Wydarzenia

Soulbowl.pl: Najlepsze albumy 2024

Data: 14 stycznia 2025 Autor: Komentarzy:

Soulbowl.pl: Najlepsze albumy 2024

Wojtek Siwik w notce do płyty Shabaki w ramach tego podsumowania pisze — „na przestrzeni ostatnich lat naszej soulbowlowej działalności (w szczególności końcoworocznych rankingów) nietrudno było dostrzec, że coraz częściej szufladkę gatunkowego konkretu zaczęło zastępować pisanie o czarnej muzyce jako o zjawisku transgatunkowym, monolicie, z którego bogatej, niejednolitej historii poszczególni twórcy zaczęli wytyczać własne, autorskie ścieżki”. Wyraża tym samym w doskonałej formie to, co z jednej strony stało się dominantą muzyki z aspiracjami twórczymi ostatnich lat (posłuchajcie tylko zeszłorocznego krążka Mk.gee, znajdującego się być może idealnie w centrum muzyki popularnej w ogóle, ale jednocześnie niepozbawionego charakteru i autorskiego sznytu), z drugiej znajduje ujście w naszym podsumowaniu — bez cienia wątpliwości najbardziej progresywnym w historii Soulbowl. Okołosoulowość przybiera tu zarówno bardziej znajome i konwencjonalne formy, ale także zestawia niezestawialne — przynajmniej jeśli nie chcemy podeptać soulowego decorum. Obok siebie Tyla i Błoto, na głosy śpiewają Clairo, Bilal i Charli XCX, Beyoncé wprowadza odrobinę country, a Nala Sinephro uprowadza całe zestawienie, by medytować i robić kompost (twórczy). Koniec końców jednak, zgodnie ze złotą maksymą, jedyną z tych, które wiesza się na ścianach w dobrych domach, niektóre rzeczy się nie zmieniają, a jej gwarantem, przynajmniej na najbliższych 12 miesięcy, niech będzie liderka naszego jakże ciekawego podsumowania najlepszych albumów roku 2024.


Soulbowl: Najlepsze albumy 202425.

Submerge

Jerome Thomas & Pitch 92

Melting Pot

Z pozoru nic wielkiego tu się nie wydarzy. To tylko skromna debiutancka płyta londyńskiego adepta szkoły neo-soulu, wyściełana baduizmami i angelizmami. Żadnej rewolucji. Samo miłe. Wyłącznie zmysłowy wokal Jerome’a Thomasa, okryty satynową narzutką z dźwięków znanych i lubianych. Submerge nie cieszył się zbyt wielkim rozgłosem, a zdecydowanie powinien, bo jeśli słuchanie muzyki miałoby wyglądać tak, jak jedzenie słodyczy w reklamach, to z pewnością pojawiłby się w nim Jerome Thomas i jego debiut. — Maja


Soulbowl: Najlepsze albumy 202424.

Algorithm

Lucky Daye

Keep Cool / RCA

Gdy Lucky Daye debiutował przed pięcioma laty z miejsca stał się moim ulubieńcem — singlowa „Karma” z wyczuciem dekonstruująca „Pony” Ginuwine’a była kreatywnym pomostem pomiędzy złotą erą Timbalanda a alternatywnym R&B drugiej fali. Painted nie było co prawda debiutem na miarę Nostalgia,Ultra, ale dawało nadzieję, że z Lucky’ego będą ludzie. A tymczasem przy kolejnej płycie postawiłem na nim kreskę — połatany bez pomysłu thirst trap, generyczne R&B do radia, ogólna fujka i trochę szkoda, bo zapowiadało się lepiej. Lepiej zabrzmiały wreszcie single promujące wydany w czerwcu zeszłego roku Algorithm i cholera, nie wiem, co z gagatkiem zrobić. Tak jak w 2023 roku w kategorii konwencjonalnego, ale jakościowego R&B bawiącego się konwencją rok zrobił mi Leon Thomas, tak w zeszłym roku ucho zawiesiłem na tym właśnie Algorithim. Daye nie jest drugim Frankiem Oceanem — i znakomicie, robi coś zupełnie innego, wplatając w swój radiowy (ale nieprzesadnie) amalgamat soulu i R&B, gitarowy funk i w dodatku taki, którego nie da się prostolinijnie spuentować jako prinsowski, co jest kolejnym atutem tej płyty (nie żeby Prince mi śmierdział, ale ile mieliśmy już tych pogrobowców Prince’a i o ilu pamiętamy do dziś?). Algorithm może trochę rozwadnia się w połowie, ale w dalszym ciągu trzyma stylistyczny rezon, a końcówka znów pięknie wraca do matecznika — to zresztą współcześnie prawdziwy wyczyn nagrać ponadgodzinną płytę R&B, która nie tylko będzie koherentna, ale i ciekawa. Panie Lucky Daye, witamy z powrotem! — Kurtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 202423.

