Wydarzenia

jamiroquai

Recenzja: Jamiroquai Automaton

Jamiroquai

Automaton (2017)

Virgin EMI

Wiadomości o powrotach muzycznych zazwyczaj budzą gamę skrajnych uczuć. Sentymentalizm i związane z nim samolubne pragnienia wykorzystania muzyki w roli rzeczywistego wehikułu czasu walczą z cynizmem i niedowierzaniem, że ewolucja idoli sprzed lat może być interesująca; choćby w niewielkim stopniu tożsama z ewolucją, którą sami przechodzimy jako odbiorcy.

Nieco naiwnym byłoby zresztą wymaganie utrzymywania jednolitej koncepcji artystycznej przez 25 lat, zwłaszcza od muzyków, którym zmiany — często zresztą wbrew oczekiwaniom fanów — nigdy nie były obce. Teraz, jakby z pełną świadomością upływu czasu, Jamiroquai postanowili powrócić w bardzo sprytny sposób. Nieco kwadratowy electro-funk cechujący pierwszy singiel „Automaton” mógł się podobać albo budzić odrazę, ale z pewnością wprawiał w osłupienie i, co najważniejsze, wzbudził zaciekawienie nową płytą. Z drugiej strony, piosenka wcale nie została pozbawiona dystynktywnych dla „Jamiroquai sound” cech. Na tle pląsającego basu Jay przyjmuje dobrze znaną rolę krytyka konsekwencji technologicznej rewolucji, zmuszając słuchaczy do refleksji nad zjawiskiem elektronicznego alter ego. W konfrontacji wersu „I put my faith in a digital world where they’ve given me eyes without a face” z widokiem błyszczących ekranów smartfonów na koncertach z „Automaton” pobrzmiewa wręcz gorzka ironia.

Sama płyta jest po części wariacją na temat współczesnego wymiaru dualizacji. Jesteśmy w samym centrum bitwy między wrażliwym Buffalo Manem a jego zdigitalizowanym alter ego. Porównania do Daft Punk są tu nieuniknione. Już otwierające krążek french house’owe „Shake It On” brzmi jak mashup „Superstition” i „Around the World”. To samo z „Cloud 9”, sprawiającym wrażenie gościnnych występów w specjalnej edycji Random Access Memories wspomnianych już Daft Punk. Oczywiście nie brakuje teatralnych smyków i chórków, które zostały wplecione w płytę z chirurgiczną precyzją. We wspomnianym już „Shake It On” Jay zapewnia, że nie chce być częścią obu światów, i musi bronić się przed byciem zdradzieckim, podkreślając „music still infecting me”. Niejako zmusza do refleksji, czy muzyka bez organicznego pierwiastka, tworzona tylko za pomocą songwriterskich aplikacji, jest jeszcze muzyką.

Najciekawsze na Automaton – paradoksalnie dla zespołu wciśniętego w szufladkę „tych od doskonałych singli” — są utwory z najmniejszym potencjałem singlowym. Niby manierycznie brzmiący, ale wielowarstwowy i żartobliwy „Hot Property”, oldskulowe i wariacko samplowane „Nights Out in the Jungle”, spacesynthowy „Dr Buzz” wyraźnie nawiązujący do „Dr Beat” Glorii Estefan czy „Vitamin” z jazzującym solo na saksofonie rozwiniętym do dialogu: klawisze analogowe — cyfrowe — na tym ostatnim zresztą z powodzeniem można by skończyć płytę. Powyższe utwory udowadniają, że prócz dobrze znanych i ogranych patentów, urozmaiconych digitalnymi ozdobnikami, Jay Kay i spółka mają jeszcze coś ciekawego do zaoferowania, nie bacząc wyłącznie na koniunkturalne ukłony w stronę bywalców stadionowych koncertów.

Mnogość różnorodnych wątków na Automaton może być jednak nieco rozpraszająca. Krążek pozostawia odbiorcę z odczuciami przesytu i braku konsekwencji. Wychodzi na to, że problemem, z którym mierzymy się przy okazji tej płyty, nie jest koncepcyjny rozkrok między duchem a maszyną, ale między różnymi estetykami. Zdaje się, że ten wehikuł, podobnie zresztą jak cyfrowa rzeczywistość, chciałby nas zabrać w zbyt wiele miejsc naraz i tym samym usatysfakcjonować jak najliczniejsze grono. A taki efekt, jak wiemy, rzadko występuje w przyrodzie — nawet w tej internetowej.

