Gibbs dopełnia całości mocnym refrenem i zwrotką. Niby już to wszystko słyszeliśmy, ale robi wrażenie, bo Benny jak nikt potrafi pokazać, że jest do bólu autentyczny w tym, co mówi. Muzyka też świetnie koresponduje z tekstem. Hit-Boy, w tym kawałku, jak i w ogóle na całej płycie, dostarczył dynamiczną warstwę dźwiękową, która przydałyby się Nasowi na usypiającym King’s Disease. Soulowy sampel doskonale oddaje emocje zawarte w tekście, a legendarny breakbeat z „Impeach The President” grupy The Honey Drippers, służący za bębny, który już słyszeliśmy milion razy w kawałkach hip-hopowych, w tym wydaniu sprawia, że odkrywamy go na nowo, co pozwala jeszcze raz się nim zajarać. — Dill
26.
„Take Care of You”
Charlotte Day Wilson ft. Syd
Stone Woman
Z Charlotte Day Wilson jest trochę tak, że czego by nie nagrała, wszystko jest złotem. No, w każdym razie dla mnie — to jakie ta kobieta budzi we mnie emocje swoim głosem, tekstami i muzyczną prostotą na różnych płaszczyznach , zawsze wywołuje u mnie podziw. Często do niej wracam gdy potrzebuję nieco się potaplać w romantycznych zakamarkach, więc gdy usłyszałam „Take Care of You”, świat się zatrzymał. Utwór ten powstał z potrzeby opowiedzenia miłosnej historii między kobietami, jednak jego głębokie emocje ubrane w niewyszukane słowa znajdą odbiorców niezależnie od orientacji (która nigdy nie powinna mieć wpływu na cokolwiek). To w połączeniu z przybrudzoną (lo-fi) produkcją, długo tkwiącą w głowie linią basu, gładkim głosem Syd i spitchowanym wokalem Charlotte w refrenie (który robi tu ogromną robotę), i voilà! Mamy w głośnikach jedną z najpiękniejszych piosenek o miłości — i ponownie bez zbędnych zabiegów. — Dżesi
25.
„3 Hour Drive”
Alicia Keys ft. Sampha
RCA / Sony
3 Hour Drive — Nie wiem czy wolę wersję albumową z Samphą czy wykonanie dla kanału Colors, gdzie męskim głosem był SiR. Jedno jest pewne — ten utwór to jeden z najważniejszych hajlajtów albumu Alicia. Nie jest to typowy love song. Nagranie tej piosenki miało miejsce w Londynie, gdzie Alicia udała się po narodzinach drugiego dziecka. Podczas sesji nagraniowej do Keys i Jimmy’ego Napesa dołączył Sampha, któremu niedługo wcześniej zmarła mama. Po stworzeniu melodii i napisaniu części tekstu utwór przeobraził się w „medytację dotyczącą kolistą naturą życia, radości i żalu występujących przy pojawianiu się i odejściu ukochanych osób tworząc łuk egzystencji”. — Kuba Żądło
24.
„Wildfires”
Sault
Forever Living Originals
Sault przez długi czas byli bardzo enigmatyczni — żadnych teledysków, sesji promocyjnych czy nazwisk, tylko muzyka wydawana bez zapowiedzi. Dopiero w tym roku udało się ustalić, że producentem projektu jest Inflo, głównym głosem Cleo Sol, a do zespołu należą też Kadeem Clarke oraz Melisa Young. Cała twórczość Sault skupia się na protest songach — bazujące na funku i r&b nagrania traktują o walce czarnoskórych o swoje prawa, i choć teksty są bardzo konkretne w swym przekazie, nie są jednak agresywne. Jednym z najważniejszych utworów Untitled (Black Is) jest „Wildfires”, powstały po zamordowaniu George’a Floyda i protestach Black Lives Matter odbywających się na ogromną skalę po tej okrutnej zbrodni. Ludzie domagają się prawdy i równego traktowania, będąc zmuszani do nieustannej walki o swoje podstawowe prawa — o tym właśnie, co dość paradoksalne, kojącym głosem śpiewa Cleo Sol. Warto uważnie przysłuchać się tekstom nie tylko ze względu na możliwość lepszego zrozumienia sytuacji Afroamerykanów oraz innych dyskryminowanych grup, ale też jako fantastyczny przykład, że o trudnych sprawach, mimo przewlekłego lęku, da się mówić w sposób pokojowy. Materiał Sault, niezwykle ważny w obecnych czasach, osobiście poruszył mnie na wielu płaszczyznach, a jednak — mimo niełatwej tematyki — nie zdołał przybić, za co w dużej mierze odpowiadają produkcje Inflo oraz, bądź co bądź, celebracja siły. Jedność, równość, rewolucja. Te hasła ostatnio nawet nam stają się coraz bliższe. — Dżesi
23.
„Comme des Garçons (Like the Boys)”
Rina Sawayama
Dirty Hit
„Comme Des Garçons (Like the Boys)” to popowy banger, z house’owym smaczkiem i elementami futurystycznego R&B. W warstwie tekstowej Rina nawiązuje do maskulinistycznego świata, do społecznie akceptowalnego i jedynego właściwego zachowywania się „jak chłopacy”. Serwuje przy tym wokalne hooki, bawiąc się i sprawnie omijając męską dominację. Pokazuje również kobiecą siłę, dystans do siebie i uwalniającą oryginalność, nie zważając na wszechobecne chłopięce ego. Murowany klubowy hit, z przemyconą aktualną warstwą liryczną. — Forrel
22.
„Conveyor”
Moses Sumney
Jagjaguwar
Na nowości od Sumneya czekaliśmy z niecierpliwością od czasów świetnego Aromanticism. Nie zawiedliśmy się, bo grae udowadnia, że Moses to niezwykły artysta, chociaż wciąż szuka dla siebie właściwego miejsca i języka przekazu. „Conveyor” jest pełne niepokoju, chaosu, niespodziewanych wzlotów. Brzmi jak utwór, który spokojnie mógłby być soundtrackiem jakiegoś dramatu filmowego czy musicalu. Początkowy, niemalże batalistyczny motyw, zostaje przełamany kojącym wokalem Sumneya, na takich nieoczekiwanych przełamaniach i dziwnych połączeniach opiera się cała kompozycja. Artysta opowiada o trudnym losie jednostki w społeczeństwie i zastanawia się nad korzyściami „pójścia pod prąd”. Wyszło pięknie. — Polazofia
21.
„Do You Wanna?”
Dornik ft. Gavin Turek
Dornik Music Limited
Utwór „Do You Wanna?”, nagrany wspólnie z Gavin Turek, z elementami synthu, bębnami, gitarą i ciekawym basem, opowiada o flircie między dwojgiem ludzi. Nie jest to niewinny flirt. Zwiastuje on coś większego, coś, co może przerodzić się w wielkie uczucie. Kawałek idealnie wpasowuje się w dominujący w 2020 roku klimat lat osiemdziesiątych. Muzyczny duet stworzył unikatowy vibe, dystyngowany na własny sposób styl funky, dzięki czemu, słuchając „Do You Wanna?” czuć swoistą harmonię i chemię między dwojgiem utalentowanych muzyków. — Forrel
20.
„Gravity”
Roy Ayers ft. Adrian Younge & Ali Shaheed Muhammad
Jazz Is Dead
Jazz Is Dead! — proklamowali ironicznie w tym roku Adrian Younge i Ali Shaheed Muhammad na ich jak najbardziej jazzowej płytowej serii wydawniczej. Przekorny wydźwięk tej wypisanej na każdej z okładek ogromną czcionką frazy podkreśla zwłaszcza odsłuch ich kolaboracji z legendarnym wibrafonistą Royem Ayersem — rozkoszna uczta dla miłośników uduchowionego jazzu, której emanacją jest „Gravity” — klasyczna jazzowa piosenka napisana tu i teraz przez Younge’a, Muhammada i Ayersa — efektownie zaśpiewana przez pięć soulowych wokalistek stopionych w jeden głos: Loren Oden, Joy Gilliam, Saudię Yasmein, Elgin Clark i Anitrę Castleberry. Jazzowa perkusja, enigmatyczny puls wibrafonu i cokolwiek tajemnicze wokale przenoszą nas gdzieś do Nowego Orleanu końca lat 60., do szczytu psychodelicznej rewolucji, na skraj jazzowego fusion, w zmierzch epoki wokalnego jazzu. Wszystko to ma sens w kontekście drogi, którą jazz przebył od tamtego czasu. — Kurtek
19.
„Peppers and Onions”
Tierra Whack
Interscope
Tierra Whack wróciła do gry. W jednym z trzech tegorocznych singli „Peppers and Onions” zaserwowała nam więcej tego, co w niej najlepsze, czyli plimplająco-blimblającej laidbackowo-mumblecore’owej trap-popowej słodyczy, po raz kolejny w przenikliwie introspektywnym wydaniu. Kiedy inni raperzy napinają mięśnie i szczotkują sneakersy, Whack śmiało przyznaje, że nie jest wzorem do naśladowania, ale nie dlatego, że jest „bad, bad, real real bad”, ale zupełnie przyziemnie jest „only human” i „sometimes happy, sometimes nervous” — nuci melodyjnie w refrenie. Jest w tym szczerość, urok i odwaga w przekraczaniu granic w gatunku, który mimo coraz wyżej położonych artystycznych szczytów wciąż ma do wykonania sporą pracę, jeśli chodzi o akceptację nienormatywności. Siłą „Peppers” jest zresztą właśnie ten niesamowicie chwytliwy hook — chyba najbardziej w dotychczasowym dorobku Whack — nie opierajcie się, pomruczcie sobie pod nosem, dajcie sobie — bo jak śpiewało w innym tegorocznym singlu Lake Street Dive — „it’s hard to be a human, it’s even harder to be not”. — Kurtek
18.
„The Ghost of Soulja Slim”
Jay Electronica
Roc Nation
„Ghost of Soulja Slim” można uznać właściwie za pierwszy utwór na A Written Testimony. Rozpoczęty fragmentem przemówienia Louisa Farrakhana, przywódcy Narodu Islamu, jest świetnym wprowadzeniem do wyjątkowego, mistycznego albumu – nieco patetycznym, nieco nawiązującym do klasyki, a jednak wyjątkowo współczesnym. Natychmiast jednak całą uwagę koncentruje na sobie… Jay-Z, który niezwykle dobrze radzi sobie w tym klimacie. — Klementyna
17.
„Bittersweet”
Lianne La Havas
Warner
Bittersweet na nowym krążku Lianne La Havas ma miejsce wyjątkowe, bo pojawia się aż dwa razy – w dłuższej wersji na początku tracklisty i na jej końcu w wersji krótszej. To wolny, emocjonalny numer o nieudanym związku, który trzeba zakończyć. Utwór muzycznie oparty o sampel z „Medley: Ike’s Rap Part III / Your Love Is So Doggone Good” Isaaaca Hayesa na początku sączy się wolno by potem nabrać energii za sprawą elektryzującego głosu głównej bohaterki, a także świetnego aranżu. Lianne w refrenie śpiewa „Bittersweet summer rain/I’m born again/All my broken pieces/Bittersweet summer rain/I’m born again”. Robi to pełna emocji, jakby chciała dosadnie powiedzieć, że to już koniec i nie ma sensu dalej ciągnąć tej znajomości. Czas na odrodzenie, a co za tym idzie, nowy rozdział w życiu. Bardzo mocny i chwytający za serce utwór. — Dill
16.
„Freeze Tag”
Dinner Party ft. Phoelix
Sounds of Crenshaw / Empire
Dinner Party tj. Terrace Martin, Robert Glasper, 9th Wonder i enigmatycznie wszechobecny-ale-niewpisany-w-oficjalny-skład-zespołu Kamasi Washington zrobili nam w czerwcu nie lada smaka na ich niespodziewany w gruncie rzeczy tegoroczny wspólny krążek. A to dzięki laidbackowemu singlowi „Freeze Tag”, którego hipnotyczny hiphopowy sampel dryfuje w stronę przebojowego neo-soulu zespolony z natchnionym wokalem Phoelixa. I gdyby tylko pokierować nim nieco tylko inaczej, śmiało uplasowałby się gdzieś pomiędzy produkcjami Madliba lub w ostateczności Saalama Remiego. Tak synkretycznego i zespolonego w jeden żywy muzyczny organizm połączenia hip hopu, neo-soulu i jazzu nie było od czasu złotej ery Soulquarians. — Kurtek
15.
„Fantasy”
Against All Logic
Other People
Against All Logic to kolejne wcielenie Nicolasa Jaara, który zdecydowanie nie lubi nudy. Pracował z FKą twigs przy ubiegłorocznym albumie Magdalene, działa w zespole Darkside i tworzy soundtracki filmowe. Against All Logic to projekt, któremu brzmieniem najbliżej do materiałem wydanych jako Jaar. Numer „Fantasy” jest zdecydowanym highlightem albumu 2017-2019, przede wszystkim ze względu świetnie wykorzystany sampel z „Baby Boya” Beyonce i Seana Paula. Against All Logic z jednej strony inspiruje się minimal techno, ale wolniejsze tempo utworów wykraczają poza standardy elektroniki. Z drugiej strony można wyłapać elementy muzyki soulowej czy bluesowej, zazwyczaj poprzez brutalnie pocięte sample. „Fantasy” to esencja blue-wave’u, czyli stylu, którym swoją muzykę określa sam Nicolas Jaar. — Polazofia
14.
„Good News”
Mac Miller
Warner
„Good News” był pierwszym oficjalnym numerem, jaki ukazał się od śmieci Maca w 2018 roku. To utwór o bardzo emocjonalnym charakterze – nie tylko z uwagi na oszczędną i refleksyjną kompozycję Jona Briona. Do tego dochodzą również wersy rapera, które w kontekście jego śmierci poruszają jeszcze bardziej. Tekst koresponduje z tym, co mieliśmy okazję słyszeć na Swimming — Mac opowiada o próbie radzenia sobie z samym sobą i byciu odpowiedzialnym za własne szczęście. Całość wieńczy przejmujące: There’s a whole lot more for me waitin’ on the other side / I’m always wonderin’ if it feel like summer. — Mateusz
13.
„W domach z betonu”
Pro8l3m
RHW
Skoro nawet najwięksi twardziele przyznają, że uronili przy tym utworze niejedną łezkę, to coś musi być na rzeczy. „W domach z betonu” PRO8L3M-u uderza szczerością i burzy międzypokoleniowe mury. Zastosowana narracja z perspektywy pięcioletniego chłopca, który nie do końca świadomie przygląda się walce swojej matki z nowotworem, brzmi bardzo wiarygodnie (obok wersów o wypadających włosach – zachwyty nad resorakami i naklejkami z gum Turbo). Zgodnie z konceptem albumu Art Brut 2, singiel ten oparto na samplu dawnego polskiego przeboju. Wykorzystane „W domach z betonu nie ma wolnej miłości” Martyny i Andrzeja Jakubowiczów ukazało się akurat w roku 1983, kiedy to Oskar i Steez przyszli na świat. Jakby wzruszeń było mało, całość została zwieńczona ich zdjęciami z dzieciństwa. — Katia
12.
„Bubbletea”
Quebonafide
QueQuality
Gdy Quebo na początku roku zaczął pojawiać się w mediach społecznościowych i tradycyjnych jako zdziwaczały nerd-introwertyk, większość ludzi była zszokowana. No bo jak to, Quebonafide spokojny i bez tatuaży?! Ostatecznie okazało się, że to tylko grana postać i charakteryzacja, a cała akcja to działanie marketingowe związane z nadchodzącą wówczas płytą. Wśród wielu dobrych numerów znalazł się tam synonim nostalgii, „Bubbletea”. Wyprodukowana przez Duita piosenka to zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów tego roku w polskiej muzyce rozrywkowej. Nie był to oficjalny singiel, a wszystkie komercyjne radiostacje grały go na najwyższej rotacji, co właściwie pieczętuje sukces tego numeru. Rok 2020 ogólnie rzecz biorąc był okropny, a „Bubbletea” zdominowało tę cieplejszą połowę roku zapewne dlatego, że pozwala odlecieć myślami w pożądanym przez nas kierunku, a już na pewno do pozytywnych chwil z przeszłości. — Kuba Żądło
11.
„Her Light”
Cleo Sol
Forever Living Originals
Rose in the Dark jest płytą, która zapewne nieświadomie, ale za to idealnie wstrzeliła się w swój czas. Obcowanie z tym albumem jest wręcz wyśmienitym sposobem na uspokojenie nerwów i odreagowanie stresu, jaki dawkuje nam systematycznie rok 2020, a nagranie zatytułowane „Her Light” będące finałem tego wspaniałego wydawnictwa, daje nam dodatkowo tak potrzebną nadzieję na lepsze dni. Muzycznie mamy tu do czynienia ze stylowym połączeniem jazzu z lat 70 z klasycznym, neosoulowym sznytem, za które odpowiedzialny jest Inflo. Wyraźne akordy fortepianu, oraz optymistycznie brzmiący flet, tworzą vintage’owy klimat, będący bazą dla pięknego tekstu mówiącego o zmianach, intuicji i szczerości, a niby prosty i banalny wers “without night the sun couldn’t show you her light” wyśpiewany z dużą dawką ciepła przez niesamowicie zdolną reprezentantkę Londynu, podniesie wielu Was na duchu i z pewnością pozwoli przetrwać trudniejsze chwile. — Efdote
10.
„What’s Your Pleasure?”
Jessie Ware
PMR / Virgin EMI / Universal
Gdyby taki singiel wyszedł 40 lat temu, byłby dziś na czele wszystkich rankingów złotej ery disco, obok Donny Summer, Diany Ross czy Cheryl Lynn. Wciąż niedowierzam, że najbardziej zmysłowy numer w dotychczasowej dyskografii Jessie, którą większość zdołała zaszufladkować w zupełnie innych kategoriach, to energetyczny majstersztyk nurkujący w latach osiemdziesiątych. „What’s Your Pleasure?” emanuje erotyzmem bez grama wulgarności. To spora sztuka, zwłaszcza, że seksualność, pożądanie i hedonizm w muzyce sprowadzane są obecnie często do prymitywnych i tanich skojarzeń. — K.Zięba
9.
„Scottie Beam”
Freddie Gibbs & Alchemist
ESGN / ALC / Empire
Freddie Gibbs zrobił to znowu! W ubiegłorocznych podsumowaniach święcił triumfy dzięki Bandanie z Madlibem. W tym roku zdecydował się na współpracę z inną producencką legendą – The Alchemistem. Na „Scottie Beam” Al podrzuca lekki, minimalistyczny i samplowany beat. Główną rolę odgrywa tu partia piania, która świetnie kontrastuje z szorstkimi i agresywnymi wokalami gospodarza. Gibbs pokazuje natomiast, że do gangsterskiej nawijki potrafi wpleść także komentarz do aktualnych wydarzeń. W refrenie parafrazuje słowa Gila Scotta-Herona i rapuje Yeah, the revolution is the genocide / Look, your execution will be televised. Do tego dochodzi jeszcze zwrotka Ricka Rossa, który składa hołd Gigi i Kobe’iemu Bryantowi. — Mateusz
8.
„He Won’t Hold You”
Jacob Collier ft. Rapsody
Hajanga / Interscope / Decca / Universal
Jacob Collier na wyżynach muzycznej dojrzałości i antyprogramowego minimalizmu (a przynajmniej pozornie). „He Won’t Hold You” jest niczym pierwsze opady śniegu: subtelny i urzekający. Charakterystyczny Collierowski maksymalizm nie przeszkodził w stworzeniu powściągliwego, ale wrażliwego, neo-gospelowego dzieła. Utwór zaczyna wyciszony wielogłos a cappella, w który z największą subtelnością wkraczają kaskadowe klawisze, przeszkadzajki, a później strumienie harfy, połączone z chóralną mgiełką. To bez wątpienia jeden z najlepszych i najmniej pretensjonalnych utworów w dorobku Jacoba Colliera. Nastroju dopełnia Rapsody z featuringową rolą życia; w osadzonym spoken word niosąc równie osadzone przesłanie na trudne czasy. Pięknie trzyma. — Maja Danilenko
7.
„Polskie tango”
Taco Hemingway
Taco Corp
Od ponad roku polscy raperzy częściej podejmują się tematów politycznych i robią to coraz bardziej bezkompromisowo. Taco Hemingway sytuacji w kraju poświęcił zresztą cały Jarmark, pierwszy z tegorocznych albumów, a najmocniej wybrzmiało na nim właśnie „Polskie tango”. Singiel wyprodukowany przez samego Lanka to także pierwszy kawałek, w którym raper zdecydował się na cięższe, agresywniejsze brzmienie – adekwatne do treści. Ale to nie tak, że Taco Polski nie kocha. Kocha. Poza tym, że w utworze wyraża żal i bezsilność, rozpoznaje przyczyny słabej kondycji państwa w jego przeszłości. — Klementyna
6.
„Enlacing”
Clipping
Sub Pop
Choć Halloween już dawno za nami, to „Enlacing” za każdym razem, bez względu na datę w kalendarzu, przenosi nas prosto na mroczną imprezę w klubowych podziemiach. Daveed Diggs, który nie daje sobie przykleić łatki aktora z głośnego musicalu Hamilton, wraz z kolegami z eksperymentalnego zespołu hip-hopowego Clipping stworzył niepokojący, przesiąknięty pesymizmem spektakl dźwięków oparty na samplu z ambientowo-drone’owego numeru Infinite Body. O ile mnożącym się w nieskończoność sequelom filmów grozy trudno jest przyciągnąć uwagę odbiorców, o tyle „Enlacing” jako piętnasty, przedostatni utwór na horrorcore’owym albumie Visions of Bodies Being Burned wgniata w fotel. — Katia
5.
„Kerosene!”
Yves Tumor
Warp
Kerosene! to programowy wzorzec dla odbiorców, których prywatnie szufladkuję jako wychowanych na wszystkim (choć można ich też zaszufladkować akademicko: jako metamodernistów, respektujących tak patos, jak ironię). W powierzchownym odruchu chciałoby się nawet zakwestionować jego istnienie w naszym rankingu; z tą całą mroczną, rzężącą strukturą w post-punkowym wdzianku, płynnie przechodzącą w obłędny fajerwerk gitary, ukradziony ze skądinąd dziadowskiego, ale hardego progu „Weep in Silence” Uriah Heep. Wystarczy jednak, że na scenie pojawią się dramatyczne wokale Yvesa Tumora i Diany Gordon (czy ktoś pamięta jeszcze D’Mile’owski kolaż z wpływów Timbalanda i The-Dreama w „Surveillance”? To dopiero metamorfoza!), i jesteśmy w domu. W domu, w którym aż kipi. Chociaż nie tylko od nadmiaru duszy. Prince, Sheena Easton i Madonna lubią to. — Maja Danilenko
4.
„Ooh La La”
Run the Jewels ft. Greg Nice & DJ Premier
Jewel Runners / BMG
Klasyczny wers ze zwrotki Grega Nice’a z duetu Nice & Smooth, dogranej do wydanego w 1992 roku singla „DWYCK” grupy Gang Starr, stał się podstawą do jednego z najbardziej chwytliwych refrenów tego roku. Ale to z pewnością niejedyna zaleta nagrania promującego krążek RTJ4. Kolejną z nich jest bardzo minimalistyczna, ale niezwykle bujająca produkcja stworzona w składzie: El-P, Wilder Zoby oraz Little Shalimar. Najważniejsze są tu kąśliwe i surowe niczym tatar i ostrygi wersy wspomnianego już El-P oraz uśmiechającego się niczym Joker Killer Mike’a, wyrzucane z siebie z mocą pocisków z Kałasznikowa. Rozprawiają się nimi z kapitalizmem, materialnym podejściem do życia czy skorumpowaną władzą, przy okazji oddając hołd kilku raperom ze złotej ery i zostawiając nieco miejsca na jak zwykle perfekcyjne cuty od samego Dj Premiera. Nie sposób nie wspomnieć też o rewelacyjnym klipie, jeszcze bardziej podbijającym przesłanie nagrania, w którym przedstawiona jest utopijna wizja momentu końca walki klas, a celebrujący tę chwilę ludzie, z uśmiechem na ustach palą niewskazujące już wtedy na wartość drugiego człowieka pieniądze. — Efdote
3.
„Rich Nigga Shit”
21 Savage ft. Young Thug
Slaughter Boomin / Epic / Boominati Worldwide / Republic
Każdy, kto obserwował jak od dłuższego czasu Instagram 21 Savage’a staje się przestrzenią afirmowania tradycji okropnie przaśnego, kiczowatego R’n’B z lat 90 i wczesnych 00, miał chyba gdzieś w duszy nadzieję na pojawienie się tracku w tej estetyce. Numer, który zaserwował „sensualny gangus” przerósł chyba jednak oczekiwania wszystkich, bo to coś więcej niż mrugnięcie okiem do zamierzchłej estetyki. To absolutnie legitny, pościelowy banger okraszony przestylowymi zagrywkami skrzypiec i ejtoejtowymi rimshotami i cowbellami prosto z kultowego drumpada Rolanda. Najważniejsze jednak jest to, że zachowany zostaje ten fascynujący, kiczowaty sznyt bez którego takie granie straciłoby duszę. Nie zajeżdża to tanim pastiszem, o który przecież bardzo łatwo w takiej estetyce, całość za to kipi aż ze szczerej zajawki na takie granie, zupełnie jakby 21 realizował swoje dziecięce marzenia o wstąpieniu do Silk. W powietrzu czuć tanie perfumy i to wspaniałe uczucie, kiedy aż wstyd nam przyznać jak bardzo ten kampowy światek nas porusza, a kiedy Young Thug przejmuje numer ze swoją tradycyjną, fascynującą akrobatyką wokalną totalnie już się można w tym rozpłynąć. For the love of cheap thrills! — Wojtek
2.
„Blinding Lights”
The Weeknd
The Weeknd XO / Republic / UMG
Choć w ostatnich latach coraz częściej radio gra jedno, słuchacze na własną rękę w sieci słuchają czegoś innego, a jeszcze coś innego chwalą krytycy, w dalszym ciągu zdarzają się takie płyty czy utwory, gdy te trzy wymiary się spotykają. „Blinding Lights” The Weeknd to, jak się okazało, bardziej niż synthpopowy wehikuł czasu do serca lat 80-tych, utwór który zdefiniował komercyjnie brzmienie roku 2020. To też trudny do odparcia argument do kolejnej (jałowej dyskusji) z malkontentami, dla których dobry wielkoformatowy pop skończył się lata temu. Ale przede wszystkim to fantastyczna piosenka — zaaranżowana na duchologiczny syntezatorowy rif na pędzącym motorycznie oldschoolowym bicie, ale z ponadczasową przebojową melodyką angażującą słuchacza od budujących napięcie zwrotek po refren przywodzący na myśl nieśmiertelne „Take On Me” a-ha. I owszem, częściowo sukces „Lights” napędziła ta sama fala nostalgii, która uczyniła wielkim hitem Stranger Things, ale ostatecznie niezależnie od otoczki wygrywa tutaj przede wszystkim pierwszorzędny pop. Chciałbym wierzyć, że to znamienne zwycięstwo klasycznej melodyki nad opartym głównie na rytmice trapowym podejściem do popu (machamy ci, Ariano!). W 2020 jak mało kiedy bowiem potrzebujemy więcej wyrazistych radiowych melodii, które są w stanie wnieść nowy koloryt w pogrążony w pandemicznym marazmie świat. — Kurtek
1.
„Gospel for a New Century”
Yves Tumor
Warp
Jeżeli rok 2020 coś nam udowodnił, to że nic tak dobrze jak muzyka nie ratuje nas z tego opresyjnego, zgniłego u samych trzewi świata. W dobie wszechogarniającego neurotyzmu i beznamiętności Yves Tumor stworzyło rzecz najpotrzebniejszą- przestrzeń wszelakich eksapizmów. „Gospel for the New Century” to rozbuchana, melodramatyczna pieśń złamanego serca, płaczący żywymi łzami w brokacie romans mieszający w sobie bezpruderyjny, androgyniczny glam, okultystyczną ekstazę i emocjonalny ekshibicjonizm, a to wszystko zostaje nam proroczo zesłane w dobie izolacji i zupełnego wyłączenia cielesnego doświadczania namiętności. Ewangelia Nowego Wieku jest jak baśniowe kino, na które naiwnie chcemy się nabierać, to rzeczywistość pompatycznych wyznań miłości, namiętnego, pociągającego jak narkotyk seksu i rozstań kochanków, przy których każda łza świeci szlachetnie w blasku świec. To rzeczywistość tak odległa od naszej, że rzucamy się w ten wir słodkiego, queerowego hedonizmu, onirycznej sensualności i psychotropowej mgły, nie pytając o wyśpiewywaną wielkimi, krągłymi frazesami historię żarliwych relacji. Gdy zaś już Yves Tumor podbija nasze serce, bezpardonowo rozrywa je potężnym, stadionowym refrenem wspartym dysonansowymi, potężnymi dęciakami. Vivat śnienie i eskapizm, z tej queerowej utopii moglibyśmy nie wychodzić. — Wojtek
Jazzbowl ’20: Jazzowe podsumowanie roku

W tym roku co prawda jazzowe podsumowanie roku zaskoczył grudzień, ale udało nam się szczęśliwie doprowadzić tegoroczny Jazzbowl do końca. Niezmiennie pomimo tego, że nie mamy jazzu w nazwie strony, temat ten pozostaje nam bardzo bliski. Rok 2020, pomimo pandemii, okazał się dla jazzu owocny. Dlatego wybraliśmy dla was 25 najciekawszych jazzowych tegorocznych premier płytowych, spośród których większość opisaliśmy poniżej, a całość umieściliśmy na plejliście na dole artykułu. Jak zwykle selekcja jest eklektyczna i ukazuje różne twarze tegorocznego jazzu.