Y’Y

Amaro Freitas

Psychic Hotline

Amaro Freitas, charyzmatyczny pianista jazzowy z Brazylii, trzy lata temu nagrał być może mój ulubiony album jazzowy od czasu zmierzchu złotej ery gatunku przed pięćdziesięcioma laty. Zaplanowane na początek marca Y’Y było dla mnie premierą szczególną i z początku nie umiałem sobie tego krążka wyobrazić, bazując na zapowiadających go fragmentach i opisie, zgodnie z którym projekt miał być inspirowany ekosystemem dżungli amazońskiej. Na co mi te koncepcyjne brednie, myślałem, chciałem tylko więcej fortepianowego kolorytu, nawet jeśli forma miałaby być nieco siermiężna. Freitas jednak miał inne plany i przyznaję mu, że wiedział lepiej, bo Y’Y to dźwiękowe doświadczenie przenoszące nas do Amazonii w sposób niemal dosłowny, nie bacząc na wykorzystane do tego środki, żwawo i niepostrzeżenie mieszając style i gatunki tak, jakby nigdy nie istniały. Nie jest to zresztą w żadnym fragmencie kartonowa ustawka z rodzaju egzotycznych estetyzacji z połowy XX wieku; to muzyka, która rozumie konteksty kulturowe i estetyczne, z których korzysta i nie zadowala się łatwymi rozwiązaniami, ale też nie upatruje w nowatorstwie jako takim nadrzędnej wartości. Efekt jest złożony, miejscami awangardowy, ale jednocześnie zaskakująco harmonijny — weźmy taniec młotków w „Dança dos martelos”, który odwzorowuje w realiach amazońskiej dżungli koncepcje estetyczne radzieckich futurystów, co zresztą konsekwentnie współtworzy ekosystem krążka w jego dalszej części. — Kurtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 202422.

Dominika Daniela

Dominika Płonka

Island / Universal Music Polska

„Rytm życia bieżnia na dwudziestce”, realizacja swoich ambicji i niełatwe związki — to tematy, które przewijają się na debiutanckim albumie Dominiki Płonki. Dominika Daniela to zapis codziennych myśli i emocji 20-letniej dziewczyny, związanych z rozwijającą się karierą muzyczną i relacjami z chłopakami. Materiał nie jest długi, ale zawiera wiele około hip-hopowych (i nie tylko) inspiracji oraz ukazuje potencjał artystki. Dominika Płonka zwróciła uwagę środowiska muzycznego już w 2023 roku, kiedy wspólnie ze swoim bratem-producentem wydała DD EP. Tego rodzaju popu wymieszanego z R&B i hip-hopem na naszej krajowej scenie nadal jest stosunkowo niewiele. — Klementyna Szczuka


Soulbowl: Najlepsze albumy 202421.

Charm

Clairo

Virgin

Jeśli wasze lato 2024 nie wpisywało się w nurt Brat, to może było Charm? Trzeci album studyjny Clairo dla wielu słuchaczy okazał się idealnym soundtrackiem do letniego nicnierobienia i ponownego zakochania się. Jazzujące brzmienia sprzyjały opowieściom Clairo o radzeniu sobie z przeszłością, wchodzeniu w nowe relacje, przelotnych romansach i nadziei na miłość. Ewolucja stylu piosenkarki jest raczej w miarę statyczna — chociaż muzycznie rozwinęła się od czasów lo-fi i viralowego singla “Pretty Girl”, to nadal próżno szukać w jej twórczości eksperymentów i zaskoczeń. Warstwę muzyczną można określić jako soft rock, miejscami z elementami jazzu czy soulu. Charm przywodzi na myśl twórczość Beach Boysów czy Blossom Dearie, których sama piosenkarka wskazuje jako inspiracj przy pracy nad jej ostatnim albumem. Jeśli źle znosicie styczniowe szarości, po prostu posłuchajcie “Terrapin” czy “Juna”, które przypomną wam o lipcowych, słonecznych dniach. — Polazofia


Soulbowl: Najlepsze albumy 202420.

Empathogen

Willow

Three Six Zero

W przypadku takich muzycznych szwendaczek jak Willow, błąkających się od folku i wszelkich alt podgatunków do hałaśliwych wtrętów, na albumach nagrywanych tak jakby dla siebie, trudno o jakiekolwiek pewniki. Ale zeszły rok przyniósł nam jeden. Empathogen podejmuje imponujący bieg przez płotki w tempie dość nieregularnym, i bez skuchy zahacza przy tym o wariacje na temat a cappelli i jazz-rocka. Trudno zaufać Willow w jej kreacjach i nie spoglądać z byka na jej kolejną muzyczną twarz. Ale trudno też bawić się źle przy tych wyskokach. Na mecie okazuje się, że to najlepsze momenty Esperanzy Spalding i Madison McFerrin czekały, żeby porwać w czeluść nostalgiczno-wariackich przypowiastek każdego, kto znajdzie się w pobliżu. — Maja


Soulbowl: Najlepsze albumy 202419.

