madlib
#FridayRoundp: Madlib, Celeste, Arlo Parks i inni

Po kilkutygodniowej przerwie wracamy z piątkowym cyklem #FridayRoundup, w którym dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Tym razem nowymi płytami podzielili się Madlib, Celeste, Arlo Parks i Partynextdoor, a przegląd współczesnego jazzu z RPA przygotowała wytwórnia Brownswood.

Sound Ancestors
Madlib
Madlib Invazion
Madlib – jeden z najbardziej szanowanych i pracowitych producentów na muzycznej scenie, powraca z nowym krążkiem, który powstał przy dość dużym udziale innego, równie kreatywnego muzyka, którym bez wątpienia jest Four Tet. Dostarczone przez Kalifornijczyka sample, loopy oraz breaki, ułożone zostały w 16 nagrań, będących kwintesencją tego, co do tej pory Madlbi pokazał nam na swoich poprzednich wydawnictwach. O tym co wyszło z tego niecodziennego połączenia muzycznych osobowości, przekonać możecie się poniżej, a nasze wrażenia z odsłuchów krążka sprawdzicie w recenzji albumu. — efdote

Not Your Muse
Celeste
Universal / A Both Sides Records / Polydor
Debiutancki album Celeste, zwyciężczyni BBC Sound 2020 to zbiór klasycznych, pop-soulowych utworów, do których chce się wracać. Pomimo że kompozycje nie są odkrywcze, miejscami wtórne, nie da się przejść obok Not Your Muse. Płyta jest dojrzalsza i nieco odważniejsza od poprzednich kawałków artystki. Technicznie album jest na wysokim poziomie, dobra produkcja, dokładnie zbudowane brzmienie, ale właśnie przez tę dyscyplinę Not Your Muse słucha się bez fajerwerków. Ale czy potrzebujemy tego od Celestyny? Wysublimowanie, elegancki wokal i pewność siebie sprawiają, że każdej piosenki słucha się z coraz większą radością. Jeśli nie jesteście jeszcze nadto zmęczeni reklamą pewnego sportowego kanału ze „Stop This Flame” utrzymanego w stylu Elle Eyre w tle, spokojnie sięgajcie po debiut Celeste. — Forrel

Collapsed in Sunbeams
Arlo Parks
Arlo Parks / Transgressive
Czyżby właśnie objawiła nam się pierworodna płyta z gatunku emo soul? Poetycka kruchość, którą zawdzięczamy w dużej mierze tekstom i wokalom Arlo Parks, silnie zdominowała jej debiutancki krążek. Jeżeli lubicie przydymione, sypialniane okłady z trip hopowych snujów czy, najprościej rzecz ujmując, gitarek, obowiązkowo melancholijnych (z silnymi Yorke’owymi inklinacjami; ale też z faktycznym shout outem dla Roberta Smitha w singlowym „Black Dog”), to bardzo możliwe, że siedzicie w szufladce sąsiadującej z Arlo Parks na Collapsed in Sunbeams. Album wytyczył sobie płynną strużkę gdzieś pomiędzy neo-soulem, bedroom popem, a indie, w które to wlał się jednak przede wszystkim z posłannictwem udzielania głosu nawoływaniom duszy. Mięciutkie lądowanie godne roku ZOZI gwarantowane. — Maja Danilenko

Colours
Partynextdoor
OVO Sound / Warner
Premiera Colours natychmiast wywołała lawinę komentarzy z serii: „Only true fans know”. Całkiem uzasadnionych, bowiem materiał zebrany pod barwnym tytułem pochodzi z dwóch kilkuletnich EP-ek PARTYNEXTDOOR-a — PNDColours (2014), dotychczas dostępnej tylko na SoundCloudzie, oraz szerzej dystrybuowanej Colours 2 (2017). Wokalista przy pomocy słów maluje na nim szczery autoportret — spośród wszystkich przedstawicieli OVO Sound najdalej mu do wrażliwego romantyka, który płakałby z powodu złamanego serca. W zamian za stałość uczuć i namiętność oczekuje pełnego podporządkowania („Let’s Get Married”). Bywa też podejrzliwy i lubi wiedzieć, na czym stoi („Low Battery”). Dość blado i zachowawczo wypada paleta dźwięków, zwłaszcza na tle zeszłorocznego albumu Partymobile. Ten niespodziewany powrót do przeszłości pozwala więc ponownie przyjrzeć się kiełkującemu wówczas stylowi Kanadyjczyka, tym razem ze świadomością, że na naszych oczach rozkwitnie on w pełnej okazałości. — Katia