Jazz Is Dead
Adrian Younge + Ali Shaheed Muhammad
Jazz Is Dead
Ileż to razy proklamowano już w historii muzyki śmierć jazzu! Ale chyba nikt nie zrobił tego z tak rozkoszną przewrotnością jak Adrian Younge i Ali Shaheed Muhammad, którzy z początkiem roku pod szyldem Jazz Is Dead powołali do życia oficynę i serię wydawniczą zarazem. Do współpracy zaprosili dawnych mistrzów — legendarnego wibrafonistę Roya Ayersa, natchnionego organistę Douga Carna, tuza samba-soulu Marcosa Valle, jazz-funkową grupę Azymuth, a także funkującego saksofonistę Garego Bartza, bliskiego współpracownika Gila Scotta-Herona — Briana Jacksona oraz klasyka bossa novy João Donato. Wydana w marcu pierwsza część serii to niezwykły showcase ośmiu odsłon cyklu (z ostatnią zrealizowaną jako The Midnight Hour — wspólny projekt Younge’a i Muhammada), a kolejne cztery albumy zdążyły zmaterializować się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Hajlajty obejmują zwłaszcza Jazz Is Dead 002 i Jazz Is Dead 005 nagrane odpowiednio z Ayersem i Carnem — w obu odsłonach muzycy w doskonałej synergii uchwycili ducha autentycznej soulowo-jazzowej fuzji bez stylistycznych uproszczeń. — Kurtek

Live
Angel Bat Dawid & Tha Brothahood
International Anthem
Nigdy nie miałam zaufania do wydawnictw koncertowych; no bo jak się odnieść do takiego wydarzenia, przeżywając je w zaciszu ciasnego em? Jedynym wyjątkiem było Stop Making Sense Talking Heads, ale ten album też lepiej wybrzmiewa, kiedy jest osadzony w kontekście wizualnym. LIVE Angel Bat Dawid & Tha Brothahood stanowi tu precedens; emocje, które wytwarza free-jazzowo-spirytualistyczna chemia Angel i jej jazz bandu na koncercie z okazji JazzFest Berlin w 2019 roku, to produkt na tyle silny, że pozwala słuchaczowi w mgnieniu oka wskoczyć na pokład tamtego wydarzenia. Na LIVE mistycyzm, naturalizm i wirtuozeria wokalno-instrumentalna „w jednym stoją domu”. Dla nas to kontekst do przeżywania, a dla muzyków sposobność do odtworzenia i odreagowania gniewu przeciwko rasizmowi, którego doświadczyli również w Berlinie. Ten koncert to czyste, a jednocześnie bardzo przebojowe szaleństwo, któremu przewodzi rozpasany wokal Angel Bat Dawid. LIVE doskonale wypełnia tegoroczną lukę koncertową i emocjonalną, błyszcząc w zalewie letnich projektów z kwarantanny. Jeżeli tak bardzo współodczuwa się z taśmy, to co musiało dziać się na żywo. C i a r y. — Maja

Big Vicious
Avishai Cohen
ECM / Deutsche Grammophon
Izraelski trębacz niejednokrotnie określany jako spadkobierca estetyki Milesa Davisa nagrał czwarty album dla Manfreda Eichera. Z całą pewnością jest to najbardziej odważna płyta w dorobku Cohena, niosąca ze sobą spory potencjał komercyjny. Jazzowi puryści przejdą obok Big Vicious prawdopodobnie bez większego westchnienia. Album przypadnie jednak do gustu tym, którzy cenią w muzyce instrumentalnej treściwe tematy zaaranżowane w duchu muzyki popularnej. Absolwent Berklee ukłonił się zarówno fanom grunge’u (energetyczne „King Kutner”) i trip hopu (trafiony cover „Teardrop”). Różnorodnie uchwycona melancholia oraz odwaga w próbie redefiniowania progresywnego jazzu przez ekipę Cohena może przyciągnąć atencję tych, którzy od jakiegoś czasu wypatrują renesansu jazzu jedynie w Londynie. — K.Zięba

Erozje
Błoto
Błoto / Astigmatic
Trudno dokładnie stwierdzić, co doprowadziło do powstania zespołu Błoto. Przypadek? A może po prostu potrzeba twórcza, muzyczna improwizacja i zabawa dźwiękiem? Błota na pewno nie byłoby bez EABS. Swój początek ma dwa lata temu, podczas letniej trasy jazzowego septetu. W przerwach między koncertami Latarnik (Marek Pędziwiatr), Wuja HZG (Paweł Stachowiak), Cancer G (Marcin Rak) i Książę Saxonii (Olaf Węgier) trafili do studia samego Grzegorza Skawińskiego. Tak narodziło się Błoto, którego brzmienie oscyluje gdzieś między klasycznym hip-hopem, eksperymentem i elementami jazzu. Erozje jest przekraczaniem kolejnych muzycznych granic, a całość jest zbiorem eksperymentów z zaledwie jednej sesji. Jak wyszło? Ci, którzy lubią EABS i ich raczej luźne podejście do tego, czym jest jazz, powinni być zadowoleni. Efekt wzbudza niepokój i wciąga, brzmienie wydaje się brudne i chaotyczna, ale kryje się w tym coś doskonałego. Koniecznie sprawdźcie ich live session w warszawskim klubie Jassmine — niesamowity klimat! — Polazofia

Patchouli Blue
Bohren & Der Club of Gore
PIAS Recordings
Dark jazz to takie trochę muzyczne kino gatunkowe- rządzi się bardzo konkretnymi, utartymi konwencjami, poza które niechętnie wychodzi dalej niż w ścieżki skrzyżowań z innymi jazzowymi podgatunkami, przez co zawsze wiemy mniej-więcej czego się po takich krążkach spodziewać. Tak jednak jak, równie konserwatywne w swojej konwencjonalności, westerny mają swojego Sergio Leone, tak dark jazz ma Bohren & Der Club of Gore, którzy te moodcraftingowe rzemieślnictwo doprowadzili do perfekcji. Choć skoro już rozpisujemy kinowe paralele to dużo bliższe Bohrenowej estetyce pozostają, oczywiście, mroczne, barowe snuje kina noir, w które wpleciony zostaje duch odlotów Badalamentiego. Dostajemy zatem dokładnie ten przepis co zwykle- szumy białego hałasu snują się po piaszczystych nagraniach jak smugi nikotyny w powietrzu, flegmatyczny fortepian zaciera granice między jazzowym pasażem a gęstym, ospałym ambientem, a rzewne dęciaki snują anegoty o klasykach na czele z Milesem Davidem. Patchouli Blues na zasadzie „if it ain’t broke don’t fix it” przepisuje znany nam paradygmat, choć gdzieś po drodze decyduje się nieco odpuścić surowość brzmienia, przez co ostatecznie w swoich noirowych narracjach staje się mniej mroczny, a bardziej skoncentrowany na onirycznej psychodelii i kojącej, gęstej atmosferze. — Wojtek

Dinner Party
Dinner Party
Sounds of Crenshaw / Empire
Nie było chyba jeszcze tak dojmującej i totalnej afirmacji dziedzictwa legendarnego kolektywu kreatywnego Soulquarians jak ta maciupka płytunia. Dinner Party tj. Terrace Martin, Robert Glasper, 9th Wonder i enigmatycznie wszechobecny-ale-niewpisany-w-oficjalny-skład-zespołu Kamasi Washington, czyli świta Thundercata, która zrobiła jazzowy album Kendricka Lamara, przetwarza nieśmiertelne brzmienie nieodżałowanego Roya Hargrove’a i jego The RH Factor (którzy z kolei dwadzieścia lat temu zrobili jazzowo-hiphopowy album D’Angelo) przez doświadczenia muzyczne własnego pokolenia. Panowie zaprosili na pokład Phoelixa (za dnia producenta, który wymyślił soulowy sound Noname, nocą niestrudzonego, choć niedocenionego uduchowionego pieśniarza), żeby odtworzyć tę samą świętą synergię, która sprawiła, że VooDoo jest jedyne i niedoścignione. I choć wygładzono krawędzie, stawiając raczej na sypialnianą kameralność, sztandarowe połączenie hiphopowego bitu z jazzową trąbką i klawiszowym riffem to główny filar obu wydawnictw. — Kurtek

Discipline of Sun Ra
EABS
EABS / Astigmatic
Mimo, że ten rok był wyjątkowo nieowocny w podróże, sekstetowi z Wrocławia udało się wysłać nas wszystkich w kosmos. Discipline of Sun Ra to genialna dekonstrukcja nieprzebranego katalogu dźwięków jednego z najbardziej awangardowych amerykańskich muzyków jazzowych Sun Ra. Zaledwie w ciągu 40 minut udało się misternie zapakować potężny przekrój sonicznych brzmień, od mrocznych free-jazzowych improwizacji, przez międzygalaktyczne ballady, przecięcia z bardziej hip-hopowymi rytmami po taneczny funk przyszłości. A to wszystko w zaskakująco spójnej i o dziwo, przystępnej formie. — Richie Nixon

Shaman!
Idris Ackamoor ☥ The Pyramids
Strut / K7 Music
Shamanowi! – tegorocznemu projektowi Idrisa Ackamoora i towarzyszącej mu grupy The Pyramids, daleko do ortodoksyjnego jazzu. Już sama okładka sugeruje inspiracje sięgające muzyki rodem z czarnego lądu. Choć rzeczywiście mamy tu powrót do korzeni, to nie aż tak odległych, sięgających raczej brzmienia afrobeat z lat 60. Funkowa stylistyka to jeden z motywów przewodnich albumu – stanowi doskonałe tło dla saksofonowych wyczynów gospodarza. Shaman! to jednocześnie refleksja nad problemami współczesności. W „When Will I See You Again?” słyszymy Freak storm comes, freak storm comes / You better hide, you better run. Album to także hołd dla zmarłego w 2018 roku Cecila Taylora – jednego z free jazzowych pionierów i inspiracji grupy. — Mateusz

Pyramid
Jaga Jazzist
Brainfeeder
Dziewiąty krążek norweskiego zespołu przyniósł trochę zmian w ich 19-letniej karierze. Po pierwsze jest to ich debiut w wytwórni Brainfeeder i przyznać trzeba, że wpasowali się w kosmiczny vibe labelu prowadzonego przez Fly Lo. Zmienił się również sposób pracy nad albumem. Podczas gdy ich poprzedni album zatytułowany Strafire, powstawał na przestrzeni dwóch lat, stworzenie najnowszego dzieła zajęło zaledwie dwa tygodnie, kiedy to zespół wynajął studio znajdujące się pośrodku szwedzkiego lasu i całkowicie odciął od świata, pracując tam po 12 godzin dziennie. Postanowili nie analizować też przesadnie wszystkich pomysłów, a podążać jedynie za pierwszymi z nich, zachowując w ten sposób świeżość. Warto dodać też, że jest to pierwszy krążek zespołu wyprodukowany przez zespół, w odróżnieniu od większości ich poprzednich wydawnictw, przy których pomagał im bliski współpracownik Jørgen Træen. Efektem tego dosyć spontanicznego i eksperymentalnego ducha pracy są cztery utwory, łączące ze sobą kosmiczny jazz, elektronikę, rock, a wśród inspiracji znaleźli się tutaj, chociażby japoński kompozytor i mistrz syntezatora — Isao Tomita, w the Shire natomiast szukać można śladów Afryki, gdyż już sam tytuł nawiązuje do legendarnego miejsca w Lagos, w którym mieszkał Fela Kuti. Takich odniesień i historii jest tu zdecydowanie więcej, warto więc dokładnie przyjrzeć się tej piramidzie, ze wszystkich jej czterech stron. — Efdote

Pardon My French
Jaharai Massambi Unit
Madlib Invazion
Geneza zespołu Jaharai Massambi Unit sięga 10 lat wstecz, kiedy to Madlib oraz Karriem Riggins pod tą nazwą właśnie nagrali dwa numery, które ostatecznie trafiły na kompilację sporządzoną przez tego pierwszego w ramach serii Madlib Medicine Show. Po tak długiej przerwie dostaliśmy wreszcie pełen album projektu, który w założeniu miał być eksperymentalny oraz bardzo uduchowiony. Po odpaleniu krążka Pardon My French wita nas nagranie „Je Prendrai Le Romanée-Conti (Putain De Leroy)”, który faktycznie wystawić może na ciężką próbę niektórych dotychczasowych słuchaczy solowych dokonań obydwu panów. Później jednak te za wysokie odloty schodzą trochę na ziemię i jest bardziej przystępnie. Jeżeli pamiętacie krążek nagrany przez Madliba dla wytwórni Blue Note, a przede wszystkim jego nieco wirtualną grupę Yesterday New Quintet, w której to wcielał się w postać każdego członka zespołu i sam ogarniał wszystkie instrumenty, to jesteśmy w domu. Tym razem podstawą nagrań była perkusja Rigginsa, do której Otis Jackson dograł całą resztę. W ten sposób powstało wydawnictwo stworzone przez dwóch miłośników oraz studentów jazzu, sięgające z szacunkiem zarówno do jego korzeni, ale również niestroniące od jego przyszłości, bo jak sami przyznają, nie chcieli zamknąć się jedynie na to, co wynieśli, słuchając swoich bogatych kolekcji płytowych. Znajdziemy tu zarówno elementy hip-hopu, funku, elektroniki oraz mocno zaangażowany spoken word, a artyści, podobnie jak inni wizjonerzy astralnego jazzu, jak Pharoah Sanders, Lonnie Liston Smith czy Herbie Hancock, których inspiracje wyraźnie słyszalne są na przestrzeni trzynastu tracków tu zawartych, nie przywiązują się zbytnio do konkretnego gatunku, tworząc mimo to bardzo spójne i z pewnością warte uwagi dzieło. — Efdote

Suite for Max Brown
Jeff Parker
International Anthem
Jeff Parker znany jest szerszej publiczności z regularnej, laboratoryjnej pracy na post-rockowej formule, którą uskutecznia w ramach swojej działalności z grupą Tortoise. Ten sam eksperymentatorski dryg przejawia się w jego solowych dokonaniach, na których sprawnie rekontekstualizuje utarte, jazzowe formuły i dokonuje śmiałych gatunkowych transgresji. Jego najnowszy krążek, będący odą ku czci jego matki, to bodaj najciekawsze z jego dotychczasowych dokonań. Pod pretekstem afirmacji więzów krwi przemyca bowiem nie tylko hołd dla samej matki, ale dla matczyzny w ogóle, dziedzictwa czarnej muzyki, w szczególności zaś dziedzictwa jazzowego. Zlepia on brikolaż z tropów obecnych w fusion i bardzo swobodnie żongluje nimi w różnych formułach, co daje nam do zrozumienia już w pierwszych kilku trackach na płycie. Na wstępie dostajemy zatem zapierające dech, fantastycznie wielopoziomowe „Build a Nest”, będące w swojej soul-jazzowej lekkości najbardziej piosenkową propozycją na płycie, zaraz potem wjeżdża j-dillowska szkoła beatmakerstwa w postaci miniatury „C’mon Now”, aby następnie wypłynąć na pełne wody fusion wraz z dwuaktowym, zawieszonym między perkusjonalną nadpobudliwością a spirytualistyczną medytacją „Fusion Swirl”. Jest intrygująco, bardzo nienormatywnie, ale, mimo wszystko, spójnie. Nowe formuły wprowadzane są stopniowo, co chwile niespodziewana linia syntezatorów czy instrument z zupełnie innego porządku (fantastyczne odpryski kalimby) wytrącają nas ze strefy komforu, a jednak pozostaje to na tyle dobrze znarratywizowane, że czujemy się jakbyśmy byli oprowadzani po galerii ekscentrycznego, postmodernistycznego artysty, a nie usilnie zamęczani aranżacyjnymi ekscesami. Ty tropem przygotowywani jesteśmy na zwieńczenie całości w postaci „Max Brown”, ponad dziesięciominutowego jam session w klimacie eksperymentalnego soul-jazzu. Dużo w tym zgrywy, trochę laboratoryjnej prowokacji, ale, przede wszystkim, bardzo dużo intrygującego, odklejonego jazzu. — Wojtek

Spirit Groove
Kahil El’Zabar featuring David Murray
Spiritmuse
Kahil El’Zabar to pochodzący z Chicago perkusista jazzowy aktywny artystycznie od początku lat 80., ale w dalszym ciągu czekający na swoje pięć minut w blasku reflektorów. Wydane w kwietniu tego roku wraz ze stałym współpracownikiem Davidem Murrayem Spirit Groove nie jest jednak w żadnym razie projektem kompromisowym — El’Zabar w siedmiu autorskich kompozycjach z wirtuozerią łączy trzy jazzowe ścieżki — funkowo-beatową, określającą charakter płyty bądź co bądź lidera-perkusisty, spiritual-jazzową, naznaczoną przez natchnione wokale El’Zabara i etniczne chórki, oraz awangardową, śmiało kreśloną saksofonem Murraya — bezsprzecznie jednym z filarów wydawnictwa. Spirit Groove to nieoczywisty, pulsujący muzyczny tygiel — jazz żywy i obecny. A to dopiero początek, bo kilka miesięcy później, w drugiej połowie El’Zabar wydał w pełni solowy krążek — Ameryko- i afrocentryczny America the Beautiful. — Kurtek

Wu Hen
Kamaal Williams
Black Focus
Chociaż trzeci solowy album Kamaala Williamsa nie spotkał się z samymi zachwytami, autorowi nie można odmówić odważnego podążania swoją ścieżką. Wu Hen to 40 minut nieskrępowanej radości przepełnionej pulsującym, klawiszowym brzmieniem, które pobudza wszystkie zmysły. Kamaalowi udało się stworzyć subtelną formę, w której smyczki, saksofon i syntezator służą tylko budowaniu otoczenia, w którym wybrzmieć ma przede wszystkim miejski rytm — tęskny i romantyczny w „Toulouse”, niespokojny i pospieszny w „One More Time”, czy drapieżny i ekstrawagancki w „Save Me”. Funkowe, elektroniczne i hip-hopowe tekstury dają cudowne poczucie obcowania z muzyką, która nie tylko wymyka się zasadom jazzu, lecz przeciwstawia się im. Tytuł albumu to jednocześnie przydomek, którym w dzieciństwie Williams został obdarzony przez swoją babcie — jest to wymowne w dwojaki sposób. Na Wu Hen wszędzie czuć dziecięcy entuzjazm, a i my, słuchacze, możemy poznawać ten nowy muzyczny świat z dziecięcą ciekawością. — Adrian

We’re New Again: A Reimagining by Makaya McCraven
Makaya McCraven / Gil Scott-Heron
XL Recordings
Dziesiąta rocznica kultowego ostatniego longplaya Gila Scotta-Herona I’m New Here nie mogła zostać zaakcentowana w bardziej odpowiedni sposób. Oto, Makaya McCraven, nasz ulubiony jazzowy perkusista, dokonał nu-jazzowej reimaginacji oryginalnej tkanki płyty Herona, tworząc z niej jednocześnie, bardziej niż wcześniej Jamie xx, coś bardzo swojego i odrębnego od pierwowzoru. Melodie i opowieści Herona stały się tu przedmiotem remiksu w stopniu, w jakim zwykle remiksuje się aranże i instrumentalizacje. Te bowiem McCraven zrównał z ziemią na wejściu, a następnie odtworzył zupełnie z niczego. To raczej autorski jazzowy krążek Makai z wokalnymi samplami z I’m New Here, niż jakiekolwiek bezpośrednie przetworzenie tamtego materiału. To zniuansowany, żywo meandrujący, momentami wprost szalony, pełnokrwisty nowoczesny jazz z narratorem, za którego głosem wszyscy tęsknimy. — Kurtek

Salute to the Sun
Matthew Halsall
Gondwana
Tegoroczny album założyciela Gondwana Records powstał w wyniku inspiracji dźwiękami puszczy oraz tropikalnymi krajobrazami francuskich postimpresjonistów. Halsall spędził również ostatnie półtora roku na kompletowaniu nowego zespołu, którego członków angażował podczas klubowych jamów w Manchesterze. Odmłodzony skład oparty o sekcję rytmiczną, flet, harfę i trąbkę lidera sformułował solidny materiał, który z powodzeniem można traktować jako antidotum na stres. Zgodnie z pierwotnym zamysłem utwory są przestrzenne, momentami transowe. Nienachalne i organiczne, jednak absolutnie niemonotonne. Płyta ma spory potencjał koncertowy, co cieszy ze względu na plotki o planowanych w przyszłym roku angażach Halsalla w Polsce. — K.Zięba

Source
Nubya Garcia
Concord Jazz
W trakcie ostatnich kilku lat Nubya Garcia stała się jedną z najważniejszych postaci buzującej, wielokulturowej londyńskiej sceny jazzowej. Jej najnowszy album, Source, to wspaniała podróż do krajów jej przodków i subtelny miks współczesnego nurtu z południowoamerykańskim i afrokaraibskim dziedzictwem muzycznym. Liczne korzenie, metaforycznie przedstawione na fantazyjnej okładce, owocują intrygującym połączeniem rzadko spotykanych w jazzie rytmów z elementami pieśniarskich tradycji i spirytualnym charakterem. To obcowanie z pierwotnością sprawia, że Source głęboko zapada w pamięć i zachęca (a raczej kusi) do licznych powrotów. — Adrian

Fly Moon Die Soon
Takuya Kuroda
First World
Gdyby Takuyo Kuroda cieszył się nieco szerszym rozgłosem to zapewne nieraz zobaczylibyśmy go u boku ekscentrycznej, brainfeederowskiej trupy. Tytuł i okładka krążka zapowiadają co prawda kolejnego jazzowego zgrywusa (co nie jest z resztą wrażeniem mylnym), jednak prawdziwą popisówę muzyk odstawia już samą dźwiękową materią. Na Fly Moon Die Soon kotłują się stylistyki z całego spectrum upopowionego jazzu i funku. Naczelnym odnośnikiem uczynić moglibyśmy łobuzersko-futurystyczny sznyt Thundercata, inspiracje którym czuć chwilami aż za mocno („Change” mogłoby na spokojnie znaleźć się na jednym ze starszych krążków wirtuoza, a „Sweet Sticky Things” to ten sam duch pokracznie urokliwego pościelarstwa), jednak nie zostają przepisane bez autorskiej ingerencji. Najbardziej zaskakują wątki afrobeatowe, które są zrealizowane z całym poszanowaniem dla organicznej, spontanicznej natury takiego grania, nawet jeżeli operują bardzo unowocześnioną, zcyfryzowną produkcją (czyżby pierwsze przykłady post-afrobeatu?), która najfantastyczniej porywają w „ABC”, choć słyszalne są też w dęciakowych riffach „Do No Why”. Do głosu dochodzi chwilami także city-popowa szkoła loungowego piosenkopisarstwa, choć i tutaj rozpisana na samplery, automaty perkusyjne i gęste linie synthów, a futurystyczne odloty dosyć jasno ujawniają fusionowe zaplecze. Między tym na pełnym przypale orbituje Kuroda ze swoją trąbką (i patrząc na okładkę „orbituje pozostaje tutaj adekwatnym czasownikiem) dokonując solowej akrobatyki. I choć druga połowa krążka rozmywa nieco narrację (poza wspomnianą zgrywą na „Sweet Sticky Things”), Kuroda idąc dalej swoją aleją gwiezdnych przypałów może zajść w bardzo intrygujące rejony. — Wojtek

Vista
Tokonoma
Junonsaisai
Przesympatyczny kwartet, powstały dwanaście lat temu w Tokio, tym razem serwuje nam bardzo radosną muzyczną opowieść. Wspólnie wygrywany, harmonijny rytm albumu często opiera się na pozostających w głowie gitarowych riffach. Uśmiechając się czasem w stronę funku (zwłaszcza na “DeLorean), Vista momentalnie wprawia w dobry nastrój swoim letnim i żywym, choć w niektórych momentach melancholijnym (“Sofar”) brzmieniem. — Richie Nixon
Naszą pełną selekcję najciekawszych tegorocznych wydawnictw jazzowych znajdziecie na plejliście poniżej:
Soulbowl 2010s: Najlepsze albumy dekady