Perceive Its Beauty, Acknowledge Its Grace

Shabaka

Verve / UMG

Na przestrzeni ostatnich lat naszej soulbowlowej działalności (w szczególności końcoworocznych rankingów) nietrudno było dostrzec, że coraz częściej szufladkę gatunkowego konkretu zaczęło zastępować pisanie o czarnej muzyce jako o zjawisku transgatunkowym, monolicie, z którego bogatej, niejednolitej historii poszczególni twórcy zaczęli wytyczać własne, autorskie ścieżki. Nie inaczej ma się sprawa z poetycko zatytułowanym Perceive Its Beauty, Acknowledge Its Grace, na którym Shabaka proponuje nam podparte adekwatnym namaszczeniem, rytualne modlitwy, które w duchu teatralnej choreografii przeprowadzają nas przez kolejne stadia rytuału i towarzyszących nam aktorów. Od ASMR-owego murmurando Lianne La Havas (swoją drogą czekamy na płytkę z utęsknieniem!), przez filigranowy falset Mosesa Sumneya, aż po szorstką poezję slamową Elucida, kolejne duchy biorą nas pod swoje skrzydła na drodze stąpania w kojący ambient reżysera tego całego zamieszania. Najbardziej zapadającym w pamięć i znaczącym występem zdaje się pozostawać jednak Laraaji, enigmatyczny muzyk proponujący od lat 70 swój charakterystyczny, ambientowy pop w hypnagogicznej manierze, którą ukochał nawet Brian Eno, oddając mu w 1980 trzecią część swojej ambientowej serii. Jego obecność nie tylko ujawnia patrońskie namaszczenie albumu, ale też upomina się o historię czarnego ambientu, bardzo często pomijaną w dyskursie wokół tego gatunku. — Wojtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 202418.

Grzybnia

Błoto

Astigmatic

Kojarzycie ten motyw bliskiego obserwowania grzybów i tego, jak totalnie zwykłe i pospolite organizmy nagle okazują się czymś zaskakująco obcym i enigmatycznym? No więc na luźnym koncept albumie Błota, które właściwie zaudializowało atlas grzybiarza, właśnie to uczucie fascynacji zagadkowością tych organizmów przekłada się na bardzo niedookreślony, zawiły i wsiąkający w siebie twór. Nibyjazz zespołu ma zarówno pączkującą, ambientową obłość jak i agresję i nośność czarnej pleśni. Często spośród hip-hopowych groove’ów i syntezatorowych dźgnięć ciężko w ogóle dostrzec jazzową ściółę, ale kto by się tym przejmował na tak owocnym tripie. — Wojtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 202417.

Hella (˃̣̣̥╭╮˂̣̣̥) ✧ ♡ ‧º·˚

1999 Write the Future

88rising

1999 Write the Future? Kto to do cholery jest? Na wymienienie nazwisk wszystkich zaangażowanych nie starczyłoby tu miejsca. Krótko mówiąc, kolektywna inicjatywa wyszła od wytwórni 88rising skupiającej głównie artystów azjatyckiego pochodzenia. Zapis tytułów poszczególnych kawałków i samego albumu sugeruje, że oto nastolatkowie bawią się w robienie muzyki i próbują tchnąć życie w gryzmoły z zeszytu, jednak pod stylistyczną powłoczką kryje się zmyślne, ponadgodzinne wydawnictwo. Na pierwszy plan wysuwają się słodkie „Coughdrops” w wykonaniu Cuco i Warrena Hue, a także wprowadzające w stan lewitacji bity rodem z czasów świetności Drake’a — idą zresztą w parze z właściwymi mu zalotami („I Know It’s Late”) albo oldschoolową nawijką („Yes Lovely”). Podobnie jak rok 1999, projekt stoi w rozkroku między starym a nowym, nostalgią a ekscytacją tym, co przyniesie przyszłość. Dzięki niemu poznacie lub przypomnicie sobie uczucia towarzyszące powrotom ze szkoły, gry na PlayStation i leniwym pogawędkom na dachu. — Katia


Soulbowl: Najlepsze albumy 202416.