Indaba Is
Brownswood
Po prezentującym młody brytyjski jazz, albumie We Out Here, oraz przelocie przez to co dzieje się obecnie w Australii na znakomitym Sunny Side Up, przyszedł czas na scenę z Południowej Afryki. Album zatytułowany Indaba Is nagrany został w Johannesburgu zaledwie pięć dni, a jego zamysłem jest oddanie w pełni żywej kultury tworzenia, w której zespoły istnieją, by narodzić się w muzyce, a nie być statycznymi monolitami. Producentem wykonawczym całości został pianista Thandi Ntuli, a lider zespołu The Brothers Moves On — Siyabonga Mthembu jego dyrektorem kreatywnym. Gilles Peterson rzadko kiedy myli się jeżeli chodzi o promowanie nieznanej szerzej muzyki z różnych zakątków Świata, możemy być więc niemal pewni, że eksplorując bardzo zróżnicowane muzycznie RPA i tym razem dostarczy nam prawdziwe skarby. — efdote
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Recenzja: Madlib Sound Ancestors

Madlib
Sound Ancestors
Madlib Invazion
O tym jak kreatywnym człowiekiem jest Madlib, wiedzą chyba wszyscy, którzy choć trochę śledzą jego drogę po muzycznym świecie. Do tego dochodzi również niezwykła pracowitość, która przez niektórych wytykana jest również jako wada. Mnóstwo projektów, w jakie artysta jest zaangażowany, stawiało często pod znakiem zapytania poziom „doszlifowania” poszczególnych z nich, bo wiadomo przecież, że doba Otisa Jacksona Jr. ma również 24 godziny. Ten chaos z pewnością potrzebował osoby, która może go okiełznać i wskazać odpowiedni kierunek w gęstym od dymu studyjnym pomieszczeniu. Za czasów współpracy ze Stones Throw kimś takim byli na pewno Egon oraz Peanut Butter Wolf, a przy nowym albumie z pomocą przyszedł inny wieloletni przyjaciel, czyli Four Tet.
Kolaboracja ta odbyła się na zasadzie dostarczenia przez Madliba całej tony muzyki, którą udało mu się wygrzebać z tysięcy płyt winylowych, jakie przewijają się tygodniowo przez jego ręce. Zdobyte w ten sposób sample, perkusyjne breaki czy przerobione już pętle trafiały do Kierana, który ułożył to w logiczną całość, zaaranżował oraz zmiksował. Z pewnością pomógł w tym niesamowity zmysł, jakim dysponuje brytyjski producent, a który objawia się na jego solowych projektach z muzyką elektroniczną. Tam, z dosyć ascetycznych dźwięków, tworzy znakomite utwory, które wywołują mnóstwo emocji. Tym razem, dzięki współpracy na opisanych wyżej warunkach, z pewnością miał jeszcze większe pole do popisu.
Kalifornijczyk dostarczył mu bowiem tak rozległy katalog brzmień, że efekt finalny stanowi swoistą podróż po całej jego dotychczasowej twórczości. Mamy tu hip-hopowe beaty, jazzowe wariacje, chwytający za serce soul, wycieczki w różne rejony świata (ze szczyptą Jamajki oraz ukochaną przez muzyka Ameryką Łacińską na czele), elementy rocka czy też eksperymentalną elektronikę. Pomimo tego, że utwory nie są długie, dzięki fuzji tych muzycznych osobowości, udało się uniknąć wrażenia obcowania z kolejnym beat tapem. Każdy pojedynczy dźwięk wydaje się być dokładnie przemyślany i jest dokładnie tam, gdzie być powinien, a wiele ukrytych realizatorsko smaczków, z pewnością dane nam będzie odkrywać przy kolejnych odsłuchach, których czeka Was z tym albumem wiele.
Madlib przyzwyczaił nas do wydawania rocznie wielu projektów i chociaż części z tych, przy których pracował być może jeszcze długo lub wcale nie usłyszymy (Black Star, Maclib, drugie Madvilliany czy ujawniony niedawno album nagrany wraz z Thundercatem), a innymi zaskoczy nas zapewne w przeciągu kolejnych dwunastu miesięcy, to właśnie Sound Ancestors ma szansę wejść do kanonu jego wydawnictw, a być może również uzyskać status zbliżony do tego, jaki w dyskografii J Dilli posiada krążek Donuts. Okiełznana ekspresja i nadmiar pomysłów zamknięte w klarownej (choć znajdą pewnie osoby, które to perfekcyjne dopracowanie w przypadku tego konkretnie producenta potraktują jako mankament krążka), 40-minutowej formie, przynosi bowiem bardzo dużo radości, a duży eklektyzm i przede wszystkim jakość zawartego tu materiału, aż prosi się o niejedną powtórkę po przesłuchaniu tego, co nam dostarczono.
Madlib powraca z nowym, (nie do końca) solowym krążkiem