#FridayRoundup: Jamiroquai, Freddie Gibbs, Włodi, Leela James i inni

FridayRoundUp with Tinashe and schafter

Kolejny tydzień przynosi kolejny wysyp nowości. Rozpiętość gatunkowa jest dosyć spora, więc ponownie każdy znajdzie coś dla siebie. A wybierać możecie z brzmienia współczesnego hip-hopu dostarczonego nam przez Freddiego Gibbsa oraz Włodiego, nowej fali jazzu, którą reprezentuje Christian Scott aTunde Adjuah. Jazz, tym razem wymieszany z rockową psychodelią znajdziecie również na wspólnym albumie od zespołu The Mattson 2 oraz Chaza Bundicka oraz w czystej kameralnej formie na An Ancient Observer ormiańskiego pianisty Tigrana Hamasyana. Klasyczne R&B w pięknym wydaniu zaprezentowała nam z kolei Leela James. Udany powrót po 7 latach zaprezentowała grupa Jamiroquai, a fani mocniejszego uderzenia dostaną coś, co nie często gości na łamach naszej strony, czyli potężną gitarową płytę od Body Count, w której na mikrofonie rządzi Ice-T. Startujemy!


You Only Live 2wice

Freddie Gibbs

ESGN / EMPIRE

Freddy Kane powraca do nas z kolejnym solowym wydawnictwem. You Only Live 2wice nie zwalnia tempa, single „Crushed Glass” i „Alexys” ostrzą apetyt na kolejne uliczne historie. Gibbs, nieco jak Schoolboy Q, rozerwany nieco między swoją ekipą a rodziną. Mimo, że to tylko osiem kawałków (połowa mniej niż na Shadow of a Doubt, warto było czekać, zwłaszcza, że sporo się działo u Freddiego. Twardy i pewny siebie jak nigdy, w sam raz po Drake’u i przed Kendrickiem. — Richie Nixon


Automaton

Jamiroquai

Jamiroquai Limited

Kiedy już wszyscy myśleli, że Jamiroquai umarli śmiercią naturalną, Jay Kay i spółka wracają po siedmiu latach od Rock Dust Light Star. Tytułowe „Automaton” zapowiadało prawdziwą bombę, nie inaczej było z drugim singlem „Cloud 9”. Te dwa numery zwiastują ciekawy materiał i do tego jeszcze ta okładka z dziwacznym nakryciem głowy, które było widoczne w teledysku do pierwszego utworu. Jedno jest pewne, panowie mogą nas mocno zaskoczyć, więc chyba pora zapiąć pasy i ruszyć w tą kosmiczną podróż. — Dill


Star Stuff

Chaz Bundick & The Mattson 2

Company Records

Chaz Bundick, znany lepiej jako Toro y Moi, swoją nową płytę zapowiedział już na początku listopada. Krążek (i cały projekt) nagrany wspólnie z duetem The Mattson 2 tworzonym przez dwóch identycznych bliźniaków został zatytułowany adekwatnie Chaz Bundick Meets the Mattson 2. Muzycznie z kolei łączy sztandarowe chillwave’owe brzmienie Toro y Moi z nutką gitarowej psychodelii spod znaku Jimmy’ego Hendrixa. –Kurtek


Did It for Love

Leela James

Shesangz Music

Szósty album Leeli James to powrót artystki do korzeni. Dwanaście kompozycji na Did It for Love utrzymanych jest w stylu klasycznego smooth R&B z eterycznym wokalem Amerykanki. Większość utworów skomponowana została wspólnie z Rexem Rideoutem, który tworzył m.in. dla Willa Downinga, Ledisi, czy BJ the Chicago Kida. Pochwała należy się dla James za wierność tradycyjnemu soulowi, w który tchnęła nieco nowoczesności i umiejętnie przeniosła go w 2017 rok. Oprócz romantycznych melodii, na drugim planie usłyszeć można również trap, nienachalnie wypełniający niektóre kawałki. Płyta brzmi wyjątkowo pod każdym względem, a żadna piosenka nie jest oderwana od całości, dzięki czemu płyty słucha się przyjemnie. — Forrel


An Ancient Observer

Tigran Hamasyan

Nonesuch

W ciągu minionych dwóch lat pod skrzydłami kontraktu z oficyną Nonesuch Tigran Hamasyan, ormiański pianista i kompozytor na co dzień mieszkający i tworzący w Nowym Jorku, wyrósł na jedną z większych gwiazd współczesnej jazzowej pianistki. Hamasyan, który nie stroni od odwoływania się do tradycji muzyki ormiańskiej i flirtów z poważką, dziś wydał kolejny solowy krążek — An Ancient Observer — subtelny, ale niebanalny melancholijny piano jazz. Zdecydowanie polecamy! –Kurtek