Tyla

Tyla

FAX / Epic

Sprawiła, że nawet najbardziej nieśmiali mieli ochotę polewać się w tańcu wodą, a ci, którzy dotąd nie biegli na parkiet, odkryli że jednak potrafią kołysać biodrami. Tyla viralem podbiła świat ze swoim „Water”, jednak na jej debiutancki album trzeba było poczekać jeszcze kilka długich miesięcy, a poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Krążek zatytułowany po prostu Tyla co prawda nie odmienił świata, ale na pewno ugruntował pozycję tej młodej, południowoafrykańskiej wokalistki jako wschodzącej gwiazdy muzyki popularnej. Płyta oferuje bardzo przyjemne, ciepłe i zachęcające do tańca połączenia współczesnego R&B z afrobeatem czy amapiano, i momenty bardziej balladowego wytchnienia. Tyla słusznie postawiła na stworzenie swojej wersji popu, która nie pomija brzmień wypełniających kluby w jej rodzinnym Johannesburgu. Poza singlowymi typami, zdecydowanie warto zwrócić uwagę na otwierające krążek „Safer”, „On My Body” z gościnnym udziałem Becky G czy „Shake Ah” z wersji deluxe. Ostatecznie, nie zawsze musi być wzniośle i przełomowo, czasem warto po prostu opanować kilka kroków bacardi. — Brzózka


Soulbowl: Najlepsze albumy 202415.

Acts of Faith

Sault

Forever Living Originals

W trakcie ostatnich kilku lat można już się było przyzwyczaić – i do pełnej nieregularności wydawniczej, i do pewnej regularności w obecności ciągle dość tajemniczego kolektywu Sault we wszelkich podsumowaniach końcoworocznych. Po pięciu latach od debiutu zaskoczyli jednak dodatkowo, zbierając swoje uduchowione mikrohymny w zwięzły kompresik, potrzebujący ledwie półgodzinnego jamu, żeby całkowicie zmienić samopoczucie słuchacza i odsunąć zmęczenie. Acts of Faith może być najbardziej treściwym dokonaniem spółki Inflo-Sol et al. na przestrzeni lat i bodaj najbliższym metafizyki sewentisowych dokonań Pastora T.L. Barretta — Maja


Soulbowl: Najlepsze albumy 202414.

In Waves

Jamie xx

Young

Okładki albumów Jamie’ego xx odzwierciedlają klimat utworów, które się na nich znajdują. In Waves, jak zresztą powiedział sam producent, brzmi o wiele bardziej trippy niż In Colour. Mimo to tegoroczny drugi longplay członka The xx jest nieco bardziej przystępny niż wydany w 2015 roku debiut — ze względu na wokale, featuringi (słyszymy na nim m.in. Romy i Olivera Sima, Robyn czy Kelsey Lu) oraz rozpoznawalne sample. Może więc spodobać się także osobom, które nie słuchają elektronicznych brzmień na co dzień. In Waves to również album uniwersalny i ponadczasowy. Jamie xx już na początku ubiegłej dekady wypracował swój producencki styl, hołdujący różnym podgatunkom muzyki elektronicznej. Nie tworzy kawałków pod panujące trendy, ważne by cechowała je taneczna euforia. — Klementyna Szczuka


Soulbowl: Najlepsze albumy 202413.

Cowboy Carter

Beyoncé

Parkwood / Columbia

Kiedy Beyoncé mówiła, że Cowboy Carter to nie jest album country, tylko jej album — nie kłamała. Drugi akt z planowanej płytowej trylogii, z postpandemicznej dyskoteki zabrał nas na białym koniu w piaszczysty, rozgrzany słońcem krajobraz z posmakiem whisky. Jednych tym zachwyciła, innych zbulwersowała, ale raczej mało kto pozostał obojętny. Queen B przeniosła nas do swoich korzeni i pokazała, że country to też dziedzictwo Afroamerykanów. Wzięła na warsztat „Blackbird” The Beatles i „Jolene” Dolly Parton, odkurzyła „Good Vibrations” The Beach Boys oraz „These Boots Are Made for Walkin'” Nancy Sinatry. Wplotła w to rapowe przełamanie w „Spaghettii”, włoską arię „Caro Mio Ben” w „Daughter”, ale nie zapomniała też zachęcić do bounce’u. Na jej zaproszenie do udziału w projekcie odpowiedział m.in. legendarny Willie Nelson. Płytę można godzinami rozkładać na coraz drobniejsze elementy, szukać połączeń i nawiązań, jednak to co dla mnie jest tu najważniejsze, to doświadczenie. Od wydania Beyoncé w 2013 roku, artystka nie przestaje zaskakiwać. Premiery kolejnych albumów to wydarzenia, które stają się muzycznymi wspomnieniami. Emocje towarzyszące pierwszym odsłuchom nowych utworów wyraźnie odciskają się w pamięci. Beyoncé przekuwa swoje śmiałe wizje w dźwiękowe światy, w których można się zagubić, wzruszyć, wytańczyć, przeżyć przygody i odnaleźć na nowo. To jest jej supermoc. — Brzózka


Soulbowl: Najlepsze albumy 202412.