Kalifornijski producent łączy siły z brytyjskim mistrzem klimatycznej elektroniki.
Dopiero co skończyliśmy podsumowywać muzycznie ubiegły rok, tu już na horyzoncie pojawiają się pierwsze konkretne pozycje, które z pewnością umilą nam kolejne 12 miesięcy. Jedna z nich jest bez wątpienia nowy solowy krążek Madliba, który będzie miał jeszcze jednego, ukrytego bohatera. Człowiekiem tym jest znany doskonale przede wszystkim fanom elektronicznych brzmień — Four Tet. Ich przyjaźń trwa już dwie dekady, ale poza remixami, które Brytyjczyk stworzył z wokali, jakie na potrzeby projektu Madvillian położył wcześniej na bitach Madliba nieodżałowany MF DOOM, nie spotkali się chyba aż tak mocno muzycznie. Podział prac nad albumem Sound Ancestors wyglądał następująco. Znany z obsesyjnego diggowania kalifornijski producent, wyszukiwał sample i breaki, które następnie w swoim studio ciał i układał w hip-hopowe loopy. Wszystko to wysyłał potem do Kierana Hebdena, który zajął się aranżem, edycją oraz mixem całości. Tym sposobem już niedługo, bo jeszcze w styczniu, usłyszymy wydawnictwo, które nie będzie typowym beat tapem, a w pełnoprawną instrumentalną płytą, mająca szanse sporo namieszać już na początku roku. Na potwierdzenie tej tezy, sprawdźcie dwa dostępne do tej pory single.
Loyle Carner na bicie Madliba


Loyle Carner to jeden z naszych ulubionych raperów z UK, a kolaboracja z Madlibem tylko umacnia naszą sympatię do Brytyjczyka. Jego nowy singiel, „Yesterday” to opowieść o dojrzewaniu, spojrzenie na życie i dorastanie z innej perspektywy. Utwór niesie ze sobą również inny przekaz. Loyle opowiada także o dyskryminacji rasowej i o wykluczeniu, co kontrastuje z pogodnymi samplami wykorzystanymi przez Madliba. Warto sprawdzić również klip do „Yesterday”, w którym możemy obserwować rapera na różnych etapach życia. Mamy nadzieję, że wkrótce usłyszymy więcej nowości od Carnera.
#FridayRoundup: Luke James, K. Michelle, Terrace Martin i inni

Jak co tydzień w cyklu #FridayRoundup dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Po tygodniu posuchy kreatywne wody znów wezbrały i przyniosły nam nowe longplaye Luke’a Jamesa, K. Michelle, Ryana Beatty’ego, Syleeny Johnson, Son Little, DJ-a Fresha z Curren$y’m, Ayọ i Marca E. Bassy’ego, a do tego zapis występu na żywo grupy Gray Area Terrace’a Martina oraz instrumentalną wersję Bandany Madliba i Freddiego Gibbsa.