![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||
„Marzenia się spełniają całą zgrają” — rapował dawno temu, na Sile sióstr Sistars, Numer Raz. Do piosenkowego podsumowania dekady z dumą dokładamy też jego albumowy odpowiednik. Bez skrótów, wraz ze wspaniałą ekipą (poza obecnym zespołem redakcyjnym wśród współtwórców obu zestawień znaleźli się również Marcin Flint, Radek Miszczak, Andrzej Cała, Hirek Wrona, Eskaubei, Dawid „Goodkid” Bartkowski, Łukasz Kowalka, Marcin Harper, Marta „Young Majli” Malinowska, Łukasz Lorenc z Regime Brigade, Modest z El Quatro, DJ Praktyczna Pani, Piotr Grabski, Mikołaj Buszkers, a także emm!, Maciek „Chojny” Chojnacki, Julia „Eye Ma” Borowczyk, Dźwięku Maniak, Paweł Wojdylak, Klaudia „Lejdi K” Wąsowska, Jakub Wojewódka i Ola Nadzieja), prezentujemy więc setkę najlepszych okołosoulwych albumów minionej dekady.
Ta część zestawienia jest nawet bardziej uprawniona, bo to przecież właśnie w ostatnim dziesięcioleciu szerokopojęte R&B zaczęło wreszcie na dużo skalę konceptualizować długie formy muzyczne. Doszła do tego nawet Rihanna, która przez większość swojej kariery funkcjonowała od singla do singla, a duże krążki stanowiły zwykle jedynie wypełnienie przestrzeni pomiędzy kolejnymi przebojami. Dzięki Frankowi Oceanowi, Janelle Monáe, FKA Twigs, Solange, Beyoncé, Jamesowi Blake’owi i całej rzeszy utalentowanych młodych twórców długogrające R&B wyszło dalece poza sztandarowy koncept „dwunastu piosenek o miłości”. — Kurtek Lewski
100.
Jardín
Gabriel Garzón-Montano
Stones Throw
Trzy lata po wydaniu niesamowicie plastycznej epki Bishouné: Alma del Huila w 2017 roku, Gabriel Garzón-Montano wreszcie postawił kropkę nad i swojej muzycznej kariery, zapraszając słuchaczy do władnego ogrodu. Ogród Montano wypełniają wysmakowane kameralne aranże, od oszczędnego smyczkowego motywu otwierającego album w intymnym „Trial” poczynając, a kończąc prowadzoną przez głos Montano i fortepian solo wyciszoną kodą w „Lullaby”. I choć pomiędzy nimi płyta rozkwita feerią najróżniejszych uczuć, wprowadzona we wstępie i zakończeniu stylistyczna dominanta ani na chwilę nie opuszcza słuchacza, prowadząc go przez kolejne zaułki ogrodu Gabriela, który choć wykorzystuje nieco odmienne środki, uderza w te same nuty ludzkiej wrażliwości co James Blake, Frank Ocean czy Electric Wire Hustle na dwóch pierwszych płytach. Wszystko to poddane lekko i nienachalnie. Jardín to pierwszorzędny neosoulowy krążek, w którym bez reszty można się zagubić — błądzić godzinami złudnie nakreślonymi ścieżkami, nie próbując nawet znaleźć wyjścia. — Kurtek Lewski ♪
99.
Native Sun
Blitz the Ambassador
Jakarta
Świadome słuchanie muzyki zacząłem od rapu. Po wielu latach upajania się wyłącznie tą muzyką, wszystkie utwory zaczynały się zlewać w jeden. Przestałem dostrzegać w rapie ten element zaskoczenia i oryginalności, który najbardziej w nim ceniłem. Ze względu na trochę ograniczoną formułę tej muzyki, zacząłem poszukiwać innej. Czegoś z bardziej rozbudowanymi aranżacjami na przykład. Pchnęło mnie to w stronę jazzu, funku czy nawet afrobeatu. Dziś lubię raz na jakiś czas wrócić do korzennego rapu i za każdym razem pochłaniam go z jeszcze większą radością niż za młodu. Jednak najbardziej uwielbiam płyty raperów, w których to paradoksalnie rap nie gra pierwszych skrzypiec. Tylko w ten sposób mogę idealnie zaspokoić moje gusta, a z pomocą przychodzi właśnie album Blitza. Raper pochodzi z Ghany, a po zakończeniu szkoły przeniósł się do Nowego Jorku, aby spełniać swoje muzyczne marzenia. Na szczęście nie zostawił w Akrze inspiracji muzyką ludową. W efekcie jego Native Sun to urzekający album, oparty na rozbudowanych etnicznych aranżacjach. Surowy rap Blitza, niepozbawiony społecznego przesłania, równoważony jest przez hipnotyzujący śpiew, w jednym utworze nawet przez nieco zapomniane dziewczyny z Les Nubians. Marzę o podróży autostopem po Afryce, lecz nawet gdybym odwagę znalazł w chipsach, bieżące zobowiązania nie pozwoliłyby mi na realizację tego planu. Native Sun już tak — przez niemal 45 minut umożliwia podróż po najdalszych afrykańskich zakątkach bez wychodzenia z domu. — Modest ♪
98.
Cadillactica
Big K.R.I.T.
Def Jam
Ascetyczne, hałaśliwie bangery z „osiemset ósemki” czy kolorowa, organiczna kołderka z miękkich grooves? Bezczelna przewózka czy zaangażowany przekaz? Płomień pasji, czy krągły, wypracowany styl? Najbardziej lubię w Cadillactice to, że nie każe mi wybierać. Big K.R.I.T. potrzebuje jednej płyty, by największym laikom wytłumaczyć, dlaczego południe narzuciło w hip-hopie swój dyskurs, jednocześnie nie obrażając się na nowojorski etos i liryczne zacięcie. Dzięki albumowi chłopaka z prowincji widzę, jak Pimp C wypływa błyszczącym z oddali Cadillakiem na przestwór dzielnicy, 2pac wiąże w słońcu bandanę, Kanye West z dala od Twittera składa ręce do modlitwy, B.B. King pochyla się nad gitarą, a Big Boi sięga po skrzydełko do kubełka stojącego na czerwonej glinie. Słyszę mulistość bluesa delty, melodyjność funku znad zatoki, wzniosłość gospel pasa biblijnego i trapową redukcję. Ale nie wydaje mi się wcale, że to jest niedzisiejsze. Cadillactica żyje i żyć będzie. — Marcin Flint ♪
97.
Double Cup
DJ Rashad
Hyperdub
Chicagowski footwork zdążył już doczekać się niejednego klasyka w konfiguracji długogrającej — Last Bus to Lake Park DJ-a Clenta, Fingers, Bank Pads & Shoe Prints i I’ll Tell You What! RP Boo czy seria Da Mind of Traxman Traxmana. Jednakże na ten moment nic nie może równać się zarówno na polu zawartości muzycznej jak i popkulturowej eksplozji z premierą absolutnie magicznego Double Cup DJ-a Rashada. 160 uderzeń na minutę, bogata paleta sampli ze świata soulu czy R&B, hip-hopowy sznyt beatmakerski, basowe, breakowe i acidowe patenty rodem z brytyjskiej sceny klubowej, a wszystko to zespolone niepowtarzalną, niejednokrotnie popową wręcz przebojowością. — Kamil Matyja ♪
96.
Konnichiwa
Skepta
Boy Better Know
Dla brytyjskiej sceny minionej dekady Konnichiwa było dokładnie tym, czym Boy in da Corner Dizzee’go Rascala kilkanaście lat wcześniej. Odrestaurowana, zabójczo charyzmatyczna estetyka grime’u wreszcie zdobyła uznanie za oceanem, a wszystko to za sprawą takich hitów jak „Shutdown”, „That’s Not Me” czy „It Ain’t Safe”, które rozwijają klasyczny schemat powtarzanych w refrenach fraz o nowe melodie surowego rapowania pod minimalistyczne, urywające głowę produkcje. W połowie minionej dekady przez jakieś dwa lata niemalże każdy hip-hopowy artysta chciał ukraść Skepcie trochę energii, a równie wielu producentów połamanej muzyki basowej uczyło się tej relacji oszczędności środków i przebojowości. — Kamil Matyja ♪
95.
Avantdale Bowling Club
Avantdale Bowling Club
Years Gone By
To nie tylko jeden z najlepszych albumów roku 2018, ale bez wątpienia jedna z najwybitniejszych i najbardziej satysfakcjonujących płyt łączących muzykę jazzową z rapem (dokładnie w takiej kolejności). Liderem i głosem projektu jest Tom Scott, Brytyjczyk mieszkający w Nowej Zelandii, dziś uznawany za jedną z najważniejszych postaci tamtejszej sceny hip-hop. Wcześniej działał w takich grupach jak Home Brew, @Peace oraz Average Rap Band, a sporo wyjaśnia również fakt, że tata naszego bohatera, Peter Scott, to wzięty muzyk jazzowy, który grywał m.in. z Dr. Johnem. I to właśnie jazz — organiczne żywe granie nieskrępowane schematycznymi, powtarzającymi się loopami — cały ten materiał napędza i wyznacza mu kierunek. Scott doskonale czuje muzykę i frazę, rymuje z finezją i lekkością, a chwilami można go nawet pomylić z Kendrickiem Lamarem (co w tym przypadku jest komplementem, a nie zarzutem). Słucha się tego świetnie, i pewnie tak również będzie choćby i za kolejne 10 lat. — Marcin Harper ♪
94.
Acid Rap
Chance the Rapper
Chance the Rapper
Można budować Chance’owi pomnik za wachlarz flow, którym operuje, za dużą świadomość i jeszcze większą witalność; mieć pewność, że Acid Rap żarłby również bez kwasu. Ja najbardziej cenię sobie to wydawnictwo za to, że jest w stu procentach chicagowskie. Od genialnego intro wiemy, że to z kolebki gospel i footworku jednocześnie, parę utworów później wnioskujemy na podstawie słyszalnych bluesowych naleciałości, że miasto jest tyle wietrzne, co błotniste. Chance niesie dalej soulowy ogień Kanye, zaangażowanie Lupe, dojrzałość Commona i rozpędza się, nie tracąc ze słów sensu jak Twista. A przy tym – co doskonale widać z perspektywy czasu – staje się trampoliną dla artystów pokroju Vica Mensy, Saby i Noname, błyszczącej swoją slamową poezją na tle dogranych partii klawiszy w fenomenalnym „Lost”. Nie dajcie się zwieść kreskówkowemu głosowi, ani nie bójcie się gwałtownych przeskoków od poruszającego ekshibicjonizmu do bezceremonialnie ogłaszanego banger alert. Ta dobrze naoliwiona huśtawka nastrojów jest z placu zabaw dla dorosłych. — Marcin Flint ♪
93.
Kiwanuka
Michael Kiwanuka
Polydor
Okrzyknięty jednym z największych soulowych odkryć ostatnich lat, Michael Kiwanuka na swoim trzecim studyjnym albumie mniej progresywnie, za to znacznie swobodniej, płynie po gitarowych riffach, kreując bezbrzeżny utwór pełen inspiracji uduchowionym brzmieniem Isaaca Hayesa czy Gila Scotta-Herona. Całość utrzymana jest w nostalgicznym, a jednak elektryzującym klimacie, w który co rusz wkradają się tąpnięcia psychodelii i odważne aranżacje. Przejmujący głos Michaela Kiwanuki niesie się z sobie właściwą swobodą na tych tkliwych, ale i gitarowo nasyconych podkładach. Kolejny przepiękny album w dorobku brytyjskiego muzyka, na zimowe wieczory jak ulał. — Maja Danilenko ♪
92.
Magdalene
FKA Twigs
Young Turks
Magdalene, druga płyta FKA twigs, musiała się udać. Za jej produkcję odpowiadał w końcu zespół złożony z Nicolasa Jaara, Skrilexxa, Cashmere Cata, Benny’ego Blanca i Jacka Antonoffa oraz Oneothrix Point Never, co przełożyło się na brzmieniową mozaikę. Postać świętej stała się dla wokalistki inspiracją dla rozmyślań nad miłosnym życiem oprawionym w muzyczne ramy. Drugi album artystki to afirmacja kobiecej twórczości i siły przełożona na słowa i melodie. Świadoma dokonań starszych koleżanek – od Kate Bush po Aaliyah – FKA twigs podzieliła się własną historią. Muzyczne dzieło jest tu traktowane jako ludzki organ i lustro dla udręk ciała i duszy. — Ibinks ♪
91.
99.9%
Kaytranda
XL
Pamiętacie jak Soundcloud był Waszą stroną startową przeglądarki? I co chwilę wypływał z tej chmury jakiś zdolny beatmaker, który po chwili robił karierę? Kaytranada to archetyp takiego soundcloudowego producenta. Zaczęło się od chwytliwego editu Janet Jackson… Boy, did that one blow up! Nie było imprezy bez tego hitu w latach 2014/2015. Na cały album trzeba było poczekać do 2016, w międzyczasie Kanadyjczyk przecież musiał zrobić trochę bitów dla takich tuzów jak Vic Mensa, Mick Jenkins czy Talib Kweli. A, no i tour z Madonną… Ale jak już nadszedł czas albumu, to Kaytranada nie zawiódł. Jego styl bezboleśnie blenduje hip-hop, disco, boogie i R&B. Proste loopy i sample podbite chwytliwym bassline’em — nie sposób nie napiąć łydki! „Glowed Up” z .Paakiem, to jeden z największych hitów tamtego roku, jednakże faworyta na albumie mam innego — „Lite Spots” nie wyjedzie do końca życia z mojego didżejskiego kuferka — piękny brazylijski sampel i hipnotyzujący bit. Topowy sztos od Kaytranady! — Mikołaj Buszkers ♪
90.
The 20/20 Experience
Justin Timberlake
RCA
Czy ktoś jeszcze pamięta o tej płycie? Zwłaszcza po ostatnich, flanelowych wyczynach Justina. Wydaje mi się, że to jeden z tych materiałów, które zestarzały się w trakcie kilku ostatnich lat najokrutniej, choć przecież już od samego początku był to poniekąd łabędzi śpiew przebrzmiałych głosów Timberlake’a i Timbalanda. The 20/20 Experience to doskonały przejaw pięknej, pokręconej fantazji. „Skoro mogli Pink Floydzi, to dlaczego nie my?” – pyta Justin i, na spółkę z Timbą, sam sobie odpowiada. The 20/20 Experience to nomen omen epickie doświadczenie – postmodernistyczna i ambicjonalna w formie (ale nie w treści) hybryda retro pop soulu, czerpiącego z wielkich nazwisk i resztek produkcyjnego rozmachu Timbalanda. Dziś już bardziej chyba patynowa niż przebojowa, ale z pewnością pięknie ilustrująca progresywne i dekonstruktywne ambicje towarzyszące w tej dekadzie wszystkim — od raperów, przez croonerów, po wykonawców pop. — Maja Danilenko ♪
89.
Prąd
Natalia Przybysz
Warner
W ciągu ostatniej dekady byliśmy świadkami transformacji muzycznej artystki, której kolejne albumy stawały się dojrzalsze od poprzednich. Szło to w parze z poszukiwaniem krainy dźwięków, w której Natalii Przybysz najswobodniej. Wyraźny sygnał odczuliśmy po premierze bardzo dobrze przyjętego Prądu, który w dużym stopniu pozwolił uwolnić się Natalii od marudzeń, rozczarowanych po Kozmic Blues: Tribute to Janis Joplin fanów Sistars, którzy faworyzując neo-soulową naturę artystki, byli zawiedzeni gitarowym brzmieniem jej nagrań. Świetnie dobrane single stłumiły jednak głosy malkontentów i pozwoliły zawędrować zespołowi na mainstreamowe ścieżki, na których w 2015 roku coraz częściej można było spotkać wielu świeżych i wartościowych muzyków, redefiniujących pop w Polsce. Prąd odkrywa spory fragment duszy kobiety niezależnej, wrażliwej, kochającej i zadziornej. Połączenie niebanalnych tekstów charyzmatycznej wokalistki i kompozycji Jurka Zagórskiego dało w efekcie nagrania pozbawione daty ważności. Soul, country, blues czy rock — co za różnica. Ważne, że płyty słucha się równie dobrze jak przed pięciu laty. — Krzysztof Zięba ♪
88.
Mirrorwriting
Jamie Woon
Candent Songs / Polydor
Trudno jest dziś oprzeć się myśli, że rozbłyśnięcie gwiazdki pokroju Jamie’ego Woona było tak samo nieuchronne jak jej szybkie wygaśnięcie. Niepozorny gość, który z wielką skromnością przedstawiał debiutancki materiał publiczności zebranej w Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Katowicach w 2011 roku, miał wszelkie zadatki na supernową – promienne, ale ulotne zjawisko. Płynąc gdzieś obok Jamesa Blake’a i Jamie’ego XX na fali rozkwitu dubstep/future garage, Woon kierował swoją falę w stronę przeboju. Można narzekać, że Mirrorwriting to muzyczka do zakupów, ale równocześnie trudno odmówić jej uroku. Sztandarowym przykładem jest oczywiście „Lady Luck” z polifonicznymi, blue-eyed soulowymi wokalami, który dał nam poniekąd przedsmak tego, co usłyszeliśmy dużo później choćby na El mal querer Rosalíi. Zapętlone siatki wokaliz Woona, wyeksponowane dodatkowo przez basy, utkano na Mirrorwriting z dużą finezją. Zwyczajny młodzieniec z metra nie został ani Jamesem Blakiem, ani Jamie’em XX, ale z pewnością i on dołożył swoje do rozgrzewania publiczności przed dekadą wrażliwości w muzyce. — Maja Danilenko ♪
87.
Yellow Memories
Fatima
Eglo
Fatima w ciągu ponad dekady aktywności na scenie współczesnego soulu i elektroniki zdała znaleźć sobie bardzo oddane grono wielbicieli, mimo że nie zanosi się, żeby jej pseudonim w szerszych kręgach zagroził marce portugalskiego sanktuarium. Podopieczna Floating Points wydała, po serii EP-ek, długogrający debiut dopiero 2015 roku. W moim odczuciu jest to jedna z tych bezbłędnych ponadczasowych płyt, które można katować po kilka-naście razy z rzędu bez poczucia przesytu. I zawsze się do niej dobrze wraca. Fantastyczny, głęboki i melodyjny głos Szwedki nastrojowo komponuje się zarówno z kompozycjami opartymi na żywych instrumentach, jak i tych elektronicznych. Wyróżnienie dla albumu roku podczas Worldwide Awards Gillesa Petersona to szczyt szczytów, jaki może osiągnąć artysta poruszający się w muzyce czarnego pochodzenia spoza głównego nurtu. Co jeszcze potęguje radość, nie był to jednorazowy strzał, gdyż kolejne produkcje Fatimy, ponownie dotykające tekstowo świata relacji romantycznych, dalej trzymają wysoko postawioną poprzeczkę na każdym poziomie – produkcyjnie, wokalnie, lirycznie. Pielgrzymowałbym ku Fatimie! — Radek Miszczak ♪
86.
4
Beyoncé
Columbia
Po zasłużonej przerwie po intensywnym koncertowaniu i promowaniu wcześniejszych płyt, po czasie spędzonym z rodziną i zwiedzaniu świata, Beyoncé poczuła się na tyle zakochana i zainspirowana, by niezależnie od wszystkich, rozpocząć pracę nad kolejnym albumem. Krążek, którego tytułem stała się bardzo znacząca dla artystki czwórka, udowodnił, że warto czasem wziąć dłuższy urlop, by zregenerować siły. W przypadku Bey była to ponownie siła kobiecości i miłości. Od hymnu dziewczyn rządzących światem, przez wzniosłe ballady, aż po wzruszającą chęć postawienia swojego śladu na ziemi Beyoncé forsuje swoje możliwości wokalne tak, że momentami wydaje się to aż nieprawdopodobne. Miłość wyśpiewywania jest tu na wszystkie możliwe sposoby. Jest miłość romantyczna w „1+1”, miłość zdesperowana w „I Care”, miłość nieznająca granic w „Rather Die Young” i w końcu miłość spełniona i roztańczona w „Love on Top”, która do historii minionej dekady przeszła jako moment publicznego ogłoszenia światu o ciąży artystki. Do tego na płycie nie zabrakło odrobiny zaczepnego flirtu w „Countdown”, uwodzenia w „Dance for You”, a nawet próby powtórzenia hitowego „Irreplaceable” w „Best Thing i Never Had”. Pomimo wpadającego w ucho kombinowania z brzmieniem nawiązującym do lekkiej mieszanki popu i R&B lat 90., z perspektywy czasu 4 stało się zaledwie niezobowiązującym przerywnikiem między ukrywaniem się za Sashą Fierce a dojrzałością pani Carter. — Hanna Brzezińska ♪
85.
Piñata
Freddie Gibbs & Madlib
Madlib Invazion / RCA
Pochodzący z rodzinnych stron Michaela Jacksona raper podąża ścieżką udeptaną przez Scarface’a, Raekwona i innych naczelnych dilerów rap gry. Jego historie są tak wiarygodne i opisane z taką starannością, że nie potrzebują żadnego certyfikatu autentyczności. Wywołują u nas to niekomfortowe wrażenie, że nasza codzienność wydaje się nudna i bezbarwna w porównaniu z życiorysem Gibbsa. Piñata nie byłaby jednak tym czym jest bez drugiego bohatera, czyli legendarnego Madliba — urzekającego brudnymi, wysamplowanymi z zakurzonych jazzowych i soulowych winyli pętlami, melancholijnymi melodiami, pomysłowymi partiami perkusyjnymi, powycinanymi z filmów dialogami. To najlepsza pozycja w dyskografii Freddiego Gibbsa, a także najmocniejsza produkcja Otisa Jacksona od czasów Madvillainy. — Chojny ♪
84.
Universal Beings
Makaya McCraven
International Anthem Recording Company
Dwupłytowy album nagrany podczas czterech sesji w czterech różnych miejscach świata — Nowym Jorku, Chicago, Londynie i Los Angeles. I właśnie na cztery części się dzieli. Makaya jest perkusistą i motorem napędowym całego projektu, a grają tutaj m.in. Tomeka Reid, Shabaka Hutchings, Nubya Garcia, Ashley Henry, Miguel Atwood-Ferguson i Carlos Niño. Improwizacje jazzowe odwołujące się do humanizmu, wolności, a przede wszystkim siły jaką jest kreatywna współpraca pomiędzy wrażliwymi ludźmi z różnych stron globu. Wybitny wprost przykład, że muzyka jako jedna z niewielu już kwestii potrafi nas bezgranicznie łączyć, nie patrząc na płeć, kolor skóry, orientację seksualną i setki innych kwestii, które nie mają większego znaczenia, gdy odwołujemy się do tego, co najważniejsze — człowieczeństwa. — Andrzej Cała ♪
83.
Childqueen
Kadhja Bonet
Fat Possum
Powab Minnie Riperton, artyzm Kate Bush i gatunkowa żonglerka godna Esperanzy Spalding — oto Kadhja Bonet w krzywdzącym jej indywidualizm, wirtuozerię i talent uproszczeniu. Jej wydana w 2018 roku druga studyjna płyta Childqueen jest bowiem podróżą do zupełnie innego wymiaru muzyki soul — inspirowanej na różnych poziomach mistyczną kosmogonią i psychodelicznym popem późnych lat 60. Songwritersko bywa odrobinę ekscentryczna, ale jest jej znacznie bliżej do artpopowych kanonów przebojowości niż większości wydawnictw z nurtu alternatywnego R&B, którym tę łatkę doczepiono. To uniwersalna płyta osadzona poza czasem, w dużej mierze sama kreująca swój kontekst i dająca się różnorako czytać — z jednej strony wciągająca słuchacza głęboko w swoje meandry, z drugiej — współistniejąca z nim, jego tęsknotami, potrzebami i refleksjami i dająca mu się do pewnego stopnia modelować. Childqueen Kadhji Bonet to wielowarstwowy, harmonijnie zaaranżowany, autonomiczny artystyczny byt. — Kurtek Lewski ♪
82.
Aromanticism
Moses Sumney
Jagjaguwar
Aromanticism, błyskotliwy debiut soul-folkowego wrażliwca Mosesa Sumneya, przenika przez rozmaite konwencje i środki wyrazu na wielu płaszczyznach. Gatunkowa ulotność — zawieszenie pomiędzy songwriterskim kameralnym folkiem, kojącym neo-soulem a artystowskim ambient popem to jedynie najbardziej powierzchowna z nich. Na tym poziomie Sumney z dolegliwym czasami umiarem dysponuje swoimi rozlicznymi talentami — fenomenalnego wokalisty, zdolnego tekściarza, zręcznego instrumentalisty i przede wszystkim producenta-wizjonera — bliżej mu do bedroomowego ASMR niż do emocjonalnego i aranżacyjnego splendoru — nawet pomimo Miguela Atwooda-Fergusona i Thundercata na podorędziu. Przez to określeniem gatunkowym, które można by Sumneyowi doprawić, mógłby stać się homogeniczny ascetyzm. Byłoby ono zasadne jednak tylko wówczas, gdybyśmy nonszalancko zignorowali poetyckie niuanse, w których skąpany jest Aromanticism. Niuanse, dzięki którym krążek zyskuje drugi wymiar, bywa, że stojący z tym zewnętrznym w pozornej sprzeczności. Bo choć Sumney kreuje pejzaż kameralny i intymny, nie sposób, nawet pomimo kompaktowego rozmiaru materiału, zamknąć go ściśle z każdej strony — to otwarta twórcza przestrzeń, mająca za nic granice, zdająca się wykraczać dalece poza horyzont, ale niekreująca wrażenia chłodu i obcości. — Kurtek Lewski ♪
81.
Arca
Arca
XL
„Quítame la piel de ayer” („Pozbądź mnie wczorajszej skóry”) — niepewnie rozpoczyna łamiącym falsetem wenezuelska producentka Arca w „Piel” otwierającym jej ostatni album — intymną opowieść o rozpaczliwym pragnieniu miłości mającej wypełnić wewnętrzną otchłań dojmującej samotności. Arca rozbiera się przed słuchaczem — dosłownie i w przenośni — swoje uczucia, doznania i myśli wyrażając emocjami, zarówno na poziomie brzmienia, tekstów, jak i — w znaczącej mierze — nieoszlifowanego, na wpół amatorskiego paraoperowego wokalu. Dzięki temu Arca jest w stanie przenieść swój mroczny, do tej pory dość chaotyczny i surrealistyczny sznyt producencki w nową sferę, gdzie tkanka muzyczna musi stanowić dopełnienie pozamuzycznej substancji — całkiem już realnej i namacalnej. — Kurtek Lewski ♪
80.
Wildheart
Miguel
RCA
Czy słynny-niesłynny diss Miguela na Franka Oceana w 2015 roku nie powinien przypadkiem brzmieć — „robię lepszą muzykę niż Lenny Kravitz”? Przy Wildheart to raczej gość wieńczący adresowaną płytę przychodzi do głowy jako wzór do naśladowania. Równie zacięcie aspirujący do miana symbolu seksu Kravitz, skończył ostatecznie w roli nieszkodliwego grania do radia. Miguel podchodzi do tematu z większą delikatnością (w końcu to 2015, wychowanym na Trójce już dziękujemy), ale jego wersja zmysłowego R&B eksploatuje gitary nie mniej żarliwie niż zadziora Kravitz. Wildheart to płyta może zbyt impresyjna, by zapadła całościowo w pamięć naszą i playlist stacji radiowych, a jednak wciąż zgrabnie spajająca „niemodną” gitarę z współczesnym R&B na astralnym synth-electro podkładzie. A przy okazji, zgodnie z jedną z linii programowych dekady, odnajdującą stare riffy w nowych kontekstach, jak osławione wplecenie „1979” Smashing Pumpkins w „Leaves”. Płyta niezupełnie w linii wyznaczonej wrażliwością Franka Oceana (jak chyba chciały ówczesne recenzje), choć niewątpliwie nim inspirowana, to jednak wyraźnie autorska i całkiem przebojowa. — Maja Danilenko ♪
79.
Nawiasem mówiąc
Łona i Webber
Dobrzewiesz
Nawiasem mówiąc, piąta płyta Łony i Webbera jest jedną z ich lepszych, jeżeli nie najlepszą produkcją. Tylko Łona w naszym rapowym światku był w stanie zauważyć plakatowy romans Gombrowicza i Azealii Banks przed opublikowaniem takiego gorącego newsa na portalach typu Pudelek czy TMZ. Aż strach pomyśleć jakie jeszcze połączenia Adam potrafi dostrzec w sklepach z szeroko pojętą kulturą. Doskonale wie, że jesteśmy gdybającym narodem i spokojnie moglibyśmy w tej dyscyplinie wystawić drużynę na olimpiadzie i co cztery lata sięgać po złoty medal, GDYBY igrzyska obejmowały taką konkurencję. Doskonale wie, dlaczego Jarmusch chudnie w połowie, kiedy decydujemy się na heroiczny czyn rzucając papierosy i tym samym nasze rozmowy ubożeją bez dymiącego nałogu. Łona jest rozbrajający w rapowaniu o prostych sprawach w metaforyczny sposób — odsłuchujesz te numery kilkakrotnie i za każdym razem wyłapujesz kolejne metafory, czy odniesienia chociażby do słów homilii Jana Pawła II bądź bajki „Wilk i Zając”. To wszystko podane w błyskotliwy i oryginalny sposób, no ale nawiasem mówiąc, czy kogoś to jeszcze dziwi w przypadku tego duetu? — Rafał Kulasiński ♪
78.
Love & Hate
Michael Kiwanuka
Polydor
W 2016 roku z pomocą Danger Mouse’a Michael Kiwanuka wyszedł obronną ręką z dojrzewającej przez ostatnie cztery lata klątwy drugiego albumu. Śmiało zwrócił się w stronę soczystej progresywnej fuzji soulu, funku, rocka, gospel i subtelnych orkiestrowych aranży, które kiełkowały już na jego debiucie, a Danger Mouse doskonale wiedział, jak to połączenie zaadaptować, aby zabrzmiało współcześnie, ale ponadczasowo. Kiwanuka nie próbuje się jednak pod wymyślnymi aranżacjami ukrywać — choć jest mu z nimi nadzwyczaj do twarzy, w dalszym ciągu pozostaje tym samym wrażliwym chłopakiem z gitarą. Nie przebiera się, nie zwodzi słuchacza, nie odwraca od siebie uwagi, by zatuszować niedoskonałości. Wręcz przeciwnie, obraca je w atut i podaje w oprawie, która jednocześnie rozdziera i koi, rozdrapuje rany, by za chwilę je zasklepić. — Kurtek Lewski ♪
77.
Emily’s D+Evolution
Esperanza Spalding
Concord
Dla części fanów Esperanzy Spalding jej piąty krążek musiał być nie lada zaskoczeniem. Na Emily’s D+Evolution artystka coraz bardziej muzycznie odchodzi od ściśle rozumianego jazzu, a wchodzi w rejony do tej pory w jakimś sensie dla siebie nieodkryte prezentując swoje alter ego — tytułową Emily. Krążek pokazuje jej mocniejszą, bardziej gitarową, wręcz rockową odsłonę — instrumentalnie to właśnie gitara elektryczna króluje w dużej części numerów na płycie. Pojawiały się nawet porównania do Prince’a, ale wyraźnie słychać, że Spalding była pod silnym wpływem dokonań chociażby Janelle Monáe. To bezsprzecznie nowa jakość w karierze wokalistki i tchnienie życia w oldschoolowy koncept mieszania jazzu z rockiem. Doskonała warstwa muzyczna połączona z bardzo dobrymi tekstami zaśpiewanymi na jazzowo skutkuje jedną wielką jazz-rockową czy może nawet funk-rockową operą. — Dill ♪
76.
Astroworld
Travis Scott
Epic / Cactus Jack / Grand Hustle
Astroworld to najspójniejszy, a zarazem najbardziej progresywny projekt Travisa Scotta. Raper składając hołd rodzinnemu Houston, wykorzystuje motyw zamkniętego w 2005 roku, słynnego parku rozrywki, do którego podróż z La Flame’em jest niemalże godzinnym, narkotycznym tripem. Travis jeszcze lepiej płynie po podkładach, które stworzone przede wszystkim przez Mike’a Deana, przetarły kolejne szlaki w gatunku. Mamy tu choćby podwójną zmianę bitu w „Sicko Mode”, autorefleksyjną, oniryczną balladę „Stop Trying to Be God”, w której wykorzystana została harmonijka Stevie’ego Wondera albo shout out dla legendarnego DJ-a Screw wykonany zapoczątkowaną przez niego techniką. — Klementyna Szczuka ♪
NAJLEPSZE ALBUMY DEKADY 100-76
NAJLEPSZE ALBUMY DEKADY 75-51
NAJLEPSZE ALBUMY DEKADY 50-26
NAJLEPSZE ALBUMY DEKADY 25-1
Soulbowl 2010s: Najlepsze utwory dekady

![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||
Marzyłem o tej chwili i o tej liście, od kiedy tylko zacząłem pisać na Soulbowl, ba!, jeszcze wcześniej, jako dzieciak, gdy Rolling Stone opublikował swoje monumentalne podsumowanie płyt wszech czasów. Ostatnie dziesięciolecie nie jest może okresem na miarę pięćdziesięciolecia jednego z (wciąż) najbardziej opiniotwórczych magazynów muzycznych Ameryki, ale są to poniekąd Soulbowlowe wszechczasy, zwłaszcza że okres od 2010 roku to właśnie ten czas, gdy w soulu i okolicach na dobre zaczęło się dziać — R&B wyszło z okowów anachronicznego radiowego formatu i przemieniło się, przynajmniej w części, w gatunek artystyczny, a bywa, że i artystowski. To zresztą nie nasze pierwsze redakcyjne podejście do takiego podsumowania, a, o ile dobrze liczę, trzecie. Najpierw mieliśmy podsumowywać dekadę jeszcze wcześniejszą, ale wtedy okazało się, że nie udało nam się wyjść spoza naszych własnych ram, tzn. że muzyki przed 2006 rokiem (kiedy Soulbowl powstał) słuchaliśmy zupełnie inaczej niż po tym. Trzeba było pogodzić się, zacisnąć zęby i poczekać dziesięć lat, tzn. ja musiałem. Kolejną okazją miało być dziesięciolecie strony, co również, tym razem z powodów organizacyjnych, nie wyszło. Ale, że do trzech razy sztuka, a Polak mądry po szkodzie, tym razem wreszcie byłem przekonany i nie zawiodłem się — mieliśmy wreszcie zaplecze, by wygrać tę przegraną bitwę. Korzystając z okazji, zaprosiliśmy do współpracy szereg zaprzyjaźnionych z nami osób, których cechą wspólną jest to, że kochają soul i nie wyobrażają sobie bez soulu muzyki jako takiej. Wśród współtwórców poniższego podsumowania poza obecnym zespołem redakcyjnym znaleźli się również Marcin Flint, Radek Miszczak, Andrzej Cała, Hirek Wrona, Eskaubei, Dawid „Goodkid” Bartkowski, Łukasz Kowalka, Marcin Harper, Marta Malinowska z Trójki, Łukasz Lorenc z Regime Brigade, Modest z El Quatro, DJ Praktyczna Pani, Piotr Grabski, Mikołaj Buszkers, a także emm!, Maciek Chojnacki, Julia „Eye Ma” Borowczyk, Dźwięku Maniak, Paweł Wojdylak, Klaudia „Lejdi K” Wąsowska, Jakub Wojewódka i Ola Nadzieja. Tym samym oddajemy w wasze ręce piosenkowy przewodnik po latach 2010-2019. Bon appétit! — Kurtek
100.
Thank U, Next
Ariana Grande
Republic / UMG
Rozstanie z Mac Millerem, tabloidowy związek z Petem Davidsonem, niespodziewana śmierć rapera, szybkie zaręczyny z komikiem i równie szybkie rozstanie. No, nie było lekko. „Thank U, Next” to nic innego jak miłosny biogram Ariany Grande, który choć trąci banalnym przesłaniem, jest niezwykle szczery i ujmujący. Oto dowód na to, że można jednocześnie śpiewać o byłych i stać daleko od bycia żałosną, a tytułowe „next” nie musi wcale oznaczać kolejnego romansu, no chyba że z samą sobą. „To najlepszy rok w mojej karierze, ale w życiu prywatnym? Nie wiem, kur…, co ja robię…” — tymi słowami pół żartem, pół serio dziękowała ze łzami w oczach za nagrodę dla Kobiety Roku magazynu Billboard i trudno było się nie uśmiechnąć, gdy to mówiła. „Thank U, Next” pełne jest paradoksów: to w końcu lekki popowy numer o stracie, ale właśnie dzięki temu tak przełomowy w obu strefach życia gwiazdy. I zapewne też dlatego okazał się tak ważny dla wielu milionów dziewczyn po przejściach na całym świecie. — Julia Borowczyk [♪]

New York Is Killing Me
Gil Scott-Heron
XL
Któż inny, jak nie Gil Scott-Heron, byłby w stanie tak wspaniale przywrócić do życie tradycje afroamerykańskich spirytuali rodem z delta bluesowego anturażu. Jazzowy poeta nowojorskiej ulicy tradycje akustycznych zaśpiewów osadzonych w dziedzictwie niewolniczego folku przenosi na współczesną wrażliwość, na instrumentalu który brzmi jakby przewidział 3 lata młodszego od siebie Yeezusa, pozostając przy tym tak korzennym, jak tylko się da. W tej dwoistości i kontraście znajduje swoją siłę i aż trudno uwierzyć, że mimo tego, że sam Heron w momencie premiery miał 61 lat, track dziś, dekadę później, wciąż brzmi tak bardzo świeżo. — Wojtek Siwik [♪]

If You Know You Know
Pusha T
Getting Out Our Dreams / Def Jam / UMG
Otwierający track z Daytony Pushy T to istna petarda. Raper nawet nie czeka na intro i już od pierwszej sekundy rzuca pełne pewności siebie linijki. Przez chwilę towarzyszą mu jedynie szybkie hi-haty i wokalny sampel, a po pełnej zwrotce możemy już podziwiać bit w pełnej krasie. Produkcja Kanyego Westa kojarzy się stylistycznie z jego dokonaniami z czasów MBDTF oraz Cruel Summer. Numer świetnie wprowadza słuchacza w klimat Daytony — od tej chwili wiadomo, że ma się do czynienia z Pushą T u szczytu możliwości. Jednym z najmocniejszych momentów miesiąca z Ye zaordynowanego przez rapera i jego świtę w połowie 2018 roku okazało się właśnie jego otwarcie. — Mateusz Mudry [♪]

All of Me
John Legend
Getting Out Our Dreams / Columbia / Sony Music
Pochodzący z czwartego albumu Love In the Future singiel Johna Legenda „All of Me” wzbudza lawinę uczuć zarówno u autora, podczas wykonywania, jak również u odbiorcy, podczas słuchania. Piękna i wzruszająca ballada, oczywiście o miłości, została sprawnie wykorzystana, jako wyznanie miłości artysty dla jego partnerki i muzy Chrissy Teigen. Urok utworu, pomimo że miłość jest skomplikowana, tkwi w prostocie przekazu, oszczędnych dźwiękach fortepianu, a cały ciężar interpretacji spoczywa jedynie na wokalu Johna. „All of Me” brzmi niemal jak wersja akustyczna, a o jego popularności świadczą liczby oraz ilość wzruszonych fanów. Popowy kawałek stał się jednym z największych hitów Amerykanina, a tekst, chociaż opowiada o poważnym uczuciu, czyni to w sposób żartobliwy i zdystansowany. Proste i klasyczne „All of Me” szybko zostało jednak zaszufladkowane i stało się niekwestionowanym numerem jeden wielu imprez weselnych. — Forrel [♪]

Swamp
Brockhampton
Question Everything / Empire
Wydana w 2017 roku trylogia Saturation udowodniła, że w dobie dominacji artystów solowych, wciąż jest miejsce na supergrupy. To, co nie udało się kolektywom takim jak Odd Future czy Awful Records, doskonale wyszło internetowemu samozwańczemu boysbandowi Brockhampton. Pochodzący z drugiej odsłony serii singiel “Swamp” jest tego świetnym przykładem. To przede wszystkim bezpardonowa, luzacka i zaczepna deklaracja statusu grupy, która mimo swojego alternatywnego charakteru zdołała przebić się do głównego nurtu. Podobnie jak wiele innych utworów „Swamp” czerpie z różnorodności stylów członków zespołu, takich jak Merlyn Woods, Joba czy niesławny Ameer Vann. Największym atutem jest jednak warstwa liryczna, w której Brockhampton z rozbrajającą szczerością mówią to, czego nigdy na głos nie powiedzieliby inni raperzy. I oto właśnie znak ostatniej dekady — mainstreamowy hip-hop wyszedł daleko poza uliczne swoje uliczne ramy, oddając głos mniejszościom, ludziom spoza środowiska i twórcom sięgającym po pozornie odległe inspiracje i gatunki. Jak słychać, z niepodważalną korzyścią — Adrian Felis [♪]