Silence Is Loud

Nia Archives

HIJINXX / Island

Nia Archives, będąca od kilku lat zarówno nadzieją, jak i pupilką wyspiarskiej elektroniki, postanowiła na swoim debiutanckim długograju w końcu sięgnąć po należący się jej od dawna status prawdziwej gwiazdy, czego konsekwencją są jedne z najlepiej napisanych piosenek, jakie usłyszeliśmy w zeszłym roku. Silence Is Loud to efekt sztamy neopsychodelicznych, potańcówkowych najntisów w brytyjskiej alternatywie i wczesnozerówkowego R&B w baggy jeansach i grillzach na zębach. Wszystko to poćwiartowane przez junglowe breaki, dudniący reece bass i dubowe echa nieustannie szepczące hypemańskie stawki na dalszych planach. Płyta do jedzenia czereśni nad rzeką, microdosingu psychodelików, zakochiwania się wiosną i przekonywania mamy do breakcore’u. — Wojtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 202411.

Eternal Sunshine

Ariana Grande

Republic / UMG

Rola Glindy w musicalu Wicked pochłonęła Arianę Grande bez reszty. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze — wokalistka znana jest zresztą z albumów nagrywanych naprędce. Z pewnością płyta Eternal Sunshine była mniej wymuszona presją czasu i wydarzeń niż Thank U, Next, ale też z powodzeniem udało jej się kontynuować ideę komentowania własnego niemalże w czasie rzeczywistym. Jest mniej dramatycznie, żeby nie napisać tragicznie, niż w 2019 roku, ale równie emocjonalnie i prawdziwie. I choć nie jest to płyta stricte rozwodowa, tematyka rozpadu małżeństwa Ariany Grande zdominowała jej teksty; również za sprawą inspiracji filmem Zakochany bez pamięci. Pierwszy singiel „Yes, And?” błędnie zasugerował kierunek taneczny, bowiem Eternal Sunshine to przede wszystkim mieszanka popu i R&B, efekt produkcji Maxa Martina, a tym samym sprytnie puszczone oczko w stronę millenialsów. Tytułowy utwór, tylko i wyłącznie w opcji z intrem zodiakary, wariacja na temat kultowego „The Boy Is Mine” oraz pełna nostalgii i zadumy metamorfoza relacji gwiazdy i mediów zatytułowana „We Can’t Be Friends (Wait for Your Love)” to jedne z najjaśniejszych momentów tego krążka. Choć tak naprawdę ta pełna zwrotów akcji historia o stracie, złamanym sercu, domniemanym romansie w blasku fleszy i poszukiwaniach nowej miłości najlepiej smakuje w całości. — Eye Ma


Soulbowl: Najlepsze albumy 202410.

Imaginal Disk

Magdalena Bay

Mom+Pop

To był zdecydowanie udany czasem dla muzyki pop. Zarówno dla tej komercyjnej, granej na co dzień w największych stacjach radiowych, jak i dla popu nieco bardziej ambitnego i alternatywnego, którego świetnym przykładem jest właśnie Imaginal Disk. Magdalena Bay to duet tworzony przez Micę Tenenbaum i Matthew Lewina. Para wśród inspiracji wymienia między innymi Grimes czy muzyczną ikonę minionego lata — Charli XCX. Słychać to w ich twórczości, bo brzmienie Magdaleny Bay zaskakuje, gdy rockowe ballady i słodki wokal mieszają się z agresywnymi, hyperpopowymi syntezatorami. Nie sposób pominąć również warstwy pozamuzycznej — futurystycznych grafik promujących wydawnictwo, działalności w social mediach i poczucia humoru. Jeśli zastanawialiście się, za co przebrana była w tym roku na halloween Rosalía, to odpowiedź brzmi — tak, za okładkę Imaginal Disk Magdaleny Bay! Drugi album studyjny duetu jako całość jest spójny w swoim szaleństwie, a singlowo zdecydowanie mocniejszy od swojego poprzednika. Utwory takie jak „Killin Time”, „Death & Romance” czy świetne „Image” przyniosły Magdalenie Bay rozgłos poza ich popowo-alternatywną niszą. Czekamy na więcej i na występ duetu na tegorocznym Openerze! — Polazofia


Soulbowl: Najlepsze albumy 20249.

