leela james
Leela James w retro obrazku o skomplikowanej miłości

Leela James w retro kinowej odsłonie
Leela James przyzwyczaiła nas do stałego poziomu wykonywanej przez nią muzyki spod znaku współczesnego R&B. Tym razem poszła o mały krok dalej i w teledysku do ostatniego singla „Complicated” można ją zobaczyć w nieco przerysowanej roli niezadowolonej partnerki. Klip, inspirowany tradycyjnymi detalami charakterystycznymi dla wcześniejszego klimatu Los Angeles, w którym James wciela się w rozhisteryzowaną żonę niezwracającego na nią uwagi mężczyzny, momentami jest może zabawny, ale w konsekwencji historia nie kończy się happy endem, a bohaterka przekonuje się, że skomplikowana relacja jest dla niej nie do zniesienia na dłuższą metę. Kawałek prezentuje Leelę w trakcyjnej muzycznej odsłonie i w takim wykonaniu artystkę lubię najbardziej.
Leela James próbuje stworzyć nieskomplikowaną relację

Leela James powraca do tradycyjnego brzmienia R&B
Leela James postanowiła powrócić do swojego tradycyjnego soulowego brzmienia. Po dosyć ekstrawaganckim posunięciu, jakim było wydanie psychodelicznego rockowego EP Are You Ready wraz z The Truth Bandem, przyjemnie jest usłyszeć James powracającą do współczesnego R&B. Jej nowy singiel, za produkcję którego odpowiedzialny jest wieloletni producent Rex Rideout, opowiada o chęci stworzenia relacji z kimś bliskim i wyniesienia jej na wyższy poziom, ale po drugiej stronie pojawia się opór i wahanie. Głos artystki i jej spokojne usposobienie zawsze działają na mnie kojąco, a miejscami nawet terapeutycznie. Do dziś pamiętam radość z zakupu jej debiutanckiej płyty i zachwyt nad jej afro stylizacją na okładce. Czas biegnie, trendy w muzyce zmieniają się, ale Leela niech zawsze pozostanie wierna swoim muzycznym klimatom.
Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Kiedyś to było! Nie jestem zwolennikiem tego typu powiedzonek, a ze słowem „boomer” łączy mnie jedno — za młodu uwielbiałem gumę do żucia o tej nazwie. Tak samo jak dawniej uwielbiałem twórczość Kanyego Westa, ponieważ „kiedyś to było” można fascynować się jego muzyką z przyjemnością. Nie chcę być posądzony o bycie kontrowersyjnym na siłę, ale uważam, że dzisiejszy Ye jest cieniem samego siebie sprzed lat. Yeezus — wbrew powszechnym ochom i achom — nie jest pionierskim projektem, a podręcznikowym przykładem nieudanego eksperymentu, w którym każdy — nie wiedzieć czemu — doszukuje się ukrytego geniuszu. Taka Daytona może się podobać, ale wyprodukowana jest co najwyżej solidnie. Na domiar złego w utworze „Infrared” dokonano profanacji jednego z moich ulubionych nagrań od 24 Carat Black — takich rzeczy się nie sampluje w ten sposób, panie West! Ostatnim świetnym krążkiem od producenta z Chicago wydaje się My Beautiful Dark Twisted Fantasy, choć i tak nie zgadzam się z twierdzeniami, jakie można było dostrzec zaraz po premierze, jakoby miał znaczący wpływ dla rozwoju muzyki — niektóre z wykorzystanych tam rozwiązań dało się usłyszeć jeszcze w latach sześćdziesiątych, choćby u Sly & The Family Stone. Przygotowałem subiektywne zestawienie 5 utworów, wyprodukowanych przez Kanyego Westa, których być może nie słyszałeś, a jeśli nawet, to możliwe, że nie wiedziałeś, kto stoi za ich warstwą muzyczną. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy „rzucili szkołę”, aby w domowym zaciszu pochłaniać muzyczne nowości. Najpierw jednak chciałbym coś uściślić.
