Wydarzenia

kendrick lamar

Nowy teledysk: Kendrick Lamar „LOYALTY.” (feat. Rihanna)

Kilka dni temu informowaliśmy o zdobyciu przez Kendricka podwójnej platyny za wydane w kwietniu DAMN., a dzisiaj otrzymaliśmy teledysk do jednego z największych hitów z tej płyty, czyli „LOYALTY.” z gościnnym udziałem Rihanny. W pełnym symboliki klipie możemy zobaczyć K.Dota i Riri wcielających się w rolę kochanków-przestępców, co przywołuje skojarzenia ze współczesną wersją duetu Bonnie i Clyde. Oprócz bezbłędnie wyglądającej Rihanny, warto również zwrócić uwagę na imponujące nocne ujęcia Los Angeles i ponadprzeciętne bokserskie umiejętności Lamara, które zaprezentował już w teledysku do „ELEMENT.”

Kendrick Lamar z podwójną platyną za DAMN.!

Pasmo sukcesów Kendricka po wydaniu DAMN. trwa w najlepsze. Kung Fu Kenny ogłosił wczoraj za pośrednictwem swojego Instagrama, że jego ostatnie dzieło uzyskało status podwójnej platyny.

Mimo że DAMN. miało swoją premierę w kwietniu, to nadal radzi sobie świetnie pod względem wyników sprzedaży. W tym tygodniu uplasowało się na drugiej pozycji w rankingu Billboard 200 tuż za 4:44 Jaya-Z. Co ciekawe, jak poinformowało RIAA, najnowsza płyta Kendricka jest pierwszym i do tej pory jedynym albumem w 2017 roku, który pokrył się podwójną platyną.

Nowy teledysk: Kendrick Lamar „Element.”

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że kolejnym singlem promującym tegoroczny album Kendricka Lamara będzie „Loyalty.”. W sieci pojawiły się nawet zdjęcia z planu zamieszczone przez fanów Rihanny. Tymczasem K.Dot postanowił zaskoczyć wszystkich premierą klipu do utworu „Element.”. W odróżnieniu od dynamicznego i poszatkowanego „DNA.”, najnowsze wideo jest statyczne, pełne artystycznych ujęć przedstawiających zbrutalizowaną rzeczywistość. Wspomniane w refrenie ciosy wymierza nawet sam Kung Fu Kenny, który chyba po raz pierwszy prezentuje tak rozwścieczone oblicze. Za reżyserię odpowiada Jonas Lindstroem.

Nowy teledysk: Mike WiLL Made-It feat. Kendrick Lamar, Gucci Mane, Rae Sremmurd „Perfect Pint”

Wczoraj Mike WiLL Made-It udostępnił nam kolejny teledysk ze swojego albumu Ransom 2. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że wywoła on więcej emocji niż poprzednio wydany „On the Come Up”. Dlaczego? „Perfect Pint” to zdecydowanie jeden z dziwniejszych klipów, które dane było mi zobaczyć w ostatnim czasie. Mamy tu jadącego przez pustynię Mike’a z chłopakami z Rae Sremmurd w otoczeniu surrealistycznych zjawisk rodem z „Las Vegas Parano”, takich jak ogromna puszka farby zalewającej naszych bohaterów, gigantyczny Kendrick blokujący drogę czy latająca głowa Gucci’ego. Wszystko okraszone dość tandetnymi efektami specjalnymi tworzy ciekawy obraz, który na pewno wyróżnia się na tle innych teledysków, dlatego też zachęcamy do sprawdzenia.

Kendrick Lamar w remiksie „Mask Off” Future’a

 

Skoro „Mask Off” ciągle utrzymuje się w okolicach podium amerykańskiej listy przebojów, Future postanowił podsycić wciąż niegasnące zainteresowanie utworem. Jak wiadomo nie od dziś, nic nie przyciąga uwagi bardziej niż oficjalny remiks w wykonaniu innego rapera z górnej półki. Zwłaszcza gdy jest nim Kendrick Lamar. Flow K.Dota przywodzi na myśl jego zwrotkę z „Goosebumps”. Jest trochę braggi, kilka wersów poświęconych sukcesowi DAMN, są także linijki, które dla niektórych fanów będą kolejnymi przytyczkami wymierzonymi w kierunku Big Seana czy Drake’a.