Crew Love
Drake ft. The Weeknd
Cash Money
Za każdym razem, kiedy Drake wspomina w kawałkach o swojej ekipie i miłości do niej, nie mamy pewności, czy mowa o konkretnych ludziach, czy o nieuchwytnym posiadaniu kogoś bliskiego, kto zmienia się w zależności od… potrzeb Drizzy’iego (czy ktoś go w ogóle jeszcze tak nazywa?!). W 2011 przeżywaliśmy prawdziwy rozkwit podgatunku nazwanego wtedy alt R&B, którym zazwyczaj określano domowych twórców publikujących muzykę zupełnie za darmo w internecie. Dzisiaj już wiemy, że w tym przypadku „alt” to przedimek dla niskich budżetów, czego doskonałym przykładem jest kariera The Weeknd, który towarzyszy…. tfu! jest autorem i pomysłodawcą utworu „Crew Love”, na który wprosił się Drake i umieścił go na swoim albumie. Żeby było jasne — nadal jestem fanką Drake’a, a Take Care to moja ulubiona płyta ostatniej dekady. Pamiętajmy jednak, że w przypadku Aubreya granice między byciem kuratorem, a autorem są płynne, a jego dyskografia coraz bardziej przypomina mini-przewodniki po trendach muzycznych pt. „Tam byłem, to usłyszałem” — Marta Malinowska [♪]

Time Moves Slow
BadBadNotGood ft. Sam Herring
Innovative Leisure
Aktywność kanadyjskiego kwartetu w ostatnich latach pozostawia wiele do życzenia. Ubolewamy nad nią z prostego powodu — dotychczasowe albumy BadBadNotGood mocno zakorzeniły się w naszych playlistach, a poszczególne single z powodzeniem przetrwały próbę czasu. Dowodem na to jest obecność w niniejszym rankingu „Times Moves Slow” z gościnnym udziałem Samuela Herringa z Future Islands. Oszczędna kompozycja jest jedną z lepszych prób uchwycenia emocji związanych z samotnością i odtrąceniem, jakie słyszeliśmy od 2010 roku. Romantycy z potrzebą częstych autorefleksji – ten numer jest dla was! — Krzysztof Zięba [♪]

Happy
Pharrell Williams
Columbia / Sony Music
Happy to kropka nad i dyskografii Pharella Williamsa. Po latach przekraczania gatunkowych granic i przeprowadzania kreatywnych rewolucji brzmieniowych w hip-hopie i R&B z tylnego fotela, „Happy” wreszcie sprawiło, że Williams wreszcie trafił pod strzechy wszystkich gospodarstw domowych na planecie Ziemia pod własnym nazwiskiem. To bardziej fenomen popkulturowy niż nagranie muzyczne jako takie. W kontekście dyskografii Pharrella, a nawet krążka G I R L, na którym go ostatecznie umieszczono, wychodzi ze strefy komfortu wokalisty na soul-popowe terytorium eksplorujące lekką jak piórko melodykę i staromodnie nieironiczny dobry nastrój. Niezależnie od tego, czy „Happy” trafiło na wasze plejlisty i czy utrzymało się na nich do dziś, to kawałek naprawdę przebojowego, beztroskiego radiowego popu, który swego czasu sprawił, że przez kilka miesięcy życie milionów ludzi zdawało się choć odrobinę lepsze. — Kurtek Lewski [♪]

Dang!
Mac Miller ft. Anderson .Paak
Warner
Żywa gwarancja udanego utworu, jaką jest Anderson .Paak, ponownie zaskakuje. A to dlatego, że totalnie nic nie wskazuje na to, że refren tego utworu został napisany po śmierci Davida Bowiego. Pogodny, wibrujący funk, który w pięć minut dosłownie zamyka energię letnich związków, jest niesamowicie przyjemny, zwłaszcza patrząc przez pryzmat nieco zblazowanych i depresyjnych poprzednich kilku albumów w karierze Mac Millera. Jazzujące akordy stanowią wyśmienite tło dla figlarnej opowieści o nie do końca układających się związkach, które mimo wszystkich kłopotów, ciężko sobie ot tak odpuścić. Z dzisiejszej perspektywy, świadomość tego, że Malcolm nie wypuści już tak nieprzyzwoicie dobrego letniaczka, za każdym odsłuchem sprawia, że pęka serce. Na szczęście jego dorobek zostanie już z nami na zawsze. — Nikodem Jedynak [♪]

Insane
Madison McFerrin
Madison McFerrin
Madison McFerrin z pasją, wyczuciem i charakterem przetwarza dziedzictwo wokalne „Don’t Worry Be Happy” swojego ojca i bagaż młodzieńczych muzycznych inspiracji, łącząc wokalny kunszt a cappella z połamaną neo-soulową melodyką i emocjonalną otwartością. „Insane” to bose szaleństwo, słoneczna oda do buzujących zmysłów i obezwładniającego pożądania, wreszcie — kameralny showcase czystego talentu — zarówno wokalnego, jak i songwriterskiego. — Kurtek Lewski [♪]

Goddess
Banks
Harvest
Gdyby nagle nieżyjący już Disney zapragnął animowanej wersji Banks w jednej ze swoich bajek, nie trudno się domyślić, że odegrałaby ona rolę Królowej Śniegu. Określenie „powiało chłodem” to najdelikatniejsze sformułowanie, jakim można obdarować „Goddess”. Już od pierwszych dźwięków Banks stara się narzucić swój władczy ton, choć wbrew pozorom nie jest to wcale krzyk. Zdystansowana, jak na kobietę z klasą przystało, Banks nagrała kawałek, który jest muzycznym odpowiednikiem zdania słyszanego przez niejednego eks-partnera — „Jeszcze tego pożałujesz”. — Julia Borowczyk [♪]

Niggas in Paris
Jay-Z & Kanye West
Roc-A-Fella
Kiedy Kanye West i Jay-Z połączyli siły, stworzyli dzieło wyjątkowo barokowe i eleganckie, a „Niggas in Paris” to jeden z najmocniejszych bangerów ubiegłej dekady. W utworze słychać sample z „Baptizing Scene” Reverenda W.A. Donaldsona, „Victory” Puff Daddy’ego z Notoriousem i Busta Rhymesem oraz dialogi z filmu Blades of Glory. Inspirowany podróżą do Paryża kawałek dotyka historii Afroamerykanów w stolicy Francji, sięgającej początków XIX wieku. To tam czarnoskórzy artyści mogli uciec i wreszcie zostać docenieni. — Klementyna Szczuka [♪]

Humble
Kendrick Lamar
Top Dawg / Aftermath / Interscope
Każda premiera od Kendricka Lamara stawia na nogi cały przemysł muzyczny i środowisko fanów. Nie inaczej było, gdy w świetnym “The Heart Pt .4” artysta zarapował “Y’all got till April 7th to get y’all shit together”. Koncept nowej płyty K. Dot zdradził w wywiadzie dla New York Timesa, mówiąc, że „obecnie jest skupiony na tematyce Boga”. Wszystko w pewnym sensie potwierdziło się 30 marca — w dniu premiery pierwszego singla z nadchodzącego albumu Damn. “Humble” wzbudziło olbrzymie kontrowersje: trapowy bit Mike’a Will Made-It, Kendrick, który w warstwie lirycznej stał w kompletnej opozycji do tytułu kawałka oraz kinowy teledysk autorstwa Dave’a Meyersa i The Little Homies (Dave Free i Kendrick we własnej osobie), gdzie mogliśmy zobaczyć serię nawiązań do Biblii, takich jak ostatnia wieczerza czy płonące głowy. Opowiadając o kulisach powstawania “Humble”, jego producent wyznał, że bit był oryginalnie przeznaczony dla Gucci Mane’a. — Adrian Felis [♪]

Retrograde
James Blake
Polydor
Debiut Jamesa Blake’a przyniósł parę ikonicznych singli, ale „Retrogade” z drugiego krążka artysty miało wcale nie mniejszy potencjał, aby zapisać się wielkimi literami w historii wyspiarskiej muzyki. Utwór opowiada o zapędzonym w ślepy zaułek związku, z którego jedynym wyjściem jest pogrążenie się we wspomnieniach. Chociaż Blake błądzi jako kochanek, nie błądzi jako artysta i doskonale trzyma się obranej przez siebie, post-dubstepowej ścieżki. Legenda mówi, że „Retrogade” powstało pod nadzorem Kanyego Westa i Justina Vernora — jestem jednak pewien, że i bez ich pomocy utwór hipnotyzowałby tak samo. — Chojny [♪]

Peso
A$AP Rocky
A$AP Rocky / RCA
Właściwie to od tego kawałka rozpoczęła się kariera A$APa Rocky’ego. Mimo, że raper na koncie miał już krótki mixtape Deep Purple, to właśnie dzięki Live.Love.A$AP został w pełni doceniony. Projekt zapowiadał właśnie „Peso”, który finalnie dwa lat później nie trafił jednak na tracklistę wydawnictwa. Jak powiedział jednak sam Flacko — „czuję się, jakby dopiero w nim pokazał swoje liryczne umiejętności”. Samplujący „No One’s Gonna Love You” The S.O.S. Band, cloud rapowy, narkotyczny bit stał się charakterystycznym brzmieniem młodego rapera z Harlemu. — Klementyna Szczuka [♪]

Shutdown
Skepta
Boy Better Know
Wszystkie trueschoolowe głowy doskonale pamiętają wydawnictwa XL Recordings i Boy In Da Corner Dizzeego Rascala czy Treddin’ on Thin Ice Wileya — ponadczasowy grime’owy panteon uformowany jeszcze na początku XXI wieku. Wielu słuchaczom i słuchaczkom, którym nie było dane zetknąć się z gatunkiem w trakcie bądź zaraz po pierwszej fali międzynarodowej popularności brzmienia, termin grime nominalnie wwiercił się w świadomość najprawdopodobniej dzięki singlowemu killstreakowi prowadzącemu do premiery albumu Konnichiwa Skepty, a zastępom wieloletnich fanów dał tak upragniony powiew świeżości. Od „It Ain’t Safe” i „That’s Not Me” aż po kultowe już „Shutdown” — minęło prawie pięć lat, ale największe przeboje całe szczęście nie znają pojęcia czasu. — Kamil Matyja [♪]

Exhibit C
Jay Electronica
The Dogon Society / Just Blaze / Mass Appeal
Plotka głosi, że potężny, oparty o sampel z nagrania „Cross My Heart” z repertuaru Billy Stewart, instrumental do „Exibit C”, Just Blaze stworzył w niecałe 15 minut. Ten, jak to się zwykło mawiać w takich przypadkach, beat-forteca stał się na tyle kultowy, że wykorzystali go później jeszcze, chociażby tacy raperzy jak Fabolous, Crooked I, Joell Ortiz, AZ, N.O.R.E., Saigon, B.o.B, Childish Gambino, Twista, Game czy Big K.R.I.T. Głównym bohaterem tego nagrania jest jednak Jay Electronica, który w stylu osadzonym między tym, co na krążku The 18th Letter pokazał Rakim a najlepszymi momentami z twórczości Nasa, opowiada nam wciągającą i pełną ukrytych znaczeń historię swojej kariery, zaczynając od trudnych momentów, pełnych zgubnych nałogów i barku świadomości, przez swoiste oświecenie, aż do chwili, kiedy to legendy hip-hopu domagają się od niego większej dawki muzyki. Nikt tak naprawdę nie powinien się im dziwić, albowiem na tym ponad 5-minutowym nagraniu pozbawionym refrenów, raper nie zaserwował nam ani jednej słabej linijki. — Efdote [♪]

Almeda
Solange ft. Playboi Carti
Columbia / Sony Music
“Almedę” można lubić, podziwiać, cenić za warstwę muzyczną, uważać, że to zdecydowanie wyróżniający się numer z doskonałego When I Get Home. Mimo to jest jednak dziełem ekskluzywnym — nie każdemu dany jest pełny dostęp do jej zrozumienia, a słowa Solange skierowane są do określonej grupy odbiorców. W tych czasach wszyscy chętnie przytakujemy, że muzyka powinna łączyć, bez względu na wszelkie różnice. Są jednak pewne doświadczenia, które nigdy nie będą naszymi przeżyciami. Możemy rozumieć, o czym mówi Solange, ale ostatecznie „These are black-owned things”. „Almeda” to podróż w rodzinne strony wokalistki — południowe rejony Houston. Powraca do korzeni, miejsca przesiąkniętego czarną kulturą, co objawia się nie tylko na poziomie tekstowym, ale i w warstwie muzycznej. Produkcja utworu, za którą odpowiedzialny jest między innymi Pharrell, nawiązuje do chopped and screwed, techniki remiksu popularnej w Houston w latach 90-tych. Nie można nie wspomnieć o Cartim, którego gościnne wersy odważnie przybliżyły „Almedę” do miana trapowego hymnu celebrującego czarne dziedzictwo. — Polazofia [♪]

Black Skinhead
Kanye West
Def Jam / UMG
„Black Skinhead”, niewątpliwy highlight Yeezusa, choć został zamknięty w hip-hopowej formie, jest w istocie punkowy z natury, co odzwierciedlają mroczny, industrialny, charczący bit i nieskrępowane, charyzmatyczne flow rapera. To jedna z wielu udanych autokreacji jednego z najważniejszych artystów naszych czasów. — Kurtek Lewski [♪]

No Sleeep
Janet Jackson
Black Doll / BMG
Kiedy usłyszałam ten numer po raz pierwszy, moje skojarzenie było takie, że to pewnie kolaboracja z Kaytranadą lub remiks od Casual Connection. Byłam zaskoczona lekkim groovem rodem z lat 90tych. Tak oszczędnie i tak w punkt. Żaden numer Janet od czasów „Got til It’s Gone” czy „ Go Deep” tak mi się nie podobał. Moją twarz wykrzywił grymas aprobaty podobny do grymasu producentów, którzy mocno jarają się swoim bitem. To był miód na moją oldschoolową duszę. Z jednej strony pościelówa, z drugiej zaś, podbijając tempo nieco ponad 90 BPM-ów bujam się jak do starego dobrego R&B. W czasach pogoni za brzmieniem nowego pokolenia, kultowi artyści często podążają za nowymi trendami. Janet nie jest tu niestety wyjątkiem, ale akurat ten numer wynagradza to muzyczne meandrowanie. Wybór producenckiego zasłużonego duo bardzo się tu sprawdził. Mogę się mylić, ale w tle chyba słyszę zsamplowane podbicia Ala Greena. Wsłuchajcie się. — Praktyczna Pani [♪]

Heartbreaks + Setbacks
Thundercat
Brainfeeder
Wirtuoz i wizjoner. Oba te określenia można dziś z pełną powagą oraz śmiałością przypisać do niezwykle utalentowanego basisty Stephena Lee Brunera, którego większość słuchaczy zna szerzej z aliasu Thundercat. Zanim zdecydował się na karierę solową swoją markę budował, współpracując z takimi artystami, jak: Erykah Badu, Sa-Ra Creative Partners, J*DaVeY czy Flying Lotus. To właśnie współpraca z tym ostatnim przyniosła mu większy rozgłos i pierwszy poważniejszy hit na koncie. Chodzi o utwór „Heartbreaks + Setbacks”, który bardzo szybko stał się pierwszą wizytówką Thundercata i rzucił więcej światła na jego postać i twórczość. Piosenka, którą oprócz FlyLo współprodukował także inny kalifornijski artysta Mono/Poly, wręcz kipi dźwiękami, układającymi się w multigatunkowy miraż. Z kompozycji wybijają się oczywiście głębokie i bardzo rytmiczne tony gitary basowej, podawane z wielką wytrawnością, z którą Stephen Bruner jest od lat utożsamiany. — Dźwięku Maniak [♪]

The Wilhelm Scream
James Blake
Polydor
Dziś James Blake musi jawić się jako jeden z tych wiecznie poszukujących artpopowych wrażliwców, którzy nieustannie potrzebują redefinicji, ale w 2011 roku, gdy po kilku nieśmiałych post-dubstepowych (tak wtedy o tym pisaliśmy) epkach, Blake zadebiutował wreszcie dużym krążkiem, jego kontury były wyraziste jak nigdy wcześniej i nigdy później. Miało się wtedy (i ma się dziś) poczucie, słuchając tego materiału, że 23-letni artysta, wie doskonale, czego chce i wie, jak to osiągnąć. Słuchało się tej muzyki u progu fali nowego R&B z otwartą głową i ona miała to w swoim DNA. Blake doskonale wykorzystał ten moment i położył swoim debiutem, chcąc niechcąc, podwaliny pod brzmienie dzisiejszego popu. „The Wilhelm Scream” był w tym ujęciu najbliżej melodyki klasycznego popu — zaaranżowanego introwertycznie, na zdekonstruowanym post-dubstepowym bicie z masą dźwiękowego efekciarstwa z pogranicza muzyki eksperymentalnej, ale melodycznie w całym swoim minimalistycznym zapętleniu jednak wchodzącego w głowę z niesamowitą siłą, na modłę przebojów z radia Top 40, a jednak zupełnie inaczej niż one. Ten intymny nastrój świadomie kreowany od pierwszej do ostatniej sekundy, ta wrażliwość na dłoni, niepewność — z tym nie dało się wtedy, będąc niemal równolatkiem Blake’a, nie utożsamić. Kto wie, jak zabrzmiałoby Blonde Franka Oceana, gdyby nie ta płyta i ten kameralny krzyk. — Kurtek Lewski [♪]

Can’t Feel My Face
The Weeknd
XO / Republic / UMG
Promocja, jaka towarzyszyła premierze „Can’t Feel My Face” sprawiła, że singiel odniósł znaczący sukces. Przyczynił się do tego zarówno start platformy Apple Music, jak również odwołanie do muzyki Michaela Jacksona i zaangażowanie Maxa Martina do powstania kompozycji. Niezgłębienie tekstu piosenki może początkowo sugerować temat nieszczęśliwego uczucia do kobiety, jednak okazuje się, że The Weeknd używając alegorii i w rzeczywistości rozprawia o pozytywnych dla niego skutkach obcowania z kokainą. Idąc dalej i łącząc oba tematy, dochodzimy do konkluzji, że artysta może śpiewa jednak o miłości uzależniającej jak narkotyk. Disco-pop-funkowy singiel ukazuje płynne przejście Abla od R&B do bardziej popowego brzmienia. W „Can’t Feel My Face” słyszymy R&B i pop o bardzo tradycyjnej strukturze i wykonaniu, które odnoszą się bezpośrednio do takich klasyków Jacksona, jak „The Way You Make Me Feel” i „Billie Jean”. Na szczęście sama piosenka nie przynosi wrażenia, że już gdzieś to słyszeliśmy, ale jest żywą i nowoczesną wersją własnego stylu Kanadyjczyka. — Forrel [♪]

3500
Travis Scott ft. Future & 2 Chainz
Epic / Sony Music
Debiut Travisa Scotta to kosmos, niedościgniony wzór, jak tworzyć płyty kompletne i świeże w całym trapowym uniwersum. Tej legendy nie byłoby jednak, gdyby nie „3500”, które zmienia słowo w ciało — mokre rockowe sny całych pokoleń raperów materializuje w niedoścignionym 8-minutowym prog-trapowym opusie. Scott wraz z Future’m i 2 Chainzem nieśpiesznie nawijają o prawdzie w hip-hopie i na osiedlu (hehe), co ma jednak znaczenie zupełnie drugorzędne wobec majestatycznego intergatunkowego bitu, który wyszedł z warsztatu Metro Boomina, Mike’a Deana, Mano i Zaytovena. Synthy ściśle sprzężone z gitarami w mocarny świdrujący dron w trakcie eksplozywnego hooka przechodzący w psychodelicznie pulsujący bit mający coś w klasycznych gangsta rapowych produkcji lat 90., tu na charakterystycznym trapowym podbiciu, robi robotę jak mało która traprapowa produkcja minionej dekady. To jednak zaledwie punkt wyjścia dla hipnotyzującego numeru, który z każdą kolejną zwrotką, z każdą kolejną woltą produkcyjną, z każdym kolejnym padającym „trill n*gga” w refrenie wprowadza słuchacz w coraz głębszy trans, co konsekwentnie czyni do ostatnich sekund w półtoraminutowym progresywnym outro, jakiego nowy rap wcześniej nie widział. — Kurtek Lewski [♪]

Latch
Disclosure ft. Sam Smith
Island / Universal
Debiutancki singiel „Latch” okazał się ogromnym sukcesem komercyjnym i wyniósł kariery Disclosure i Sama Smitha na wyższy poziom. Przed pojawieniem się kawałka cała trójka nie była znana na światowa skalę, ale kompozycja stopniowo zyskiwała na sile, by w konsekwencji osiągnąć numer jeden w Stanach Zjednoczonych i pokryć się potrójną platyną. Piosenka była męczona przez stacje radiowe, a artyści byli postrzegani chwilowo jako gwiazdy jednego przeboju. Przyszłość pokazała jednak coś innego. Zarówno „Latch”, dzięki oryginalnemu brzmieniu, garażowym dźwiękom i włączeniu soulowego wokalu Sama, stało się niekwestionowanym bangerem, jak i Brytyjczycy poradzili sobie w muzycznym biznesie bardzo dobrze. Do dziś wracamy z przyjemnością do tego klubowego hitu z soulowo-jazzowym zacięciem. — Forrel [♪]
NAJLEPSZE UTWORY DEKADY 100-76
NAJLEPSZE UTWORY DEKADY 75-51
NAJLEPSZE UTWORY DEKADY 50-26
NAJLEPSZE UTWORY DEKADY 25-1
15 najlepszych epek 2019

Jeśli zastanawiacie się, dlaczego lata mijają, a my z uporem maniaka w dalszy ciąg w osobnym podsumowaniu rokrocznie wyróżniamy epki, wierzę, że wystarczy rzut okiem na to zestawienie w kontekście opublikowanych już albumów i utworów. U nas serwowane są na deser, ale dla karier wielu raczkujących, choć już utytułowanych i ekscytujących artystów, to raczej aperitif. To właśnie epki należy śledzić, żeby usłyszeć przyszłość nowego soulu. Oto najlepsze epki 2019 według Soulbowl.pl
15.
The Afterlife
The Comet Is Coming
Impulse!
Shabaka Hutchings to obok Kamasiego Washingtona najbardziej rozchwytywany jazzman ostatnich lat. Tym bardziej, że każde jego kolejne wcielenie redefiniuje na nowo jego brzmienie i stylistyczne ścieżki. The Comet Is Coming w obu tegorocznych odsłonach (długogrającej i na tej epce) to jazz kreślony grubo i bez ogródek, taneczny, progresywny, retrofuturystyczny, żonglujący kiczowatymi schematami 70sowego fusion i przerabiającymi na miazgę inspiracje Sun Ra. A wszystko to nakładem legendarnej oficyny Impulse! Słowem: jazz na przypale! Jeśli macie więc ochotę na więcej przypałów, panowie dokoptowali do longplaya półgodzinny suplement The Afterlife. Na przypale albo wcale! — Kurtek
♫ „The Softness of the Present”

Kokoroko
Kokoroko
Brownswood
W Londynie nie tylko jazz ma się całkiem dobrze. To tam odradza się właśnie muzyka Afryki Zachodniej, inspirowana takimi twórcami jak Fela Kuti czy The Funkees. Chodzi oczywiście o afrobeat, o którym przypomina nam londyński skład Kokoroko. Afrykańskie rytmy połączyli z cechami charakterystycznymi dla współczesnej sceny jazzowej Londynu. Chcieli, aby ich brzmienie nie było idealne, aby miało w sobie coś z brudu i chaosu tak wielkiej stolicy. Ich utwór „Abusey Junction” znalazł się na kompilacyjnym materiale We Out Here, gromadzącym najciekawszych nowych muzyków jazzowych z Londynu. Epka Kokoroko to podróż po rytmach Afryki Zachodniej. Inspiracje Fela Kutim można usłyszeć nie tylko w samym brzmieniu, muzycy chętnie przyznają, że dla nich również muzyka powinna być swoistym „megafonem”, platformą do przekazywania idei. „Adwa” odnosi się do historycznej bitwy wygranej przez Etiopię, z kolei „Uman” do stereotypów dotyczących czarnoskórych kobiet. U Kokoroko nie ma przypadków. — Polazofia

Time
Kamaliza
Kamaliza Salamba
Na przestrzeni ostatniej dekady wysłaliśmy niezliczoną ilość pochwał w kierunku nowosoulowego brzmienia rodzącego się w australijskim Sydney czy nowozelandzkim Wellington. Do grona naszych ulubieńców wywodzących się z tamtych stron (na czele z Electric Wire Hustle, Jordanem Rakei i Fat Freddy’s Drop) dołącza Kamaliza – producent, aranżer i wokalista. Jego tegoroczna epka to porcja ciepłego i melodyjnego R’n’B, któremu daleko od ordynarnych trendów i tępych wersów. Trudno doszukać się na niej tajemnicy i nowych rozwiązań, jeśli jednak cenisz odpoczynek w trakcie słuchania muzyki, Time Ep jest idealnie skrojona pod tego typu potrzebę. — K.Zięba

Fuck
Benjamin Earl Turner
Los Banditos
Choć pochodzący z Detroit raper Benjamin Earl Turner, znany z featuringu w „Part of Me” na Room 25 Noname, w październiku wydał swój drugi longplay Bad Nature, postanowiliśmy postawić raczej na poprzedzającą go styczniową epkę o niewybrednym tytule Fuck. Powiedzmy szczerze — typ trochę nie wie, jak prowadzić swoją karierę — choć na Bad Nature zaczął na poważnie romansować z trapem, co wcale zresztą nie wyszło mu najgorzej, tegoroczna epka na dwoje wróżyła. Mimo że Turner nie uciekał od współczesnych rozwiązań, klimatem i brzmieniem zdawał się nawiązywać do ostatnich dokonań Smino czy Saby. Zwłaszcza bujający banger „Ja Rule” z ultraprzebojowym refrenem, w którym Turner brzmi jak Kendrick Lamar, wydawał się doskonałym prognostykiem, podobnie zresztą jak singlowe „M’baku Shit”. Fuck to doskonały, choć nieco chaotyczny przegląd umiejętności obiecującego rapera, który musi się ogarnąć. — Kurtek

Daydream
Chloe Martini
Salute the Sun
Marzeniem rezydującej obecnie w Londynie Anny Żmijewskiej jest przywrócenie muzyce RnB jej blasku z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Absolwentka Red Bull Music Academy udowodniła, że sentyment wobec brzmień kojarzonych z Aaliyah, Janet Jackson, En Voque czy Jodeci, wciąż silnie tkwi w naszej podświadomości, i przebudzony za sprawą Daydream sprawia sporą frajdę. Produkcje Chloe Martini zdają się jednak charakterystyczne i spójne, dzięki czemu mogą być kojarzone wyłącznie z ich autorką, która konsekwentnie flirtuje z tego typu stylem już od dłuższego czasu. Na tegorocznej epce usłyszeliśmy m.in. świetny numer z Rosalie oraz przebojowe „All or Nothing” z gościnnym udziałem nowojorskiej wokalistki MAAD. — K.Zięba
♫ „Naked”

9 Years
Keep Shelly in Athens
Keep Shelly in Athens
Grecja nie bez powodu jest jednym z najczęściej wybieranych kierunków wakacyjnych. Oprócz pięknych widoków i słonecznej pogody ten kraj ma również do zaoferowania klimatyczny chillowy duet Keep Shelly in Athens. Ich EP 9 Years to zbiór eterycznych i wirujących dźwięków, wpływających pozytywnie na otoczenie. Artyści oddają przemijające uczucia życia w mieście i nieuchronnego upływu czasu. Dzięki bujnym melodyjnym rytmom i marzycielskiemu wokalowi Keep Shelly in Athens w sposób dostępny i lekki wprowadza słuchacza w świat elektroniki ukazanej w zwolnionym tempie. Po 9 latach od powstania duet zdołał przemycić do szerszej publiczności na całym świecie swoje kapryśne, połamane miejscami aranżacje i kojące produkcje. — Forrel

Friends
Omar Apollo
AWAL
Druga epka wyłowionego z czeluści Soundclouda multiinstrumentalisty Omara Apollo jest napakowana stylistycznie niczym line-up showcase’owego festiwalu. Każdy z utworów prowadzi słuchacza w inne rejony. W telegraficznym skrócie Friends można by opisać następująco: buńczuczny prince’owski funk spotyka zmysłowe R&B Miguela, a później wsiadają do White Ferrari i pędzą na disco, włączając przy okazji Auto-Tune’a. Materiał skrzy się od pomysłów prowadzących do wniosku, że Omar musi być fajnym gościem. I takich gości lubimy. — Maja Danilenko

Cry 4 Help
Kari Faux
Change Minds
Twórczość Kari Faux zawsze cechowała się wyrazistością i nieszablonowym podejściem. Raczej nigdy nie była bardzo kontrowersyjna, tym większym zaskoczeniem okazała się prowokująca okładka Cry 4 Help. Oczywiście nie oznacza to zmiany muzycznego kierunku, brzmieniowo to wciąż ta sama Kari, którą znamy chociażby z Primary. Cry 4 Help jest jednak próbą zmierzenia się ze swoimi lękami, często nieuświadomionymi. Tym lepiej, że artystka wybiera do tego właśnie tak przystępną formę. Epka utrzymana jest w stylistyce r&b, jednak z każdym kolejnym utworem wkraczamy w coraz mroczniejsze rejony. Momentem kulminacyjnym jest zamykające krążek, niezwykle osobiste i bolesne „Latch Key”. Kari przebyła długą drogę od „No Small Talk” do „Leave Me Alone”. Cry 4 Help jest na to najlepszym dowodem. — Mateusz

Meghalaya
Tiana Khasi
Soul Has No Tempo
Aby dać jak najlepszy obraz epki z 7. miejsca naszego zestawienia, należy zrobić krótki wstęp: Meghalaya to stan mieszczący się w północno-wschodnich Indiach, natomiast Khasi jest wywodzącą się z tego rejonu grupą etniczną, której główną siłą są kobiety. I między innymi o tej właśnie sile śpiewa mająca indyjskie korzenie, wychowująca się w Australii Tiana Khasi. Na jazzująco-soulowych podkładach inspirowanych również samoańską muzyką usłyszycie jej anielski głos mówiący o dumie bycia kobietą, świadomości własnej wartości, życiowej ewolucji i zachęcający inne kobiety do bycia autorkami własnych historii. Bezapelacyjnym hymnem tego ostatniego jest „They Call Me”, którego potęgę przekazu akcentuje zmienna tonacja. Nie da się jednak przejść obojętnie wobec żadnego z siedmiu numerów epki. „Georgia’s Track” to laurka dla byłego, tak zresztą jak „Nuketown” — łagodnie rozpoczynający się anielskimi chórkami, brzmiącymi niczym inspiracja Solange, utwór na lekko brzmiących bębnach. Pierwotnie sprawia on wrażenie romantycznej ballady, jednak słodko wybrzmiewające Prepare for your demise wbija nóż ponownie podkreślając moc kobiety. Żadnej z piosenek nie da się zamknąć jedną klamrą — i to jest właśnie magiczny eklektyzm rysujący obraz Tiany Khasi. Dziewczyny, pokochacie ją! — dżesi