Myślisz: Karol Krawczyk, mówisz: Tadeusz Norek, co nie? Podobnie można powiedzieć o Weście, gdy zaczniemy wymieniać artystów, którzy budowali lub odbudowywali swoje kariery dzięki niemu i w pewnym sensie stanowią równie udany duet z Westem, co warszawiacy. W związku z tym do dyskografii Commona, Hovy, Taliba Kweli czy Johna Legenda nawet nie zaglądałem. Starałem się postawić na wybory nieoczywiste i naprawdę mniej znane, nie może więc dziwić brak tu tak genialnych kompozycji jak „This Way” Dilated Peoples, „The Game” Commona czy „Wouldn’t Get Far” (patrz jaka gra słowna!) The Game’a. Cofnijmy się więc do czasu, gdy Kanye częściej elektryzował na tyłach okładek niż w tabloidowych nagłówkach. Pójdźmy do miejsc w dyskografii producenta, które słuchaczy interesowały bardziej niż Księstwo Liechtenstein turystów na mapie Europy. Gdzie Be Commona niemal po tygodniu zostało ochrzczone mianem „instant klasyka” w przeciwieństwie do dziś, gdzie album Nasir zapomniano maksymalnie w ciągu tygodnia. Aż posmutniałem przez ten stan rzeczy, bo chętnie umieściłbym w takim zestawieniu numer otwierający Be.

„New World Symphony”
Miri Ben-Ari
The Hip-Hop Violinist, 2006
Nie znam ludzi, którym nie spodobałby się Jesus Walks. Analogicznie też nie znam nikogo, kto chociaż raz zastanowił się, czyje skrzypce możemy usłyszeć w tym utworze. A mamy tutaj do czynienia z idealną wymianą barterową. Miri Ben-Ari w zamian za swój udział w The Collage Dropout (wykraczający poza jeden utwór) poprosiła Kanyego, aby ten swoim nazwiskiem firmował jej piosenkę. Wkład producenta jest może i skromny, ale te jego charakterystyczne dla tamtego okresu bębny, w których nadspodziewanie dużo jest stopy, idzie rozpoznać z łatwością. Zwrotki Pharoahe Moncha to zwykły dzień w biurze, ponieważ on rzadko rozczarowuje. Jednak w trakcie ostatniej części utworu podczas powtarzanego refrenu, partia skrzypiec zamienia się w pędzący rollercoaster. Najchętniej rozsiadłbym się w środkowym rzędzie NOSPR w Katowicach i usłyszał to czarujące solo na żywo.

„These Walls”
Nappy Roots
Wooden Leather, 2003
Nappy Roots to sympatyczny kolektyw z Kentucky. Co częste u południowych twórców, ich twórczość cechuje większa muzykalność względem reszty amerykańskiej hip-hopowej sceny. Cofnijmy się do 2003 roku, w którym premierę miał album Wooden Leather grupy, z którego pochodzi „These Walls”. Wyprodukował go wschodzący producent z Chicago, lubujący się w noszeniu marynarki z łatami na łokciach. Nappy Roots korzystało z zainteresowania południowym brzmieniem, które przeżywało renesans za sprawą popularności OutKast czy Ludacrisa. Dzisiaj Ye chce konkurować z Giorgio Armanim, a Nappy Roots w ciągu ostatnich pięciu lat wydało dwa albumy, o których praktycznie mało kto słyszał. Jak więc wypadła ich kooperacja? Sympatyków organicznego brzmienia z pewnością zadowoli. Otrzymaliśmy przyzwoite zwrotki, wwiercające się w ucho refreny, a sam West ewidentnie miał pomysł na ten utwór. Bas Kanyego tutaj przewodzi jakby chciał nawiązać do najlepszych czasów Bootsego Collinsa, aranżacja jest rozbudowana oszczędnie, ale na tyle, że nie zaśniemy przy tym nawet po proszkach nasennych. Są klawisze, śpiewy, gitary, czego chcieć więcej? Tęsknię za tak żądnym żywych dźwięków zmysłem Ye.

