n.e.r.d
Drake zremiksował „Lemon”


Ubiegłoroczny, dość niespodziewany powrót N.E.R.D-ów No_One Ever Really Dies okazał się strzałem w dziesiątkę i sprostał oczekiwaniom słuchaczy. Wydawało się więc aż dziwne, że w dobie remiksów, taki singiel jak „Lemon” nie stał się obiektem rozmaitych przeróbek. Na szczęście mamy audycję OVO Sound i niestrudzonego Drake’a, który podczas premiery ostatniego wydania zaprezentował wersję kawałka z dodatkową zwrotką. Z pewnością przyciągnie to do projektu tych, którzy jakimś cudem przespali końcówkę 2017 roku. Jeśli więc są tu jacyś spóźnialscy, to zachęcamy do nadrobienia zaległości.
Recenzja: N.E.R.D No_One Ever Really Dies

N.E.R.D
No_One Ever Really Dies (2017)
Każda nacja dźwiga swój krzyż i mimo różnorodnych problemów, na pewno jesteśmy w stanie utożsamić się z niesprawiedliwością i nadużyciem. Nie możemy zasłaniać się stwierdzeniem, że artyści powinni dostarczać nam jedynie rozrywki zamiast rozprawiać o tematach, o których nie mają bladego pojęcia. Muzyka jest formą sztuki, a cenzurując sztukę, zacieśniamy stryczek na wolności słowa. Przy recenzji tej płyty czuję, że ważne jest podkreślenie powyższych — głównie po to, by słuchacze nie odczuwali tylko przyjemności płynącej z dźwięków, ale także mieli świadomość kontekstu społecznego, w jakim powstały. Pod zgrabną metaforą kryją się dużo głębsze i niepokojące treści. Nieprzypadkowo pierwszy kawałek z płyty, „Lemon”, rozpoczyna zdanie „The truth will set you free, but first, it will piss you off”. I podejrzewam, że ten album może wkurzyć wielu.
Po siedmioletniej przerwie w nagrywaniu wspólnych płyt, Pharrell Williams, Chad Hugo oraz Shay Haley niespodziewanie zrzucili bombę w postaci „Lemon” oraz informacji o nowym projekcie. Środowisko muzyczne, jak i fani zastanawiali się, w jakim kierunku artystycznym grupa ma zamiar podążać. Bądźmy szczerzy — po swoich solowych dokonaniach Pharrell mógł równie dobrze odcinać kupony i tworzyć na własną rękę, ale najwyraźniej coś sprawiło, że chłopaki wciąż chcą ze sobą nagrywać, mimo że, jak przyznali w wywiadzie udzielonym The Guardian, ich ostatni krążek Nothing powstawał w bólach i pod presją wytwórni oczekującej uptempowych kawałków, kompletnie rozmijających się z ambicjami tria. Rozpoczynająca nową płytę kolaboracja z Rihanną była pierwszym singlem promującym wydawnictwo. Szybkie tempo, syntezatory, powtarzalny hook, Pharrell nawijający pod zsamplowany męski wokal. Ten utwór brzmi jak świeżo podpalony dynamit i gdy wydaje się, że za chwilę wybuchnie, rytm zwalnia, wkracza rapująca Rihanna, a bit staje się bardziej jednostajny, bujający, wręcz hipnotyczny i trwa tak do końca.
„Deep Down Body Thrust” — utwór numer dwa — prezentuje styl starych dobrych N.E.R.D-ów i z powodzeniem mógłby być b-side’em z Seeing Sounds. Pierwsze takty budzą mgliste skojarzenia z solowym dorobkiem Williamsa za sprawą pianina i spokojnie wzrastającej miarowości, jednak wszystko zmienia się z gitarową wstawką przypominającą o brzmieniowych korzeniach grupy, gwarantującą jednocześnie wzrost poziomu BPM-ów. „Deep Down Body Thrust” to też pierwszy z dwóch tracków na albumie, w których Pharrell porusza temat imigracji, a konkretniej — budowy muru, śpiewając „Man, fuck what you say, we’re gonna climb your wall”. Nie trudno domyślić się, do kogo kierowane było owe zdanie, dodatkowo rozwinięte przez frazy: „You’re not the Milky-way, or the center star. It doesn’t matter what you win, if inside you’re lost”.
W kolejnej pozycji, „Voilà”, gościnnie pojawiają się Gucci Mane oraz Wale. Trzeba przyznać, że całkiem intrygujące połączenie jak na jeden track. Diabeł tkwi w szczegółach — jeden kawałek, a jednak nieformalnie podzielony na dwie części. Na płycie co chwila spotykamy się z przykładami szkatułkowej budowy utworów, gdzie jedna piosenka zawiera w sobie inną. W tym przypadku strona z Mane’em przepełniona jest syntezatorami, robotycznym wokalem Pharrella, a w tle słychać chwytliwy gitarowy riff oraz cykające basy. Około ostatniej minuty utworu następuje flip brzmienia. Następuje zejście z tempa, a wchodzą dźwięki rodem z Karaibów i właśnie taka aranżacja towarzyszy zwrotce Wale’a. „1000”, drugi po „Lemon” singiel z krążka, to z kolei kolaboracja z Future’em. Jak najdalej mi do bycia fanką jego auto-tune’owych modyfikacji, jednak przyznaję, że na tym bicie ten charakterystyczny zabieg nie brzmi wcale źle. Wręcz idealnie stapia się z cykającym od syntezatorów cosmic soundem, przeistaczającym się parokrotnie w prawdziwą eksplozję dźwięków. Ze względu na zmienną strukturę numer kończy się przygniatającym bitem i świetnymi basami, ale też nieoczekiwanie urywa, pozostawiając mały niedosyt.
