album
Bruno Mars gotowy z nowym albumem i singlem

Mój drugi album jest gotowy – zaćwierkał na Twitterze Bruno Mars. Artysta zamierza zamknąć rok 2012 wydaniem swojego drugiego krążka. Płyta ma być gotowa w grudniu i ma być kontynuacją przełomowego dla artysty debiutu z 2010 roku, Doo-Wops & Hooligans. W pierwszych tygodniach października mamy otrzymać również pierwszy singiel z nadchodzącego wydawnictwa, pt. „Locked Out of Heaven”. Teledysk do tego utworu jest w trakcie produkcji. Bruno twierdzi, że przy okazji nowego krążka, miał większą wizję przy jego tworzeniu. Niedługo będziemy mieli okazję się o tym przekonać.
Recenzja: 2 Chainz Based on a T.R.U. Story

2 Chainz
Based on a T.R.U. Story (2012)
Def Jam
Tauheed Epps ukrwyjający się pod pseudonimem 2 Chainz to jedno z nagorętszych obecnie nazwisk na rynku. Udzielał się w kawałkach Kanyego Westa czy Big K.R.I.T.’a. W wieku 35. lat postanowił wydać swój pierwszy album. Mogłoby się zatem wydawać, że do tego czasu raper zebrał godny uwagi materiał i ma coś do powiedzenia. Jaka okazuje się rzeczywistość? Nijaka. A właściwie czarna, jak tło okładki albumu. I łańcuchy tak naprawdę są plastikowe i świecą sztucznym blaskiem.
Plastikowe to nie określenie na wyrost. Jeśli autor za wszelką cenę pragnął komercyjnego sukcesu, to mu się udało. Osiągnął go jednak kosztem całkowitej oryginalności i dobrego smaku. Wszystko jest tu do bólu mainstreamowe, a w czasie pierwszego odsłuchu co chwilę ma się wrażenie, że to już gdzieś było. Brak własnego stylu i pomysłowości raper stara się zatuszować ciągłymi zapożyczeniami od kolegów z branży, głównie od Lil’ Wayne’a, notabene pojawiającego się tutaj w przyzwoitym „Yuck!” na featuringu. Goście na Based on a T.R.U. Story to ważna kwestia, ale są oni jednocześnie zaletą i bolączką gospodarza. Raperowi udało się zaprosić pokaźne grono gwiazd, którzy jednak za każdym razem kradną mu show. Bo kiedy słaby flow 2 Chainza już po kilku utworach zaczyna męczyć, pojawienie się Kanyego Westa w „Birthday Song” czy Drake’a w „No Lie” jest jak miód dla uszu. Nawet wszędobylska Nicki Minaj w zuchwałym „I Luv Dem Strippers” brzmi lepiej od gospodarza. Z tej czeluści zła i miernoty wyróżnia się jedynie kilka bangerów („I’m Different” czy wpadające w ucho „Bithday Song”). Ze świecą szukać zapadających w pamięć wersów i refrenów. Przynajmniej bity zasługują tutaj na dobre słowo – oklepane, ale profesjonalnie wyprodukowane ratują ten album przed byciem kompletną katastrofą.
Płyty zawierające wulgrane treści lub niecenzuralny język mają na swoich okładkach specjalną nalepkę „Parental Advisory”. Dla solowego debiutu 2 Chainza powinna powstać jeszcze jedna: „Nie musisz – nie słuchaj”. Bo jeśli zastanawialiście się nad przesłuchaniem Based on a T.R.U. Story to usiądźcie, weźcie głęboki oddech i poczekajcie na coś wartego czasu i pieniędzy. Pan Epps niech ponosi swoją artystyczną klęskę sam.
Odsłuch Until The Quiet Comes Flying Lotusa

Wydawać by się mogło, że nowy album Stevena Ellisona znamy już dokumentnie. Dzięki krótkiemu filmowi, klipom czy licznym snippetom mieliśmy do tej pory okazję nasiąknąć klimatem znakomicie zapowiadającego się krążka. Teraz, niecały tydzień przed właściwą premierą w wytwórni Warp, mamy okazję odsłuchać całego, 47-minutowego materiału, na który składa się 18 kawałków. To niewątpliwie gratka dla fanów uzależniających bitów, jednego z najgorętszych obecnie producentów z Miasta Aniołów.
Recenzja: Michael Jackson Bad 25