„Dogs Out”
DMX
Grand Champ, 2003
Nie mogę wspomnieć o tym numerze inaczej niż w anegdotycznym tonie. Przede wszystkim wyszedł w 2003 roku, a w tamtym czasie byłem niezwykle hermetycznie nastawionym na różnorodności słuchaczem. W Polsce strach było użyć sampla z wokalem, ponieważ mogło to się skończyć otrzymaniem łatki hip-hopolo. Moda na tak wykorzystywane wokale w beatach miała dopiero nadejść. Zapewne z tego powodu, gdzieś podświadomie, pogardzałem delikatnie tego typu produkcjami. „Dogs Out<" był natomiast pierwszym utworem z wysamplowanym wokalem, którego zacząłem wręcz ubóstwiać. Niejako wbrew sobie i wbrew środowisku. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że autorem warstwy muzycznej jest Kanye. Nie jestem maniakalnym fanem twórczości DMX-a, ale przyznam, że czasem brakuje mi tych specyficznych odszczekiwań. Szczególnie, gdy nie zawodziła produkcja. "Dogs Out" zajmuje tak wysokie miejsce w tym zestawieniu prawdopodobnie ze względów sentymentalnych, ponieważ ta zmiana frontu miała niewyobrażalny wpływ na rozwój mojej świadomości muzycznej.

„Didn’t I”
Leela James
A Change Is Gonna Come, 2005
Skoro Kanye West na samym początku swojej muzycznej przygody doceniany był głównie za sympatyzowanie z długimi soulowymi samplami, nie może dziwić, że tak chętnie wspierał neo-soulowych artystów. Wśród nich możemy odnaleźć Leelę James. Ye przyłożył rękę do debiutu fonograficznego nie tylko Johna Legenda. Rok po premierze Get Lifted światło dzienne ujrzał A Change Is Gonna Come utalentowanej wokalistki z Los Angeles, której pomógł — skądinąd już bardziej doświadczony w branży — kolega. Jak można się domyślić po tytule, album swoim brzmieniem nawiązywał do najlepszych dla soulu i R&B lat 60. i 70. Znalazł się tam również przepotężny banger — „Didn’t I”. Może i to określenie jest zarezerwowane wyłącznie dla rapowych nagrań, ale jak inaczej określić numer, przy którym wszyscy w okolicy mają ochotę tańczyć? Ewentualnie bujać się w rytmie beatu z gracją, znaną w niejednym nowojorskim cornerze, ponieważ tej produkcji nie można odmówić hip-hopowego korzenia. W żadnym wypadku! Może i znajdziemy na płycie nagrania z większym komercyjnym potencjałem, wszak trudno konkurować z tytułowym coverem nieśmiertelnego dzieła Sama Cooke’a, ale to właśnie ten wyprodukowany przez Westa numer uważam za najlepszy z płyty. W dodatku jak wyprodukowany! Miód.

„Everything I Love”
Diddy
Press Play, 2006
Na papierze Everything I Love był murowanym faworytem do zwycięstwa we wszystkich mniej lub bardziej prestiżowych rankingach i podsumowaniach 2006 roku. Tym razem to — po perturbacjach z ksywką — Diddy zaprasza do siebie Nasa, tworząc niejako sequel słynnego (choć w swej wzniosłości kiczowatego) „Hate Me Now<", a dodatkowo do towarzystwa dołącza Cee-Lo Green, który osiągnął wtedy mistrzostwo w refrenowym rzemiośle. Za produkcję odpowiadał Ye, więc wszystko to sugerowałoby, że ten numer to samograj. A odnoszę wrażenie, że paradoksalnie nikt o nim nie słyszał. Dobra, może i żadna wzmianka o Diddym nie powodowała szybszego bicia serca wśród słuchaczy, ale był on postacią niezaprzeczalnie barwną i znaną. Do tego utwór znalazł się na płycie Press Play, promowaną singlem „Last Night”, którego nucił pod nosem kierowca każdego polskiego autobusu. Kanye West tak znakomicie wywiązał się z zadania, że nawet Diddy wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, dzięki czemu… nie odstaje od reszty towarzystwa. Ye w smakowity sposób zaaranżował warstwę muzyczną — w zbiorze swoich płyt odnalazł świetną perkusję, pełną stopy i przeszkadzajek, muzycy sesyjni dograli uzależniające partie dęciaków, a Hammond nadaje numerowi gospelowego wydźwięku. Uczta.
