gallant
Gallant namawia do miłosnego nawrócenia

Gallant ucieka w wakacyjny klimat
Gallant, po wyrwaniu się ze złej labelowej paszczy, poczuł swobodę prezentowania utworów według własnego uznania. Pomimo że artysta oddycha już powietrzem wolności, to ciężko mówić o powiewie świeżości w jego muzyce. Wyczuwalna jest za to swoboda tworzenia i dawka gallantowego humoru. W najnowszym singlu „Relapse.” artysta namawia drugą połowę do miłosnego nawrócenia, a czyni to w sposób czuły i romantyczny. Tak samo delikatnie brzmi chilloutowa kompozycja, podsycona smyczkami, pianinem i eterycznym wokalem Christophera. Do piosenki powstała wizualizacja stworzona przez Lamonta Robersona z niektórymi ujęciami dobrze znanej Sashy Samsonovej. Całość została zedytowana przez samego Gallanta, który do klipu dodał również własnoręczny tekst.
„Relapse.” powstało zaraz po rozstaniu się Gallanta z wytwórnią, ale stało się drugim, po „Comeback”, singlem zapowiadającym jego EP Neptune. Premiera wstępnie zapowiadana jest na marzec, ale bliższe szczegóły nie są jeszcze znane.
Gallant w powrotnym hymnie przebaczenia

Gallant próbuje pokonać własne ego
Nie od dziś wiadomo, że artystyczne ego Gallanta jest nad wyraz przerośnięte. Jego egocentryzm, podobnie jak Jessie J, dał mu się we znaki spadkiem popularności i uznania. Do tego doszły problemy z wytwórnią, co tym bardziej nieco odsunęło jego uwagę od muzyki. W powrotnym singlu artysta błaga o powrót swojej ukochanej, którą przeprasza właśnie za swoją arogancję. „Comeback.” brzmieniowo oddaje hołd erze muzyki R&B z początku lat dwutysięcznych, nawiązując znacząco do wczesnych dokonań Craiga Davida. Kompozycja zapowiada nowe EP Neptune, które – po rozstaniu z wytwórnią – zostanie najprawdopodobniej wydane niezależnie. W klipie wokalista dwoi się i troi, aby odzyskać kobietę swojego życia. Cukierkowo przedstawiona historia ma oczywiście swój end, zobaczcie jednak, czy będzie happy.
The Main Squeeze nagrali wspólny utwór z Gallantem

The Main Squeeze w rytmie country spotkali Gallanta w klimacie soul
The Main Squeeze, amerykańska funk-rockowa grupa z Indiany powołana do życia w 2010 roku, postanowiła wkroczyć na nieco szersze muzyczne wody i do współpracy przy najnowszym utworze zaprosiła Gallanta. Artysta od pewnego czasu angażuje się w projekty z różnymi wykonawcami. Spojone gitarowe brzmienie zostało połączone z soulowym delikatnym wokalem Christophera, co dało całkiem przyjemny efekt w postaci piosenki „This World”. Nieco jednostajnie brzmiąca kompozycja, z lekkim zabarwieniem country, może nie zmienia świata, ale powoduje eteryczne wibracje dla ucha. Sprawdźcie poniżej co zmajstrowali panowie.
Miyazaki i japońskie anime kolejny raz inspiracją dla Gallanta

Miyazaki coraz kolejny został uczczony przez Gallanta
Podobnie jak wszystkie wydarzenia w ostatnim okresie, tak i dalsza część trasy koncertowej Gallanta została przełożona na późniejszy termin. W związku z przymusową przerwą artysta postanowił wrzucić do sieci bez zapowiedzi wcześniej niesłyszaną kompozycję „Kiki”. Tytuł utworu nawiązuje do filmu anime Podniebna poczta Kiki, wyreżyserowanego przez słynnego japońskiego reżysera Hayao Miyazakiego. Nie od dziś wiadomo, że Japończyk jest inspiracją dla Gallanta, który oddał cześć osobistości piosenką „Miyazaki”, pochodząca z debiutanckiej płyty Ology. Na okładce znajduje się kot Jiji występujący we wspomnianym filmie, a sam kawałek opowiada o miłości widzianej z perspektywy jakiegoś obiektu. Brzmieniowo „Kiki” nawiązuje do ery płyty Sweet Insomnia. Posłuchajcie singla poniżej i zaglądajcie na soundcloudowy kanał Gallanta, bo można tam znaleźć niespodziewanie premierowe piosenki.
Artystyczna dusza Gallanta poważnie cierpi