Chromakopia

Tyler, the Creator

Columbia / Sony Music

Ay, kolego, czy ty czasem nie próbujesz po raz trzeci sprzedać nam tego samego krążeka w nowych łaszkach? Chromakopia to właściwie Igor-bis, wcale nie Igor na sterydach, raczej Igor ze środkiem ciężkości bliżej rapu niż jakiejś pan-soulowej hybrydy, ale wciąż robiący mniej więcej to samo. Wszystko jest oczywiście solidnie podparte intertekstualnym konceptem, gruntownie przemyślane i uporządkowane (co stanowi miłą odmianę po cokolwiek szkicowym Call Me If You Get Lost). I z jednej strony ile można, z drugiej nie da się zaprzeczyć, że tego typu kreatywne fuzje stylistyczne w koncepcyjnej ramie wciąż wychodzą Tylerowi fantastycznie. Trudno się za niego gniewać, że według sprawdzonego i znanego wzorca nagrał kolejną świetną płytę. Mimo wszystko jest we mnie wciąż dwóch rabinów — ostatecznie pewnie podobnie jak w przypadku Igora dam temu albumowi pooddychać i pewnie za kilka lat trafi jednak na moją hiphopową półkę jako żywotny element mojej codziennej płytoteki. — Kurtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 20248.

Blue Lips

ScHoolboy Q

Top Dawg / Interscope

Wydany po pięcioletniej przerwie szósty album reprezentanta wytwórni TDE jest bardziej interesujący niż mainstreamowy CrasH Talk sprzed pięciu lat. Warstwa muzyczna Blue Lips jest eksperymentalna i psychodeliczna, ale momentami także refleksyjna. Rozwiązania i brzmienie zmieniają się tu niemalże co chwilę, również na przestrzeni poszczególnych utworów. Choć Schoolboy Q nie zamierza kończyć jeszcze trwającej półtorej dekady działalności muzycznej i wciąż jest ona jego pasją, znajduje się w idealnym miejscu, by spojrzeć wstecz. Nowy materiał jest dla niego zamknięciem pewnego rozdziału w życiu. Dziś rapuje nie tylko jako przyzwyczajony do niebezpiecznej codzienności gangster, ale też jako ojciec, a jego życie jest bardziej stabilne. — Klementyna Szczuka


Soulbowl: Najlepsze albumy 20247.

Adjust Brightness

Bilal

Bilal Music / ONErpm

Gdybyśmy organizowali konkurs na największe przeoczenia roku 2024, Bilal miałby szansę znaleźć się na podium. Na swoim szóstym albumie artysta zbiera z poprzednich wydawnictw to, co najlepsze, i rzuca nowe światło na zwykle zamkniętą, hermetyczną szkatułkę z tabliczką neo-soul. Nadal sporo czerpie z twórczości D’Angelo i Prince’a, ale w odczuwaniu jest zupełnie odrębny; zatroskany i po swojemu rozliczający się z życiem. Rozkwita w tym najpełniej w drugiej połowie Adjust Brightness — za nią zresztą odpowiada Ben Kane, jeden z inżynierów pracujących przy produkcji Black Messiah D’Angelo. Finałowe „Micro Macro” to imponujący dryf przez future garage’ową, orkiestrową przestrzeń. I nie byłby on tak samo imponujący, gdyby nie aktorski wokal Bilala, który hipnotyzuje i z gracją meandruje przez psychodeliczno-melancholijny krajobraz jego najnowszego albumu. Adjust Brightness, zupełnie zaskakująco, pozwala na satysfakcjonujące zanurzenie w wysokich partiach chmur. — Maja


Soulbowl: Najlepsze albumy 20246.

GNX

Kendrick Lamar

pgLang / Interscope

2024 okazał się rokiem Kendricka. Nie tylko muzycznie, ale i medialnie. Być może GNX nie byłoby tak wielkim komercyjnym sukcesem, gdyby nie jeden wers z „Like That”. W numerze z płyty Future’a i Metro Boomina Kendrick stwierdził, że nie ma mowy o wielkiej trójcy hip-hopu, odpierając w ten sposób sugestię J. Cole’a i Drake’a z utworu „First Person Shooter”. Jedna linijka Kendricka „it’s just big me” na dobre rozkręciła największy od lat muzyczny beef i przyniosła Lamarowi pasmo sukcesów. Momentem kulminacyjnym potyczki było „Not Like Us”, które nie tylko obnażyło hipokryzję Drake’a, ale stało się przy okazji jednym z największych hitów Kendricka. Wydane bez wcześniejszych zapowiedzi GNX było w rzeczywistości kontynuacją jego victory lap i dowodem, że jedyny raper z Pulitzerem na koncie również potrafi tworzyć muzykę rozrywkową. Popularność albumu to przede wszystkim zasługa takich klubowym hitów jak „Squabble up”, ze świetnym samplem „When I Hear Music” Debbie Deb, czy „TV Off”, przypominające brzmienie „Not Like Us”. Trudno jednak nie docenić warstwy lirycznej. Mocne przesłanie zawarte w „Wacced Out Murals” czy „Reincarnated” tworzy spójną perspektywę Kendricka na branżę rozrywkową — krytykuje przemysł muzyczny i próżny styl życia gwiazd. Już w lutym usłyszymy utwory z GNX na żywo podczas Super Bowl LIX halftime show, które będzie kolejnym historycznym osiągnięciem na koncie K-Dota. — Polazofia


Soulbowl: Najlepsze albumy 20245.