Ruler Rebel

Christian Scott aTunde Adjuah

Stretch Music

Amerykański trębacz jazzowy Christian Scott idzie mocno w konceptualizm. Ruler Rebel jest zgodnie z zapowiedziami pierwszym krążkiem w trzyczęściowej serii The Centennial Trilogy, która ma koncentrować się, krótko mówiąc, wokół kwestii ważkich jego zdaniem dla współczesnej Ameryki. Wśród nich Scott wymienia system więziennictwa, głód, ksenofobię, imigrację, zmiany klimatyczne, orientację seksualną, równość płci, faszyzm i powrót demagogii. Odważnie. Mamy nadzieję, że swój manifest polityczny oprze na równie przemyślanym i treściwym brzmieniu. –Kurtek


Wszystkie drogi prowadzą do dymu

Włodi

District AREA

Chyba specjalnie nie trzeba chyba nikogo namawiać do sprawdzenia najnowszego albumu warszawskiego weterana hip-hopu, jakim bez wątpienia jest Włodi. Jeżeli potrzebujecie jednak dotykowej motywacji, pomóc Wam może nasza recenzja krążka. Cała reszta od razu zanurzyć się może w zadymiony świat artysty, który po raz kolejny udowadnia, że jest jak najbardziej na czasie z tym, co obecnie dzieje się w muzycznym świecie, a swoje olbrzymie doświadczenie zamienia w wersy i flow, których po prostu chce się słuchać. — efdote


Bloodlust

Body Count

The Century Family Inc.

Sytuacja społeczno-polityczna w Stanach Zjednoczonych już od dłuższego czasu pozostawia wiele do życzenia. Widać to zarówno z relacji telewizyjnych oraz po częstych reakcjach artystów, którzy bardzo aktywnie zaczęli udzielać się, jak i wypowiadać na tematy z tym związane. Wytrzymać też zapewne nie mógł już Ice-T, który wraz ze swoją grupą Body Count powrócił z nowym albumem zatytułowanym Bloodlust. Wszyscy, którzy znają już to oblicze muzyka, wiedzą zapewne, że tutaj kończą się już żarty. To właśnie razem z tą ekipą, raper prezentuje swoją najbardziej agresywną twarz. Mocne gitarowe riffy i rapcorowy klimat są idealną platformą do wyrażenia za pomocą pełnych wściekłości i nie raz niestroniących od kontrowersji wersów, tego wszystkiego, co mu nie pasuje w zastanej rzeczywistości. Przy okazji jest to również dobry kawałek muzyki, jeżeli oczywiście lubicie nieco mocniejsze klimaty. — efdote


Nowy teledysk: Jamiroquai „Automaton”

jamiroquai

Nagranie od Jaya Kaya, które jakiś czas temu wam prezentowaliśmy, okazało się być nie teaserem do teledysku promującego nadchodzący ósmy album grupy Jamiroquai. Cóż za niespodzianka! Sarkazm na bok, gdyż tytułowy utwór z Automaton to prawdziwa retro-synth-funkowa rakieta. Fascynacja grupy klimatami sci-fi udziela sie również, a właściwe przede wszystkim, w samym klipie. Ciężko aż oderwać wzrok od fantastycznego nakrycia głowy Jaya, ot kolejnego w jego niewątpliwie osobliwej kolekcji. Przypominamy, że przyszłość nastanie już 31 marca.

Jamiroquai zapowiadają pierwszy od siedmiu lat album

jami

Po upływie takiej ilości czasu od wydania ostatniego albumu można czasem dojść do przekonania, że dany artysta/zespół oficjalnie zakończył twórczą działalność. Przyznam, że o fakcie minięcia siedmiu lat od premiery Rock Dust Light Star szczerze zdałem sobie sprawę dopiero w tej chwili. Nie znaczy to jednak, że nie jestem zainteresowany, co Jay Kay z kliką będą mieli nam do zaoferowania na krążku noszącym tytuł Automaton. Prawdopodobna data premiery materiału przypada na 31 marca, a tymczasem zapoznać możemy się z iście kosmicznym teaserem iście kosmicznego teledysku do iście kosmicznej piosenki.