To Feel Love/d
Luke James
Culture Collective / Howling Nights
Raheemie Devaughnie, strzeż się, twój tron jest zagrożony! Przy okazji swojego drugiego longplaya, oczekiwanego od sześciu lat następcy debiutu z 2014 roku, Luke James przypuszcza zmasowany atak na koronę króla pościelówek. Wszystkie trzy single promujące krążek składały ukłony w stronę quiet-stormowego neo-soulu, a premiera całej płyty jedynie potwierdziła przypuszczenia. James czasem ucieka w oldschool, czasem w awangardę, bywa popowy i wycofany, ale z jego ust nie schodzą słowa miłości. Tym samym w kontekście wycofywania się najpopularniejszych piosenkarzy R&B na pozycje post-trapowe tytuł króla pościelówek jest dla Luke’a Jamesa jak najbardziej osiągalny! — Kurtek

All Monsters Are Human
K. Michelle
Chase Landin / No Color No Sounds
Kimberly Michelle Pate powraca po trzech latach muzycznego milczenia z (kolejną?) płytą manifestem. Na All Monsters Are Human wokalistka bierze na tapet odejście od wytwórni Atlantic i inne trudne zmagania życiowe. Na papierze brzmi to jak nowe otwarcie i nowe artystyczne możliwości. W praktyce jest całkiem przewidywalnie: K. Michelle koncentruje się na nostalgicznym i uduchowionym R&B, sięgającym strukturalnie do lat 80. Nie stroni też od wstrząsających wyznań a także od odczłowieczonego, wokoderowego wokalu, który tym razem zdaje się dominować o wiele bardziej niż na jakichkolwiek innych produkcjach sygnowanych marką K.Michelle. Być może to dlatego All Monsters Are Human z taką łatwością wtapia się w tło otoczenia, nie pozostawiając zbyt wiele treści dla słuchacza. — Maja

Live at the JammJam
Terrace Martin’s Gray Area
Sounds of Crenshaw / Jammcard / Empire
Przepis na najnowszy, koncertowy krążek kalifornijskiego multiinstrumentalisty — Terrace’a Martina był prosty. Zaprosił on kilku znakomitych muzyków, wśród których znaleźli się m.in. Kamasi Washington, czy też brat Thundercata — Ronald Bruner Jr. oraz liczącą 300 osób publiczność. Następnie w Studio A of United Recording mieszczącym się w Los Angeles, zagrali oni pełen werwy jazz, rejestrując jednocześnie żywiołowość bandu oraz niesamowitą wręcz interakcję i wymianę energii z zebranymi tam słuchaczami. Warto sprawdzić, chociażby dla genialnej reinterpretacji nagrania „For Free?” z repertuaru Kendricka Lamara. — Efdote

Dreaming of David
Ryan Beatty
Mad Love / Interscope
Ryan Beatty zaczynał przed trzema laty od chórków na trylogii Saturation Brockhampton, wkrótce można było usłyszeć go też — tym razem wymienionego pod własnym nazwiskiem na świątecznej epce Tylera, the Creatora i Arizona Baby Kevina Abstracta. I to właśnie u Abstracta należy szukać analogii stylistycznych dla autorskiej wizji akustycznego R&B Beatty’ego. Jego drugi solowy krążek Dreaming of David to naturalna kontynuacja przegapionego trochę przez media, krytyków i publikę debiutanckiego Boy in Jeans sprzed dwóch lat. Nowy album nawet bardziej niż do twórczości wymienionego Abstracta zbliża się jednak do kanonicznego Blonde Franka Oceana — Beatty przetwarza tę samą melodyczną przerwotność i surową emocjonalność, z którą oswoił słuchaczy R&B Ocean. — Kurtek