#FridayRoundup: Anderson .Paak, Omar Apollo, Kevin Abstract i inni


Jak co tydzień dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Tym razem to m.in. nowy Anderson .Paak, druga epka zeszłorocznego odkrycia alternatywnego neo-soulu Omara Apollo, nieoczekiwany powrót Kevina Abstracta czy artpopowa odsłona Nory Jones.
Ventura
Anderson .Paak
Aftermath Entertainment
Pamiętacie, jak miesiąc temu pisaliśmy, że Paak nowym albumem rozgrzeje wiosnę? Wygląda na to, że to nie będzie tylko wiosna, ale i lato, jesień, zima, i tak naprawdę każda kolejna pora roku, w której będziecie słuchać Ventury. Mogę być nieobiektywna, ale moim skromnym zdaniem to najlepsze wydawnictwo Andy’ego. Bezbłędni goście (na widok tej listy szczęka mniej lub bardziej obsuwa się w dół), beaty tłuste jak porządne masełko, spójna warstwa liryczna, no i groove, przy którym miękną kolana… Ta płyta płynie własnym nurtem i nie bierze jeńców — po pierwszym odsłuchu trudno uwierzyć, że już koniec. Choć Oxnard jest rodzinnym miastem Paaka, to Ventura stanowi właściwie powrót do neo-soulowego domu, który zbudował krążkami Venice i Malibu. Uwierzcie mi, że bardzo chcę coś skrytykować, ale serio nie mam pomysłu. Bajka! — Empee
Friends
Omar Apollo
Omar Apollo
Druga epka wyłowionego z czeluści Soundclouda multiinstrumentalisty jest napakowana stylistycznie niczym line-up showcase’owego festiwalu. Każdy z utworów prowadzi słuchacza w inne rejony. W wielkim skrócie: buńczuczny prince’owski funk spotyka zmysłowe R&B Miguela, a później wsiadają do White Ferrari i wybierają się na disco, włączając przy okazji Auto-Tune’a. Materiał skrzy się od pomysłów prowadzących do wniosku, że ten Omar to musi być fajny gość. Zarazem wystarczy jedna runda takiego pstrokatego, kolażowego bałaganu, by zacząć się zastanawiać, czy na pewno chce się po raz kolejny doświadczać go w całości. — Maja
Arizona Baby
Kevin Abstract
Question Everything
Na najnowszej EP-ce Kevina Abstracta dostajemy zaledwie trzy tracki, ale wprowadzają one w muzyce lidera Brockhampton intrygujące innowacje. Zdecydowanie silniejszym punktem odniesienia w kwestii stylistyki jest kolektywistyczna działalność artysty niż jego debiutancki album, natomiast w dużo większym stopniu akcentowana jest tu warstwa instrumentalna i produkcyjna kawałków. Abstract pozwala sobie momentami na swobodne odjazdy w soulowe frazowania dęciaków czy ładnie rozegraną syntezatorową przestrzeń. Dostajemy też charakterystyczne, znane z trylogii Saturation flow poprzetykane zmodyfikowanym głosem wokalisty. Jest smacznie, ale chcemy więcej! —Wojtek
Begin Again
Norah Jones
Blue Note
Po jazzowym debiucie i licznych romansach z americaną, country, indie, a nawet soulem Norah Jones na swoim siódmym solowym albumie studyjnym Begin Again nieśmiało wchodzi w stylistykę artpopową. Na tej najbardziej lapidarnej w dyskografii piosenkarki, niespełna półgodzinnej, płycie Jones jest melancholijna w romantycznym znaczeniu tego słowa. Eksperymentuje z wokalem i brzmieniem, przykrywając swój charakterystyczny styl rozmaitymi efektami. To Norah poszukująca nowych form wypowiedzi, ale niekoniecznie odnajdująca się w nowej stylistyce — niemniej przy jedynie siedmiu nowych piosenkach można bez uprzedzeń dać tej odsłonie Jones szansę. — Kurtek
Are You Ready?