Why Lawd?

NxWorries

Stones Throw

No worries? Wręcz przeciwnie. Anderson .Paak i Kxnowledge przygotowali album pełen opowieści podszytych zmartwieniami, zwątpieniem i niespełnionymi obietnicami. To płyta wyjęta z samego środka złamanego serca, a jednak dająca ukojenie. Kolejne kawałki działają jak plaster na ranę, kompres na rozgorączkowaną głowę i w końcu — terapeutyczna rozmowa z kimś, kto naprawdę rozumie, bo przecież sam przez wiele już przeszedł. Jeśli więc świat na waszych barkach zaczyna za mocno ciążyć, a międzyludzkie sytuacje sprawiają, że wznosicie oczy do nieba i zawodzicie Why Lawd?, to jest to idealny moment, by wcisnąć play. NxWorries to połączenie niestrudzonej wręcz kreatywności, wizjonerstwa i muzycznego wyczucia. Nie bez powodu panowie określani są jako superduet. Ich drugi krążek to nie jest po prostu hiphopowa płyta. Dostajemy tu mistrzowsko połączone elementy klasycznego soulu, zadymionego jazz klubu, bluesową gorycz, popisy na gitarze elektrycznej, najntisowy vibe czy gospelowe odpuszczenie, a do tego lawinę sampli przywołujących wiecznie żywego ducha lat 70. Są też zacni goście, w tym Charlie Wilson, Thundercat, H.E.R., Rae Khalil czy Snoop Dogg. Od pierwszego odsłuchu można się tu rozgościć bez skrępowania, nawet jeśli wcześniej nie było się w takim miejscu, również pod względem emocjonalnym. Chociaż przy tym albumie Yes Lawd! z 2016 roku wydaje się wręcz lekkie i pełne przestrzeni, to bagaż czasem przytłaczających doświadczeń na Why Lawd? jest na wagę złota. — Brzózka


Soulbowl: Najlepsze albumy 20244.

Endlessness

Nala Sinephro

Warp

Endlessness to album, który po kądzieli ma Alice Coltrane, ale po mieczu berlińską szkołę elektroniki i odpryski ze współczesnego postminimalizmu. Tkwi w tym wspaniałym punkcie styku misternego dźwiękowego tkactwa i spirytualistycznego palenia sprzęgieł, które przez lata okupowane było przez afrofuturystycznych twórców z jazzowym orężem, to jednak mniej colemanowskie badanie granic, a bardziej medytacja i strumień muzycznej świadomości przywodzący na myśl m.in. wspaniałe niedawne Promises Pharoah Sandersa i Floating Points (nasze miejsce 8. z 2021 roku). Łagodność i opanowanie tego ambienotwego oblicza jest zresztą tak dojmujące i immersyjne, że czasem można zwyczajnie nie zlepić, ile tam podskórnie pulsuje nieposkromienia. Bez względu jednak czy traktujemy nowy album Nali Sinpehro jako microdosing absolutu, czy jako kosmiczną kołysankę, trudno tej podróży się nie oddać. — Wojtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 20243.

Got a Story to Tell

Thee Sacred Souls

Daptone

Gdy trio z San Diego ma do opowiedzenia jakąś historię, wygodnie rozsiadamy się w fotelu i otuleni dźwiękami słuchamy jej do końca. Twórczość Thee Sacred Souls wydaje się zarezerwowana dla starych ludzi, przynajmniej tak starych jak my — garściami czerpie bowiem z soulowego dobrodziejstwa lat 60. i 70., wskrzesza ducha Marvina Gaye’a i w dodatku nagrywana jest analogowo. O dziwo, pochodzący z poprzedniego krążka utwór „Can I Call You Rose” stał się wiralem udostępnianym nawet przez Kylie Jenner. Odmalował on zespół jako dżentelmenów w każdej chwili gotowych wyjąć zza pazuchy bukiet kwiatów. W erze Got a Story to Tell nadal nie można odmówić im szarmanckości. Ich wysiłek popłaca — finałowym „I’m So Glad I Found You, Baby” wyrażają miłosne spełnienie i zarazem przypieczętowują swoje miejsce na podium rankingu. Album z pewnością oczarowałby filmową Jackie Brown, spragnioną uczuć fankę The Delfonics, która od nowoczesnych nośników woli winyle. Koniecznie trzeba włączyć go Quentinowi Tarantino. — Katia


Soulbowl: Najlepsze albumy 20242.