Woman
Syleena Johnson
SJ / eOne
Na fali wciąż wypływających doniesień o złym traktowaniu kobiet, Syleena Johnson wypuściła swój najnowszy album Woman. Aby wzmocnić przekaz i podkręcić promocję, wokalistka przeszła radykalna metamorfozę fizyczną i wystartowała w konkursie fitness Texas Cup, zdobywając jedną z głównych nagród. Zakończyła pewien etap swojego życia i swojej kariery, ogłaszając tym samym zaprzestanie wydawania kolejnych i tak już słabnących „chapterów”. Woman daje siłę artystce, motywację do dalszego działania i niesie wsparcie dla wszystkich kobiet, którym brakuje motywacji i siły do przeciwstawienia się trudnym sytuacjom. Jak można było się spodziewać, Johnson podchodzi do tematu w sposób niezwykle lamentacyjny, zasadniczo bardziej użalając się, niż dając wsparcie. Zapewne wiele kobiet utożsami się z płytą, a tytułowe „Woman” nie jedną kobietę wyciągnęło z emocjonalnego dołka, jednak w moim rozumieniu muzyka, której celem jest podtrzymywanie na duchu słabszych, powinna być bardziej pozytywna, niż sentymentalna i wpędzająca w jeszcze większe psychiczne tarapaty. Muzycznie Syleena radzi sobie całkiem nieźle. Na krążku znajdziemy podniosłe ballady, kawałki zarówno spod znaku współczesnego R&B, jak i nieco dynamicznego soulu. Wśród zaproszonych gości znalazły się takie nazwiska jak Raheem DeVaughn, czy Q Parker, którzy jednak nie ratują wydawnictwa przed wiejącą ze wszystkich stron nudą, pomimo poruszenia ważnej kwestii. Wykształcona muzycznie, jednak ciągle bez polotu Johnson, wciąż czeka na swój „hit song”. — Forrel

Aloha
Son Little
Anti
Aaron Earl Livingston to pochodzący z Filadelfii artysta znany pod pseudonimem Son Little. W swojej twórczości łączy typowe R&B z tak klasycznymi inspiracjami jak muzyka Paula McCartneya czy Grizzly Bears. Od wydania debiutanckiego albumu zatytułowanego Son Little współpracował między innymi z The Roots czy swoją ulubioną wokalistką — Mavis Staples. Następca New Magic to dwunastopiosenkowy aloha. Materiał podobno powstał w zaledwie osiem dni przy nieocenionym wsparciu Renauda Letanga, znanego między innymi z produkowania dla Manu Chao. Co ciekawe, to pierwszy raz, kiedy Livingston współpracował przy swoim materiale z innym producentem. aloha została nagrana w paryskim studiu Ferbel. Najnowszy album Son Little to podróż przez klasyczne R&B i indie, z niemniej istotnymi wspływami soulu. — Polazofia

Bandana Beats
Madlib
Keep Cool / RCA
Wzorem swojego poprzednika, zeszłoroczna Bandana doczekała się w końcu swojego wydania instrumentalnego. To 15 dobrze znanych fanom duetu MadGibbs podkładów, tym razem bez żadnych występów wokalnych, co pozwala na nowo odkryć bogactwo sampli i detali oryginału. Od relaksującego „Crime Pays”, przez pełne soulu „Palmolive”, po elektryzujące „Flat Tummy Tea” — Bandana Beats to podróż przez nietuzinkowe inspiracje Madliba, które dostarczają wręcz filmowych doznań. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników beat tape’ów. — Adrian

The Patience of the Saints
Diggs Duke
Following Is Leading
Jeżeli, podobnie jak niżej podpisany, trwacie w katorżniczych warunkach sesyjnych odbierających okruchy wolnego czasu potrzebne na pooddychanie nową muzyką, Diggs Duke ma propozycje dla was. The Patience of the Saints to bowiem 8-minutowy strzał neo-soulowego minimalizmu. Rozczulająca elegancja, ocierająca się chwilami nawet o zawadiacką jazzowość modernistycznych musicali (przerozkoszne „Eccentricity”) oraz klasyczne wokalne harmonizowanie (utwór tytułowy) koją zszargane nerwy, a minimalizm środków wyrazu (całość obiera się głównie o klawiszowe plumkanie podszyte drobnymi ozdobnikami i flirciarskimi dęciakami) wprowadza do całości specyficzną… przytulność. Dorzućmy do tego, że dwa z pięciu tracków to skity w formie raczej muzycznych żartów i dostajemy esencję antydepresyjnego, intymnego soulu, którego prawdopodobnie połowę bylibyście w stanie przesłuchać w trakcie, kiedy czytacie tą notkę, więc nie traćcie czasu i wrzućcie na głośnik tą rozkoszną miniaturę! — Wojtek
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Madlib wyprodukuje nowy album Black Stara?