 

Justin Bieber remiksuje „Humble” Kendricka Lamara

Ostatnio w sieci krążył filmik z koncertu Biebera, na którym nieudolnie próbuje zaśpiewać przebój „Despacito” — zamiast tekstu po hiszpańsku, fani usłyszeli jedynie „Blah blah blah”. Justin znowu rzucił się na głęboką wodę i podczas zabawy w nowojorskim klubie zaskoczył wszystkich swoją wersją „Humble” Kendricka Lamara. Trudno jednoznacznie sprecyzować, o czym zarapował, ale w tekście przywołał prezydenta Lincolna czy Jasona Bourne. Piosenkarza z rapem jak dotąd łączyły głównie liczne kolaboracje z takimi hip-hopowymi głowami jak Ludacris, Quavo lub Chance The Rapper. Trudno po tym nagraniu stwierdzić, jak Bieber wypadłby w roli hip-hopowca, więc może na razie niech zostanie przy swojej stylówce. Na pewno kolaboracja supergwiazdy pop z supergwiazdą hip-hopu, jaką jest Kendrick, byłaby czymś niezwykłym.

Recenzja: Kendrick Lamar DAMN.

Kendrick Lamar

DAMN.(2017)

Aftermath/Interscope/TDE

„Mówię o strachu, strachu o utratę kreatywności” — przyznaje Kendrick Lamar w ostatniej zwrotce „FEAR.”, najdłuższego i być może najbardziej ambitnego utworu na płycie. Zwrotka stanowi podsumowanie trzech wcześniejszych, porozrzucanych po życiorysie rapera sytuacji odnoszących się do zmieniającej się wraz z wiekiem koncepcji strachu. Jednocześnie dokładnie ta sama zwrotka rozpościera pajęczynę połączeń między motywami poruszonymi w prawie wszystkich pozostałych piosenkach zawartych na DAMN.. Czy można się jeszcze w ogóle dziwić, że 29-latek z Compton traktuje kreatywność jak największą z cnót?

Czwarty pełnoprawny krążek rapera to muzyczne antypody jazzująco-funkującego To Pimp a Butterfly. Dbałość o korzenie hip hopu, aranżacje oparte na żywych instrumentach zastąpione zostały letnio-chłodnymi synthami i obrobionymi do granic możliwości samplami wokalnymi, na jaw wyszedł romans z rasowym trapem i pop rapem ogólnie. DAMN. porzuca znane z najważniejszych albumów rapera przywiązanie do wyraźnej narracji czy meta-narracji. Nie mówię, że brakuje tutaj konceptu — wręcz zauważyłem jego istnienie akapit wcześniej — ale jest on tym razem subtelny i wolny do interpretacji zależnej od wymagań słuchacza (w końcu niektórzy bardziej dociekliwi wywróżyli z niego zapowiedź kolejnej płyty, która miała się ukazać w Wielką Niedzielę). Treść nie dyktuje formy, przez co materiał sprawia wrażenie pierwszego „normalnego” albumu K-Dota. Wiecie, takiego z miejscem na coś dla wiernego fana, na coś dla ulicy, na współczesny banger dla dobrych chłopaków, ładną radiową piosenkę dla ich dziewczyn, i tak dalej.

Chociaż powyższe brzmi jak koszmar fana poprzednich płyt Kendricka, sprawdza się jak należy. MC doskonale radzi sobie na subbasowo-trapowym monstrum od Mike’a Willa („DNA.”), zawstydzając konkurencję lecącą pod podobne podkłady na porządku dziennym. „LOYALTY”. z Rihanną prawdopodobnie zamęczy nas swoją radiową rotacją w trakcie najbliższego lata, a ja obiecałem sobie nie mieć nic przeciwko temu, bo to jeden z najlepiej napisanych ostatnio śpiewano-rapowanych duetów. Nawet gościnny występ podupadłych gigantów z U2, którego zapowiedź bardziej wystraszyła niż zachwyciła opinię publiczną, okazał się zaskakująco zjadliwy i taktowny.