Leela James & The Truth Band
Entertainment One
W czasach, w których króluje muzyka elektroniczna, a młode pokolenie wokalistów próbuje wyprzeć doświadczonych artystów, Leela James swobodnie wydaje rockowo-bluesowe EP. Amerykanka, która kojarzona jest z soulem i R&B, zawiązała współpracę z utalentowanym trio The Truth Band, nagrywając wspólnie mini wydawnictwo, na którym znalazło się sześć pozycji. Wbrew pozorom wokal James brzmi ostro i ten pazur postanowiła pokazać w nowej odsłonie. Niezwykle liberalne posunięcie Leeli, na które może sobie pozwolić, zważywszy że każda jej płyta okazuje się sukcesem i jest doceniana przez słuchaczy. Hard rockowe brzmienie na Are You Ready? zaskoczy niejednego fana artystki, ale opary głównego nurtu muzycznego, uprawianego przez James, również będziecie mogli poczuć. Gotowi na ostrego muzycznego pazura? — Forrel
Chocolat
Roméo Elvis
Strauss Entertainment
Roméo Elvis to jeden z czołowych przedstawicieli belgijskiej sceny. Rozgłos zapewnił sobie kilkoma epkami i ciekawymi współpracami. Debiutował w 2013 roku epką Bruxelles c’est devenu la jungle, po której wkrótce wydał kolejne materiały, w tym wspólny, dwuczęściowy projekt z producentem Le Motel. W międzyczasie współpracował z grupą L’Or du Commun, Le 77 czy z wokalistką (i własną siostrą) Angèle. Wreszcie nadszedł czas na solowe LP od Elvisa. Płyta Chocolat to aż 19 utworów, które doskonale odzwierciedlają muzyczną Belga, który od oldschoolu przeszedł do śpiewanych refrenów czy elementów agresywnego trapu. Wśród gości znalazł się między innymi Damon Albarn, znany z zespołu Gorillaz. Chocolat to rap francuskojęzyczny w najlepszym wydaniu, warto sprawdzić! — Polazofia
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Leela James w rockowej odsłonie wspólnie z The Truth Band

Leelę James wszyscy znają z charakterystycznego głosu i przyjemnej muzyki R&B. Jednak nikt nie znał drugiego oblicza artystki. James nawiązała współpracę z zespołem The Truth Band i wspólnie wydali singla „That Woman”. Pożegnajcie, przynajmniej na jakiś czas, soulowy wizerunek Amerykanki i powitajcie wyrazisty makijaż i ostry wokal. „That Woman” jest klasycznym rockowym kawałkiem z wyraźnie zaznaczoną gitarą. Przyznam, że Leela brzmi dla mnie kontrowersyjnie.
Nowy projekt o nazwie Leela James and The Truth Band, w skład którego obok głównej bohaterki, wchodzą gitarzysta Jairus “JMo” Mozee, basista Eric Ingram i bębniarz David “Dae-Dae” Haddo, wyda debiutanckie EP Are You Ready?, które składać się będzie z sześciu utworów (w tym dwa interludia). Premiera przewidziana jest na 12 kwietnia. Jesteście gotowi?
Nowy teledysk: Leela James „Hard for Me”


Leela James nie przestaje promować swojego ostatniego, dobrze przyjętego albumu Did It for Love. Jej kolejny teledysk został nakręcony do singla, którego poznaliśmy jeszcze przed premierą płyty. Klip do „Hard for Me” powstał w otoczeniu przepięknego krajobrazu, w zupełnej głuszy, w której artystka wyznaje swojemu mężczyźnie miłość. Stawia mu jednocześnie proste warunki, które trzeba spełniać, będąc w związku, czyli m.in. wierność i właściwe traktowanie. Zanurzcie się w tym romantycznym obrazku.
Nowy teledysk: Leela James „All Over Again”


Leela James zaprezentowała teledysk do drugiego singla promującego jej najnowsze wydawnictwo Did It for Love. Słodki utwór „All Over Again” został zobrazowany jeszcze bardziej lukrowym teledyskiem, w którym artystka, wśród czerwonych balonów i róż, składa grobową obietnicę miłości. Pomimo oczywistych miłosnych eksponatów, sam utwór jest romantyczna fortepianową balladą, w której wokal Amerykanki koi i czaruje. Walentynki już dawno za nami, lecz która kobieta nie chciałaby być zaskoczona w taki sposób przez swojego mężczyznę, jak Leela w klipie poniżej.