Wakacyjnie: 8 utworów, przy których skóra szybciej nabiera hebanowego odcienia

smazingOd początku lata kolana zdążyły się już nam kilka razy ugiąć. Jednym z powodów jest z pewnością skąpa ilość odzienia i coraz bardziej opalone ciała śmigające dookoła. Dla tych, którzy na smażing, plażing czy inny urloping dopiero się wybierają, wskazówek co do walizki włożyć nie mamy, ale za to podzielimy się tym, co może znaleźć się w odtwarzaczu. Tradycyjnie już uprzedzamy, że to tylko kilka propozycji, którymi chcemy Was troszkę sprowokować do podzielenia się tym, co letnio Wam w sercu i słuchawkach gra. Słońce praży, więc wylegając na trawniki, plaże czy balkony podkręcajmy dobre dźwięki (ku uciesze/zgrozie sąsiadów – niepotrzebne skreślić)!

1. India Arie „Brown Skin”

„Your skin has been kissed by the Sun”

Aura uniemożliwia wręcz bycie dzieckiem gejszy i albinosa, nadając naszym odkrytym ciałom szlachetnie hebanową barwę. No, może kawy z mlekiem, niech będzie. Gdy rozleniwienie osiąga punkt kulminacyjny zapuszczamy Panią Arie. Słuchanie jej przyjemnie kołyszących kawałków ani przez moment nie zakłóca błogiego stanu „nicnierobienia”. Cały debiutancki krążek Arie jest obowiązkową pozycją na liście urlopowicza, a samo „Brown Skin” zwiększa determinację, by osiągnąć czekoladowy kolor skóry.  A skoro już produktami mlecznymi lecimy, to w kolejce do odsłuchu ustawiamy również tegoroczny „Cocoa Butter”.

2. Salt’n’Pepa „Shoop”

„Smooth black skin with a smile, bright as the sun, I wanna have some fun”

Plażing to jak wiadomo nie tylko wylegiwanie się na piachu, ale i arena, na której budzą się nasze zwierzęce instynkty. Oczy wychodzą z orbit, a niejeden kark wymaga masażu od ciągłego kręcenia głową. Dobrze znany kawałek Salt’n’Pepa wyraża myśli przepełniające kobiece głowy. Zakładamy słuchawki i ruszamy na wybieg wzdłuż zbiornika wodnego, kręcąc biodrami i grzesząc, póki co tylko w myślach. Komplementarnie do naszego ostatniego wakacyjnego zestawienia, gdy już cel „uwiedzenie” zakończony zostanie powodzeniem, w kolejce czeka „Let’s talk about sex”.

3. Jamiroquai „Seven Days In Sunny June”

„Drinking wine and killing time, sitting in the summer sun”

Czerwiec się skończył, owszem, ale funkowe klimaty niezawodnie pełnią swoją rolę całe lato. Odrobinę romantyczniejsze podejście do siedzenia na plaży. Książka w ręku, kapelusz z nieprzyzwoicie szerokim rondem na głowie, zwiewna sukienka i Jay Kay w tle, to widok niczym z pierwszej sceny hollywoodzkiego romansu. Para oddalająca się w stronę zachodzącego słońca przy dźwiękach Jamiroquaiowego wykonania „Sunny” tenże film idealnie zakończy. Ach te letnie romanse. Funkowo wszystko ma swój happy end, nawet porażenie słoneczne nam nie straszne.

4. James Brown „Say It Loud – I’m Black and I’m Proud”

„Say It Loud – I’m Black and I’m Proud”

Skoro już przy funkowym klimacie jesteśmy, oto i kawałek, który z dumą odśpiewać można po powrocie ze smażenia się (albo solarium w razie braku pogody). Pamiętać jednak trzeba, że słowa te użyte przez nas mają na celu podkreślenie walorów, natomiast dla naszych czarnoskórych braci w tamtym okresie utwór ten był protest songiem, narzędziem w walce o prawa. Przy okazji leżakowania można sięgnąć po kilka albumów, artykułów czy książek, na przykład życiorys Niny Simone i temat zgłębić. Przypomnieć sobie twórczość Browna też warto, gdyż jest on skarbnicą wartościowych tekstów. Aby trochę rozluźnić atmosferę polecamy duet JamesaJoss Stone wykonujący „Man’s World” – piękny jam z przymrużeniem oka.

5. The 5th Dimension „Aquarius/Let the Sunshine In”

„Open up your heart and let it shine on in”

Taka sytuacja. Pojechaliście nad wodę złapać trochę słońca, a tam ulewa i kalosze. Desperacko zaczynacie poszukiwania czegoś, co uratuje pozostałości dobrego nastroju. Oto pojawia się połączenie napisanych do musicalu Hair utworów „Aquarius” i „Let the sunshine in”. Popularny na przełomie lat 60-tych i 70-tych medley, klasyfikowany jest jako „sunshine pop” – jak sama nazwa wskazuje na lato idealny. Umiłowany przez wielu bboy’ów „Let the Sunshine In” przegoni chmury w błyskawicznym tempie w breakdance’owym stylu. W razie jeśli jednak to voodoo nie podziała, zapętlamy cały album The Age Of Aquarius i w rytm basu z „Sunshine of your Love” grzejemy się wewnętrznym ciepłem współtowarzyszy urlopu.