Chociaż klimatycznie album jest dowodem na przyjęcie przez Lamara zdefiniowanego dekadę temu przez Kanyego Westa „stadium status”, w przypadku tekstów nie doszło do radykalnych zmian i wciąż jest wspaniale. Krótko mówiąc, DAMN. wyważa do tej pory znane u rapera introspektywne i społecznościowe wątki, a dodatkowo sięga po odważne religijne analogie. Podobieństw do losów afroamerykańskiego społeczeństwa doszukuje się w Piątej Księdze Mojżeszowej, a swoje cierpienia porównuje do losów Hioba. Ocenę trafności tych spostrzeżeń pozostawię teologom i filozofom, pozostaje zatem pochwalić momenty, w których jego bezwzględny liryczny skill jest niewątpliwy — tak jak we wspomnianym na początku „FEAR.”. Albo w „DUCKWORTH.”, gdzie możemy usłyszeć niewiarygodną anegdotę z życiorysu ojca rapera — historia sama w sobie robi wrażenie, ale narratorski talent Kendricka czyni ją jeszcze bardziej nośną i spektakularną. „XXX.” to kolejny przykład tego, jak Kenny umie zabrać się za pewien problem (w tym przypadku powszechny dostęp do broni w Stanach) i przedstawić obie strony medalu, pozostawiając nas oszołomionych mocą argumentów płynących z jednej jak i z drugiej strony. W ramach rozluźnienia atmosfery, od czasu do czasu skupia się najzwyczajniej w świecie na celebracji swojej pozycji w rap grze — aczkolwiek z lekką goryczą wywołaną niezrozumieniem materiału przez pewne oporne środowiska. Geraldo Rivera, nie pozdrawiamy.

Przekazywane przez rapera treści nieraz skutecznie podkreślane są w warstwie brzmieniowej. Nieustające manipulacje z pitchem w „PRIDE.” korespondują z motywem ludzkiej niedoskonałości, a odwrócone bębny w „LUST.” odnoszą się do problemu zapętlania się codziennego życia rodem z Dnia Świstaka. Takie niuanse świetnie funkcjonowały już na good kid, m.A.A.d city, zgadza się. Najwyższa jednak pora szczerze docenić ciężką pracę Dereka ‚MixedbyAli’ Aliego. Wieloletni współpracownik Kendricka (jak i całej wytwórni Top Dawg), wywiązując się z kolejnych rzucanych przez rapera wyzwań, dojrzewa do miana jednego z najważniejszych inżynierów dźwięku w historii hip hopu. Właśnie jemu dedykuję ten akapit.

Jest jednak pewien moment na płycie, który budzi uzasadniony niesmak — może i największy w całej twórczości Lamara. Mówię o „LOVE.” Pomimo przyjemnego w ostatecznym rozrachunku tonu, track brzmi trochę jakby jakiś świeżak znikąd próbował wybić się utworem napisanym w stylu Drake’a. Uwydatnienie wersów melodyjnym flow nie wyszło zbyt oryginalnie, a sam tekst piosenki jest (jak na Kendricka!) szokująco jednowymiarowy — aż trudno mi w to uwierzyć, że tak bogate w znaczenia hasło zostało potraktowane tutaj w tak banalny sposób. Poza tym jednym, umiarkowanie uciążliwym zgrzytem DAMN. jest po prostu kolejnym równie ważnym materiałem na koncie reprezentanta Compton. Internauci kłócący się już w tej chwili o to, który z albumów jest numerem jeden tylko potwierdzają, że wszystkie z nich jakościowo leżą na tej samej półce, a różnice w odbiorze rozbijają się o gusta słuchaczy. Po premierze DAMN. znany hiphopowy radiowiec Peter Rosenberg przyznał, że według niego Kendrick Lamar już w tym momencie zasługuje na tytuł najlepszego rapera wszech czasów. Nie wiem, czy jestem już gotów mu przytaknąć, ale CHOLERA., wszystko jest na dobrej drodze ku temu.

Nowy teledysk: Kendrick Lamar „DNA.”

DAMN. już hula w głośnikach. Co prawda, nie doczekaliśmy się drugiego albumu Kendricka w zeszłą niedzielę, ale dokładnie wczoraj ukazał się za to klip do „DNA.” Pojawia się w nim aktor Don Cheadle, a że mam do niego słabość, to tym lepiej mi się ogląda ten obraz. W pierwszej części Cheadle gra detektywa przesłuchującego Kendricka. W pewnym momencie zostaje porażony czymś co wypływa z wykrywacza kłamstw i można powiedzieć, że staje się drugim Kendrickiem. Nagle obydwaj zaczynają rapować wersy z kawałka, dając naprawdę ciekawy popis, a Cheadle jako raper wypada naprawdę przekonująco. Druga część to już Kendrick z ziomkami na ulicy, pokazujący, że rap gra należy do nich. Trzeba pogratulować, bo całość została zrobiona naprawdę pomysłowo.