Michael Jackson
Bad 25 (2012)
Epic / Legacy / MJJ Productions
Piąty najlepiej sprzedający się album wszech czasów, Bad Michaela Jacksona, został właśnie reedytowany z niesamowitą pompą z okazji 25-lecia wydania oryginału. Specjaliści od marketingu z Sony Music tym razem naprawdę srogo się natrudzili by po raz kolejny sprzedać album, który już wszyscy zainteresowani mają od lat na swoich półkach. Płyta ukazała się w pięciu różnych edycjach, a jeśli włączyć w to regionalne ekskluzywne wydania z różnych części świata – w aż jedenastu! Czy odkurzony, przeładowany dodatkami Bad jest w ogóle wart uwagi?
Oryginalne Bad, pomimo ogromnego komercyjnego potencjału – aż dziewięciu znaczących przebojów, po dziś dzień aranżacyjnie tkwi w niezręcznym uścisku R&B, rocka i charakterystycznych dla drugiej połowy lat 80. syntezatorów. Ta ryzykowna mieszanka dla wielu okazałaby się przytłaczająca, ale dla Jacksona była naturalnym wyrazem jego osobowości i niejako pogodzeniem pulsujących w nim skrajności, które, przy starannym doborze środków, ostatecznie udało się zamknąć w niezwykle przebojowych popowych piosenkach.
Podstawowa edycja Bad 25 obok oryginalnego programu albumu, zawiera dodatkowy dysk wypełniony odrzutami z sesji nagraniowych płyty (spośród których aż sześć utworów zostało wydanych po raz pierwszy) oraz trzema premierowymi remiksami. W skład wersji deluxe weszły ponadto CD i DVD ze znakomitego koncertu na stadionie Wembley z 1988 roku. Same bisajdy bez zarzutu dopełniają muzycznego konceptu Jacksona sprzed ćwierć wieku — na czele z subtelnie zaaranżowanym demem „Don’t Be Messin’ ‚Round”, tanecznym „Song Groove” (w którym Jackson sprzeciwia się aborcji) czy przejmującymi „Free” i „I’m So Blue” w stylu Steviego Wondera.
Reedycja nie przedstawia jednak Bad jako albumu kompletnego — wieńczące płytę remiksy autorstwa Afrojacka („Bad” z kuriozalnym udziałem najgorszego rapera naszych czasów – Pitbulla) i Nero („Speed Demon”) są w najlepszym razie nieporozumieniem – by nie napisać – największą profanacją jaką kiedykolwiek uczyniono muzyce Michaela Jacksona, włączając w to wcześniejszą kolaborację z Akonem. Z kolei dodane do albumu – hiszpańska i francuska wersja pierwszego singla „I Just Can’t Stop Loving You” mają walor raczej wyłącznie ciekawostkowy. Europejscy fani Jacksona nie będą też mieli szans na zdobycie DVD z teledyskami do singli z albumu, które dołączone jest wyłącznie do ekskluzywnego wydania sprzedawanego w amerykańskiej sieci sklepów Target. W końcu business is business.
Bad 25 nie jest z pewnością ani ostatecznym, ani najlepszym możliwym rewydaniem klasycznego albumu Jacksona, który to, znając życie, wytwórnie płytowe będą bez wątpienia jeszcze wielokrotnie eksploatować. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że na kolejnej edycji, wydawca pójdzie po rozum do głowy i nie zaprosi Pitbulla, by ten w rytmie „Coco Jambo” zatańczył na grobie króla popu.
Gary Clark Jr. zapowiada debiutancki album Blak and Blu

Po wydaniu niezliczonej ilości epek (a przynajmniej trzech) i zasygnalizowaniu swojej obecności gdzieś pomiędzy gitarowym bluesem a akustycznym soulem, Gary Clark Jr. zapowiada swój debiutancki wielkoformatowy (wielkowytwórniany?) album. Krążek Blak and Blu ukaże się już za równy miesiąc, 22 października, nakładem Warner Bros. Gitarzysta zapowiada, że płyta absolutnie nie będzie mdłym popisem technicznych umiejętności, a wręcz priorytetowe przy nagrywaniu albumu było dla niego brzmienie klasycznego soulu. Wśród inspiracji wymienia między innymi Curtisa Mayfielda, Otisa Reddinga czy Prince’a. Słychać to w zapowiadającym płytę singlu „Ain’t Messin ‚Round”, który od kilku dni można znaleźć na Youtube i iTunes.
Recenzja: Leela James Loving You More…In the Spirit of Etta James