6. Nina Sky „Beautiful People”

„This is for my easy, breezy, beautiful cover girls”

Piękna opalenizna = od razu piękniejszy człowiek. Siostry z Nina Sky coś o tym wiedzą i zapraszają na harce do rana, w towarzystwie pań i panów niczym z okładek. Po całym dniu leżenia na plaży już nawet photoshop niepotrzebny. Trochę szkoda, że bliźniaczki  spędzają więcej czasu zmieniając ciuchy i fryzury, niż w studio, ale do wygrzewania się wystarczą i dobrze znane, wysłużone produkcje.

7. Alice Smith „Woodstock”

„What a sunny day, I can’t wait to get out and play”

Generująca maksimum pozytywnych emocji Alice genialnie uzupełni słoneczną playlistę. Gdy promienie UV wsiąkają w skórę, Smith ciepłym wokalem pieści od wewnątrz. Zarówno pierwsze, jak i drugie wydawnictwo zachęca do zabrania ze sobą na plażę boomboxa i aktywnego spędzenia czasu. Brak pomysłu? Może by tak porzucać frisbee – jeszcze więcej radości.

8. Marika „Piękne Panie”

„Uwaga to kobiet rozebranych plaga!”

Wyskakujemy z ubrań drogie Panie (Panowie również proszę się nie wstydzić)  i rodzimym akcentem zamykamy smażingową playlistę. Marika na koncie posiada kilka kawałków, które mogą spokojnie konkurować o tytuł hitu lata, a  wśród nich znajduje się „Rytm, taniec, muzyka – piękne panie”. Kto widział lub chociaż słyszał o projekcie „12 ławek”?  To musicalowo-teatralne podejście do tematu kultury hip-hopowej znalazło uznanie wśród wielu i z niego właśnie pochodzi powyższy numer. Ciuchy już na podłodze/piachu/trawie? Jeszcze nie? Dorzucamy więc „Esta Festa” i mentalnie przenosimy do Portugalii – nie ma opcji, żeby nie podziałało.

Kończąc czekamy na Wasze muzyczne promienie!

Relacja z OWF czyli Sistars + dodatki

5d

Dane mi było być tylko na drugim dniu festiwalu Orange Warsaw, ale to wystarczyło, żeby poczuć muzykę całą sobą. Ckliwa nie jestem, mało rzeczy mnie wzrusza, ale podczas jednego z koncertów 3 razy miałam łzy w oczach. I bynajmniej nie były to łzy smutku, czy nieszczęścia. Były to łzy radości, wspomnień i stanu, w który wprowadzić mnie może tylko MUZYKA. Zacznijmy od początku, bo zrobiło się trochę melancholijnie.

(więcej…)

90º: Jamiroquai – „Alright”

jam1

Dzisiejszy wybór jest nieprzypadkowy. Jak sami doskonale wiecie, już jutro, na Orange Warsaw Festival, pojawi się najlepszy zespół muzyki rozrywkowej ostatniej dekady XX wieku. Parę lat temu miałem przyjemność obserwować wizytę ekipy Jay Kay‚a w Krakowie i pomimo, że staliśmy od sceny w odległości ok. 500 metrów, ręczę Wam – warto żyć dla takich chwil! (więcej…)

Nowy utwór: Jamiroquai ‚Smile’

jamiroquai-smile-cover-thumb-473xauto-8323

Ostatni album grupy Jamiroquai nie był wyjątkowy i zdecydowanie nie zostanie ich najlepszym. Podczas gdy my czekamy z niecierpliwością na koncert zespołu, który odbędzie się już 18 czerwca, oni zaskakują nas nowym utworem. Piosenka nosi tytuł ‚Smile’ i rzeczywiście sprawia, że pojawia się uśmiech na twarzy. Gdyby lato można byłoby opisać dźwiękami, myślę, że tak waśnie by brzmiało. Jay Kay i spółka powrócili do funkowo – soulowych wibracji. Wisienką na torcie dla mnie jest trąbka pod koniec numeru. Rozmarzyłam się.

Jamiroquai – „Smile” by Jamiroquai1