Black Moses
Channel Tres
GODMODE
Channel Tres swoją twórczością wychodzi poza schematy muzyki housowej. Jest nie tylko DJ-em, na koncertach raczej nie stoi za deckami, chętnie łapie za mikrofon. Odpowiada również za produkcję — tworzył między innymi dla Duckwrth’a, którego był również DJ-em. Wreszcie zdecydował się na karierę solową, w 2018 zasłynął numerem „Controller”. W swojej twórczości Channel Tres łączy muzykę housową z hip-hopem i G-Funkiem, klubowe klimaty urozmaica więc z rytmem jego rodzinnego Compton. Tegoroczna epka to kolejny projekt, który zdecydowanie udowadnia, że warto mieć go na oku. Co ciekawe, na Black Moses housowe bity przeplatają się z tematami społecznymi i celebracją czarnego dziedzictwa. Channel Tres swoją muzyką powraca do korzeni muzyki housowej, przypominając, że jej genezy nie da się odseparować od polityki. — Polazofia

Casual Encounter
Doug Shorts
Daptone
Gdyby kryterium nadrzędnym naszych rankingów byłaby szeroko rozumiana stylowość, Doug Shorts byłby poważnym pretendentem na lidera. Na przesiąkniętym vintage’owym klimatem Casual Encounter rozkręca wycofaną, sensualną potańcówkę minimalistycznego, syntetycznego post-disco z flirciarskim zacięciem. Elegancja tego materiału połączona ze wspaniałym uchem do chwytliwych refrenów i soulową wrażliwością tworzą zestaw idealny na „late night feelings” w duchu seventisowego Soul Trainu, z tą różnicą, że wszyscy to wstydliwi introwertycy. Ta sypialniana przebojowość podszyta duchem DIY tworzy soundtrack idealny na długie wieczory, a kwestie zorganizowania sobie w nich czasu pozostawiamy już wam… — Wojtek

Ama, Who?
Ama Lou
Interscope
Muzyczna scena brytyjska w ostatnich latach zdaje się dominować — oprócz niesamowitego rozkwitu jazzu, oblężenie nowymi artystami przeżywa także nurt szeroko pojętego r&b. W 2016 roku z północnej części Londynu wyłoniła się Ama Lou — piosenkarka, tekściarka i producentka, która w 2018 wydała epkę DDD i zniknęła na chwilę, między innymi by udać się w trasę z Jorją Smith. Powróciła dość szybko — na szczęście, bo jej subtelny, acz jednocześnie potężny wokal, niezależnie czy wybrzmiewający w akompaniamencie samego pianina („Far Out”) czy oparty na harmonijnych produkcjach pełnych solidnego basu i hip-hopowych bitów wyprodukowanych m.in. przez Franka Dukesa, Murda Beatz czy Hi-Teka (współpracowali z takimi jak Drake, Rihanna, Kanye West, Anderson .Paak, Common czy Cardi B), jest dokładnie tym głębokim, mówiącym bez ogródek r&b, którego dziś potrzebujemy. Lou swoimi tekstami („We tried, we tried” pomagał napisać Talib Kweli) traktuje o szeroko pojętych relacjach czy bezwarunkowej miłości do rodzinnego miasta (kapitalne „NORTHSIDE”); i choć być może z początku utwory zdają się nie tworzyć spójnej historii, to ostatecznie wnikliwie odpowiadają wszystkim na pytanie: Ama, who? . — dżesi

II
Lucky Daye
Keep Cool/RCA
Lucky Daye po raz kolejny ląduje na podium naszego rankingu epek. Trudno się dziwić, II to sprawna selekcja fragmentów trylogii spojonej finalnie albumem Painted, z dodatkową przestrzenią na niedosyt. Mamy tu przede wszystkim „Karmę”, czyli charyzmatyczną reinterpretację wątków wyjętych z hitu Ginuwine’a „Pony”, której nie mogliśmy się w tym roku nachwalić. Mamy post-Oceanowskie „Paint it”, funkowy zadzior w „Real Games” i zaniepokojone, ale eleganckie, post-jazzowe „Misunderstood”. Epka II to pełna wrażeń podróż od soulu lat 70., przez przebojowe lata 90., aż do współczesności, spojona brawurą Daye’a i producenta D’Mile’a. — Maja Danilenko

Dangerous
Shay Lia
Shay Lia
Eklektyzm życiowy Shay Lii sprawił, że wypracowała swój własny oryginalny klimat muzyczny. Urodzona we Francji, wychowana we wschodniej Afryce, a mieszkająca obecnie w Kanadzie Shanice, przy pomocy równie oryginalnych producentów jak Kaytranda, czy Badbadnotgood stworzyła „niebezpiecznie” przyjemną mieszankę indie i R&B, która zapewniła artystce drugą pozycję w naszym zestawieniu najlepszych minialbumów 2019 roku. Dangerous zawiera dojrzałe kompozycje z seksownym vibem w retro stylu, podczas słuchania których wyczuwa się muzyczną chemię między Kaytrą i Shay. Wszyscy producenci przyłożyli się do krążka, sprawnie zmiksowali wcześniej wspomniane gatunki z chillową elektroniką, hip-hopem („Want You”) i najntisowym stylem („I’ll Be There”). Całość jest więc wyrafinowana, nieinfantylna, na wysokim poziomie producenckim, z uzależniającą energią i świeżym groovem. — Forrel

You + I
Madison McFerrin
MadMcFerrin
Utalentowana Madison McFerrin w zeszłym roku oczarowała nas singlem „Insane”, a na początku grudnia po półtorarocznym oczekiwaniu wydała wreszcie trzecią epkę zatytułowaną You + I — pierwszy większy materiał artystki niezarejestrowany w formie a cappella. Jak McFerrin sama mówiła podczas wrocławskiego koncertu — zaczęła nagrywać muzykę w takiej formie, ponieważ sama nie potrafiła jej wyprodukować. Dzięki temu znalazła własną niszę, którą pięknie nawiązała do dziedzictwa swojego ojca. Tym razem jednak za produkcję odpowiada jej brat Taylor McFerrin. Pod jego skrzydłami dotychczas kameralna Madison stała się roztańczona i eklektyczna — jak w singlowym „Try”, w którym samoświadomy tekst zestawiono z pulsującym klubowym bitem. Osią muzyki Madison są jednak wciąż osobiste teksty i neo-soulowa melodyka. Madison jest fenomenalną wokalistką pozbawioną manieryzmów i skłonności do prześpiewywania, dzięki czemu doskonale akcentuje treść piosenek. Słychać to we wieńczącym epkę stonowanym Fallin’, gdzie lekka melodycznie miłosna mgiełka unosi się nad progresywnym downtempo. Jeśli nadal macie wątpliwości, śpieszę potwierdzić — Madison McFerrin z muzyką brzmi równie zjawiskowo co a cappella! — Kurtek
♫ „Try”
Wszystkie wyróżnione przez nas utwory wraz z nieopisanym powyżej suplementem znajdziecie na plejliście poniżej:
25 najlepszych albumów 2019

Okołosoulowych podsumowań końcoworocznych ciąg dalszy — po utworach, czas na płyty! Choć trudno porównywać dość zachowawczy jednak, jeśli chodzi o premiery, rok 2019 z mocarnym 2018, kiedy zdecydowaliśmy się wyróżnić aż 50 krążków, nie sposób odmówić mu wielu solidnych wydawnictw. Jeśli spojrzeć z kolei na mijających 12 miesięcy przez pryzmat lat poprzednich, trzeba zauważyć, że oto R&B, które w poprzedniej dekadzie funkcjonowało trochę jako dobudówka do hip hopu, nie tylko uzyskało względem rapu większą artystyczną autonomię i znalazło własne formy wyrazu, ale wkradło się w hiphopowe szyki, wpływając na brzmienie i melodykę gatunku w sposób dotychczas nieznany i wykraczający dalece poza zgraną formułę rapowanych zwrotek ze śpiewanymi refrenami. Jeśli prześledzicie ogół wydawnictw R&B przed dziesięcioma laty i dziś, bez trudu wychwycicie różnice tak ilościowe, jak i jakościowe. Żyjemy w złotej erze artystycznego R&B — cieszmy się tym i doceniajmy to! Oto 25 najlepszych albumów 2019 roku według Soulbowl.pl. — Kurtek
25.
YU
Rosie Lowe
Wolf Tone
Uwodzicielski, minimalistyczny soul, jaki zafundowała Rosie Lowe na płycie YU powstał przy akompaniamencie elektroniki i instrumentów, które artystka kocha i na których nauczyła się grać już w młodości. Pomimo że w naszym zestawieniu krążek znajduje się na ostatnim miejscu, jego zawartość potwierdza talent pisarski Brytyjki. Na płycie Rosie snuje osobistą opowieść o miłości, pożądaniu, zadowoleniu, osadzoną w przyjemnym klimacie synthu, wspomnianego soulu i R&B. Przejście Lowe do nowej wytwórni nadało YU bardziej alternatywny charakter w porównaniu z jej wcześniejszymi wydawnictwami. Tym samym pokazała inne oblicze, nabrawszy odwagi, by sięgnąć do osobistych doświadczeń. Chociaż płyta ma klasyczną formę, zdecydowanie jest nowoczesna. YU to wyrafinowany i opanowany krążek, który burzy porządek w ułożonym świecie R&B. — Forrel
24.
Painted
Lucky Daye
Keep Cool / RCA
Lucky Daye na debiutanckim Painted nie mógł nie inspirować się odmienioną już przez wszystkie przypadki falą alternatywnego R&B, ale udało mu się z powodzeniem zarówno odnaleźć w schemacie, jak i go poszerzyć go po swojemu. Album to w istocie zebrane w całość dwie epki wokalisty wydane oryginalnie na przełomie 2018 i 2019 roku, a domknięte czterema nowymi nagraniami. W zamyśle pierwotny podział musiał być jednak konceptem zastępczym — płyty słucha się doskonale jednym tchem, choć paleta muzycznych barw, którymi Daye maluje Painted jest zaskakująco szeroka. Mantrą krążka są jednak muzyczne wzorce z R&B lat 90., przymglone aranżacyjnie i doprawione cytatami z soulu lat 70. To krążek pełen naprawdę dobrych melodii wyprodukowanych w doskonale wyważony sposób, dzięki czemu i wprawiony słuchacz poczuje się zaintrygowany, i radio będzie w stanie przełknąć te numery bez zastrzeżeń. [więcej] — Kurtek
23.
There Existed the Addition to Blood
Clipping.
Sub Pop
Na tegorocznym albumie Clipping. lecą po krawędzi i to jeszcze bardziej ostro i boleśnie niż zwykle. Tym razem wzięli na warsztat horrorową stylistykę, inspirując się kinem grozy, od soundtracków Johna Carpentera po sample z niszowego Ganja & Hess. To wszystko składa się na skrzętnie poskładaną i spójną stylistycznie kompozycję, która niemalże ocieka krwią. Zachwycić można się tu wszystkim – brzmieniem, ciekawymi rozwiązaniami produkcyjnymi oraz sadystycznymi, zakrawającymi o horrorcore wersami gospodarza. Przeprawa przez There Existed an Addiction to Blood, choć bywa bolesna, to głównie jest raczej satysfakcjonująca. — Mateusz
22.
Not Waving, But Drowning
Loyle Carner
AMF
Drugi studyjny album Loyle’a to jeszcze bardziej klimatyczny i personalny materiał niż wydany dwa lata temu, debiutancki Yesterday’s Gone. Not Waving, But Drowning otwiera poruszający list do Jean, matki Carnera, a na albumie raper podejmuje tematy związane ze swoją dziewczyną, bliskimi i przyjaciółmi. Całość, jazzująca, lekka i swobodna, wydaje się wyjątkowo ciepła i kameralna, w szczególności za sprawą niejako luźnej kompozycji. — Klementyna
21.
The Lost Boy
YBN Cordae
Atlantic / YBN
Młodzik z kolektywu YBN zaserwował nam w tym roku fantastyczną odtrutkę dla skostniałej formuły staroszkolnego, lirycznego rapu. Kolorowy, charyzmatyczny, mocno osadzony w soulowych korzeniach, ale hołdujący trapowej przewózce i wysmakowanym bangerom artysta znajduje kompromis między tym, co klasyczne a świeżością brzmienia. Rozpływające się, miękkie brzmienia samplowanego hip-hopu podszywa trapową bezpardonowością, zaś dynamiczniejsze fragmenty stara się sprowadzić z powrotem na drogę miejskiej poezji. To jeden z najbardziej angażujących, obiecujących i, przede wszystkim, wspaniale stylowych albumów tego roku. Niby taki zagubiony chłopiec, a drogę wydaje się realizować aż zbyt konsekwentnie. [więcej] — Wojtek
20.
This Is How You Smile
Helado Negro
Universal Music
This Is How You Smile to właściwie album antyrankingowy. Oszczędny w środkach wyrazu, wyciszony, w najszerszym tego słowa znaczeniu — zwyczajnie nieprzebojowy. Z dużą pewnością to jednak najlepszy album w dyskografii Helado Negro i jedna z propozycji wartych choćby sprawdzenia. Wysublimowane kompozycje Roberto Carlosa Lange błądzą gdzieś pomiędzy kameralnym folkiem Devendry Banharta a syntetycznymi głębinami Nosaj Thing, nie zapominając jednocześnie o dziedzictwie João Gilberto. I choćby nawet chciało się złośliwie zakwalifikować This Is How You Smile w poczet nieistotnej muzyki tła, nie sposób odkleić się od tła, w którym przyjdzie nam się pławić. Siła tego albumu tkwi w wartościach pozornie nieatrakcyjnych, spokoju i skromności. Dużo teraz słyszy się apeli o ciszę. Gdyby zechcieć wskazać muzyczną odpowiedź na takowe apele, Helado Negro byłby numerem jeden. I słusznie — uśmiech to przecież cichy przejaw radości. — Maja Danilenko
19.
Charli
Charli XCX
Atlantic
Z Charli miałem taki problem, że dotychczasowa jej twórczość tliła się gdzieś w cieniu jej własnych dokonań songwriterskich. Wydawane od czasu do czasu single, mixtape’y czy gościnki nie pozwalały odkryć jej prawdziwej natury, a były jedynie eksperymentami. W 2019 roku Brytyjce udało się wydać spójny i ciekawy album. Byłem o tyle zaintrygowany materiałem, że mimo wątpliwości postanowiłem wyruszyć za Charli na trzy koncerty z rzędu. Efekt? Kompletna zmiana percepcji. Słuchając jej wykonań na żywo, a także przemyśleń o miłości i relacji z fanami, doszło do mnie jak szczera i przystępna w odbiorze jest marka Charli XCX. Płyta Charli składa się z futurepopowych hitów, które zostały napisane z niesamowitą lekkością pióra. To crème de la crème jej dotychczasowej twórczości. — Kuba Żądło
♫ „Gone”
18.
The Loop
Shafiq Husayn
Eglo
Shafiq Husayn wraca dziesięć lat po świetnym debiucie z drugim, równie dobrym, a może i nawet lepszym albumem. Na The Loop. artysta daje upust swojej niesamowitej wszechstronności jako producent, idąc w kierunku, który jest naturalną kontynuacją Shafiq En’ A Free Ka. Udało mu się w doskonały sposób przywrócić do życia brzmienie znane chociażby z dokonań The Soulquarians, ale płyta jest tak naprawdę zawieszona nie tylko między D’Angelo czy Commonem z czasów Like Water for Chocolate i Electric Circus, ale też twórczością Pharoaha Sandersa czy Sly’a Stone’a, a nad wszystkim unosi się duch J Dilli. Soul, jazz, funk i hip-hop tworzą na tej płycie jedność, pokazując zarazem, jak wiele mają ze sobą wspólnego. Husayn zaprosił do współpracy znakomitych muzyków — Thundercata Kamasi Washingtona, Erykę Badu, Andersona .Paaka czy Bilala. To wielowymiarowy materiał, którego złożoność przejawiaja się także w ciągłym odkrywaniu nowych elementów i zabiegów w trakcie obcowania z poszczególnymi numerami. Doskonałe partie klawiszy i basu, ale też fletu, trąbki czy gitary — to wszystko składa się na kompletne uniwersum dźwiękowe, pochłaniające słuchacza bez reszty. [więcej] — Dill
17.
Legacy! Legacy!
Jamila Woods
Jagjaguwar
Antonim monotonii. Album, którego fundamentem jest obłędnie wyróżniająca się dojrzałość i świadomość artystyczna pod względem jakości tekstów, przy jednoczesnym zachowaniu melodyjności, zróżnicowania estetycznego oraz konsekwentnej koncepcji. Jamila bowiem, staje się narratorem myśli swych idoli, dzięki czemu album może stać się dla słuchacza przeżyciem metafizycznym. Sporo miejsca poświęca postaciom zaangażowanym w walkę z dyskryminacją rasową (Sonia Sanchez, Nikki Giovanni, James Baldwin) oraz muzykom, których ceni, m.in. za wrażliwość (Betty Davis), indywidualizm (Sun Ra) czy nonkonformizm (Miles Davis). Swoją drogą, czy ktoś dotychczas trafniej odgadł i lepiej zaprezentował potencjalne maksymy życiowe Milesa („Turn my back, it make ’em mad, it’s not my business”, „I gave you the cool / I could do it in my sleep” „Never could define me, so fuck it”, „There’ll never be another I’m better than your best”)? Jeśli podczas przyszłych rozmów z Woods którykolwiek z dziennikarzy użyłby pytania dotyczącego osobistych inspiracji artystki, Jamila winna uśmiechnąć się z politowaniem i przerwać wywiad. Legacy! Legacy! nie pozostawia w tej kwestii żadnych niedomówień. — K.Zięba
16.
Zuu
Denzel Curry
PH
Zuu to hołd dla czasów wczesnego trapu, muzyki hyphy czy nawet złotej ery crunku. W duchu nagrywek Three 6 Mafii i wczesnego T.I. Curry próbuje przywołać do życia okres sprzedawania nielegalnych mixtape’ów na chodnikach Florydy, nie porzucając jednak przy tym współczesnej klarowności brzmienia. Miejsce surowej dekonstrukcji świata wewnętrznego i zewnętrznego, które pojawiały się na poprzednim krążku Denzela, zastępuje przewózkowe, nostalgiczne braggadocio, ambitny koncept ustępuje piosenkowym formułom, a chłodne, trapowe produkcje i neo-soul, choć dalej wybrzmiewające w echach intrumentali, wyparte zostały przez brzmienie brudnego południa. To nie tylko rozważny krok ze strony Denzela w kierunku jego rapowych korzeni z oddaniem im należytego szacunku, ale także pierwsza od dawna próba tchnięcia świeżego powietrza z zastałą formułę trapowego hitu. We gon shake that ass for You, Mr Curry! [więcej] — Wojtek
15.
U Know What I’m Sayin¿
Danny Brown
Warp
Jedna z najbardziej oryginalnych postaci współczesnego hip-hopu wraca po trzech latach od premiery doskonale przyjętego Atrocity Exhibition. O ile tama płyta była pełna mroku, strachu i niepokoju — Danny walczył wtedy ze swoimi demonami i dał upust tej walce na krążku, teraz raper wszedł na scenę odmieniony. Nie zapomniał jednak o przeszłości. Na nowym krążku stara się by dawne nawyki nie dały o sobie znać, ale we wszystkim czuć sporą dawkę dystansu i poczucia humoru, jak np. w „Dirty Laundry”, w którym w prześmiewczy sposób opisuje seksualne doświadczenia z kobietami. Odnajduje radość życia, co wyraźnie słychać w znakomitym singlu „Best Life”. Można by pewnie pomyśleć, że ten wariat z poprzednich płyt gdzieś zniknął? Nic bardziej mylnego. Mimo ewidentnych zmian, w pewnym sensie to jest dalej ten sam raper, którego słyszeliśmy na Old czy XXX. Muzyka na płycie łączy w sobie eksperymentowanie z klasycznym hip-hopowym myśleniem. Sprawcą całego zamieszania jest, Q-Tip, który został producentem wykonawczym materiału.Nie tylko dostarczył kilka świetnych bitów („Dirty Laundry”, „Best Life” i trochę zwariowane, niesamowicie energetyczne muzycznie „Combat”), ale pokierował gospodarzem tak, że osobowość Danny’ego Browna po transformacji w minionych trzech latach, znalazła artystyczne ujście na U Know What I’m Sayin. [więcej] — Dill
♫ „Shine”
14.
Slavic Spirits
EABS
Astigmatic
Czym jest melancholia? Jakie są jej źródła? Dlaczego zakorzeniona jest w nas, Polakach, naszych obyczajach i w kulturze? Pytania te towarzyszyły zespołowi Electro-Acoustic Beat Sessions przy tworzeniu ich pierwszego, autorskiego materiału — Slavic Spirits. Tym razem zaprezentowali 7 własnych kawałków, prawie połowa to kompozycje wspólne, które powstały często z improwizacji. EABS wraz z Tenderloniousem stworzyli album koncepcyjny, którego należy słuchać w całości, aby móc doświadczyć kolejnych etapów poznawania naszych korzeni. Przybliżają nam ciągle przetwarzane przez nas mity, które obecne są szczególnie w dobie sporów o polskość i podejście do historii. Slavic Spirits to dzieło kompletne, przenoszące nas do czasów pełnych grozy. [więcej] — Polazofia
13.
Guns
Quelle Chris
Mello Music Group
Guns to przede wszystkim album bardzo silnie skonceptualizowany i zajmujący wyraźne polityczne stanowiska. Pod ostrzał (no pun intended) wzięta zostaje kwestia tytułowych spluw — ich obecności w amerykańskim dyskursie, konotacji rasowych i narodowych czy symboliki. Mówiąc o przemocy artysta nakreśla jednak tak szerokie konteksty, że z dekonstrukcji samego zjawiska broni palnej płyta zmienia się w projektowanie obrazu całej społeczno-politycznej atmosfery współczesnej Ameryki. Chris na tę okazję porzuca swoją typową postawę wycofanego stand-upera z absurdalnymi żartami i melorecytowanym flow, zastępując niezręczne punchline’y gorzką, kąśliwą ironią i czarnym humorem. Raper wreszcie dokładnie wie, o co mu chodzi i w jakim kierunku zmierza. Podejmując zaangażowaną politycznie tematykę, nie popada w banał, a jego spojrzenie na rzeczywistość intryguje i prowokuje do przemyśleń. [więcej] — Wojtek
12.
Eve
Rapsody
Jamia / Rock Nation
Rapsody bez dwóch zdań od lat okupuje podium wśród świadomych raperek. Powodów u temu jest wiele, a Eve wydaje się tylko to potwierdzać. Tu, do świetnego warsztatu i doskonałego tekściarstwa, dochodzi jeszcze intrygujący koncept, który oddaje sprawiedliwość nie tylko czarnym artystkom i bojowniczkom o prawa człowieka, lecz czarnym kobietom w ogóle. Poziom skomplikowania i bezkompromisowe podejście Rapsody potrafią odrobinę zniechęcić do kolejnych odsłuchów, ale każdy, kto poszukuje w muzyce wyzwania, znajdzie tu prawdziwy diament. [więcej] — Adrian
11.
Cuz I Love You
Lizzo
Nice Life / Atlantic
Charyzma i temperament Melissy Vivianne Jefferson panoszyły się na scenie już od początku roku, kiedy to pojawił się kolejny hymn na cześć dobrego sampoczucia w jej wykonaniu. „Juice” epatował taką ilością swagu, że Królowa Funku Chaka Khan mogłaby ugryźć się w język z wrażenia. Na Cuz I Love You wokalistka nie bawi się z słuchaczem w kotka i myszkę, inaugurując swój debiut w dużej wytwórni nieznoszącym sprzeciwu przytupem członkini orkiestry marszowej. Pop-trapowe mariaże obudzą tych najmniej obudzonych, dostarczając przy okazji feministycznych i queerowych treści, nadal tak potrzebnych w mainstreamowej narracji. Lizzo sięgnęła na albumie nie tylko do post-disco, ale i do skarbca Prince’a, Missy Elliott, a nawet liryzmu w rhythm-and-bluesowej pelerynce. W całym tym zróżnicowanym anturażu Cuz I Love You dostarcza unikatowy i cenny produkt — autentyczny impuls do afirmowania tego, co się czuje. Drugiej takiej nie znajdziecie. [więcej] — Maja Danilenko
10.
Jimmy Lee
Raphael Saadiq
Columbia / Sony
Jimmy Lee to w zasadzie epitafium, album zadedykowany i napisany z perspektywy zmarłego brata muzyka, który przegrał życie z uzależnieniem narkotykowym. To najbardziej osobisty tekstowo krążek Saadiqa, który przez lata uciekał od mieszania swojego życia prywatnego z muzyką, aż w końcu znalazł się w punkcie, gdy potrzebował tego, by móc oddzielić przeszłość grubą kreską. Szczególna perspektywa Saadiqa znalazła odzwierciedlenie także w oprawie muzycznej, która eksploruje wachlarz tych samych brzmień, które nadawały pęd trwającej już przeszło trzy dekady karierze artysty. Jimmy Lee został skrojony jako specyficzne song cycle, progresywne, śmiało mieszające gatunki, dosłownie łamiące jeden drugim dzięki nagłym przejściom między utworami. Choć konstrukcja krążka może z początku wydawać się chaotyczna, w rzeczywistości kolejne utwory dopasowano do siebie rozmyślnie, a specyficzny przebieg albumu staje się przy kolejnych odsłuchach jego wyróżnikiem, a w końcu nawet atutem. Pomimo drobnych mankamentów Jimmy Lee to znakomita płyta — zarówno koncepcyjnie, kompozycyjnie, jak i producencko. [więcej] — Kurtek
9.
Audioportret
Miętha
Asfalt
Duet Miętha podbił serca wszystkich fanów hip-hopu w naszym kraju, a wydał przy tym jedną z najlepiej wyprodukowanych polskich płyt 2019 roku. Dojrzałe teksty zaledwie 21-letniego Skipa, którego barwa głosu brzmi niczym ozłocone połączenie Pezeta z PlanBe, są czynnikiem wyróżniającym twórczość duetu na tle pozostałych rodzimych artystów. Ciepłe, sączące się brzmienie nie zostało przedobrzone.
Wręcz przeciwnie — pozwala się tu słuchaczowi na chwilę relaksu, zapomnienia czy refleksji — i takiej rozrywki potrzebujemy w 2019 roku! — Kuba Żądło
♫ „Kapcie”
8.
Kiwanuka
Michael Kiwanuka
Polydor
Okrzyknięty jednym z największych soulowych odkryć ostatnich lat Michael Kiwanuka powraca z trzecim już studyjnym albumem w swojej karierze. Mniej progresywnie, za to znacznie swobodniej płynie po gitarowych riffach, kreując bezbrzeżny utwór pełen inspiracji uduchowionym brzmieniem Isaaca Hayesa czy Gilla Scotta-Herona. Całość utrzymana jest w nostalgicznym, a jednak elektryzującym klimacie, w który co rusz wkradają się tąpnięcia psychodelii i odważne aranżacje. Kolejny przepiękny album w dorobku brytyjskiego muzyka, na zimowe wieczory jak ulał. [więcej] — Adrian
7.
All My Heroes Are Cornballs
Jpegmafia
EQT Recordings
Jpegmafia, znany także jako Peggy, to potężne muzyczne indywiduum. W momencie, w którym świat zaczął się powoli godzić z faktem, że eksperymentalny rap nie będzie w stanie przekraczać granic gatunku w nieskończoność, a apogeum ekstremy wydawały się dokonania Death Grips, pojawia się nagle ekscentryk przesiąknięty internetową kulturą (choć bardziej deep webem niż Redditem), który postanowił znaleźć swoją brzmieniową niszę osadzając industrialne, eksplozywne brzmienie w kontekście melodyjnych kawałków brzmiących jak mocno przegnite R&B. Krążek to majstersztyk muzycznej erudycji. Widać, że raper orientuje się w szybko zmieniającej się kulturze i trendach produkcyjnych, ale filtruje je wszystkie przez własną estetykę. Chociaż element zaskoczenia, który był obecny przy pierwszych przesłuchaniach poprzednich albumów Jpegmafii tutaj nie jest aż tak duży, w ramach zachwycającej formy udało się po raz pierwszy przemycić tu aż tak dużo treści i piosenkowej materii. [więcej] — Wojtek
6.
Bandana
Freddie Gibbs & Madlib
ESGN / Keep Cool / Madlib Invazion / RCA
Wydana w połowie dekady Piñata w ekspresowym tempie dołączyła do grona klasyków współczesnego hip-hopu, przeciwstawiając panującym trendom nieco bardziej ortodoksyjne spojrzenie na hip-hop w niesamowicie filmowej i gangsterskiej oprawie. Bandana podąża tym tropem, jednak nie tu mowy o odtwórczości. Freddie Gibbs i Madlib po raz kolejny weszli na nowy poziom, jeszcze bardziej rozwijając panującą między nimi chemię, a efektem jest soczysty, pełen wspaniałych sampli i ocierający się o perfekcję dojrzały, rapowy album. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fana gatunku. [więcej] — Adrian
5.
Nothing Great About Britain
Slowthai
Method
W dobie wszechobecnego hiperkonsumpcjonizmu stanowiącego już niemal nieodłączny element rapowego etosu, gdy nawet grime’owe tuzy takie jak Skepta czy Stormzy coraz częściej romansują z amerykańskimi standardami gatunkowymi, taki na wskroś plebejski, pyskaty MC, z którego każdego gestu bije brytyjskość i wyspiarska wrażliwość, stanowi wyjątkowo mocny głos. Tym, co jednak decyduje o przerażającej skuteczności Slowthaia jest jego znajomość kontekstów społecznych i wybitna obywatelska świadomość. Przy całej wyrazistości politycznej postaci młodego artysty, nie można pominąć tego, co o sile Nothing Great About Britain stanowi najmocniej, czyli warstwy muzycznej. Inspiracji możemy szukać właściwie na całej przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wyspiarskiego grania. Grime, który w takim wypadku wydawałby się oczywistym szkieletem, tu jedynie majaczy w tle, ustępując miejsca wpływom takich artystów jak The Streets czy najntisowej elektronice. Uwielbienie do smyczkowych wykończeń odwołuje nas nieco do trip-hopowej narracji, zaś post-punkowa ekspresja skandowanej pogardy przywołuje w pamięci wczesne dokonania Sleaford Mods czy bardziej współczesne artyście płyty Idles. [więcej] — Wojtek
4.
Grey Area
Little Simz
Age 101
Little Simz na swoim trzecim albumie imponuje niekwestionowaną pewnością siebie; jest Picassem z długopisem, w swoich złych dniach — Jay’em-Z, a w najgorszych — Szekspirem. She’s a boss in a fucking dress. W szczery sposób konfrontuje się ona z uczuciami, jakie towarzyszą kryzysowi wieku młodego, i z którymi w pewnej chwili mierzy się dziś prawie każdy młody człowiek. Jej autentyzm przejawia się w ironii, nieskrępowanej pewności siebie, samoświadomości i dystansie. Grey Area to album koncepcyjny i wyważony. Powiedziałoby się wręcz, że skrojony na miarę klasyków. Słuchajcie, co mówi. To pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów brytyjskiej sceny. [więcej] — Klementyna
3.
Magdalene
FKA twigs
Young Turks
FKA twigs długo kazała nam czekać na swój drugi longplay. Magdalene musiała się jednak udać. Za jej produkcję odpowiada w końcu zespół złożony z Nicolasa Jaara, Skrilexxa, Cashmere Cata, Benny’ego Blanca i Jacka Antonoffa oraz Oneothrix Point Never, co przekłada się na brzmieniową mozaikę. Postać świętej stała się dla wokalistki inspiracją dla rozmyślań nad miłosnym życiem oprawionym w muzyczne ramy. Drugi album artystki to afirmacja kobiecej twórczości i siły przełożona na słowa i melodie. Świadoma dokonań starszych koleżanek – od Kate Bush po Aaliyah – FKA twigs podzieliła się własną historią. Muzyczne dzieło jest tu traktowane jako ludzki organ i lustro dla udręk ciała i duszy. Zdecydowanie warto było czekać na nową muzykę FKA twigs. [więcej] — ibinks
2.
When I Get Home
Solange
Columbia
Na When I Get Home Solange obrała sobie za cel wyrażenie uczuć i emocji przy pomocy dźwięku. Formalnie to krążek z natury post-minimalistyczny, na ile tylko soul, czy raczej inkrustowany trapem artystyczny mariaż nowego soulu i R&B, może być post-minimalistyczny. Treść z kolei powinna być tu rozumiana bardziej jako materia dźwiękowo-werbalna. Wszystko to pieczołowicie, i bezkompromisowo wyprodukowane na skraju thundercatowskiej progresywnej wizji neo-soulu i inspiracji brzmieniem klasycznego rapu Brudnego Południa lat 90. Nie bez znaczenia dla modułowego uszeregowania materii i produkcyjnej precyzji osiąganej tu na odrębnych zasadach w każdej kolejnej części jest zaplecze kreatywne Solange. To artystyczna kolaboracja w najpełniejszym tego słowa znaczeniu — z kontrolą w rękach piosenkarki, która z pomocą swojej doborowej świty realizuje swój własny artystyczny projekt — sentymentalną podróż do matecznika — rodzinnego Houston lat 90. Nie jest to jednak ani faktyczna podróż, ani dosłowna retrospekcja — brzmienie i emocje When I Get Home to efekt podróży, która już się dokonała, i retrospekcji, która w swojej pierwotnej formie musiała już mieć miejsce. I choć kolejne refleksje dają się czytać na rozmaite sposoby, w czystym ujęciu nowy album Solange jawi się przede wszystkim jako osobista przeprawa piosenkarki — szczera i melancholijna, ale też abstrakcyjna i różnorodna jak materia, z której się wywodzi. [więcej] — Kurtek
1.
Igor
Tyler, the Creator
Columbia
Igor nie jest albumem hip-hopowym – Tyler, the Creator na swoim piątym długogrającym materiale w autorski sposób zatarł granicę między rapem a podszytym syntezatorami neo-soulem, czerpiąc przy tym garściami ze spuścizny lat 70. i 80. Dzisiaj nareszcie też bez żadnych wyjaśnień może być sobą. Uwikłany w sprzeczne uczucia względem drugiego mężczyzny, od których finalnie się uwolnił, skomponował bezprecedensowy breakup album. To, co jednak jest największą wartością Igora, to uczucia, o których mówi w bezpośredni i zwyczajnie ładny sposób. Emocje przenikają się tu tak płynnie, jak kompozycje, w których warstwy wyjątkowo zręcznie Tyler wkomponowuje szereg poszczególnych artystów. [więcej] — Klementyna
Wszystkie wyróżnione przez nas albumy wraz z nieopisanym powyżej suplementem znajdziecie na plejliście poniżej:
25 najlepszych utworów 2019