Leela James
Loving You More…In the Spirit of Etta James (2012)
Aktora powinno się oglądać, nie słuchać! – wykrzykuje Jean Dujardin w czarno-białym filmie The Artist. I nie sposób się z tym nie zgodzić. W muzyce wszystko wygląda zupełnie odwrotnie, ta dziedzina sztuki zarezerwowała sobie głos. Niestety w wyuzdanym, plastikowym świecie coraz częściej zapomina się o tym, kto owy głos ma, a kto tylko doskonale się maskuje, kręcąc do kamery pupcią! Leela James postawiła na głos. Nagrywając Loving You More z piosenkami Etty James, piosenkarka przeniosła się w czasie o kilka dekad wstecz i przypomniała na czym kiedyś polegała muzyka.
„Dusza nigdy nie umiera” – tak rozpoczyna się Loving You More, niejako przekrój najważniejszych, a przynajmniej najpopularniejszych, piosenek Etty James. Wśród nich m.in. soulowe „Nobody Loves You Like Me”, spokojne „Sunday Kind of Love” czy lekko funkujące „I’m Loving You More Every Day”. Ale prócz standardów znajdziemy tu też dwie nowe kompozycje, które niestety naruszają spójność całej płyty. Nowe aranżacje, znacznie odbiegające od bluesowych standardów Etty, ujmują utworom charakteru i sprawiają, że te, choć urokliwe, wypadają tylko poprawnie. To wszystko jednak tylko tło, dla tego co w soulu najważniejsze – głosu.
W nawale miernych muzycznych reinterpretacji soulowych standardów (Seal, Macy Gray), można by błędnie pomyśleć, że również i Leela wpadła w artystyczną niemoc sięgając po klasykę. Vertigo! Nic bardziej mylnego – to sprawnie i solidnie odrobiona lekcja z historii muzyki, nie o dziejowym znaczeniu (jak bogaty dorobek Etty), ale bez wątpienia miła dla ucha młodego pokolenia słuchaczy.
Republic Records wyda Trylogię The Weeknd

Kanadyjski piosenkarz/producent The Weeknd, który w marcu zeszłego roku pojawił się zupełnie znikąd i w ciągu zaledwie chwili podbił Internet niesamowitym krążkiem House of Balloons (a do końca grudnia wydał jeszcze dwa kolejne – Thursday i Echoes of Silence), podpisał kontrakt na oficjalne wydanie swojej trylogii. Wcześniej wszystkie trzy albumy były dystrybuowane za darmo za pośrednictwem internetu przez stworzony przez producenta label XO. 13 listopada płyty po raz pierwszy trafią na fizyczny nośnik nakładem Republic Records, związanej z grupą Universal. Trilogy będzie zawierać wszystkie trzy mikstejpy w zmiksowanych i zremasterowanych wersjach, a także dodatkowe, niepublikowane dotąd utwory. Całość będzie promowana przez singiel „Wicked Games”, który już wkrótce trafi do sprzedawców muzyki cyfrowej.
Recenzja: Robert Glasper Experiment Black Radio

Robert Glasper Experiment
Black Radio (2012)
Blue Note Records
Miłośnicy smakowania muzycznych detali mają dzięki ostatniej płycie projektu Roberta Glaspera zapewnioną rozrywkę na wiele godzin. Niełatwo docenić ten album po jednym odsłuchu, a Glasper tytułując go Black Radio wiedział co robi, bo jak na dobre radio przystało oferta muzyczna jest tu bardzo różnorodna.
Wspólnym mianownikiem przedsięwzięcia są jazzowe aranżacje. Ale nawet pomimo tego amerykański pianista udowadnia, że swobodnie porusza się wśród wielu gatunków, głównie brzmień zakorzenionych w hip-hopie i R&B. Obok Eryki Badu wykonującej jazzowy standard „Afro Blue”, w surowszym od oryginału „Cherish the Day” (Sade) pojawia się pierwsza córka soulu Lalah Hathaway. Z kolei Lupe Fiasco i Bilal łączą siły w chillującym „Always Shine”, a sekcja rytmiczna współtworzy z rymami Mos Defa pulsujący utwór tytułowy. Nie zabrakło też miejsca dla wpływów mocniejszego brzmienia – „Letter to Hermione” w wykonaniu Bilala czy zamykające całość „Smells Like Teen Spirit” stanowią potwierdzenie wszechstronności twórcy.
Ze względu na perfekcjonizm wykonania, niemalże każdy utwór mógłby stanowić temat oddzielnej recenzji. Klamrą zgrabnie spinającą całość okazują się muzycy: basista – Derrick Hodge, perkusista – Chris Dave i saksofonista – Casey Benjamin do perfekcji opanowali tajniki gry na swoich instrumentach, co uzupełniają niesamowitym wyczuciem. Jednak największe ukłony należą się oczywiście samemu Glasperowi, który dzięki klawiszowym solówkom nadaje charakter każdemu kawałkowi z osobna i albumowi jako całości.
W muzycznym świecie, w którym coraz rzadziej możemy mówić o czystości gatunków muzycznych, Robert Glasper odnajduje się wspaniale. Nie tylko udowadnia, że jazz może być przystępny i wcale nie trzeba do niego dorastać, to do dość szczelnie zamkniętego światka jazzowych melomanów umiejętnie wprowadza czarne brzmienia.
Cee Lo Green zapowiada świąteczny album