Brat

Charli XCX

Atlantic

Czy chcemy tego, czy nie, Brat to popkulturowa dominanta anno domini 2024. I warto tego fenomenu dotknąć samemu, nie tylko dlatego, że brat summer, że chaotic evil, że memy pisane niewyraźną czcionką na zielonym tle, ale to po prostu najlepsza płyta Charli w karierze — A. G. Cook i Easyfun, eghm, Finn Keane zrobili tu świetną robotę, podczas gdy Danny L Harle zajęty był (skutecznym — wielkie brawa, I guess) podtapianiem kariery Duy Lipy (która na szczęście zdążyła się już skutecznie przebranżowić w ekspertkę od literatury pięknej). Brat jest wszystkim, czego życzyłem Charli od kiedy rozwinęła skrzydła wraz z bubblegumbassową świtą przed siedmioma laty na podwójnym mikstejpie Number 1 Angel / Pop 2; jest przedłużeniem tej formuły w mniej klaustrofobicznym, ale wciąż dość bezkompromisowym wydaniu. Rok się skończył, a ja wciąż nie wierzę, że udało się z tego wykręcić taki wiral (owczy pęd, you did well this time). XCX łączy tu post-radiową melodykę, szerokie inspiracje post-internetem, post-milenialną emocjonalną dezynwolturę i absolutną produkcyjną nieskazitelność. Osiąga wyższy poziom auto-ironii, w dalszym ciągu pozostając fun w zupełnie prostolinijny sposób. Jest cudownie otwarcie traszowa i robi to z dumą, ironią, świadomością i wyobraźnią jednocześnie. Czy może raczej jest po prostu brat. — Kurtek


Soulbowl: Najlepsze albumy 20241.

Alligator Bites Never Heal

Doechii

Top Dawg

— Nie jestem niczyją ofiarą, urodziłam się, aby być drapieżnikiem — anonsowała Doechii na Instagramie, wraz z ogłoszeniem daty premiery tylko — i jak się później okazało — aż mikstepju. I rzeczywiście tak było — raperka rozpoczęła jedyne w swoim rodzaju polowanie, głównie na samą siebie i swoje demony, nie tylko te związane z rosnącą sławą i presją w tej materii. Alligator Bites Never Heal to długa, choć wcale nie nużąca wiwisekcja życia pełnej wątpliwości i pytań o przyszłość odnoszącej sukcesy Afroamerykanki. Do bólu szczera, ale i momentami sitcomowo-zabawna czy ironiczna narracja dobitnie pokazuje, że życie to tragikomedia. Okładka i tytuł zgrabnie nawiązują do miejsca pochodzenia gwiazdy — rodzinnej Florydy — i pseudonimu Swamp Princess. Również w warstwie muzycznej można odnieść wrażenie, że człowiek zanurza się tu w pewnego rodzaju mokradle. Początek płyty („Stankah Pooh”, „Bullfrog”, „Boiled Peanuts”) jest naprawdę surowy i mroczny, rodem z hip-hopowego podziemia lat 90., a klimat suspensu utrzymuje się przez całość długość albumu. Doechii czerpie dużo nie tylko z alternatywnego rapu, ale także z neo-soulu, PBR&B czy funku oraz nawiązuje do psychodelii i ballroomu. „Denial Is a River”, „Boom Rap” i „Nissan Altima” rozjaśniają bieg krążka, uwidaczniając charyzmę i wyraziste flow raperki. Doechii plasuje się w obecnych realiach gdzieś pomiędzy nostalgią za bezkompromisowym flow Missy Elliott, rubaszną animowaną wersją Nicki Minaj z początków jej kariery a rebeliantką a la Doja Cat, która pomimo usilnych starań, nie może dowieźć solidnego projektu. Wolniejsza, bardziej refleksyjna i wręcz kołysząca końcówka („Slide”, „Beverly Hills”, tytułowy numer) zamyka krążek w spójną całość. Alligator Bites Never Heal ma w sobie elementy napięcia, grozy, ekscytacji, humoru i refleksji. Wszechobecne porównania raperki do Kendricka Lamara są być może nie tyle krzywdzące, co niewystarczające. Doechii niedawno zalazła za skórę samej Azealii Banks hitem „Alter Ego”, a na featuringu u Katy Perry w „I’m His, He’s Mine” odnalazła się dużo lepiej niż Lamar kiedykolwiek wcześniej w popowym nagraniu. Alligator Bites Never Heal to oddech świeżego powietrza wśród skrojonych na jedno kopyto, produkowanych jedna po drugiej mumble raperkach, zaspokajający potrzeby tych, którzy tęsknią w rapie za kreatywnością. Tym samym ten tylko i aż mikstejp otworzył Doechii więcej dróg, niż mogłoby się wydawać — w tym tę na szczyt Soulbowolowego podsumowania najlepszych płyt roku. — Eye Ma


Komentarze

komentarzy