Kolejny rok powoli ma się ku końcowi, a my zgodnie z wieloletnią tradycją redakcyjnie podsumowujemy najlepsze okołosoulowe wydawnictwa wypuszczone w przeciągu mijających 12 miesięcy. Tym razem zupełnie świadomie postanowiliśmy nie szaleć z liczbą prezentowanych pozycji, bo na poważnie przygotowujemy się do obszernego podsumowania lat 2010-2019, które trafi na łamy strony zaraz po nowym roku. W międzyczasie rzućcie jednak okiem, jakie piosenki mijającego roku uznaliśmy za najlepsze. Oto 25 najlepszych utworów 2019 roku według Soulbowl.pl.
25.
„Star$”
Miętha
Asfalt
Miętha to duet, w którego skład wchodzi producent Awgs i raper Skip. Poznali się, polubili i w pół roku od pierwszego spotkania nagrali Audioportret. Jednym z najmocniejszych punktów albumu jest bez wątpienia numer „Star$” — poprowadzony na jednocześnie hipnotyzująco bujającym i kojącym bicie, na którym Skip poddaje się autorefleksji, począwszy od związku, aż do chęci życia tu i teraz. Jeśli jesteście fanami twórczości Vita z Bitaminy i produkcji Knxwledge, to nie przechodźcie obojętnie koło Mięthy. W tym miejscu warto też odnotować, że głos i autor tekstów duetu ma zaledwie 21 lat, co robi wrażenie, gdy słucha się tak dojrzałych i trafnych tekstów jak ten. — Dżesi
24.
„Crime Pays”
Freddie Gibbs & Madlib
Keep Cool / RCA
Trzeba było okrągłych 5 lat, żeby kultowa Piñata doczekała się swojej kontynuacji. Freddie Gibbs i Madlib nie zmarnowali jednak ani minuty, a utwory takie jak „Crime Pays” są tego najlepszym dowodem. Soczysty, pełen duszy i filmowego klimatu podkład zbudowany na soulowym samplu z utworu „Free Spirit” Walta Barra oraz spokojna, a jednocześnie techniczna i dynamiczna przewózka Freddiego tworzą razem doskonały koktajl. To jeden z tych kawałków, w których naprawdę słychać finezję i doświadczenie weteranów sceny — bez zbędnego efekciarstwa, pogoni za trendami czy próby udawania czegokolwiek. Bardzo odświeżająca propozycja w dobie tik-tokowych raperów i przygniatającej przeciętności. — Adrian
23.
„Don’t Break
My Heart”
PJ Morton feat. Rapsody
Morton / Empire
Czy PJ tańczy sambę? Czy sambę PJ zna? Może się mylę, ale „Don’t Break My Heart” każe mi włożyć błyszczącą sukienkę i pędzić na naukę samby. Na szczęście PJ Morton nie myli się ani razu. W tym utworze zgadza się wszystko — może poza grzecznościowym intro Rapsody, które grzecznościowo usuwa się w cień tej cudnej kompozycji. „Don’t Break My Heart” to nowy singiel Steviego Wondera, który nie dość, że nie jest singlem, to nie został przez Wondera tknięty, choć struktura i aranżacja utworu mogłyby na to wskazywać. PJ Morton występuje tu pełen charyzmy i wrażliwości, pod rękę z progresją smaczną niczym wizyta w cukierni Wedla. Nadal nieprzekonani? Dla porównania pierwotna wersja tego staro-nowego klasyka soulu. Nie łamcie mu serduszka, pozwólcie się rozczulić — Maja Danilenko
22.
„Coming Home”
Pusha T feat. Ms. Lauryn Hill
GOOD / Def Jam / UMG
„Coming Home” to nie tylko kolejny dowód tego, że Pusha T w 2019 roku wciąż jest jednym z najlepszych raperów na scenie, ale przede wszystkim symboliczny powrót Lauryn Hill do matecznika. Piosenkarka która od dwóch dekad nie może przełamać artystycznego impasu, zupełnie jak w czasach swojej świetności beztrosko chwyciła za mikrofon, by nagrać witalny refren dla zaprzyjaźnionego rapera — tak jak w 1996 roku dla Nasa, w 1997 dla Commona, w 2019 zaśpiewała dla Pushy T na staromodnym bicie Kanyego Westa. To raczej ponadczasowy niż współczesny, podnoszący na duchu numer z idealnie hymnicznym refrenem, który, dzięki umiejętnemu wyważeniu całokształtu, o włos unika czołówki z banałem. Tak trzeba żyć! — Kurtek
21.
„A Boy Is a Gun”
Tyler, the Creator
Columbia / Sony
Autor jednej z najciekawszych tegorocznych płyt, przynajmniej wśród rapowych propozycji, potrafi przykuć uwagę, jak mało kto. Wizytówką przepełnionego emocjami Igora jest „A Boy Is a Gun” — sentymentalna kumulacja furii i pożądania, które miotają Tylerem na myśl o obecności swojego wybranka. Dominujący w konstrukcji utworu sampel zaczerpnięty został z „Bound” zespołu Ponderosa Twins Plus One, a czujny słuchacz wyłowi Solange w chórkach. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jeszcze mocniej zaprzyjaźnicie się z „A Boy Is a Gun” po obejrzeniu klipu wyróżniającego się najwyższej jakości estetyką. — K.Zięba
20.
„Deal Wiv It „
Mura Masa feat. Slowthai
Anchor Point / Universal / Polydor
Z jednej strony mamy Slowthaia — pokręconego, zadziornego i nieuznającego żadnych świętości reprezentanta Northampton. Z drugiej Murę Masę — skromnego kolesia, który tworząc w zaciszu swojego pokoju, wdarł się mimochodem na szczyty list przebojów. Przeciwieństwa się przyciągają? Najwyraźniej tak, bo panowie wspólnie zaliczyli bardzo udany rok, o czym z pewnością przekonacie się (uwaga, spoiler!), przelatując przez kolejne pozycje na liście. Choć „Deal Wiv It” promuje nadchodzący krążek producenta, to bliżej mu raczej do debiutanckiego albumu Slowthaia. Mura Masa porzuca na moment popową stylistykę i sięga po punk rocka, esencję brytyjskiego brzmienia. Brudny bas, gitary, wszystko się zgadza, a jednocześnie udaje mu się zachować dynamikę prawdziwie klubowej produkcji. Mocnych momentów z udziałem obu panów w tym roku nie brakowało, a to zdecydowanie jeden z nich. — Mateusz
19.
„Where’s
the Catch?”
James Blake feat. André 3000
Polydor
James Blake, jeśli chodzi o kondycję psychiczną, nareszcie wyszedł na prostą. Na tegorocznym Assume Form opowiada przede wszystkim o uczuciach związanych z wchodzeniem w nową romantyczną relację. Wszystko wydaje się jednak zbyt wspaniałe i momentami pojawia się niepokój — Blake pyta więc o potencjalną, tytułową pułapkę. Do tego w równą, pulsującą melodię André 3000 wplótł wyjątkowo zgrabną, opartą na grze słów zwrotkę i po raz kolejny udowodnił swoją nieprzemijająco świetną formę. — Klementyna
18.
„Cellophane”
FKA twigs
Young Turks
Miłość na świeczniku — tak w skrócie można zdefiniować pierwszy singiel z Magdalene. „Cellophane”, zaskakuje surowością formy i szczerością przekazu. Jak celofan, muzyka odbija w tym miejscu uczucia i jest ujściem dla ran serca. Piosenkarka poszła drogą Kate Bush i Björk i podzieliła się ze słuchaczami rozmyślaniami nad swoim życiem miłosnym. Dźwięki imitujące nakręcane zabawki symbolizują poczucie bycia marionetką w rękach osądzających ludzi. Muzyczne studium nad rozpadem związku i swoista autoterapia to niewątpliwie niełatwa sprawa. Dekoracyjność i orientalizm, w jakich została osadzona dźwiękowa materia tej sentymentalej pieśni, jest na tyle mocna, że niezmiennie rozczula i zachwyca. Dekonstrukcja, odbudowa i rozpoczęcie od nowa życia po cierpieniach duszy to światło w tunelu, z którego FKA twigs czerpie siłę na całym tegorocznym albumie. — Ibinks
17.
„Hot Coffee”
Schafter
Restaurant Posse / Universal
Wojtek narobił koło siebie bardzo dużo szumu w ciągu ostatnich dwóch lat, lecz to, jak gładko wszedł w uszy słuchaczy w całym kraju singlem „Hot Coffee”, zasługuje na poklask. Według niektórych kawałek o niczym, zdaniem innych hit roku. Cóż, może nie hit roku, ale z pewnością jest to jedna z najlepszych pozycji na polskiej scenie muzycznej 2019. I ten bit, który zrobił sam Schafter, a ludzie w to nie mogli uwierzyć. Winszujemy! — Kuba Żądło
16.
„Big Wheels”
Kevin Abstract
Question Everything / RCA / Sony
Arizona Baby, trzeci solowy projekt lidera Brockhampton, to album trochę doceniony. Trwający półtorej minuty „Big Wheels” stanowi swego rodzaju intro, a Kevin Abstract porusza w nim kwestie takie jak problemy związane z nagłą popularnością, mówieniem wprost o swojej orientacji czy wyrzutami sumienia spowodowanymi ucieczką z rodzinnego miasta i rzuceniem studiów. Abstract jak nikt inny potrafi bawić się swoim flow i odpowiednio je przesterować. W przypadku „Big Wheels” ładnie gra ono nie tylko z nieco wykręconym, opartym na szybkiej perkusji, bitem, ale także z saksofonem, który łączy kompozycję z kolejnym, niemal równie świetnym „Joyride”. — Klementyna
15.
„The Tuxedo Way”
Tuxedo
Funk on Sight
Jeśli myślicie, że era funku i disco przeminęła raz na zawsze, to Mayer Hawthorne i Jake One wyprowadzą was szybko z błędu. Dźwięk dęciaków, syntezatorów i tupiąca nóżka to coś, za czym tęsknimy. A jeśli dodać do tego doskonałą melodię i teledysk reżyserowany prze Iana Eastwooda, nie można wróżyć temu niczego poza sukcesem. „The Tuxedo Way” to właśnie sposób chłopaków na pochmurne myśli — tańczmy więc! — Kuba Żądło
14.
„Doorman”
Slowthai feat. Mura Masa
Method
Brytyjskie blokowiska żyją (czy, idąc za głosem największego poety polskiej ulicy, trwają) i mają się dobrze. „Doorman” Slowthaia to hołd dla tradycji mocno zakorzenionego w realiach niższej klasy średniej punkowego cynizmu na wyspiarskich zasadach. Mura Masa uderza niesamowicie intensywnym instrumentalem, który brzmi jak Sleaford Mods na amfetaminie, czego nigdy nie spodziewalibyśmy się, znając jego popową wrażliwość, zaś Slowthai odchodzi od swojej postgrime’owej, charakterystycznej ekspresji, na rzecz przeskandowanych splunięć chodnikowego jadu. „Doorman” to, mimo swojego przebojowego potencjału, przede wszystkim manifest trwania w beznadziei i zawodu życiem. Osadzona w realiach Trainspottingowego romansu historia portretuje zmęczonego, nienawidzącego klasy wyższej chłopaka, który jedynie w nikotynie znajduje ukojenie od wiecznego gnojenia i niesprawiedliwości, zarówno społecznej jak i emocjonalnej. Całość wyrzygana jest jednak z sarkastycznym uśmiechem i wzrokiem z pogranicza zawadiactwa i psychozy. Tak brzmi głos naprawdę chorego społeczeństwa. — Wojtek
13.
„Borderline”
Tame Impala
Modular / Island
Po wydanym w 2015 roku „The Less I Know the Better” na kolejny singiel Tame Impala przyszło nam czekać cztery lata. „Patience” było dosyć zachowawcze i dla spragnionych nowości fanów, mogło być jednak małym zawodem. Zaledwie dwa tygodnie później ukazało się jednak „Borderline” i tym razem o rozczarowaniu nie mogło być mowy. „Borderline” z jednej strony oscyluje gdzieś na granicy popu i rocka, z drugiej — jest tajemnicze i psychodeliczne. Efekt ten to jak zawsze zasługa świetnej produkcji Kevina Parkera, który tym razem połączył klasyczne inspiracje psychodelicznym rockiem z brzmieniem synth popu. „Borderline” to opowieść o utracie kontroli nad emocjami i niebezpiecznej miłości i, mamy nadzieję, dopiero preludium przed nadchodzącym materiałem Tame Impala. — Polazofia
12.
„Jesus Forgive Me, I Am a Thot”
Jpegmafia
EQT
Autotune’owe kaznodziejstwo w służbie pruderii, czyli najbardziej esencjonalny banger ze stajni Peggy’ego. Niepokorny raper i producent zasłynął z ambiwalentnego stosunku do ciała hip-hopowej formuły, które regularnie rozrywał i dekonstruował z iście punkową wrażliwością. „Jesus Forgive Me, I am a Thot” to jednak krok jeszcze dalej. Charakterystyczne glitchowe zlepiają się w kolaż narracyjnej postmoderny. Quasireligijne zaśpiewy konfrontowane są z wybuchami amfetaminowej agresji, euforyczne pasaże najntisowego R&B zarażone są noise’owym wirusem i wykwitają niekontrolowanym szumem. Plan muzyczne przenikają się i zlewają się ze sobą, a jednak ten dźwiękowy Frankenstein, przy całym swoim stylistycznym rozchwianiu, kroczy z piosenkową gracją i stylowym powabem. Peggy to geniusz, który balansował na granicy szaleństwa, aby ostatecznie skoczyć w jego otchłań i zakończyć go death dropem. Damn, Peggy. — Wojtek
11.
„No Halo”
Brockhampton
Question Everything / RCA / Sony
Otwierający Ginger „No Halo” to nostalgiczna refleksja grupy poświęcona tematom depresji, rozstań czy uzależnienia od używek. Chłopakom wciąż towarzyszy głęboki smutek, a przy tym poczucie zagubienia i niepewność. Pojawia się tu jednak również jakaś nadzieja. Kawałek pięknie podkreśla indiepopowy charakter płyty. W refrenie udziela się zresztą debiutująca w tym roku Deb Never, a melodię uzupełnia delikatna akustyczna gitara. — Klementyna
10.
„País nublado”
Helado Negro
RVNG
No hej, właściwie to tegoroczny ranking piosenek nie miałby większego sensu, gdyby nie znalazło się w nim miejsce dla „País nublado”. Czy można się w ogóle oprzeć tej kojącej, elektro-ambientowej bossa novie? Przecież to czyste ucieleśnienie gratyfikacji po okresie odroczenia. Wyczekane i satysfakcjonujące, ale zrównoważone odczucia. Pierwsze promienie wiosennego słońca, krople deszczu na szybie obserwowane z wnętrza samochodu, muśnięcie letniej bryzy na policzku. „País nublado” odnajduje siłę w spokoju nylonowej gitary. Ta uśmierzająca, zachwycająca skromnością, ale nadal barwna paleta dźwięków hołduje wytrwałości i cykliczności, przeistaczając się mimochodem w jeden z nieodłącznych elementów natury, do której się odwołuje. Tak właśnie hipnotyzuje się słuchaczy. — Maja Danilenko
9.
„Something Keeps Calling”
Raphael Saadiq
Columbia / Sony
Raphael Saadiq kazał na siebie czekać osiem długich lat, ale już pierwszy zwiastun jego tegorocznej płyty, singlowe „Something Keeps Calling”, zademonstrowało słuchaczom, że było warto. Choć nie od razu, bo singiel, podobnie jak zresztą cały krążek, rozpisano jako grower. Nieprzypadkowo piosenkarz dał fanom prawie trzy miesiące, by ta słodko-gorzka melodia mogła w nich dostatecznie dojrzeć. Progresywne mid-tempo z jednej strony przywodzi echa wcześniejszych soulowych dokonań artysty, z drugiej osadzone jest ciężko i konsekwentnie dąży do dramatycznego gitarowego finału. „Something”, pisane z punktu widzenia narkomana, który z jednej strony próbuje wieść normalne życie, z drugiej nie potrafi uwolnić się z objęć uzależnienia, z każdym kolejnym wersem coraz bardziej uzmysławia słuchaczowi nieuchronność codziennych zmagań osoby uzależnionej i jej bliskich. — Kurtek
8.
„BMO”
Ari Lennox
Dreamville / Interscope
Niespodziewanie Ari Lennox zdruzgotała nas jednym ruchem. „BMO” to utwór z gatunku niepozornych (umieszczony na jeszcze bardziej niepozornym albumie), który uderza nagle i bezpośrednio. A uderza wyłącznie po to, by zainfekować nasze głowy nośnym bitem zakończonym na „gitchi gitchi yaya”. Rzutem na taśmę, na zaraźliwym najntisowym R&B (a właściwie to na samplu utworu kompozytora muzyki do Hair, który to utwór Ari wynalazła tu) Ari Lennox przenosi ducha „Lady Marmalade” do schyłku kolejnego dziesięciolecia (po wersji jaśnie panującego kwartetu: Aguilera, Mýa, Pink, Lil’ Kim). „BMO” to kolejna piosenka wydłużająca nasze osobiste listy dźwięków, których nieświadomie potrzebowaliśmy. Jeden z bardziej charakternych tegorocznych bitów, prawdopodobnie jeszcze na długo zostanie nam w pamięci. — Maja Danilenko
7.
„Karma”
Lucky Daye
Keep Cool / RCA
„Karma” to gamechanger na co najmniej kilku płaszczyznach. Nie tylko wprowadza nową jakość do dotychczasowego repertuaru zeszłorocznego debiutanta Lucky’ego Daye’a, ale przede wszystkim wyznacza nowy kierunek w 90sowej archeologii twórców nowej fali R&B. W numerze zbudowanym na gęstych nawiązaniach i przetworzeniach kultowego „Pony” Ginuwine’a — bez wątpienia jednego z najbardziej charyzmatycznych momentów popu lat 90. — Daye składa kreatywny hołd brzmieniu chętnie eksplorowanej ostatnimi czasy w R&B epoki. Jest pewny siebie, precyzyjny i zadziorny, bez problemów czyni to, co zostało z legendarnego bitu Timbalanda swoim własnym. To jeden z najciekawszych momentów tegorocznego R&B nie tylko ze względu na modelowo intertekstualny kontekst, ukochany przez badaczy popkultury, ale także — obezwładniający, pulsujący vibe, który Daye brawurowo odświeżył wraz ze stojącym za oprawą producencką większości numerów na krążku D’Mile’m. — Kurtek
6.
„Almeda”
Solange
Columbia / Sony
“Almedę” można lubić, podziwiać, cenić za warstwę muzyczną, uważać, że to zdecydowanie wyróżniający się numer z doskonałego When I Get Home. Mimo to „Almeda” jest jednak dziełem ekskluzywnym — nie każdemu dany jest pełny dostęp do jej zrozumienia, a słowa Solange skierowane są do określonej grupy odbiorców. W tych czasach wszyscy chętnie przytakujemy, że muzyka powinna łączyć, bez względu na wszelkie różnice. Są jednak pewne doświadczenia, które nigdy nie będą naszymi przeżyciami. Możemy rozumieć, o czym mówi Solange, ale ostatecznie „These are black-owned things”. „Almeda” to podróż w rodzinne strony wokalistki — południowe rejony Houston. Powraca do korzeni, miejsca przesiąkniętego czarną kulturą, co objawia się nie tylko na poziomie tekstowym, ale i w warstwie muzycznej. Produkcja utworu, za którą odpowiedzialny jest między innymi Pharrell, nawiązuje do chopped and screwed, techniki remiksu popularnej w Houston w latach 90-tych. Nie można nie wspomnieć o Cartim, którego gościnne wersy odważnie przybliżyły „Almedę” do miana trapowego hymnu celebrującego czarne dziedzictwo. — Polazofia
5.
„A palé”
Rosalía
Columbia / Sony
Rosalía nauczona doświadczeniem po zeszłorocznym debiucie odrobiła lekcje i albumem El mal querer wypłynęła na szerokie wody i zrobiło się o niej na tyle głośno, że niedługo po hitowej płycie artystka rozpoczęła prace nad nowym krążkiem. Kierunkiem muzycznym odbiegła od El mal querer, a już na pewno daleko za mgłą pozostawiła Los Ángeles. W nowych utworach Hiszpanka żegna się z nuevo flamenco na rzecz wszędobylskiego obecnie tanecznego reggaetonu. I właśnie na szczycie tych klubowych brzmień znajduje się „A palé”, które niesie ze sobą pewne przesłanie z przeszłości, a gatunkowo sięga do hip-hopu, glitch-popu i trapu. Elektroniczny ster, trzymany wspólnie w rękach Rosalíi, El Guincho oraz Franka Dukesa prowadzi słuchacza do ciekawszej, mrocznej odsłony wokalistki, tak odmiennej od jej ostatnich radiowych dokonań. Kompozycja esponuje ciężko rozbrzmiewającą wśród piskliwych syntezatorów perkusję. — Forrel
4.
„Fallen Alien”
FKA twigs
Young Turks
„Fallen Alien” to most pomiędzy epką M3LL155X a nowo-starym brzmieniem FKA twigs. Przestery i glitche wpływające na wielowarstwowość kompozycji — za produkcję odpowiada sam Nicolas Jaar — odzwierciedlają dojmujące uczucie osamotnienia bohaterki nagrania. To kosmiczna odyseja, pełna dźwiękowych odbić i lustrzeń, gdzie instrumentacje oddają nastrój samotności i zdrady. Średniowieczny marsz, w którym wstawki dziecięcych chórków („I feel…”) brzmią złowrogo, niesie jednak zapowiedź światła. Artystka szuka drogi do domu, a jej powrotowi towarzyszą miłosne rozrachunki. Tym utworem udowadnia, że jej muzyka jest nie tylko jest wielowymiarowa, ale wręcz pochodzi z innej planety. Planety FKA twigs. — Ibinks
3.
„Ricky”
Denzel Curry
PH / Loma Vista / Concord
Denzel Curry w zaledwie kilka miesięcy przeszedł od mrocznego Ta1300 do wręcz buchającego klimatem Florydy Zuu. Był w stanie przy tym zachować swój undergroundowy sznyt, w efekcie dając nam jeden z najlepszych singli ostatniego roku. „Ricky” to soczysty banger, luźno inspirowany brzmieniem miami bassu. Ale Denzel odwołuje się tu do swoich korzeni nie tylko pod względem muzycznym. Kawałek jest także ukłonem w stronę tych, którzy czuwali nad karierą rapera od jej początków. My daddy said, „Trust no man but your brothers, And never leave your day ones in the gutter”. Wszystko to podane zostało z charakterystycznym dla gospodarza, bardzo agresywnym i energetycznym flow. Mainstreamowe zacięcie i prawdziwie uliczne zasady. W punkt. — Mateusz
2.
„Juice”
Lizzo
Nice Life / Atlantic
Lubimy dobre piosenki. Brzmi to tak sztampowo, że aż banalnie, ale przebojowe refreny i parkietowy groove przez długi czas owiane były zasłoną wstydu, a dosłowność piosenkowej formuły swoją strefę komfortu wyznaczoną miała gdzieś pod szufladkującą łatką guilty pleasure. I być może właśnie dlatego Lizzo tak nas łapie za serce. W jej monumentalnym hicie „Juice” od pierwszych dźwięków bezwstydnie wyzbywa się patosu i sterylnie spreparowanej powagi na rzecz infekcyjnego hurraoptymizmu i cielesnej bezpretensjonalności. Gdzieś między emancypacyjnym popem lat 90 i rozkosznym samouwielbieniem złotej ery disco znajduje przestrzeń, którą wypełnia swoją charyzmą, nieodpartym urokiem osobistym i szczerą, pozytywną energią. „Juice” stało się w tym roku przyczynkiem bardzo wielu niezręcznych sesji tanecznych, które lepiej, żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego, ale z Lizzo nie trzeba się tego wstydzić. Dla niej wszyscy jesteśmy piękni i wszystkich równie mocno obdarowuje miłością, największą dawkę zostawiając jednak na siebie samą. I nie mamy prawa mieć jej tego za złe. Slay, Królowo! — Wojtek
1.
„Earfquake”
Tyler, the Creator
Columbia / Sony
Halko, czy to wciąż Tyler, the Creator? Od czasu wydania arcydzieła, jakim jest bez wątpienia Flower Boy, najlepszy gracz w rap grze porzucił hip-hop na rzecz udanego romansu z neo-soulem i R&B. Zamienił się przy tym miejscami z Frankiem Oceanem — który chwilowo zajął się rapowaniem — i na następnym longplayu Igor odsłonił duszę skrytą w pastelowym soulu. I pomyśleć, że „Earfquake”, jakie znamy, mogłoby nigdy nie zaistnieć. Nagranie powstało z myślą o oddaniu go Justinowi Bieberowi — a gdy ten go odrzucił — Rihannie. Całe szczęście ostatecznie pozostał u autora. Muzyczny ekshibicjonizm w formie zdystanowanego płciowo wokalu dostał tu muzyczną oprawę w postaci gustownego pianina i, co by nie mówić, stonowanego plumkania. Uroczy bełkot Playboya Cartiego, chórki Jessy Wilson i udział w chorusie weterana soulu Wujka Charliego — to dodatki do słownych gierek Igora. Alter ego Tylera, the Creatora w platynowej peruce, istna karykatura Andy’ego Warhola, jest rozumiane jako odskocznia od sercowych smuteczków protagonisty albumu. Tyler, the Creator leczy złamane serduszko, a zarazem udowadnia, że raperzy też mogą być wrażliwi i łagodni. To douszne trzęsienie ziemi naprawdę nami wstrząsnęło. „Earfquake” to muzyczna laurka dla wiernych fanów Tylera „Igora” the Creatora. Brokacik. — Ibinks
Wszystkie wyróżnione przez nas utwory wraz z nieopisanym powyżej suplementem znajdziecie na plejliście poniżej:
Jazzbowl ’19: Jazzowe podsumowanie roku

Postanowiliśmy kontynuować zapoczątkowaną przed rokiem piękną tradycję luźnego jazzowego podsumowania roku, bo pomimo tego, że nie mamy jazzu w nazwie strony, temat ten pozostaje nam niezmiennie bardzo bliski. Lata mijają, a jazz w dalszym ciągu pozostaje adekwatną, barwną i eklektyczną formą wyrazu. Dlatego wybraliśmy dla was 25 najciekawszych jazzowych tegorocznych premier płytowych, spośród których ponad połowę opisaliśmy poniżej, a całość umieściliśmy na pleliście na dole artykułu. Znalazły się tu krążki zaangażowane politycznie i takie, które skupiają się na formie, sentymentalne i nowoczesne, awangardowe i bardziej prostolinijne. Drodzy Państwo, oto Jazzbowl!