Lato i wakacje należy uznać definitywnie za zakończone, czas więc zaśpiewać „coraz bliżej święta…”. Chociaż do Bożego Narodzenia jeszcze 4 miesiące, gwiazdy już siedzą w studiach i radośnie podrygują w rytm „Jingle Bells”. W tym roku dołączył do nich Cee Lo Green, który przygotowuje wydawnictwo zatytułowane Cee Lo’s Magic Moment. Album będzie zawierał soulowe interpretacje takich bożonarodzeniowych klasyków jak „Silent Night”, „The Christmas Song”, „This Christmas”, „You’re a Mean One Mr. Grinch” i „White Christmas”. Ho ho ho! Premiera 30. października. Powyżej widzicie okładkę – jest kolorowo, kiczowato, bez ładu i składu, ale znając możliwości pana Greena – to na pewno się uda. Jako fan jego i świątecznych utworów będę Was informować, ale na razie nie odkurzajcie jeszcze swoich bombek.
Recenzja: Elle Varner Perfectly Imperfect

Elle Varner
Perfectly Imperfect (2012)
RCA
Zatrudnimy: młodą, zdolną wokalistkę r&b. Wymagania: wyróżniający się wokal, interesująca osobowość, umiejętność nagrywania przebojowej muzyki bez uciekania się do tanich chwytów i popełniania typowych grzechów współczesnego rhythm & bluesa.
Ogłoszenie już nieważne, gdyż w sierpniu zgłosiła się do nas niejaka Elle Varner. C.V. miała nieco krótkie, ale przy tej posadzie wystarczające – trzy single i mixtape przed premierą Perfectly Imperfect zapewniły nas w przekonaniu, że pani Elle wkrótce godnie zastąpi wypalające się zawodowo pracowniczki: Alicię Keys i Mary J. Blige.
Nasza pewność rośnie po odsłuchu całego krążka. Elle sumiennie wykonuje obowiązki piosenkarki r&b. Chociaż nie pisaliśmy o tym w wymaganiach, pani Varner okazała się być również zdolną autorką tekstów — wystarczy sprawdzić jak w utworach poświęconych miłości skutecznie unika banału. Jakby tego było mało, jest urodzoną duszą towarzystwa — inni pracownicy uwielbiają słuchać na przerwach obiadowych jej historii, nawet jeśli opowiada o swoim zakupoholiźmie, urwanym filmie w miniony weekend, czy niedoskonałościach swojej figury (z niewiarygodnym dystansem).
Kiedy pani Elle dąży do celu, wie najlepiej z kim jest w stanie go osiągnąć. Znakomicie w kwestiach produkcji dogaduje się z duetem Oak & Pop, a zapraszając na swój projekt J.Cole’a przypomniała nam o czasach, kiedy kolaboracje piosenkarka + raper były jeszcze czymś magicznym.
Nie zapominamy jednak wciąż, że jest to młoda, niedoświadczona w branży, w pewnych kwestiach wciąż nieśmiała osoba. Wierzymy, ze dalsza współpraca zaowocuje jeszcze wyższą jakością nagrań i być może – wielkim sukcesem zawodowym pani Varner. W związku z tym panie Keys czy Blige będą natomiast mogły przejść na zasłużoną już emeryturę.