Recenzja: Leela James Did It for Love

Leela James
Did It for Love (2017)
Shesangz Music/BMG Rights Management (US)
Od czasu debiutu A Change Is Gonna Come, Leela James kroczy wyznaczoną przez siebie ścieżką mainstreamowego soulu, nie ulegając zbytnio wpływom współczesnej muzyki. Również tematyka utworów pozostaje niezmienna. Artystka bez ogródek śpiewa o miłosnych wzlotach i upadkach, prawdziwym uczuciu i burzliwych rozstaniach. Tę szczerość niezmiennie doceniają fani, którzy od lat słuchają muzycznych opowieści wokalistki.
Spoglądając na okładkę nowej płyty Leeli James, można pomyśleć, że nagrała taneczny album. Srebrny, cekinowy strój przywodzi na myśl dyskotekowy parkiet. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, ponieważ pod błyszczącym nakryciem głowy kryje się pewność siebie i zadziorna, charakterystyczna burza loków.
Na szóstym albumie Leela James zabiera słuchaczy w podróż po zakamarkach nieujarzmionej miłości dwojga ludzi. Mocnym wstępem w „Hard for Me”, ostrzega swojego faceta przed konsekwencjami partnerskiej niesubordynacji. Pomimo emocjonalnego przywiązania do wybranka, nie zawaha się odejść i uwolnić od toksycznego związku, czemu daje wyraz w promującym krążek singlu „Don’t Want You Back”, który stał się jej najwyżej notowaną kompozycją w karierze. Swoje stanowisko podtrzymuje w funkowym, mid-tempo utworze „Don’t Mean a Thing”, gdzie pomimo wyznawania staromodnej miłości, nie zastanawia się długo, czy zadbać o własne uczucia i otwarcie wyznaczyć granicę swojej cierpliwości. Stanowcze rozpoczęcie w postaci tych trzech kompozycji, jasno określa, że dla James liczą się czyny, a nie piękne słowa.
Oprócz umiejętności opowiadania mocnych historii, Amerykanka dysponuje przede wszystkim talentem wokalnym. Jej delikatny, charakterystyczny głos hipnotyzuje i czaruje, szczególnie w balladzie „All Over Again”, w której go eksponuje, ale nie nadwyręża. Temu oszczędnemu, fortepianowemu kawałkowi, James w sposób aktorski nadaje pełen dramaturgii ton, czym podkreśla znaczenie obietnicy miłości i oddania jej swojemu mężczyźnie. Na takie wyznania może sobie pozwolić, ponieważ sama przeżywała załamania w związku. O tych wyblakłych wspomnieniach i tęsknocie za prawdziwym uczuciem Leela śpiewa w „I Remember”. Hajlajtem na płycie i kawałkiem, który w pełni oddaje charakter okładki Did It for Love, jest wyróżniająca się disco-funkowa kompozycja „There 4 U”, utrzymana w stylu lat ’70, z wyraźnie zaznaczoną linią basu. Płytę zamyka tytułowa, breakbeatowa piosenka z elementami hip-hopu, w której artystka przyznaje się do popełnienia wielu błędów i podjęcia kilku złych decyzji, ale jednocześnie podkreśla, że uczyniła to wszystko w imię miłości.
Czytając tę recenzję Did It for Love pewnie odnosicie wrażenie, że Leela James nagrała ckliwy i do granic możliwości przesłodzony miłosny album. W pewnym sensie tak jest, bo taka jest miłość. Jednak James nie opowiada tylko o samych dobrych aspektach tego uczucia. Przede wszystkim śpiewa o problemach wynikających z kochania drugiej osoby, które albo należy przezwyciężyć dla dobra związku, albo — jeśli napierają niebezpiecznie na wyznaczoną granicę — odciąć się od nich raz na zawsze i przestać trwać w toksycznej relacji. James wybrała pierwszą drogę, a swoje życiowe perypetie ubrała w przystępne dla ucha, soulowe melodie, pozostając tym samym wierną swoim muzycznym korzeniom. Klimat płyty zabarwiła nieco współczesnymi dźwiękami, dzięki czemu potwierdziła swoją pozycję czołowej artystki contemporary R&B. I chociaż Did It for Love nie jest wydawnictwem wyróżniającym się, osobiście doceniam jego solidną produkcję i typowe dla Leeli James, tradycyjne, klimatyczne brzmienie.