Beautiful Vinyl Hunter
Ashley Henry
Sony
Nie bez powodu 28-letni Ashley Henry nazwany został „młodym wizjonerem fortepianu”. Dwie fantastyczne epki, współpraca z takimi postaciami jak chociażby Terence Blanchard czy Robert Glasper oraz praca jako rezydent w prestiżowym Ronnie Scotts Club nie przytrafiają się przypadkowym osobom. Fakt, że jest na swoim miejscu w odpowiednim czasie, potwierdza jego fantastyczny długogrający debiut zatytułowany Beautiful Vinyl Hunter. Trzon grającego tu zespołu oprócz głównego bohatera, stanowią basista Daniel Casimir oraz Sam Gardner na perkusji, Niesamowitą chemię i zgranie czuć od tej trójki już od pierwszych dźwięków krążka. Jeżeli dodamy do tego kilku zaproszonych muzyków, wśród których znaleźli się tacy wymiatacze jak m.in. Keyon Harrold, Theo Crocker, Makaya McCraven czy Moses Boyd, otrzymujemy wyśmienitą dawkę, głównie tradycyjnego jazzu, który jak przystało na Londyn, nie stroni od wycieczek w różne stylistyki. Tutaj wymienić należy z pewnością świetne, mocno hip-hopowe „Between the Lines”, gdzie prym wiedzie MC Sparkz, brawurowe wykonany cover „Cranes (In the Sky)” z repertuaru Solange, czy nieco bardziej nowocześnie brzmiące nagranie „The Mighty”, w którym doszukiwać się można inspiracji J Dillą. Piękny album stworzony przez bardzo młodego muzyka, który z pewnością jeszcze nie raz nas zaskoczy. — Efdote

Ancestral Recall
Christian Scott aTunde Adjuah
Stretch / Ropeadope
Nu-jazzowe wydawnictwa Christiana Scotta mijającej dekady poświęcały się z zapałem charakterystycznemu, niepodrabialnemu studium nostalgii. Na Ancestrall Recall dzieje się poniekąd rzecz zupełnie nowa. Oto zostajemy wpuszczeni w sam środek tajemnicy. Tajemnica nie traci na Scottowym frazowaniu, ale poprzez rytmiczne, plemienne uzupełnienie sprawia, że zbliżamy się do rejonów metafizycznych. Pytania o korzenie i ich wpływ na teraźniejszość zostały tu odmienione przez wszystkie przypadki. Maniera Christiana Scotta może być męcząca przy dłuższym obcowaniu. Z drugiej strony, jeżeli ma się akurat dzień na jazz, który nie krzyczy, ba! wręcz wodzi na pokuszenie linią melodyczną, to Ancestrall Recall jest świetnym biletem do takiej podróży. Podróży niezwykłej, bo pełnej szeptów przy strzelającym ognisku i tajemnicy wychodzącej ponad codzienne funkcjonowanie. — Maja

Cykada
Cykada
Astigmatic
Wyspiarski jazz od jakiegoś czasu ma się naprawdę dobrze, czego kolejnym dowodem jest świetny album składu Cykada. Jeśli kojarzycie Ezra Collective, Myriad Forest, Undergrooveland czy Don Kipper, z pewnością przypadnie wam do gustu również brzmienie Cykady. To londyński skład, który powstał z inicjatywy sześciu muzyków. Cykadę tworzą: Jamie Benzies, Tilé Gichigim-Lipere, Tim Doyle, Axel Kaner-Lidstrom, James Mollison i Javi Pérez (wszyscy znani są z wymienionych wcześniej projektów). Ich debiutancki album zatytułowany Cykada ukazał się nakładem polskiej wytwórni Astigmatic Records, wywołując niemałe poruszenie nie tylko wśród fanów jazzu. Krążek to co prawda przede wszystkim jazz, ale jak na współczesny jazz przystało, eksperymentuje z innymi gatunkami. Brzmienie kolektywu inspirowane jest zarówno daleką Afryką, jak i zadymionymi londyńskimi klubami. Cykada to jazz-fusion w najlepszym wydaniu — podczas odsłuchu możemy spodziewać się rocka, funku czy breakbeatu. Pięć rozbudowanych kompozycji to w sumie prawie czterdziestominutowy materiał, który zdecydowanie jest tegoroczną pozycją obowiązkową. — Polazofia

Where Future Unfolds
Damon Locks
Black Monument Ensemble
International Anthem
Where Future Unfolds to druga część jazzowej sagi Matany Roberts Coin Coin zrealizowana na 15-osobowy big band z politycznym zacięciem. Damon Locks i jego ensemble biorą jednak na warsztat to samo bluesowo-soulowo-gospelowe dziedzictwo Czarnej Ameryki, tak samo wplatają w jazzową awangardę obszerne fragmenty dokumentalne. Nieco inny jest kontekst, bo tam gdzie Roberts była głównie kronikarką zwyczajów codziennych, Locks, artysta wizualny, muzyk, didżej i wokalista, nakłada polityczną maskę. Przygotowane przez cztery lata, ale nagrane na żywo w trakcie jednego koncertu Where Future Unfolds to zapis walk amerykańskiego ruchu praw obywatelskich w latach 1954-1968. Atutami są niesamowita instrumentalno-wokalna synergia grupy, która niczym podwodna ławica meandruje między fragmentami natchnionego śpiewu i psychodelicznej jazzowej wirtuozerii. — Kurtek

Slavic Spirits
EABS
Astigmatic
Po fantastycznym Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda) jazzowa formacja założona przez Piotra Skorupskiego zdecydowała się na zmianę muzycznej trajektorii. Efektem jest koncepcyjne Slavic Spirits, zdecydowanie jeden z najważniejszych albumów w gatunku ostatnich lat. To awangardowa, żywiołowa i jednocześnie misternie skonstruowana wizja, w której tradycyjnie rozumiany jazzowy spirytualizm z wielkim powodzeniem zastąpiony został słowiańską mitologią i pierwotnością. Całość cechuje przestrzenność, organiczność i barwność, co pozwala słuchaczowi przenieść się dosłownie w inny wymiar i kreuje całą paletę niemal transcendentnych wrażeń. — Adrian

You Can’t Steal My Joy
Ezra Collective
Enter the Jungle
Na swój długogrający debiut, londyński kwintet przygotowywał świat przez dłuższy czas. Dwie świetne epki oraz cała seria niezwykle energetycznych koncertów sprawiły, że oczekiwanie na to, co chłopaki pokażą na albumie, rozpalało głowy fanów jazzu, już nie tylko na wyspach. Po pierwszym przesłuchaniu krążka momentalnie nasuwa się wniosek, że niesamowita moc z ich występów na żywo przeniesiona została również na studyjne nagrania. Od razu słychać też czyja to zasługa i kto jest zdecydowanym liderem grupy. Pomimo że cały zespół składa się z niezwykle utalentowanych i uzupełniających się muzyków, to na pierwszy plan wysuwa się tu mocarna perkusja, za którą odpowiedzialny jest Femi Koleoso. Wystarczy posłuchać nagrania „People Saved” i tego, co ten człowiek wyprawia tam z połamanym na wszystkie strony rytmem, a od razu oddacie mu szacunek i wciągnięcie na listę swoich ulubionych bębniarzy młodego pokolenia. Kolejną sprawą wartą uwagi, jest bardzo duży eklektyzm krążka. Od laidbackowego „Space is the Place (Reprise)” przez niemal punkowe „Why You Mad?”, dubowe „Red Whine” po zainspirowane Brazylią „São Paulo” i afrobeatowe numery z końcówki wydawnictwa, mamy tu do czynienia ze swobodnym skakaniem po stylach, które łączy niczym nieskrępowany jazz. Sporo do tego wnoszą też goście. Loyle Carner udowadnia kolejny raz, że jest jedną z najciekawszych postaci brytyjskiego hip-hopu, Jorja Smith dodaje nieco neosoulowej magii, a członkowie zespołu KOKOROKO wnoszą wiele pozytywnych wibracji do rewelacyjnego coveru „Shakary” z repertuaru Feli Kuti. Możecie zabrać nam wszystko, ale nikt nie odbierze radości z obcowania z tym albumem. — Efdote

Fly or Die II: Bird Dogs of Paradise
Jaimie Branch
International Anthem
Drugą część projektu Fly or Die nowojorskiej trębaczki jazzowej i kompozytorki Jaimie Branch opatrzoną podtytułem Bird Dogs of Paradise można by pewnie odczytać jako jazzową odpowiedź na film Wszystkie psy idą do nieba — poświęconą niesprawiedliwości społecznej. Niewiele tworzy się ostatnio jazzu tak barwnego i ilustracyjnego jak tegoroczny krążek Branch, co słychać dobitnie w centralnym punkcie płyty — dwuczęściowym Prayer for Amerikkka inspirowanym muzyką mariachi i nowoorleańskim bluesem. Muzyka Branch bywa taneczna i przystępna, ale nierzadko eksperymentuje, co dzięki big bandowemu instrumentarium, nie przytłacza, miewa narratorkę, ale stroni od klasycznych wokalnych refrenów, często ucieka w tropiki, ale nadal brzmi amerykańsko. Ten najbardziej witalny, pozytywny i eklektyczny jazzowy album roku, dzięki wielości inspiracji nie przestaje słuchacza stymulować i zaskakiwać. Nie uświadczymy tu jednak momentów, gdy ugina się pod ciężarem własnych ambicji. — Kurtek

An Unruly Manifesto
James Brandon Lewis
James Brandon Lewis
An Unruly Manifesto nowojorskiego saksofonisty Jamesa Brandona Lewisa to ulubiony tegoroczny album dyrektora artystycznego festiwalu Jazztopad — Piotra Turkiewicza. To także krążek dedykowany Ornette’owi Colemanowi, Charliemu Hadenowi i surrealizmowi jako takiemu. To wreszcie charyzmatyczne połączenie jazzowej improwizacji z rockową energią, fusion podające rękę free jazzowi. Nieujarzmiony formalny i charakterologiczny manifest zgodnie z maksymą utalentowanego Lewisa, że każdy dzień jest okazją, by odkryć najprawdziwszą wersję siebie. — Kurtek

Turn to Clear View
Joe Armon-Jones
Brownswood
Album Jonesa jest doskonałym dowodem na słuszność istoty niniejszego rankingu. Nawet jeśli asekuracyjnie podchodzicie do jazzu w nagłówkach artykułów, nie miejcie obaw — Turn to Clear View — drugi album Joego Armona-Jonesa, może przypaść do gustu wszystkim tym, którzy stronią od napuszonego i posągowego jazzu. Różnorodność materiału jest olbrzymia. Począwszy od zadymionego dubu w „Try Walk with Me” (skojarzenia z nagraniami Fat Freddy’s Drop w ich najlepszym okresie) czy bezbłędnego numeru z Georgią Anne Muldrow, aż po „ The Leo & Aquarius” (fani Soulquarians, nie możecie tego przeoczyć) i „You Didn’t Care” z perfekcyjnie czytającą ostatnimi laty potrzebę zmian reguł w jazzie — Nubyą Garcią. Olbrzymią frajdą na tym przepełnionym pod korek tyglem muzycznych inspiracji i dźwięków albumie jest moment, kiedy skupiasz się wyłącznie na akordach lidera projektu, doceniając jak sprytnym i bezgranicznie kreatywnym stał się muzykiem. — K.Zięba

KingMaker
Joel Ross
UMG / Blue Note
Nagrałem post-bopową płytę na wibrafonie, jest super — to wcale nie wariacja na temat okładki ye Kanyego Westa, ale rzeczywistość. Joel Ross — do tej pory udzielający się jako skrzydłowy (między innymi u Makayi McCravena), teraz kapitan orkiestry — idzie pod prąd i robi to po mistrzowsku. Przy takim instrumencie jak wibrafon trzeba nie lada wirtuozerii i wyczucia. Zdecydowanie pomaga też dobre towarzystwo. Wszystko to ma orkiestra Rossa. Kwintet Good Vibes to, prócz lidera: saksofon altowy, fortepian, kontrabas i perkusja. To jeden z ładniejszych tegorocznych przykładów ilustrujących istotę dobrze naoliwionej machiny w jazzie. Możliwe, że ciut przegadany, niemniej jednak KingMaker wart jest uwagi. W nawale jazzu, który koniecznie musi być jakiś ten połamany, wibrafonowy koncert jest bardzo przyjemną, błyskotliwą (i co ważniejsze, obiecującą) ucieczką w nieznane. Nie dajcie mu utonąć w natłoku głośnych premier, zdecydowanie na to nie zasługuje! — Maja

Heritage
Mark de Clive-Lowe
Mashibeats / Songs of Defend / Ropeadope
Wyśmienity klawiszowiec, producent oraz kompozytor — Mark de Clive-Lowe wydał w tym roku swój najbardziej osobisty projekt w historii bogatej działalności scenicznej. Składa się na niego dwuczęściowy krążek zatytułowany Heritage. Tytuł ten oznacza transmisje z przeszłości do przyszłości oraz dziedzictwo, które otrzymujemy od naszych przodków i musimy przekazać przyszłym pokoleniom. Artysta eksploruje na tym wydawnictwie swoje japońskie, kulturowe korzenie, przez pryzmat współczesnego jazzu nagrywanego w Los Angeles. Inspiracją do powstania nagrań były dziecięce historie ludowe, mitologia jego ojczyzny oraz osobiste doświadczenia z pobytu w Japonii. Na każdym z krążków artysta reinterpretuje też po jednej tradycyjnej, folkowej piosence ze swojego ojczystego kraju, nadając w ten sposób krążkom jeszcze bardziej orientalny klimat. Materiał zawarty na albumach nagrany został podczas trzech koncertów w legendarnym, kalifornijskim klubie Blue Whale oraz jednego dnia w studio nagraniowym, a oprócz Marka w nagraniach tych udział wzieli światowej klasy muzycy, wśród których znaleźli się: Josh Johnson (Leon Bridges/Esperanza Spalding), Teodross Avery (Talib Kweli/Mos Def), Brandon Eugene Owens (Terrace Martin/Robert Glasper), Brandon Combs (Moses Sumney/Iman Omari) oraz Carlos Niño (Build An Ark/Lifeforce Trio). Wspaniały pomost między tym, co odległe nie tylko w czasie a teraźniejszością. — Efdote

Coin Coin Chapter Four: Memphis
Matana Roberts
Constellation
Czwarta część coinowej sagi Matany Roberts to, być może, najbardziej nośny materiał jaki się pojawiał do tej pory w tej serii. Spirytualizm obdarty zostaje z freejazzowej mnogości wątków, pozostawiając nagą, mantryczną medytację i trwanie w dźwięku. Nie oznacza to, że awangardowych naleciałości wyzbywa się zupełnie, ale kakofoniczne odloty nabierają wymiar raczej katharsis, momentów duchowego wyłamania z rzeczywistości i wyraźnego statementu. Postcoltrane’owski hałas jest intymny, ale pełen egzaltacji. Najciekawiej wypadają jednak powolne, rozegranie niemal na Swansową modłę momenty znacznych zwolnień narracyjnych, śmiało operujące dźwiękowymi widmami i sakralną repetywnością. Krążek chwilami sprawia wrażenia muzycznego ekwiwalentu poetyckiej wolności (której to, swoją drogą, nie brakuje także w tej dosłownej formie), spacerując pomiędzy kontekstami i odwołaniami, szczególnie mocno naciskając na spuściznę społeczności afroamerykańskich niewolników. Wyłania się z tego opowieść równie mocno osobista co społecznie zaangażowna. Takiego jazzu nam trzeba w XXI wieku. — Wojtek

Force for Good
Ryan Porter
World Galaxy / Alpha Pup
Najnowszy album studyjny Ryana Portera to zbiór kompozycji powstałych na przełomie ostatnich pięciu lat. Przy nagrywaniu Face for Good Porter pracował z członkami składu West Coast Get Down. Na płycie usłyszymy między innymi między innymi Kamasi Washingtona, Thundercata czy odpowiedzialnego za klawisze Brandona Colemana. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu, koncept jego najnowszego LP powstał w rodzinnym domu Washingtona, w tajemniczym garażu zwanym The Shack. Główną inspiracją dla Portera był jednak John Coltrane — nie tylko jego muzyka, ale i pozytywny przekaz, którego celem było rozpowszechnianie pokoju, miłości i jedności. Stąd też tytuł wydawnictwa — Face For Good. Album promował singiel „Heaven Only Knows”, w którym gościnnie pojawia się Nia Andrews, znana między innymi ze współpracy z Solange. Warto sprawdzić również drugi numer z płyty, czyli magiczną Maggie z puzonem Portera w roli głównej. — Polazofia

Trust in the Lifeforce of the Deep Mystery
The Comet Is Coming
UMG
Jazz fusion to gatunek z wyjątkowo niewdzięczną przyszłością. Wizja połączenia szeroko rozumianej progresywności (z całym bagażem jej nieco kiczowatego rozbiegania) i jazzowej wrażliwości przyniosła nam na przestrzeni lat wiele pokracznych potworków dziedziczących po obu rodzicach geny taniości i niezmierzonego banału. Jeżeli ktokolwiek miał na tym polu dokonać rewolucji, mógł być to tylko Shabaka Hutchings. Orędownik afrofuturyzmu na miarę XXI wieku wraz ze swoim projektem The Comet is Coming uderza w brainfeederyzm najwyższej klasy, łącząc syntezatorowym spoiwem duchową spuściznę Sun Ra z groovem uciekającym w kosmogoniczny synthfunk czy współczesne altrapowe brzmienia. Na jednej z grup dyskusyjnych po tegorocznym koncercie grupy na OFF Festivalu Kometa została określona jako „Jazz Grips” i, choć trudno tu szukać wielu brzmieniowych analogii, rzeczywiście intensywność performance’u i swoisty punkowy duch wybrzmiewa w obu formacjach bardzo podobnie. — Wojtek
Naszą pełną selekcję najciekawszych tegorocznych wydawnictw jazzowych znajdziecie na plejliście poniżej:
50 najlepszych utworów 2018

Jeśli zastanawiacie się, jak rok 2018 w soulu i R&B plasował się naszym zdaniem na tle poprzednich lat (a to już 11. rok, kiedy w grudniu publikujemy nasze podsumowania), niech za komentarz posłuży samo to, że ze względu na to, ile muzycznego dobra ukazało się w przeciągu ostatnich 12 miesięcy, specjalnie rozszerzyliśmy tegoroczne listy najlepszych utworów i płyt z 40 do 50 pozycji. A i tak nie było lekko, bo solidnych propozycji do miana piosenki roku mieliśmy w redakcji ponad czterokrotnie więcej. Ostatecznie niemalże jednoznacznie wyłoniliśmy laureata, który, jak niewiele utworów w ostatnich latach, jest jednocześnie doceniany przez krytykę i stał się też przebojem komercyjnym, zarówno w radiu, jak i w sieci. Doskonale przy tym oddaje istotę brzmienia bieżącego roku, a sam w sobie stanowi też komentarz społeczno-polityczny dla pozamuzycznej rzeczywistości. Zanim jednak do niego dotrzecie, rzućcie okiem, jakie jeszcze inne numery mijającego roku uznaliśmy za godne uwagi.
50.
„1539 N. Calvert”
Jpegmafia
Peggy/Deathbomb
Veteran to nie tylko jedna z najciekawszych hip-hopowych propozycji długogrających ostatnich 52 tygodni, to jeden z najświeższych, najlepiej zrealizowanych albumów szeroko pojętego hip-hopu eksperymentalnego, który na przestrzeni ostatnich kilku lat nieprzerwanie rodzi niekonwencjonalne, łamiące schematy projekty. Otwierające materiał „1539 N. Calvert” świetnie sprawdza się w roli openera będącego fuzją wszechobecnego na płycie futurystycznego, cyborgowego R&B oraz 808-owego, neonowego brzmienia mocno basowego trapu. — Mleczny

„Fists of Fury”
Kamasi Washington
Young Turks
„Fists of Fury” rozpoczyna się niczym soundtrack z filmu z gatunku blaxploitation. Od początku słyszymy monumentalną melodię wygrywaną ze wsparciem chóru oraz egzotyczne bębny. Dodatkowo sam tekst jeszcze bardziej przywołuje na myśl czarne kino. „And when I’m faced with unjust injury Then I change my hands to fists of fury” wyśpiewują razem Patrice Quinn i Dwight Trible. Później inicjatywę przejmuje już sam Kamasi i improwizuje przy dźwiękach towarzyszącego mu pianina. Całość ma niemalże buntowniczy charakter, jest przesiąknięta zarówno dumą, jak i gniewem. — Mateusz

„Everything Is Recorded”
Everything Is Recorded feat. Sampha & Owen Pallett
XL
Zamykający kompilację z nagraniami artystów skrzykniętych dzięki szefowi XL Recordings — Richardowi Russellowi utwór pozostawił niemałe wrażenie w naszej redakcji. „Everything Is Recorded” zbudowany jest na niepokojącym klimacie, dzięki fenomenalnym partiom smyczków Owena Palletta oraz niezawodnego falsetu Samphy. Przesłanie singla można odczytywać pod wieloma kątami — nie pierwszy zresztą raz tekstom trzydziestoletniego londyńczyka blisko do lirycznej poezji, której autor obnaża się emocjonalnie w przejmujący sposób. — K.Zięba

„Bad Bad News”
Leon Bridges
Columbia
Porywająca linia basu, proste, ale jakże skuteczne uderzenia perkusji, gitara w stylu George’a Bensona i rozwijająca się z sekundy na sekundę aranżacja, gdzie kilka niemrawych akordów, zamienia się w swoisty przelot przez kilka muzycznych gatunków. W jednym tracku zawarto bowiem nawiązania do klasycznego soulu, bluesa, funku oraz jazzu, a wszystko to, spojone zostało w jeden logicznie snujący się z głośnika utwór. Jeżeli dodamy do tego będącego w znakomitej formie wokalistę i niezwykle optymistyczny tekst, z miejsca zrozumiemy, jak dobrą rzecz przygotowali Leon Bridges i reszta muzyków odpowiedzialnych za ten z miejsca wpadający w ucho singiel. — efdote

„Favorite”
Leon Thomas feat. Buddy
Leon Thomas
„Favorite” brzmi jak zaginiony i produkcyjnie odmłodzony soulowy klasyk. Z pozoru nic się tu nie dzieje, ot, przypadkowy ziomeczek przechodzi od melorecytacji do coraz bardziej zaangażowanego wyśpiewywania fascynacji swoją ukochaną. Do tego główny motyw melodyczny to jakieś zapętlone pianinko, złożone z dźwięków, które można policzyć na palcach jednej ręki. Jeżeli jednak to zwiewne plumkanie z bądź co bądź przyjemnie płynącym wokalem nie są w stanie rozkruszyć waszych serduszek, to nie wiem, co jest. — Maja Danilenko

„The Mint”
Earl Sweatshirt feat. Navy Blue
Tan Cressida
Po kilkuletniej nieobecności poeta i jeden z najbardziej intrygujących członków kolektywu z Los Angeles wraca na scenę w nietuzinkowym stylu. Ten laidbackowy, powolny utwór w stylistyce lo-fi brzmi niezwykle świeżo i przypomina jak bardzo brakowało nam wszystkim Earla. Chociaż numer wpisuje się w typowy dla artysty depresyjny styl i prezentuje ten sam oryginalny sposób rapowania, zaskakuje także dojrzałością i wyjątkową bezkompromisowością. Mimo że „The Mint” pojawiło się dosłownie w samej końcówce roku, nie wyobrażamy sobie tego zestawienia bez niego. — Adrian

„Sugar”
Olivia Nelson
Hear This
Trzeba przyznać, że For You to jeden z najbardziej zbalansowanych i intrygujących debiutów w tym roku. Młoda wokalistka R&B zaprezentowała na nim nie tylko przemyślaną koncepcję, lecz także całą paletę muzycznych barw, w tym fenomenalny utwór z pogranicza funku, disco i R&B czyli „Sugar”. Uwodzicielski wokal okraszony seksownym, tanecznym brzmieniem jest najlepszym dowodem na to, że subtelność i minimalizm w muzyce zawsze brzmią świetnie, szczególnie w tak zmysłowym wydaniu. — Adrian

„Reason in Disguise”
Ezra Collective feat. Jorja Smith
Enter the Jungle
Jeżeli na wspólnym tracku spotyka się jeden z najbardziej obiecujących brytyjskich zespołów z nowej, przeżywającej prawdziwy boom fali jazzu oraz jeden z najciekawszych żeńskich wokali z Wysp, to efekt nie mógł być chociażby średni. Pięcioosobowy kolektyw z Londynu pokazuje nam tutaj, że potrafi poruszać się wyśmienicie w obrębie różnych stylistyk i przyniesie nam jeszcze sporo świeżości, a to hipnotyzujące, smoothjazzowe nagranie jest tego znakomitym potwierdzeniem. Perkusista zespołu Femi Koleoso jest również częścią koncertowego składu Jorji, kolaboracja ta więc wynikła dosyć naturalnie. Po niezwykłej wręcz chemii, jaka słyszalna jest w „Reason in Disguise” od niemal pierwszej sekundy, liczymy więc po cichu na kolejne wspólne nagrania. — efdote

„Opps”
Vince Staples & Yugen Blakrok
feat. Kendrick Lamar
Aftermath
„Puść coś! To nie pogrzeb!” — krzyczy do swojego partnera Andy Serkis, wcielający się w rolę genialnego Ulyssesa Klaue’a w filmie Czarna pantera. Następujący po tym pościg rozpoczyna się w rytmach podrasowanego „Oops”, który podwyższa ciśnienie. Chociaż trudno wybrać tylko jeden numer z fantastycznego Black Panther The Album Music Inpired By, to jednak „Oops” wyróżnia się na tyle, że z miejsca zostało naszym faworytem. Wybuchową atmosferę buduje tu mocny beat, wwiercający się w uszy. Vince Staples jest tu obecny w najwyższej formie i strzela rymami jak ze spluwy. Poza tym umówmy się — co jest fajniejszego od usłyszenia w jednym kawałku Kendricka Lamara i Vince’a Staplesa? Prawdziwą gwiazdą jest jednak undergroundowa raperka Yugen Blakrok. Wakanda forever! — ibinks

„Roll Some Mo”
Lucky Daye
Keep Cool
„Roll Some Mo” to debiutancki singiel pochodzącego z Nowego Orleanu Lucky’ego Daye’a. Numer zapowiadał świetną epkę I, która miała być jedynie wstępem do tego, co przygotował dla nas Daye. Wciąż czekamy jednak na zapowiadany longplay Painted. Z Frankiem Oceanem łączy go nie tylko miejsce urodzenia, ale i sensualne, a nawet uduchowione R&B, w którym odnaleźć można zarówno smyczkowe aranżacje, jak i elementy trapu. „Roll Some Mo” to ukłon w stronę twórcy Channel Orange, ale nie bezmyślne naśladownictwo. Twórczość Daye’a pozwala mieć nadzieję, że mamy okazję obserwować nową, wzrastającą gwiazdę pierwszoligowego R&B. — Polazofia

„Ladders”
Mac Miller
Warner Bros.
Olbrzymi smutek, który spadł na fanów rapera, zaburzył nam możliwość obiektywnego odbioru Swimming. Asekuracyjne obawy o oceny tegorocznego albumu Maca, które mogły być zawyżone z powodu jego śmierci, mijają jednak za każdym razem, kiedy odpalamy ten numer. Cała płyta jest zapisem wielu emocji, z dominacją strachu, rezygnacji i afirmacji nałogów. „Ladders” natomiast niesie ze sobą wiadro nadziei i optymizmu. Operując kilkoma różnymi stylami rymowania, Mac pragnie znaleźć drogę, pomimo świadomości, że pomieszkuje w zamkach z piasku i stąpa po grząskim gruncie. Utwór wyprodukowany przez Pomo — specjalistę od brzmień, które rozjaśniają niebo — został zgrabnie dopieszczony sekcją dętą. — K.Zięba

„Observer”
Sevdaliza
Twisted Elegance
Obserwujemy Sevdalizę od czasu jej debiutanckiego krążka, wyśmienitego Ison. Fuzja wschodniej mentalności i niekonwencjonalnych brzmień to główne składniki twórczości utalentowanej artystki. Na najnowszej epce The Calling przykuwa uwagę szczególnie taneczne „Observer”. Sevdaliza uwodzi w nim gładkim wokalem w stylu Sade i wybornym, trip-hopowym brzmieniem, podkręconym zabójczą linią basu. Utwór to kontemplacja stanu umysłu, swoiste equilibrium. Sevdaliza nie jest częścią niczego, jest tylko obserwatorką. Dni mijają, a my wciąż nie możemy przestać słuchać tej absolutnie wyjątkowej artystki. — ibinks

„All the Work”
Amber Mark
Jasmine Music
Utwór podsumowuje zgrabną epkę Conexão, którą z wielkim prawdopodobieństwem pokochają fani Sade, nadążający za rytmem ewolucji nowego soulu. Amber z gracją strzepuje z ramienia paprochy pozostałe po nieudanym związku. Pomimo bolesnych doświadczeń serwuje nam dynamiczny utwór, od którego dzień powinni zaczynać ci, którzy mają za sobą toksyczną relację i nie mają ochoty wysłuchiwać ckliwych wyznań ex-partnerów. — K.Zięba

„Lady Lady”
Masego
EQT
Masego doskonale wie, jak wynieść kobiety na wyżyny ich doskonałości, by poczuły się jak damy, sam pozostając jednocześnie mężczyzną dominującym. Tytułowy utwór z płyty jest bardzo kokieteryjny, odrobinę nacechowany erotycznie, ale pokazuje płeć piękną jako inspirację do tworzenia nowej muzyki. Artysta w delikatny sposób używa swojego wokalu, aby nacechować wyśpiewane wersy. Dodatkowo moduluje głosem, szepcze, zmienia tembr, co w połączeniu z rytmicznymi jazzowo-soulowymi dźwiękami przyprawia o szybkie bicie serca. Warto posłuchać całego krążka. — Forrel

„Stuck With Me”
Tinashe feat. Little Dragon
RCA
Tegoroczny Joyride z wielu różnych powodów nie przyniósł Tinashe należnych zaszczytów, ale mógł pochwalić się tą oto perełką. „Stuck With Me” nagrane wespół z Little Dragon jest idealnym przykładem na to, jak przy skromnym, surowym wręcz synthowym podkładzie, można zbudować przebojową kompozycję. Po części dzięki zapętlonej frazie w refrenie, po części dzięki idealnie dobranemu współwykonawcy, utwór przywodzi na myśl dalekowschodnie brzmienia i ten orientalny wydźwięk kawałka sprawia, że zdecydowanie wyróżnia się on w bogatej dyskografii artystki. — Pat

„Strawberry Kisses”
Amber-Simone
Juicebox
Mało komu znana Brytyjka opanowała tegoroczne wakacyjne playlisty niektórych z nas. „Strawberry Kisses” to pozycja idealna na słoneczną imprezę przy grillu i tańce po zmierzchu. Nic więc dziwnego, że jedna ze stacji radiowych próbowała podtrzymać ten ciepły klimat późną jesienią, grając numer kilkanaście razy w listopadzie. Truskawkowe całusy pokazują, że piosenki z byłym w roli głównej nie zawsze muszą mieć negatywny wydźwięk. — Kuba Żądło

„Make It Out Alive”
Nao feat. SiR
Little Tokyo
„Make It Out Alive” jest drugim singlem promującym drugą płytę Nao Saturn. Kawałek opowiada o osobistych problemach artystki, która w swoich życiowych latach dwudziestych stanęła na rozdrożu i musiała zdecydować o swojej przyszłości. Opowiada również o przepaści pomiędzy tym, co było a tym, co ma za chwilę nadejść. Pustynia pokazana w teledysku odzwierciedla pustkę i zagubienie, które wypełniają osobę znajdującą się przed podjęciem życiowej decyzji. Jednocześnie określa ogrom spraw, którym trzeba będzie stawić czoła, i nadzieje, które za tym idą. SiR z kolei, to artysta, z którym Brytyjka od dawna chciała nagrywać muzykę i którego sama jest fanką. Jak przyznała sama Nao, kompozycja konsumuje wszystko to, o czym jest Saturn i niewątpliwie jest jedną z najciekawszych propozycji z nowej płyty, nawiązując jednak klimatem do debiutu piosenkarki. — Forrel

„La Di Da”
The Internet
Columbia
Najnowszy album od The Internet zrobił nam świetną ścieżkę dźwiękową do zeszłego lata. Oprócz wielu spokojnych i chillujących dźwięków znalazło się na nim również miejsce na parę tanecznych bangerów, a singlowe „La Di Da”, stanowi tego najlepszy przykład. Mocna perkusja i funkowa gitara napędzają groove, będący bazą do zwrotek Syd (brzmiącej tu momentami jak Erykah Badu) i refrenu, w którym Steve Lacy (brzmiący jak Steve Lacy) oznajmia wszem wobec, że wpadł tu tylko potańczyć i nie obchodzi go nic więcej. Przy tym utworze nie da się bowiem inaczej. — efdote