#FridayRoundup: Kendrick Lamar, Talib Kweli & Styles P, Little Dragon i inni

FridayRoundUp with Tinashe and schafter

Spokojnie, ie zostawimy Was samych sobie w te święta. Jak co piątek mamy klasycznie garść nowych wydawnictw, które z pewnością umilą Wam weekend wielkanocny. O Kendricku pewnie już słyszeliście i czytaliście bardzo wiele przez ostatni tydzień — w razie czego zaległość możecie nadrobić poniżej — ale dzisiaj odbyło się także kilka innych ciekawych premier — także hiphopowych. Wspólny album wydali właśnie Talib Kweli i Styles P., do 37 Komnaty powracają w soulowym sosie El Michels Affair, na legalu debiutuje Playboi Carti, a Spoek Mathambo zapewnia nietuzinkową fuzję rapu, elektroniki i afrykańskich brzmień. Z muzyką elektroniczną po drodze także Little Dragon i Actress, a tym, którzy łakną trapu w spektakularnej gwiazdorskiej odsłonie, polecamy soundtrack do najnowszej części Szybkich i wściekłych.


DAMN.

Kendrick Lamar

Top Dawg Entertainment

CHOLERA. Król powraca. Po lekko gorzkawej do przełknięcia tygodniowej obsuwie doczekaliśmy się premiery następcy wybitnego To Pimp a Butterfly. Celowo to podkreślam, gdyż Kendrick Lamar jakby drażni się z miłośnikami albumu z 2015 roku. Bo singiel zupełnie w innym stylu. Bo Rihanna i jakieś leśne dziady z Irlandii na gościnnych występach zamiast Bilala i Thundercata. Bo okładka przypomina nam o tej gorszej stronie hip hopu lat dziewięćdziesiątych. Ja tymczasem jestem spokojny, to w końcu K-Dot moi drodzy. Tak w ogóle to LeBron już słuchał i wyglądał na ukontentowanego. — Chojny


The Seven

Talib Kweli & Styles P

Javotti Media / 3D

Wiadomo nie od dziś, że Talib Kweli i Styles P lubią ze sobą współpracować. Wystarczy tylko wspomnieć „Thrill Is Gone” z płyty Statik Selektah i od razu wiadomo o co chodzi. Wspólny materiał obydwu panów wydawał się tylko kwestią czasu, a już od co najmniej dwóch miesięcy zapowiadana była nagrana przez nich epka. Seven, jak sam tytuł wskazuje, składa się z siedmiu numerów, a gościnnie udzielają się między innymi Jadakiss, Sheek Louch, Common czy Rapsody, ale też podopieczny Kweliego NIKO IS. Obawiam się tylko bitów i to nawet nie ze względu na gust Kweliego, ale dlatego, że Styles nigdy nie miał do nich szczęścia i to właśnie produkcja była zawsze słabą stroną jego płyt. W każdym razie lirycznie nigdy nie zawodzili, więc na pewno warto sprawdzić, co przygotowali. — Dill


Return to the 37th Chamber

El Michels Affair

Big Crown Records

Dawno temu, a dokładnie to 12 lat temu nowojorski zespół El Michels Affair wydał Sounding Out The City — album potwierdzający że na muzycznej mapie XXI wieku wciąż znajduje się miejsce dla dostojnego, instrumentalnego soulu. O wiele głośniej o chłopakach zrobiło się jednak kilka lat później wraz z premierą Enter The 37th Chamber, konceptualnego projektu złożonego z coverów piosenek Wu Tang Clanu i wywodzących się z niego solistów. Album, który chcielibyśmy dziś polecić, to właśnie bezpośrednia kontynuacja tego shaolińskiego materiału. W trakcie powrotu do Trzydziestej Siódmej Komnaty będą wam towarzyszyć również goście specjalni — Lee Fields oraz Lady Wray. — Chojny