Prawie dwa lata temu Mos Def (Yasiin Bey) zapowiadał, że wspólnie z Talibem Kwelim nagrywają album na bitach Madliba. W sieci zawrzało. Czyżby drugi krążek Black Stara miał stać się faktem? Wydawało się, że na zapowiedziach się skończyło, bo od tamtego momentu cisza zapadła. Jednak ostatnio coś się w temacie ruszyło. W audycji Ebro Dardena na Beats 1 DJ Premier promował nowy album Gang Starra — One Of The Best Yet. W pewnym momencie na antenę wbił się Talib Kweli. Ebro zapytał go, czy zapowiadany projekt ujrzy światło dzienne.
Tak, to potwierdzony temat. Słucham go cały czas.
— powiedział Kweli.
Jest zatem szansa, że drugi wspólny album Taliba i Mos Defa rzeczywiście ujrzy światło dzienne. Jednak ja, mimo wszystko, byłbym ostrożny. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta, że w 2011 roku zapowiadany był mixtape Black Stara na bitach Oh No i także Madliba z samplami z dyskografii Arethy Franklin. Pojawiły się nawet dwa świetne single „You Already Know” i „Fix Up”. Na singlach niestety się skończyło, bo projektu jak nie było, tak nie ma. Jak będzie tutaj zobaczymy, ale nadzieja jest.
Świetny występ Freddiego Gibbsa w Colors Show


Ten rok jest jego. Freddie Gibbs zdecydowanie pretenduje do miana rapera roku. Bandana wyprodukowana przez Madliba nie przestaje zachwycać, mimo że od premiery minęły już trzy miesiące. Z każdym odsłuchem i z każdym wykonem na żywo, przypominamy sobie o kolejnych „perełkach” albumu. Tym razem Freddie pojawił się w Colors Show z utworem „Fake Names”. Przy okazji, raper ogłosił trasę koncertową „The Album Of The Year Tour” — w listopadzie z Bandaną zwiedzi całe Stany Zjednoczone, a my mamy nadzieję, że niebawem zobaczymy go również w Europie.
Recenzja: Freddie Gibbs & Madlib Bandana

Freddie Gibbs & Madlib
Bandana
ESGN / Keep Cool / Madlib Invazion / RCA
Musiało upłynąć 5 długich lat od premiery Piñaty, żeby jeden z najbardziej nieoczywistych duetów na hip-hopowej scenie powrócił z kolejnym wspólnym projektem. Był to czas pełen przeszkód i problemów, takich jak zatrzymanie Kane’a w Austrii, czy walka twórców o wyczyszczenie sampli i opublikowanie materiału. Cała ta historia znalazła jednak szczęśliwe zakończenie — Bandana ujrzała w końcu światło dzienne, a trudne okoliczności, w których powstawała sprawiły, że smakuje jeszcze lepiej.
Ostatnie lata w hip-hopie udowodniły, że aby stworzyć dobry muzyczny duet, potrzeba czegoś więcej niż kilku godzin w studiu i hitu, który podbije popularne playlisty. Dobry duet to taki, w którym dzięki ciężkiej pracy i wzajemnemu zrozumieniu powstaje synergia i unikatowa formuła. Freddie Gibbs i Madlib odnaleźli swoją już w 2014 r. W przypadku drugiej płyty postanowili jednak wnieść ją na zupełnie nowy poziom. Może wynika to z różnicy, którą były wspólne sesje w jednym studiu, a może po prostu z większego budżetu i nabytego doświadczenia — Kane i Madlib dali z siebie wszystko.