#FridayRoundup: Jamiroquai, Freddie Gibbs, Włodi, Leela James i inni

Kolejny tydzień przynosi kolejny wysyp nowości. Rozpiętość gatunkowa jest dosyć spora, więc ponownie każdy znajdzie coś dla siebie. A wybierać możecie z brzmienia współczesnego hip-hopu dostarczonego nam przez Freddiego Gibbsa oraz Włodiego, nowej fali jazzu, którą reprezentuje Christian Scott aTunde Adjuah. Jazz, tym razem wymieszany z rockową psychodelią znajdziecie również na wspólnym albumie od zespołu The Mattson 2 oraz Chaza Bundicka oraz w czystej kameralnej formie na An Ancient Observer ormiańskiego pianisty Tigrana Hamasyana. Klasyczne R&B w pięknym wydaniu zaprezentowała nam z kolei Leela James. Udany powrót po 7 latach zaprezentowała grupa Jamiroquai, a fani mocniejszego uderzenia dostaną coś, co nie często gości na łamach naszej strony, czyli potężną gitarową płytę od Body Count, w której na mikrofonie rządzi Ice-T. Startujemy!
You Only Live 2wice
Freddie Gibbs
ESGN / EMPIRE
Freddy Kane powraca do nas z kolejnym solowym wydawnictwem. You Only Live 2wice nie zwalnia tempa, single „Crushed Glass” i „Alexys” ostrzą apetyt na kolejne uliczne historie. Gibbs, nieco jak Schoolboy Q, rozerwany nieco między swoją ekipą a rodziną. Mimo, że to tylko osiem kawałków (połowa mniej niż na Shadow of a Doubt, warto było czekać, zwłaszcza, że sporo się działo u Freddiego. Twardy i pewny siebie jak nigdy, w sam raz po Drake’u i przed Kendrickiem. — Richie Nixon
Automaton
Jamiroquai
Jamiroquai Limited
Kiedy już wszyscy myśleli, że Jamiroquai umarli śmiercią naturalną, Jay Kay i spółka wracają po siedmiu latach od Rock Dust Light Star. Tytułowe „Automaton” zapowiadało prawdziwą bombę, nie inaczej było z drugim singlem „Cloud 9”. Te dwa numery zwiastują ciekawy materiał i do tego jeszcze ta okładka z dziwacznym nakryciem głowy, które było widoczne w teledysku do pierwszego utworu. Jedno jest pewne, panowie mogą nas mocno zaskoczyć, więc chyba pora zapiąć pasy i ruszyć w tą kosmiczną podróż. — Dill
Star Stuff
Chaz Bundick & The Mattson 2
Company Records
Chaz Bundick, znany lepiej jako Toro y Moi, swoją nową płytę zapowiedział już na początku listopada. Krążek (i cały projekt) nagrany wspólnie z duetem The Mattson 2 tworzonym przez dwóch identycznych bliźniaków został zatytułowany adekwatnie Chaz Bundick Meets the Mattson 2. Muzycznie z kolei łączy sztandarowe chillwave’owe brzmienie Toro y Moi z nutką gitarowej psychodelii spod znaku Jimmy’ego Hendrixa. –Kurtek
Did It for Love
Leela James
Shesangz Music
Szósty album Leeli James to powrót artystki do korzeni. Dwanaście kompozycji na Did It for Love utrzymanych jest w stylu klasycznego smooth R&B z eterycznym wokalem Amerykanki. Większość utworów skomponowana została wspólnie z Rexem Rideoutem, który tworzył m.in. dla Willa Downinga, Ledisi, czy BJ the Chicago Kida. Pochwała należy się dla James za wierność tradycyjnemu soulowi, w który tchnęła nieco nowoczesności i umiejętnie przeniosła go w 2017 rok. Oprócz romantycznych melodii, na drugim planie usłyszeć można również trap, nienachalnie wypełniający niektóre kawałki. Płyta brzmi wyjątkowo pod każdym względem, a żadna piosenka nie jest oderwana od całości, dzięki czemu płyty słucha się przyjemnie. — Forrel
An Ancient Observer
Tigran Hamasyan
Nonesuch