Artystyczna dusza Gallanta zmaga się z niedocenieniem
Na soundcloudowym profilu Gallanta zaskakująco ukazała się nowa kompozycja. Nie pochodzi ona z ostatniego albumu, ale brzmieniowo nie odbiega od niego. Przypuszczalnie powstała podczas nagrywania Sweet Insomnia, ale ostatecznie nie znalazła się na płycie. W utworze o oryginalnym tytule „You Have Terrible Posture” artysta wciela się w postać, która nie pasuje do otoczenia, wyróżnia się, a swoją indywidualnością nie zyskuje przychylności towarzystwa. Odbija się to na jego kieszeni i zdrowiu psychicznym. Tym samym Gallant zobrazował swój artystyczny charakter i brak stosownego uznania dla jego talentu. Posłuchajcie jego historii poniżej.
Recenzja: Gallant Sweet Insomnia

Gallant
Sweet Insomnia
Mind of a Genius / Warner
Trudno uwierzyć, ale aż trzy i pół roku zajęło Gallantowi wypuszczenie drugiego długogrającego krążka. W międzyczasie piosenkarz zbratał się z Sufjanem Stevensem, zaśpiewał gościnnie kilka refrenów i zaliczył jeden albumowy falstart. Następca Ology zatytułowany Sweet Insomnia to nie do końca równy, ale wysmakowany zbiór różnych odcieni rasowego, retrolubnego R&B.
Przez retro nie należy rozumieć tutaj jednak już lat 60. ani nawet 80., ale rozkręcający się od kilku lat najntisowy rewiwal. Co w tym kontekście jednak najważniejsze, Gallant potrafi czerpać z epoki., jednocześnie nie tworząc wrażenia stylizacji czy podkradania patentów, a to ze względu na ponadczasowy charakter produkcji i kilka naprawdę melodyjnych refrenów. To niewątpliwie zasługa dobrej synergii ze Stintem, który stał również za brzmieniem debiutanckiego Ology, a w międzyczasie współpracował z Sabriną Claudio, Jessie Ware i Nao. Już na pierwszy rzut oka widać, że duet wyciągnął wnioski po pierwszej płycie, która była przede wszystkim zbyt długa — ledwie 35-minutowe Sweet Insomnia nie ma ani zbyt dużo miejsca na wypełniacze, ani zbyt dużo czasu by nimi słuchacza zmęczyć.
Niemniej pomimo stylistycznej konsekwencji zestawiającej wyraziste bity z oldschoolowymi synthami i jedwabistym głosem Gallanta, choć to wszystko pomaga w ogólnym odbiorze płyty, to w dużej mierze nadal krążek oparty na kilku hajlajtach obudowanych materiałem średnich lotów. Doskonale wyselekcjonowano przynajmniej część singli — „Sleep on It” to najbardziej klasyczny refren na krążku, a „Sharpest Edges” z zawoalowanym osobistym tekstem jako pierwszy utwór promujący okazał się znakomitym wprowadzeniem do wypuszczonego kilka miesięcy później albumu i ukłonem w stronę miłośników brzmienia i rytmiki debiutanckiego albumu Nao. Ponadczasowy refren jest też atutem tytułowego numeru, doskonale zestawiającego quietstormowy mood z mocnym hiphopowym bitem w stylu szkoły Salaama Remiego. W wieńczącym album „Céline” słychać echa Ushera z epoki Confessions, a kameralna smoothsoulowa miniaturka „Forever 21” można odczytać jako niebezpośrednią odpowiedź Gallanta na „James Joint” Rihanny, choć brzmieniowo jest mu być może do produkcyjnej szkoły Steve’a Lacy’ego i spółki. Tym wszystkim Gallant komunikuje słuchaczowi, że nie jest więźniem nowej fali R&B i nie zajmuje się reinterpretacją muzycznej myśli Franka Oceana. I super.
Szkoda jedynie, że przebieg krążka nie jest wolny od zgrzytów. Wśród nich zupełnie żadne „Hips” i „Panasonic”, które strukturą refrenu przywodzi niezręczne „Do You Like Drugs” Miguela, ale ratuje je przestrzenna produkcja i nostalgicznie przesterowany chórek w mostku. Próbuję sobie wyobrazić, o ile lepiej zabrzmiałby duet z Sabriną Claudio, gdyby nie postawiono na post-majorlazerowy bit, ale to nie takie proste, bo chybiona rytmiczna wolta kąsa, plącząc szyki granicom mojej wyobraźni. Szkoda też, że Gallant nie zdecydował się na wciągnięcie na tracklistę przynajmniej części zeszłorocznego falstartu — na czele ze wzorową pościelówą „Gentleman” zwizualizowaną zresztą adekwatnym teledyskiem i esencjonalnym „Ha Ha No One Can Hear You!” — jednym z najlepiej skrojonych numerów R&B mijającej dekady złożonym z trzech fenomenalnych, splatających się w jedną tkankę refrenów. Mimo wszystko trudno nie odnieść wrażenia, że choć Gallant nadal czeka na swój wielki komercyjny przełom, repertuarowo jest bezsprzecznie w pierwszej lidze nowego R&B i ten krążek w sporej części to potwierdza.
#FridayRoundup: Kanye West, Gallant, Levitation Orchestra i inni