W warstwie muzycznej Bandana to festiwal grubo ciętych soulowych i funkowych sampli, wokół których Madlib zabudował pełne życia, barw i detali podkłady, hołdujące klasycznemu brzmieniu hip-hopu. Począwszy od ciepłego i radosnego „Freestyle Shit” na samplu z „Revelation Funk” Elastic Lover, przez intymne „Practice” z Donnym Hathawayem w tle, aż po eleganckie i pełne klasy „Education” na kanwie filmowego „Dance Music” R. D. Burmansa (które kojarzyć można, chociażby z zeszłorocznego Nasira). Otis sporadycznie wplata między tego typu kompozycje nowoczesne akcenty, takie jak trap w „Half Manne Half Cocaine”, czy nocne, laidbackowe brzmienie w „Situations”. Poza tym Bandana jest pełna szczegółów, zmian podkładów, przerywników — jednym słowem, wszystkiego, z czym kojarzą się prawie wszystkie hip-hopowe klasyki.
Produkcja to jednak tylko jedna strona medalu. Drugą jest doskonała chemia między Madlibem i Gibbsem — progres, który uczynił ten drugi w technice, różnorodności i ekspresji rapowania wprost zwala z nóg. Kane bez najmniejszego problemu żongluje dynamiką, emocjami i stylami, wszystko po to, by zbudować niesamowicie autentyczną opowieść o swoim życiu. Afirmacja, spokój oraz duma i radość z sukcesu mieszają się tu z bólem, smutkiem, gniewem i bezdusznością ulic. Ten dualizm idealnie oddaje przejmujące „Half Manne Half Cocaine”, które z trapowego hymnu przeradza się w surowy banger przywodzący na myśl brzmienie spod znaku Ruff Ryders. Tematyka albumu dotyka przestępczego życia i dilerki (przejmujące „Fake Names”), historii Afroamerykanów i polityki (świetne „Palmolive”), a także związków i zdrady (brutalnie szczere „Practice”). Freddie co chwilę serwuje odbiorcy urywki rzeczywistości, które razem tworzą większy obraz. Linijki takie jak Made it through the summer with no air conditioner, catch us huddled ’round the kitchen in the winter budują bardzo osobistą perspektywę, ale pozwalają również wniknąć w motywy artysty. Całość celnie puentuje zamykające płytę „Soul Right” — Yeah, and I been struggling my whole life, yeah, I pour it up and get my soul right, yeah rapuje Gibbs — po odsłuchu całego albumu ten pozornie trywialny refren nabiera niepodważalnej głębi.
Bandana to płyta dopieszczona w każdym calu. Żaden dźwięk i wers nie są tu przypadkowe — wydaje się, że autorzy wycisnęli z tego materiału wszystko, co tylko się dało. Efektem jest soczysty hip-hopowy album rozpisany na wiele satysfakcjonujących odsłuchów. Oryginalne brzmienie sprawia, że nie trzeba być fanem Freddiego ani Madliba z osobna, by zakochać się w tym zaskakującym i jakże trafionym połączeniu. Mistrzostwo świata.
#FridayRoundup: Freddie Gibbs & Madlib, Daniel Caesar, The Black Keys i inni