W ciągu minionych dwóch lat pod skrzydłami kontraktu z oficyną Nonesuch Tigran Hamasyan, ormiański pianista i kompozytor na co dzień mieszkający i tworzący w Nowym Jorku, wyrósł na jedną z większych gwiazd współczesnej jazzowej pianistki. Hamasyan, który nie stroni od odwoływania się do tradycji muzyki ormiańskiej i flirtów z poważką, dziś wydał kolejny solowy krążek — An Ancient Observer — subtelny, ale niebanalny melancholijny piano jazz. Zdecydowanie polecamy! –Kurtek
Ruler Rebel
Christian Scott aTunde Adjuah
Stretch Music
Amerykański trębacz jazzowy Christian Scott idzie mocno w konceptualizm. Ruler Rebel jest zgodnie z zapowiedziami pierwszym krążkiem w trzyczęściowej serii The Centennial Trilogy, która ma koncentrować się, krótko mówiąc, wokół kwestii ważkich jego zdaniem dla współczesnej Ameryki. Wśród nich Scott wymienia system więziennictwa, głód, ksenofobię, imigrację, zmiany klimatyczne, orientację seksualną, równość płci, faszyzm i powrót demagogii. Odważnie. Mamy nadzieję, że swój manifest polityczny oprze na równie przemyślanym i treściwym brzmieniu. –Kurtek
Wszystkie drogi prowadzą do dymu
Włodi
District AREA
Chyba specjalnie nie trzeba chyba nikogo namawiać do sprawdzenia najnowszego albumu warszawskiego weterana hip-hopu, jakim bez wątpienia jest Włodi. Jeżeli potrzebujecie jednak dotykowej motywacji, pomóc Wam może nasza recenzja krążka. Cała reszta od razu zanurzyć się może w zadymiony świat artysty, który po raz kolejny udowadnia, że jest jak najbardziej na czasie z tym, co obecnie dzieje się w muzycznym świecie, a swoje olbrzymie doświadczenie zamienia w wersy i flow, których po prostu chce się słuchać. — efdote
Bloodlust
Body Count
The Century Family Inc.
Sytuacja społeczno-polityczna w Stanach Zjednoczonych już od dłuższego czasu pozostawia wiele do życzenia. Widać to zarówno z relacji telewizyjnych oraz po częstych reakcjach artystów, którzy bardzo aktywnie zaczęli udzielać się, jak i wypowiadać na tematy z tym związane. Wytrzymać też zapewne nie mógł już Ice-T, który wraz ze swoją grupą Body Count powrócił z nowym albumem zatytułowanym Bloodlust. Wszyscy, którzy znają już to oblicze muzyka, wiedzą zapewne, że tutaj kończą się już żarty. To właśnie razem z tą ekipą, raper prezentuje swoją najbardziej agresywną twarz. Mocne gitarowe riffy i rapcorowy klimat są idealną platformą do wyrażenia za pomocą pełnych wściekłości i nie raz niestroniących od kontrowersji wersów, tego wszystkiego, co mu nie pasuje w zastanej rzeczywistości. Przy okazji jest to również dobry kawałek muzyki, jeżeli oczywiście lubicie nieco mocniejsze klimaty. — efdote
Nowy utwór i szczegóły albumu Leeli James


Leela James prezentuje kolejny przedsmak jej nadchodzącego albumu Did It for Love. Drugim singlem promującym wydawnictwo, po „Don’t Want You Back„, jest soulowa ballada z magicznymi dzwoneczkami w tle i urzekającym wokalem artystki. Kawałek opowiada o nieodwzajemnionej miłości i trudnej kobiecej sytuacji w związku z tym. Na przyszłym wydawnictwie znajdzie się dwanaście utworów, wykonywanych tylko przez Leelę, bez gości. Premiera albumu 31 marca. Zapoznajcie się z kompozycją, okładką i spisem utworów.
Spis utworów Did It for Love:
1. „Hard for Me”
2. „Don’t Mean A Thang”
3. „Don’t Want You Back”
4. „Real Talk – Relationships (Interlude)”
5. „I Remember”
6. „Good to Love You”
7. „There 4 U”
8. „This Day Is for You”
9. „Take Me”
10. „All Over Again”
11. „Our Love”
12. „Did It Ffor Love”