Kanye West tym razem nie zawiódł swoich słuchaczy, przynajmniej tym, że wreszcie dotrzymał obiecanej daty premiery. Ale ten piątek to nie tylko Jesus Is King. Swoje nowe krążki podrzuciło nam jeszcze kilku artystów, a wszystko to znajdziecie poniżej, oraz na naszej zbiorczej playliście.
Jesus Is King
Kanye West
GOOD
Kwestie wydawnicze z każdym kolejnym albumem Kanye’ego Westa robią się coraz bardziej absurdalne. Po tym jak legendarny Yandhi w kulturze stał się już właściwie symbolem, nareszcie otrzymaliśmy tak długozapowiadany, dziewiąty solowy album artysty, Jesus Is King. Ye od jakiegoś czasu uduchowiony jest jak nigdy wcześniej (należy jednak pamiętać, że religia od początku była w twórczości Kanye’ego obecna), a nowy materiał w przeciwieństwie do posługującego się chrześcijańskimi motywami The Life of Pablo, jest już w pełni albumem gospelowym. Usłyszymy na nim także chór Sunday Service, w którego wykonaniu „Every Hour” otwiera całość. A ta, czysta, przepełniona nawiązaniami do Biblii oraz pozbawiona niecenzuralnych treści, jest przede wszystkim sakralnym hołdem złożonym Chrystusowi. Bo Kanye nie jest już niewolnikiem. Jest synem Boga i — jak sam o sobie mówi — chrześcijańskim innowatorem. — Klementyna
Sweet Insomnia
Gallant
Mind of a Genius
Nadmiar talentu i chęć dążenia do perfekcjonizmu często bywa zgubne dla artystów. Jeśli do tego dochodzi jeszcze nieco wydumane ego, otrzymujemy wówczas wybuchową, ciężką do strawienia mieszankę. Taki napój wyskokowy musiał niestety przełknąć Gallant, który po swoim dobrze przyjętym debiucie Ology, krążył wśród różnych gatunków muzycznych, które po wyselekcjonowaniu i przesianiu przez niewybredny umysł Christophera, w konsekwencji złożyły się w całość Sweet Insomnii. Szerokie spektrum dźwięków, od new jack swingu, przez afrobeat, wczesne R&B lat dwutysięcznych, aż po dźwięki rodem z europejskich westernów, Amerykanin ułożył w trzynaście niepechowych, powiązanych ze sobą kompozycji, tworzących spójną całość. Oprócz falsetu Gallanta, na płycie usłyszymy również Sabrinę Claudio oraz 6Lacka. Krążek jest zbiorem wyważonych i prawdziwych, ale przeciwstawnych emocji, które artysta nazwał Sweet Insomnia. — Forrel
Inexpressible Infinity
Levitation Orchestra
Astigmatic Records
Brytyjska scena jazzowa nie przestaje zaskakiwać, a kolejnym na to dowodem jest krążek 13-osobowej ekipy działającej pod nazwą Levitation Orchestra, której założycielem i liderem jest trębacz Cykady — Axel Kaner-Lidstrom. Dowodzi on grupą młodych londyńskich muzyków, których głównym atutem zaraz po niesamowitym talencie jest sposób tworzenia nagrań. Kompozycjami znajdującymi się na albumie Inexpressible Infinity zajmuje się bowiem cały kolektyw, co wywala niesamowitą energię, którą słychać niemal w każdej minucie tej przepełnionej spirytualnym jazzem płyty. Warto dodać, że wydaniem tego materiału zajęło się nasze rodzime Astigmatic Records i jest to kolejna już znakomita pozycja w ich katalogu. — efdote
Pony
Rex Orange County
Sony
Z pewnością możemy stwierdzić jedno. Pomysłowości mógłby Alexandrowi O’Connorowi pozazdrościć niejeden operator infolinii. Przedpremierowy odsłuch fragmentu singla „Pluto Projector”, promującego album Pony, był możliwy po wybraniu numeru telefonu umieszczonego na Twitterze muzyka. Dziś wiemy i bez tego, że Rex Orange County nie stracił zapału do pisania emocjonalnych, ale i bezpretensjonalnych opowiastek o życiu. Zapał i szczodrość były również obecne przy wyborze produkcyjnych ozdobników. Feeria barw na krążku jest oszałamiająca: to zwiewne pasaże instrumentów dętych, to sentymentalne smyki, to dziecięcy chór czy śpiew ptaków, czy wreszcie wszystkie możliwe modulacje głosu. Alexander O’Connor stworzył na Pony wszechstronny indie-pop-soulowy kolaż, z lekkimi songwriterskimi odchyleniami w stronę piano rocka; jednak chyba zbyt wszechstronny, by można było się na nim odnaleźć z łatwością. — Maja Danilenko
Moments Spent Loving You
Xavier Omar & Sango
XO Creative Club/RCA Records
Ten duet nie zawodzi. Xavier Omär ponownie złączył siły z amerykańskim producentem Sango, znanym między innymi ze współpracy ze Smino czy Brysonem Tillerem. Tym razem wynikiem ich współpracy jest świetny, album długogrający Moments Spent Loving You. Krążek promował między innymi utwór „Thief” — typowa miłosna piosenka na podkładzie R&B z reaggeatonowymi wstawkami. Następca Hours Spent Loving You, poza zbieżnością tytułu, jest również podobny brzmieniowo — Moments Spent Loving You to jedenaście utworów i kawał dobrego, klasycznego R&B z kojącym wokalem Omära. Na płycie usłyszymy gościnnie Wale’a, VanJess czy Foggieraw. — Polazofia
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Słodka bezsenność pobudza Gallanta do kreatywności