Jak co tydzień dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Wszystkie krążki przedstawione poniżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na plejliście na samym dole wpisu.
Bandana
Freddie Gibbs & Madlib
Keep Cool / RCA
Pinata, czyli debiutancki krążek duetu Madlib & Freddie Gibbs to nie tylko jeden z najbardziej cenionych przez krytykę albumów hip-hopowych ostatniej dekady, ale także udokumentowanie tego, co są w stanie stworzyć dwie tak charakterne osobowości artystyczne, kiedy spotkają się u szczytu możliwości. Poprzeczka była zatem zawieszona bardzo wysoko, jednak Bandana nie wydaje się ustępować poprzedniczce, a wręcz poszerza jeszcze bardziej spektrum brzmieniowe, eksplorując niezbadane dotąd przez ten duet płaszczyzny. Abstractowe beaty Madliba stawiają na eklektyzm, śmiało wplatając momenty smukłego soulu i kaskadowego trapu, zaś Freddie pozwala sobie na małą gimnastykę liryczną i kilka dynamicznych przebiegów. W stosunku do poprzedniczki, Bandana porzuca nieco uliczny brud i gangsterski sznyt na rzecz zamglonych, subtelniejszych tonów, a nawet, momentami, melancholijnej atmosfery. Czy Bandana powtórzy sukces poprzedniczki, wchodząc do kanonu współczesnych klasyków? Trudno orzec, jednak fani fuzji artystycznej tych dwóch hip-hopowych tuzów nie powinni być zawiedzeni– Wojtek
Case Study 01
Daniel Caesar
Golden Child
Dwa lata po freudowskim debiucie Daniel Caesar po raz kolejny ucieka się do psychologii, wypuszczając Case Study 01 bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi czy zabiegów promocyjnych. 10 nowych piosenek to niemal 3 kwadranse rasowej mieszanki alternatywnego R&B i klasycznego neo-soulu. Na płycie poza Caesarem usłyszmy także Brandy, Pharrella Williamsa, Johna Mayera, Seana Leona czy Jacoba Colliera. — Kurtek
„Let’s Rock”
The Black Keys
Nonesuch
Rekiny współczesnego blues-rocka powracają po pięcioletniej przerwie z albumem, który powinien zadowolić wiernych fanów. Dan Auerbach i Patrick Carney zdecydowanie bardziej niż mniej wędrują ku swoim ostrzejszym, rockowym korzeniom (przynajmniej w porównaniu z ostatnią płytą, Turn Blue) i w większości serwują właściwe sobie, niemożliwe do pomylenia gitarowe brzmienia. Single promujące płytę („Eagle Birds”, „Lo/Hi” i „Go”) doskonale oddają jej charakter – jeśli te utwory zrobiły wam smaka, absolutnie nie będziecie zawiedzeni. — empee
Kwiaty i korzenie
Bitamina
Kalejdoskop
Po ogromnym zamieszaniu ostatnimi wydawnictwami, jeden z najlepszych polskich zespołów, Bitamina, powraca z piątym albumem. „Kwiaty i Korzenie” to opowieści o tym, że wszystko bierze się z wnętrza, a to, co w nim – widoczne jest później na zewnątrz. Jeśli zastanawiacie się czego można się spodziewać od tria po tylu odniesionych sukcesach, to jak zawsze mądrych treści, dużo emocji, nierzadko humorystycznych tekstów, z którymi łatwo się zidentyfikować, całej masy słusznych uwag i refleksji, więcej poezji, równie sporo pytań i jeszcze więcej dojrzałości. „Kwiaty i Korzenie” to podróż w głąb siebie. Uwaga – na jednym odsłuchu się nie kończy!– dżesi
Indigo
Chris Brown
RCA Records
Mam problem z Chrisem Brownem od jakiegoś czasu. Nie, żeby robił słabą muzykę, bo ma rzadko spotykany talent do chwytliwych refrenów. To, co mnie martwi, to kolejny długogrający krążek z liczbą utworów powyżej 30. Serio? 32? Już wcześniej było wiadomo, że Breezy, podobnie jak Ciara, nie może znaleźć na siebie pomysłu i ciężko mu nagrać spójny album. Te składanki mogą człowieka nużyć, ale zawsze znajdą się jednak w tym gąszczu kawałki warte uwagi albo nawet i perełki. Szkoda, że singlowe. Na Indigo światełkiem w tunelu jest duet z Drake’iem i „Come Together” z H.E.R. — Kuba Żądło
The Love Reunion
Raheem DeVaughn
SoNo
Raheem DeVaughn nie próżnuje. Po udanej październikowej premierze Decade of a Love King wokalista wypuścił właśnie kolejną część swojej miłosnej sagi zatytułowaną The Love Reunion. Na płytę poza singlowym „Just Right” trafiło jeszcze 13 utworów, które pod nieobecność The-Dreama mają uprawomocnić panowanie DeVaughna na tronie miłosnego króla w muzyce R&B. W przeciwieństwie do najlepszych produkcji Dreama Devaughn jest jednak w swoim klasycznym radiowym R&B odrobinę zbyt zachowawczy i monotonny, by móc być spokojnym o zawłaszczoną koronę. Prędzej czy później znajdzie się śmiałek zdolniejszy i bardziej uprawniony do tego tytułu. — Kurtek
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Madlib i Freddie Gibbs z dedykacją dla młodej gwiazdy NBA

Freddie Gibbs i Madlib nie marnują czasu i prezentują kolejny przedpremierowy singiel z Bandany. Tym razem gospodarz parafrazuje jedną z linijek Lil Wayne’a, a przy okazji nawiązuje do imienia młodej gwiazdy koszykówki – Giannisa Antetokounmpo z Milwaukee Bucks. Ot cała geneza tytułu. Przy okazji na samplowanym beacie w refrenie udziela się Anderson .Paak. Na początku czerwca duet zdradził, że gościnnie na Bandanie pojawią się także Pusha T i Killer Mike. Trzeba przyznać, że z tygodnia na tydzień atmosfera wokół tego krążka robi się coraz gorętsza. Do premiery albumu pozostało jeszcze trochę ponad tydzień. Co wydarzy się w tym czasie?