„Level Up”
Ciara
Universal
Trzy lata upłynęły od premiery Jackie, zanim Ciara wróciła aktywniej do mediów społecznościowych, a dziś wreszcie zaprezentowała światu nowy singiel. W międzyczasie piosenkarka zdążyła wyjść za mąż, zostać matką po raz drugi, zmienić wytwórnię i scoverować Rolling Stonesów. „Level Up” to więc jak najbardziej adekwatny tytuł dla powrotnego singla wokalistki, który łącząc vibe klasycznego „Whatever Bitch” Myi i na wpół rapowanego refrenu wraz ze spektakularną choreografią w futurystycznym teledysku, zachęcał do pokochania i zaakceptowania siebie. Ten obezwładniający banger to jednocześnie bardzo świadome nawiązanie stylistyczne do sceny Jersey Club i kultury internetowych challenge’ów tanecznych. Brzmienie „Level Up” nie ma jednak w sobie nic z mema, a piosenkarka wykroiła w nim kolejny uzależniający hook. — Kurtek

„Is It Cold in the Water?”
Sophie
MSMSMSM
Twórczość Sophie jest tym, czym był dla środowiska LGBTQ zeszłoroczny longplay Arki. Znakiem rozpoznawczym producentki i DJ-ki jest mieszanka syntetycznego popu i awangardy, którą opanowała do perfekcji. W „Is It Cold in the Water?” rzuca nas na głęboką wodę i serwuje deephouse’owy, świdrujący beat. Sophie, czy raczej zaproszona Cecile Believe (Mozart’s Sister), rozkwita w naszych słuchawkach. Drżąca od emocji syrena woła nas jak w kiczowatym melodramacie. „Is It Cold in the Water?” w końcu ucina się i zostawia nas dryfujących w wygenerowanym morzu dźwięków, sprawiając, że na powrót chcemy się w nie zanurzyć. — ibinks

„Insane”
Madison McFerrin
630113
Madison McFerrin z pasją, wyczuciem i charakterem przetwarza dziedzictwo wokalne „Don’t Worry Be Happy” swojego ojca i bagaż młodzieńczych muzycznych inspiracji, łącząc wokalny kunszt a cappella z połamaną neo-soulową melodyką i emocjonalną otwartością. „Insane” to bose szaleństwo, słoneczna oda do buzujących zmysłów i obezwładniającego pożądania, wreszcie — kameralny showcase czystego talentu — zarówno wokalnego, jak i songwriterskiego. — Kurtek

„Stir Fry”
Migos
Quality Control
O Migos można powiedzieć wiele — na przykład to, że od pewnego czasu nieustannie gdzieś coś o nich słyszymy. Ze „Stir Fry”, promującym styczniowe wydawnictwo Culture II, do naszego zestawienia najlepszych numerów 2018 załapali się rzutem na taśmę, wydając numer tuż przed zeszłorocznym Sylwestrem. Utwór hulał wówczas na niejednej imprezie, czemu trudno się dziwić — ten beat wkręca się do głowy niczym korkociąg. I nieprzypadkowo, bo w roli producenta zaangażowano legendarnego już Pharrella Williamsa, którego rękę słychać tu od pierwszych dźwięków. Jeden z bardziej różnorodnych kawałków tria z Georgii i perełka na przydługim i nieco przehype’owanym Culture II. — empee

„Waiting on the Warmth”
MorMor
Don’t Guess
Mimo że lato pożegnaliśmy już dawno, a za oknem słońce co najwyżej razi w oczy, odbijając się od niewielkiej jeszcze ilości śniegu zalegającego na chodnikach, to jednak wakacyjny utwór „Waiting on the Warmth” MorMor znalazł się na całkiem przyzwoitym miejscu w naszym zestawieniu. Lubiący gatunkowe eksperymenty artysta tym razem postawił na bujające synthowe disco zabarwione R&B, które swoim pozytywnym klimatem sprawia, że w głośnikach znów rozbrzmiewa lato. Swój bujny wokal potrafił sprawnie wpleść w nowoczesną produkcję, dzięki czemu powstała bardzo świeża kompozycja. — Forrel

„I Like That”
Janelle Monáe
Bad Boy
Utrzymujące spokojny ton „I Like That” osiągnęło największy sukces spośród wszystkich singli promujących tegoroczny longplay Monáe Dirty Computer. Trochę to paradoksalne, biorąc pod uwagę siłę rażenia pozostałych utworów z tego krążka, ale już po pierwszym odsłuchu można zrozumieć dlaczego akurat ta kompozycja okupowała Billboardową listę Adult R&B Songs. Artystka przy akompaniamencie uwspółcześnionego, doprawionego cykaczami i laidbackowego R&B, wyśpiewuje iście nonkonformistyczny tekst, którego główną idea jest nieprzejmowanie się krytyką innych i wiara w siebie. A do tego chóralne harmonie w tle! Lubimy to. — Pat

„Stop Trying to Be God”
Travis Scott
Epic
„I’m warning you, best not try to play God tonight” — ostrzega Scott w pochodzącej z Astroworld, onirycznej balladzie, w której porusza problem coraz częściej spotykanego kompleksu Boga. Przekonanie o swojej świetności spowodowane sławą i sukcesem artystycznym nierzadko bowiem prowadzi do zguby. Utwór podszyty jest powolnymi hi-hatami, które wraz z harmonijką Stevie’ego Wondera spajają wyłamującą się z gatunkowych schematów kompozycję. Subtelny refren Philipa Baileya i nucącego Kida Cudi’ego przeplata się z melodyjnymi zwrotkami La Flame’a, a całość zamyka rozczulająca partia Jamesa Blake’a. — Klementyna
25 najlepszych epek 2018

O ile w poprzednich latach niejednokrotnie podejmowaliśmy w redakcji dyskusję o tym, czy przypadkiem nie podzielić naszej listy najlepszych epek między podsumowanie płyt i piosenek, tym razem nikt nie miał wątpliwości. Epki nie tylko zadomowiły się już na dobre w cyfrowym krajobrazie rynku muzycznego, ale zyskały własną specyfikę i formalną odrębność względem longplayów, mixtape’ów i singli (nawet jeśli wziąć pod uwagę, że niektóre tegoroczne płyty, zgodnie z nową modą, są de facto krótsze od niektórych epek na poniższej liście — postanowiliśmy uszanować w tym względzie intencje i nomenklaturę zastosowane przez samych twórców). Zwłaszcza wśród artystów R&B epka stała się medium adekwatnym i akuratnym — z jednej strony do ich możliwości wydawniczych, z drugiej — do zdolności percepcyjnych odbiorców w czasach niekończącego się wyboru i ciągłej dekoncentracji. Epka bywa przecinkiem między płytami, nieśmiałym wstępem do wielkiej kariery, kaprysem chwili, ale bardzo często, dzięki szeroko rozumianej plastyczności formatu i inwencji twórców, staje się czymś znacznie więcej. Czym? Zapraszamy do odsłuchów i lektury!
25.
That’s a Girls Name
Dram
Empire / Atlantic
Po obiecującym debiucie przed dwoma laty, z hitowym singlem „Broccoli” i głośnym duetem z Eryką Badu, Dram zdaje się nie mieć pojęcia co dalej ze sobą zrobić. W zeszłym roku próbował podtrzymać swoją karierę, wydając niezliczone ilości przeciętnych singli opatrzonych brzydkimi okładkami, w tym przekuł tę twórczą frustrację na featuringi. Słyszeliśmy go wraz z Chromeo, Diplo, Arinem Rayem, a nawet Neilem Youngiem, a to dopiero początek znacznie dłuższej listy. Raper/piosenkarz zebrał się na szczęście i połowie lipca wypuścił całkiem udany 10-minutowy teaser tego, czym może być jego kolejna płyta. Epka That’s a Girls Name to trzy numery utrzymane bardziej piosenkowym neo-soulowym stylu i powrót Drama do co najmniej satysfakcjonującego songwritingu. Posłuchajcie tylko opartego na przecudnej urody synthfunkowym motywie „Best Hugs” melodycznie i wykonawczo nawiązującego do najlepszych hooków na Big Baby Dram. — Kurtek

Lost
Brent Faiyaz
Lost Kids
Najwyższy czas docenić twórczość Brenta Faiyaza! Jego zeszłoroczny album, Sonder Son, nie doczekał się właściwego rozgłosu. Tym razem Brent postawił na krótsze wydawnictwo. Epka Lost to dawka zmysłowego R&B oraz popis wokalnych umiejętności. Warto wrócić do tego materiału, chociażby dla utworu „Why’z It So Hard”. Niepokojące intro, w którym słychać odgłosy helikoptera i syreny, przeradza się w piękną wielogłosową partię ciągnącą się przez cały utwór. Lost to nie tylko doskonałe brzmienie, to również opowieść o chłopaku, który czuje się zagubiony w wielkim mieście. Brent zwierza się z lęków i problemów związanych z życiem w Los Angeles. Brutalne sceny łagodzi jednak swoim doskonałym wokalem i delikatnością. — Polazofia

Krash
Jean Deaux
Na debiutanckiej, koncepcyjnej epce Krash Jean Deaux bierze na warsztat życiowe porażki i przekuwa je w formę zdecydowanie wartą uwagi. Krash wypełnia słodkie jak miód R&B, przełamane rapem, housem, a nawet hardcorem. Epka jest trochę zbyt przegadana, i to dosłownie — skitów ilustrujących tytuł jest za dużo, muzyka wystarczyłaby za wyjaśnienie. Niewygody Krash wynagradzają drobiazgi, jak dzwoneczki i plemienna perkusja w „Energy”, ładne harmonie wokalne w duecie z Ravyn Lenae na „Who U” czy energiczny „Code”. Na deser chicagowska mieszanka na produkcji: udziela się tu przede wszystkim Phoelix, ale też Saba i Smino. Słowem mnóstwo treści i charyzmy, dobrze rokujących na przyszłość. — Maja Danilenko

What Happens When I Try to Relax
Open Mike Eagle
P + C Auto Reverse
What Happens When I Try to Relax różni się trochę od tego, co mogliśmy usłyszeć na poprzednich projektach Mike’a. I chociaż to specjalista od mieszania ironii z dobitnością i dosłownością, to najnowsza epka rapera obiera trochę mroczniejszy kurs. Już od pierwszych chwil otrzymujemy elektroniczne, przestrzenne i niepokojące produkcje. W tekstach Mike koncentruje się na swoich lękach, obawach, przedstawia wizję rzeczywistości, która dręczy nas jeszcze bardziej, gdy staramy się o niej uciec. A to wszystko ubrane w nowocześniejszą stylistykę tworzy ponurą wizję współczesnego świata. — Mateusz

2023
Alxndr London
The Spectacular Empire
Alxndr London przenosi słuchacza kilka muzycznych lat do przodu. Siedem kompozycji składających się na EP 2023 zostało wyjętych wprost z przyszłości. Jego afro-futurystyczny soul dryfuje wysoko w przestworzach po międzygalaktycznych szlakach. Eksperymentalny projekt, inspirowany brzmieniem brytyjskiego funku, house’u i garage, równoważy konflikt duchowy i tematy afrocentryczne, z nieograniczoną fantazją i spektakularną fantastyką naukową. Tematy religijne, polityczne, satyryczne, duchowe i numerologiczne spotykają się z fantastyką i science-fiction. Całość została sprawnie zmontowana, zaaranżowana i pozostawia Brytyjczykowi dużo przestrzeni podczas jego podróży do muzycznej krainy przyszłości. 2023 wprowadza powiew świeżości i prezentuje kolejną barwę w twórczości Londyńczyka. — Forrel

Bbygirl Focu$
Rimon
Młoda Rimon debiutuje i to w jakim stylu. Bbygirl Focu$ to pierwsza epka pochodzącej z Amsterdamu artystki. Na nieco ponad 20-minutowym projekcie udało jej się przemycić prawdziwą mieszankę styli. Zaczyna się od energetycznego „Feel It”, następnie przechodzi w jazzujące „Sugarcoated Love”, by zamknąć wszystko chłodnym „Focu$”. To tylko część tego, co można usłyszeć na tym projekcie, a całość składa się na krótką opowieść o nieudanym związku. Artystka zaprezentowała szeroki wachlarz umiejętności. Rimon nie boi się eksperymentów i bez problemów odnajduje się zarówno na nowoczesnych beatach, jak i lekkich neosoulowych podkładach. — Mateusz

The Calling
Sevdaliza
Twisted Elegance
Nowa propozycja od Sevdalizy kontynuuje ideę połączenia ciała, duszy i umysły z albumu Ison. Na The Calling artystka jeszcze bardziej wkracza w sferę umysłu. Zachęca do opanowania go i użycia jako steru dla własnego ciała. Jeśli człowiekowi uda się zapanować nad tym silnym narzędziem, wszelkie bóle fizyczne rozwiązują się, serce zostaje oczyszczone, a w głowie pojawia się jasność. Metafizyczna koncepcja Sevdalizy niezmiennie przedstawiona została przy pomocy dźwięków zaczerpniętych od Björk, czy Massive Attack, które pomimo że brzmią jak połamane, zostały sprawnie zmontowane i tworzą spójną sensualną całość. Gdzieniegdzie słychać nietypowe, ale eleganckie nuty, by przy zamknięciu postawić na mniej zawiłe melodię i nieco komercyjny klimat. — Forrel

My Dear Melancholy,
The Weeknd
The Weeknd XO
Po sukcesie wydanego pod koniec 2016 roku Starboya The Weeknd powrócił z intymną epką, na której mierzy się z ostatnimi nieszczęśliwymi relacjami. Tytuł My Dear Melancholy, mówi sam za siebie. Przez elektroniczne, płynące podkłady przebija się poruszający, delikatny falset Abela, dając ujście gorzkim emocjom. Zbliżony klimatem do piosenek z Trylogii minialbum niestety nie zaskakuje. Najmocniejszym momentem pozostaje tutaj otwierające „Call Out My Name”, które dzięki swojej ekspresji odstaje od pozostałych pięciu pozycji. — Klementyna

Colors
The Gondwana Orchestra
featuring Dwight Trible
Gondwana
Matthew Halsall robi dużo, by Manchester wyróżniał się na jazzowej mapie świata. Brytyjski trębacz szefujący wytwórnią Gondwana Records zaproponował nam w 2018 roku m.in. udaną kolaborację swej macierzystej grupy z Dwightem Trible’em. Co ciekawe, na stanowiącej hołd dla Pharoah Sandersa epce Colors , nie usłyszymy nawet pojedynczego dźwięku saksofonu. Nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu zwięzłego i zharmonizowanego materiału, który powinien wypełnić wnętrza słuchaczy nadzieją, spokojem i poczuciem równowagi — K.Zięba
♫ „You’ve Got to Have Freedom”

Cruel Practice
Shygirl
Dzikie i niepokojące beaty i dusząca, klaustrofobiczna atmosfera. Tak w skrócie można określić wydaną przez ukrywającą się pod pseudonimem Shygirl artystkę epkę. Cruel Practise to tylko pięć kawałków, których punkt zwrotny stanowią singlowe intrygujące „Gush” i zabójcze „O”. Eksploracja klubowych, futurystycznych brzmień to z pewnością efekt dj-ingu. Glitchową produkcję i eksperymenty z dźwiękiem słychać szczególnie w narkotycznym, trip-hopowym „Asher Wolfe”. „Niegrzeczna” i „nieprzyjemna”? Na pewno daleko Shygirl do nieśmiałych dziewczyn! — Ibinks
♫ „O”

When the Sun Dips 90 Degrees
Yazmin Lacey
First Word Records
When the Sun Dips 90 Degrees, czyli najnowsza epka Yazmin Lacey to idealna pozycja dla tych, którzy tęsknią za klasycznym soulem lat 70-tych. Wokalistkę możecie kojarzyć ze współpracy z Jordanem Rakei lub Children of Zeus. Wydane w czerwcu EP to jej drugi solowy materiał po ubiegłorocznym Black Moon. Kojący wokal Yazmin i piękne, soulowe partie instrumentalne sprawiły, że tego materiału nie mogło zabraknąć w naszym zestawieniu. Rada na chłodne wieczory – włączcie „Something My Heart Trusts”, dajcie ponieść się zmysłowej fuzji jazzu oraz neo-soulu i przypomnijcie sobie, jak wspaniałe było tegoroczne lato. — Polazofia

Imaginarium
Bipolar Sunshine
Grey Label
Bipolar Sunshine nie brak wyobraźni. Udowadnia to swoją trzecią epką zatytułowaną Imaginarium. Mini-album to konglomerat UK bassu, alternatywnego R&B i elektroniki. Hajlajt w postaci energetycznego, singlowego „Easy to Do” to jeszcze nie wszystko. Takimi numerami jak „Pressure”, „Major Love” czy „Discovery” Bipoplar Sunshine z łatwością ma szansę na przebicie się do mainstreamu. Członek Kid British stanowi poważną konkurencję dla Miguela czy Swae Lee. Tymczasem pozostaje nam czekać na długogrający krążek muzyka. — Ibinks

Primitiva
Low Leaf
Fresh Selects
Primitiva jest wydawnictwem nieoczywistym i niewpasowującym się w typowy schemat albumów. Przepełniony jest dźwiękami wprost pochodzącymi z natury, nawiązującymi do czasów dawnych plemion. Utwory autorstwa Low Leaf, składające się na ten mini album, brzmią czysto, czasem szalenie, ale w konsekwencji są wyrafinowane. Utrzymane są, jak mówi artystka, w klimacie starożytnej elektroniki, z dużym zabarwieniem psychodelii. Każda kompozycja posiada swój własny wymiar, w którym organiczne dźwięki łącza się z żywymi instrumentami. Całość zainspirowana została surowym kobiecym boskim obrazkiem i nawiązuje do środowiska naturalnego, z którego wywodzi się człowiek oraz do przyszłości nowej planety Ziemi. — Forrel

For You EP
Olivia Nelson
Hear This Records
Olivia Nelson jest interesującym przebłyskiem świeżych idei na współczesnej scenie R&B. Jej debiut oferuje kompletne brzmienie, które nie tylko odważnie czerpie z różnych gatunków, ale jeszcze odważniej zaprasza słuchaczy do intymnego świata wokalistki. A to, co w nim czeka, wymyka się często wszelkim schematom. To nie tylko ekspresja bólu po rozstaniu, lecz przede wszystkim szczera akceptacja końca jednego z etapów życia — coś, czego potrzebuje przecież każdy z nas. Brzmieniowo Nelson bezkompromisowo miesza pop z jazzem, R&B i elektroniką, raz po raz ślizgając się między teoretycznymi granicami. Dzięki temu For You staje się doświadczeniem, którego nie sposób przerwać, dopóki minimalistyczne „Crybaby” nie zamknie historii jak rozdziału fascynującej lektury. [Więcej] — Adrian
♫ „Sugar”

Finding Foundations: Vol. II
Madison McFerrin
630113 Records DK
Madison McFerrin z pasją, wyczuciem i charakterem przetwarza dziedzictwo wokalne „Don’t Worry Be Happy” swojego ojca i bagaż młodzieńczych muzycznych inspiracji, łącząc wokalny kunszt a cappella z połamaną neo-soulową melodyką i emocjonalną otwartością. Druga część Finding Foundations to kameralny showcase czystego talentu — zarówno wokalnego, jak i songwriterskiego. Go Madison! — Kurtek
♫ „Insane”

Black in Deep Red, 2014
Moses Sumney
Jagjaguwar
9 minut – tyle wystarczyło, by Moses przykuł naszą uwagę na wielokroć dłużej. Po świetnie przyjętym Aromanticism, Sumney zaproponował nam tego roku zaledwie epkę z trzema premierowymi utworami, z czego pierwszy w kolejności należy traktować jedynie jako intro. Ba, w trakcie kolejnego nawet skubaniec słowa z siebie nie wydusił! Skąd zatem zachwyt nad Black in Deep Red, 2014? Na przykład w wyniku poglądu, że „Call to Arms” jest kompozycyjnym majstersztykiem łamiącym potrzebę kategoryzowania utworu muzycznego. „Rank & File” natomiast z pewnością wpisze się w poczet najlepszych protest songów czarnoskórej Ameryki. Bywa, że leniwi redaktorzy skracają teksty, tłumacząc się sloganami typu: „Po co się rozpisywać? Niech zabrzmi muzyka!”. W tym jednak przypadku, podpisuję się pod tym hasłem każdą kończyną. Niech zabrzmi Black in Deep Red, 2014! — K.Zięba

Sink
Sudan Archives
Stones Throw
Brittney Parks nagrywająca od dwóch lat pod aliasem Sudan Archives w dalszym ciągu ma przed sobą nagranie debiutanckiego longplaya, ale dwoma epkami wydanymi pod egidą Stones Throw, w tym zwłaszcza tegoroczną Sink, już zdążyła po swojemu przetworzyć na swój użytek brzmienie alternatywnego R&B — łamie swoje bity jak Kelela, ale jest daleka od elektronicznej klaustrofobii. Jej ulubionym instrumentem są skrzypce, a tkanka jej muzyki, mimo eksperymentalnych inklinacji w tradycji THEESatisfaction, oddycha jak ostatni album Solange — zwłaszcza w post-afrykańskim „Escape”, które tradycyjną melodykę i folkowe zaśpiewy rozszczepia minimalistyczną plimkającą elektroniką. Tym samym Sink to niewątpliwie jedna z najciekawszych autorskich wersji alt R&B tego roku. — Kurtek
♫ „Escape”

Conexão
Amber Mark
Z Amber poznaliśmy się w zeszłym roku, doceniając muzyczne epitafium stworzone ku czczi matki artystki. Tegoroczne Conexão (z j. portugalskiego Połączenie) stanowi kolejny dowód na słuszność naszych dotychczasowych pochlebstw. Komplementy zyskują moc szczególnie wtedy, gdy odłożymy na bok zrzędliwe zarzuty o nadmierną inspirację Sade – inspirację wyraźną, jednak nieumniejszającą w żadnym stopniu wartości materiału. Trwająca nieco ponad kwadrans epka przywołuje również skojarzenia z fragmentami najciekawszych albumów katalogu Naked Music (Aya, Lisa Shaw, Gaelle). Amber krząta się w rejonie odwiecznych przystanków w większości związków: zauroczenia, rozterek dotyczących wzięcia odpowiedzialności za drugą osobę, niesymetrycznej miłości i pogodzenia się z jej utratą (fantastycznie wyprodukowane „All the Work”). Nie jest to jednak mdła historyjka w lepkiej otoczce, a nieprzeintelektualizowana emocjonalnie opowieść osadzona na pełnowartościowych i chwytliwych aranżacjach. — K.Zięba

Streams of Thought, Vol. 1
Black Thought
Human Re Sources
Pamiętacie ten niesamowity radiowy freestyle Black Thoughta sprzed roku? Streams of Thought Vol. 1 można by potraktować jako rozszerzenie tamtej akcji. Ci, którzy od wielu lat czekali na to, by frontman The Roots wypuścił solowy materiał, z pewnością są wdzięczni za ostatnie dwanaście miesięcy. Bo projekt stworzony na beatach legendarnego 9th Wondera to prawie 20 minut rapu najwyższych lotów. Black Thought pokazuje, że jest u szczytu formy i raczy nas właśnie tytułowym strumieniem myśli ubranym mocarne punchline’y. Do tego dochodzą oldschoolowe, samplowane podkłady. Nie są to jednak rzeczy, które kojarzymy z płyt Rootsów – produkcje są o wiele bardziej surowe, ciężkie. Doskonały przykład tego, że bycie rapowym weteranem wcale nie oznacza starej i skostniałej stylówki. — Mateusz

For Gyumri
Tigran Hamasyan
Nonesuch
Twórca jednej z najładniejszych zeszłorocznych płyt jazzowych An Ancient Observer, ormiański pianista Tigran Hamasyan i w tym roku nie pozostawił nas z niczym. Wydana w lutym epka zatytułowana For Gyumri jest symbolicznym hołdem dla Giumri, drugiego największego miasta we współczesnej Armenii, niegdyś znanego jako Aleksandropol i pełniącego rolę artystycznej stolicy regionu, ale poddanego w XX wieku wielu trudnym próbom z katastrofalnym trzęsieniem ziemi w 1988 roku na czele. For Gyumri musi więc traktować na swój sposób o mierzeniu się z traumą i stratą (wirtuozeryjnie poszarpana miniatura „Self-Portrait” to doskonała alegoria najnowszej historii miasta i jego mieszkańców), ale przede wszystkim przynosi wyczekiwane ukojenie — czy to w ostatnich taktach kończącego płytę „Revolving-Prayer”, czy w post-cool-jazzowym „The American” zwieńczonym zwodniczo beztroskim pogwizdywaniem, czy w zapuszczającym się na terytoria post-impresjonistycznego ambientu, rozświetlającym „Rays of Light”. — Kurtek

Stereo
Omar Apollo
self released
Stereo Omara Apollo przypadnie do gustu miłośnikom twórczości Steve’a Lacy’ego, Prince’a, a nawet Franka Oceana. Omar jest muzycznym samoukiem, który gry na gitarze uczył się z YouTube’a. Teksty pisze zarówno po angielsku, jak i po hiszpańsku, tym samym podkreślając swoje meksykańskie korzenie. Balansuje gdzieś pomiędzy bedroom popem, R&B oraz Indie rockiem. Stereo jest słodkie i wciągające, a całość zachowana została w stylu retro. Muzyk raz porywa nas do tańca funkującymi riffami gitarowymi, innym razem jest zmysłowy czy melancholijny. „Intro” czy „Hijo de Su mMdre” sprawiają, że z niecierpliwością czekamy na kolejne numery od Omara. — Polazofia
♫ „Erase”

Mothe
Kilo Kish
Human Re Sources
Kilo Kish to nie tylko kumpela Vince’a Staplesa, którą możemy usłyszeć na jego krążkach. Jej najnowsza epka Mothe to solidna pozycja w jej dorobku, podkreślająca muzyczną dojrzałość. Melancholijny głos à la Lana del Rey idealnie uzupełnia elektroniczny podkład. W zapowiadającym epkę „Elegance” Kilo Kish wcielała się w baletnicę nie bez powodu. Artystka umiejętnie lawiruje między przydymionym nastrojem a bardziej klubowymi klimatami. Po otwierającym przyjemnie onirycznym „San Pedro” rozbrzmiewa niebezpieczne, electro-popowe „Like Honey”. Nocne bangery kończy melancholijne, wciągające „Prayer”. Takie jest właśnie Mothe. Przyjemnie się ćmi… — Ibinks
♫ „Alive”

Heaven’s Only Wishful
MorMor
Don’t Guess
Sprawdźcie MorMora, nawet jeżeli słowo chillwave przyprawia was o ziewanie. Na epce Heaven’s Only Wishful Seth Nyquist mistrzowsko wypełnia przestrzenie „pomiędzy”, ale też gdzieś pomiędzy wymyka się definicji podkładu pod bezcelowe snucie się po domu. Oczywiście, gitary są rozmarzone, a nastrój „nudny”. MorMor jednak uzupełnia tę substancję niecodzienną, soulową wrażliwością i drobiazgową produkcją (sakralne chórki w refrenie „Lost” na tle ściany świdrującego dźwięku to nie byle bzik), która zahacza nawet o disco. „He’s just a poor boy, waiting for answers”. No i proszę. — Maja Danilenko

I
Lucky Daye
RCA
Frank Ocean to od jakiegoś czasu główny punkt odniesienia dla debiutujących artystów R&B. I choć to już nie nowość, co jakiś czas pojawia się kolejny śmiałek, który chce przełożyć dorobek autora Channel Orange na własną wrażliwość. Lucky Daye próbuje nas mamić szeroką i nadzwyczajną paletą środków. Raz jest wrażliwy i korzysta ze smyczkowych aranżacji, w innym miejscu podchwytuje niedawne przebłyski new jack swingu i rozwija je we własne kompozycje. Obowiązkowo pojawia się trap, ale jest drobnym dodatkiem, zrównoważonym patynową wrażliwością wokalisty. Ten slalom między wpływami wyszedł Lucky’emu tak zgrabnie, że z miejsca skradł nasze serca. Dzielimy się z wami tym dobrem, niebawem ma go być jeszcze więcej! — Maja Danilenko

Crush
Ravyn Lenae
Atlantic
Tak wysmakowanej fuzji alt R&B, neo-soulu i synth funku, jak ta przedstawiona na najnowszej epce Ravyn Lenae, nie było nam dane słyszeć od True Solange! A tymczasem okazuje się, że w 2017 roku R&B na syntezatorowych bitach połączone z uduchowionymi wokalami i funkową energią może brzmieć równie świeżo co przed pięcioma laty. Zresztą nie ma się czemu dziwić, jeśli produkcją zajął się znakomity Steve Lacy — w tym momencie najbardziej uzdolniony z neo-soulowych producentów. Sama Lenae zaś ma tę niezwykłą cechę, że gdy nie snuje się po oldschoolowo inspirowanym post-quietstormowym R&B Lacy’ego, ucieka w kosmiczny ekscentryzm — jak w otwierającym wersie uzależniająco ekstrawaganckiego, a jednak pozostającego w kręgu szeroko pojętego pościelowego R&B „Sticky”. Inny hajlajt wydawnictwa, „The Night Song”, jest z kolei spadkobiercą vibe’u Baduizmu, co w pełnej krasie daje się poznać w dynamicznie, choć niedbale artykułowanym refrenie — rzecz jasna na klasycznych 70sowych synthach. Sama Badu nigdy jednak nie była tak eteryczna. I nic dziwnego — Lenae składa sobie tu fenomenalne chórki w stylu królowej soulu, ale wyższych rejestrach nie waha się uciekać w stronę Aaliyah, a momentami nawet Kate Bush. Tym wydawnictwem Lenae nie tylko po raz kolejny pokazuje, że ma charakter, styl i głos, ale pozycjonuje swój nadchodzący longplay jako jedną z najbardziej wyczekiwanych premier przyszłego roku. — Kurtek
Wszystkie nasze hajlajty znadziecie na plejliście poniżej.
40 najlepszych albumów 2014

Jak co roku przygotowaliśmy zestawienie, w naszym odczuciu, najlepszych albumów mijającego roku. I choć rzeczywiście w ostatecznym rozrachunku ukazało się mniej rewelacyjnych płyt niż rok temu, a także mniej było niesamowitych krążków, które do naszej czterdziestki się nie zmieściły, wybór wcale nie był dużo łatwiejszy niż w zeszłym roku (więcej…)
25 najlepszych piosenek 2014

Chociaż przekonanie, że rok 2014 nie był dla muzyki najlepszym czasem, wydaje się dość powszechne, mieliśmy nie lada problem, by z listy bardzo wielu solidnych utworów wyłowić czołowych dwadzieścia pięć. (więcej…)
20 najlepszych remiksów 2014

Średnio znamy się na rzemieślniczych tajnikach produkcji muzycznych. Prawda — znamy kilka trików, definiujemy cechy charakterystyczne, wyłapujemy nowatorskość oraz potrafimy rozróżnić gruntowny remont od liftingu. Najważniejszym jednak kryterium jest to najbanalniejsze. (więcej…)
Podsumowanie 2013: Selekcja gości


20 najlepszych epek 2013

Niejednokrotnie wspominaliśmy, że 2013 rok zapamiętamy jako fenomenalny czas dla muzyki. Wysoka jakość tegorocznych wydawnictw dotyczy również epek, których nazbierało się od stycznia co niemiara. (więcej…)
40 najlepszych albumów 2013

Mijający rok był niesamowicie udany pod kątem wszelkich muzycznych wydawnictw. (więcej…)
25 najlepszych piosenek 2013

Zanim przedstawimy Wam zestawienie najlepszych płyt tego roku wybranych przez naszą redakcję, oddajemy do dyspozycji analogicznie zestawienie najlepszych piosenek 2013. (więcej…)
20 najlepszych remiksów 2013

Zdajemy sobie sprawę, że coraz trudniej być na bieżąco ze wszystkimi udanymi próbami producenckich reinterpretacji katalogu utworów, które promujemy na stronie. (więcej…)