Szczęśliwie, po długim oczekiwaniu i szeregu różnych kompozycji, doczekaliśmy się następcy dobrze przyjętego Ology. Z drugiego albumu Gallanta Sweet Insomnia pochodzi tytułowy utwór z gościnnym udziałem 6Lacka. Słodka bezsenność pobudza Gallanta do kreatywności. Jego myśli krążą wokół owładniętej go obsesji do kobiety, próbując znaleźć sposób, by uspokoić umysł i serce. Tylko uznanie i odwzajemnione uczucie może przynieść ukojenie. Ciekawostką jest, że ten hipnotyzujący utwór z mocno prowadzonym, wyrazistym basem, został użyty do kampanii promocyjnej linii ubrań wystawionej na oczy wszędobylskich kamer Kendall i Kylie Jenner. W ramach promocji nowego albumu Gallanta, posuniecie jest całkiem uzasadnione, ale spoglądając na sposób zdobycia popularności całej rodzinki, artysta nie ma powodów do zadowolenia.
Sabrina Claudio kolejnym gościem na nowej płycie Gallanta

Kwestią czasu było wspólne nagranie Gallanta i Sabriny Claudio. Artyści ruszają we wspólną trasę koncertową, a Gallant szykuje się do premiery swojego drugiego krążka Sweet Insomnia. Singiel „Compromise” utrzymany jest w przyjemnym wakacyjnym klimacie reggaetonu, nieco odmiennym od zwyczajowego stylu muzycznego tych dwojga, ale w połączeniu ze słonecznym klipem, utrzymanym w podobnym naturalnym tonie, co teledysk Sinéad Harnett „Pulling Away”, całość cieszy oko i ucho. Aż chce się wybiec do ogródka i tańczyć do słyszanych dźwięków. Szykuje się solidna dawka muzyki na Sweet Insomnia.
Nowy teledysk Gallanta z nawiązaniem do R&B lat 90.

Po premierze ostatniego singla Gallanta, który klimatem nawiązywał do wczesnej muzyki R&B Ushera, przyszła pora na teledysk. Nie występuje w nim wprawdzie wspomniany artysta, ale za to do współpracy Gallant zaprosił wokalistę, który zasłynął kawałkim o koniku. Mowa oczywiście o Ginuwine, który gra główną rolę w wideo do „Sleep On It”. Oprócz niego, w klipie znalazło się więcej nawiązań do muzyki R&B późnych lat 90., między innymi kultowy telefon Motorola RZRZ z klapką. Christopher, tworząc kompozycję i zarys teledysku pomyślał, że musi w nim wystąpić ktoś, kto był pionierem podobnych rytmów. Spotkał na swojej drodze Ginuwine’a, również pochodzącego z Maryland, porozmawiali o nowym brzmieniu R&B, a później wszystko poszło juz gładko. W obrazku do „Sleep On It” Gallant wciela się w rolę narratora historii, w której bohaterowie najpierw przechodzą przez trudny czas kłótni, by na końcu szczęśliwie się pogodzić i spędzić miły wieczór.
„Sleep On It” pojawi się na drugim albumie Gallanta. Sweet Insomnia, którego szczegóły nie są jeszcze znane, ukaże się 25 października. Wpadajcie na naszą stronę po więcej niusów.