Season High

Little Dragon

Loma Vista Recordings

Szwedzki zespół Little Dragon już od kilku lat dostarcza nam znakomitą mieszankę popu, elektroniki oraz downtempo. Na swoim piątym albumie zatytułowanym Season High, którego produkcją zajął się James Ford, znany ze współpracy z Arctic Monkeys, Florence and the Machine czy ostatnio Depeche Mode, eksplorują kilka różych muzycznych kliamtów, które w założeniu albumu mają być ucieczką od ich szarego i deszczowego miasta, jakim opisują swój rodzinny Göteborg. Wyglądamy przez okno i jest całkiem podobnie. Pora więc odpalić album i oddalić się gdzieś dalej. — efdote


The Fate of the Furious: The Album

Various Artists

Artist Partner Group

Cokolwiek sądzicie o serii filmów Szybcy i wściekli, trzeba oddać twórcom to, że są całkiem konsekwentni — także muzycznie. A publiczność tę konsekwencję docenia i konsekwentnie chodzi do kina i słucha kolejnych soundtracków, które zawsze wypełniają oryginalne kompozycje świeżych nazwisk na rapowej scenie. Tym razem do usłyszenia m.i.n. Young Thug, 2 Chainz, Wiz Khalifa, Lil Uzi Vert, Migos, Travis Scott, G-Eazy, Kehlani, Kevin Gates, Lil Yachty, Jeremih czy Ty Dolla Sign. No i oczywiście Pitbull. Bo jak to tak bez Pitbulla? — Kurtek


Playboi Carti

Playboi Carti

Interscope

Po głośnym mikstejpie In Abundance Playboia Cartiego okrzyknięto traprapową nadzieją tego roku. Dziś wraz z oficjalnym długogrającym debiutem rapera jest okazja, by te oczekiwania skonfrontować z rzeczywistością. Stosowna odtrutka, dla wszystkich tych, którzy nie czekali na Kendricka. — Kurtek


Mzansi Beat Code

Spoek Mathambo

Nthato Mokgata

Takiej mieszanki nie słyszeliśmy już dawno. Na najnowszym, piątym już albumie pochodzący z Południowej Afryki. Producent i raper — Spoek Mathambo zabiera nas w niesamowitą podróż, na której mieszają się zarówno języki oraz gatunki muzyczne. House, hip-hop, elektronika oraz afrykańskie rytmy żyją tu w symbiozie, tworząc niesamowity krążek, mogący namieszać zarówno w klubach, jak i przynieść niesamowitą przyjemność i relaks w domowym zaciszu Zaprezentowano tu przy okazji niezły przekrój artystów z regionu, który nam znany jest głównie swojej nie łatwej przeszłości, a przez tak wybitne projekty, jak ten i za sprawą niezwykle zdolnych ludzi, jakimi są bez wątpienia pojawiające się tu postacie, może przybliżyć światu również swoje muzyczne oblicze. — efdote


AZD

Actress

Ninja Tune

Po trzyletniej przerwie wydawniczej urozmaiconej jedynie skromną EP-ką z remiksami utworu „Bird Matrix”, Actress powraca z piątym w swoim katalogu albumem długogrającym AZD. Jest to drugi po „Ghettoville” z 2014 roku materiał wydany we współpracy z brytyjską oficyną Ninja Tune. AZD to kolejna cegiełka do bunkru nostalgii Actressa, która jest jednym z fundamentów jego twórczości; jednakże w tym przypadku Darren Cunningham pokusił się o bardziej futurystyczne rozwiązania brzmieniowe i troszkę inaczej niż zwykle zdefiniował estetykę szumu i hałasu swojego albumu. — Mleczny


Odsłuch: Kendrick Lamar DAMN.

CHOLERA. Król powraca. Po lekko gorzkawej do przełknięcia tygodniowej obsuwie doczekaliśmy się premiery następcy wybitnego To Pimp a Butterfly. Celowo to podkreślam, gdyż Kendrick Lamar jakby drażni się z miłośnikami albumu z 2015 roku. Bo singiel zupełnie w innym stylu. Bo Rihanna i jakieś leśne dziady z Irlandii na gościnnych występach zamiast Bilala i Thundercata. Bo okładka przypomina nam o tej gorszej stronie hip hopu lat dziewięćdziesiątych. Ja tymczasem jestem spokojny, to w końcu K-Dot moi drodzy. Tak w ogóle to LeBron już słuchał i wyglądał na ukontentowanego.