Perłę albumu stanowi natomiast nagrane wraz z Kendrickiem Lamarem i w asyście Franka Oceana „Don’t Don’t Do It”. Kawałek zaczyna się przyjemnie — prawie jak podrasowana melodyjka z windy. Jest miło, pozytywnie, ale wraz z początkiem refrenu mamy przejście w intensywniejsze brzmienie, a takt przyspiesza, co idealnie zgrywa się z tematyką utworu. Pharrell we wspomnianym już wywiadzie dla The Guardian oraz podczas prezentacji albumu na ComplexCon opowiadał o idei stojącej za powstaniem singla. Niejaki Keith Lemont Scott został zastrzelony przez policję na oczach swojej żony, która nagrywała całe zajście telefonem, krzycząc przy tym tytułowe słowa, czyli „don’t do it”. Paradoks kompozycji polega na jej funkowej, tanecznej melodii, nijak mającej się do treści tekstu opowiadającego o nieprzewidywalności policji, która czuje się bezkarnie i nagminnie nadużywa władzy wobec niewinnych ludzi, zwłaszcza ciemnoskórych. W dalszej części Pharrell wymienia wszystkie stany Ameryki, w których doszło do podobnych aktów. Zaproszenie Kendricka na ten track było zatem bardziej niż oczywiste — wątpiących odsyłam do płyty „To Pimp a Butterfly”. Kung Fu Kenny po raz n-ty pokazuje, dlaczego zasługuje na miano czołówki światowego rapu. „Don’t Don’t Do It” jest najważniejszą i najlepszą kompozycją na albumie. To, jakiej tematyki dotyka i w jaki sposób to robi czyni z niej punkt zapalny do dyskusji nad stanem bezpieczeństwa obywateli w Ameryce. Brzmieniowo piosenka jest najbardziej zbliżona do starej szkoły N.E.R.D-owskiej stylistyki, co sprawia, że to niewątpliwy highlight albumu.
Owocem dźwiękowych eksperymentów i poniekąd elementem zaskoczenia jest „ESP”. Już od początku mamy poczucie odrębności przez przewijający się sampel brzmiący niczym podkład z azjatyckiej gierki RPG. Klimat numeru jest pokręcony i warstwowy. Dostajemy inny początek, inny środek i wyraźnie odróżniającą się końcówkę. „ESP” stanowi przykład dynamiki kompozycji zawartych na longplayu, jak również obnaża eksplorację brzmienia grupy. Jest to też jeden z dłuższych utworów na płycie. Pharrell, nieco pastorskim tonem, do spółki z Shayem przekazują nam swoje przemyślenia dotyczące dzisiejszego społeczeństwa: „You got a great big mind, but you ain’t gonna use it. We got this energy, but you ain’t gonna use it” czy „You got such good taste, but you ain’t tryna use it. Other side to your brain, but you ain’t tryna to use it”.
Tego typu moralizatorski przekaz obecny jest również w „Lighting Fire Magic Prayer”. Co ciekawe wokal Pharrella w tym utworze jest podbijany przez śpiew jego córki i na tej zapętlonej literze G opiera się większy szkielet kawałka, a jest on doprawdy imponujący. Numer podzielono na dwie części, które równie dobrze można by uznać za dwa różne kawałki, gdzie zgodnie z tytułem, pierwszy to Lighting Fire, a drugi – Magic Prayer. Akt pierwszy wita nas żeńskim, mantrycznym wokalem do harmonii z głosem Williamsa. Jest nieprzewidywalnie. Mamy flirt z elektroniką, co zresztą cechuje cały album. W tekście nieprzypadkowo użyto metafory żywiołów, choćby ze względu na światło i ogień oraz wodny sampel pojawiający się w drugiej połowie. Artysta zapytuje: „Where do I begin?”, bo trudno jest wytłumaczyć, a co dopiero zrozumieć nasze powiązania we wszechświecie — „It’s a mystical experience party”. W drugiej połowie rytm zwalnia, słyszymy wspomniany już wodny sampel, a w pewnym momencie — genialny instrumental, tylko bas i wokal na repeacie. Pharrell używa w tekście sprytnej paraboli: „Playing fish doesn’t know that it’s wet, once it swims, it starts drinking, it forgets”, co kontynuuje słowami: „Know the fish bowl is your technology. No direction sailing, everybody follow me”. Williams genialnie podsumowuje kondycję dzisiejszego społeczeństwa. Jesteśmy jak ryby, które nie widzą oczywistych zjawisk, a naszym życiodajnym akwarium jest technologia, którą oddychamy, a która jednocześnie nas ogłupia. Zamiast poszukiwania odpowiedzi na pytania o cel i pochodzenie ludzkości, staliśmy się marionetkami w czyichś rękach. „Everybody’s in a trance, because the brainwash is in high tide. Something in the water, you can tell when they dance”.
Chłopaki mają świetnego nosa do featuringów, doskonale zdając sobie sprawę, kto najlepiej odnajdzie się w danej tematyce. I tak oto M.I.A. gościnnie udziela się w utworze, który dotyka tematyki imigracji i podziałów rasowych. Kompozycja brzmieniowo przepoczwarza się, przyspiesza, zwalnia, ale tylko po to, by znów narzucić żywsze tempo, a w efekcie kończy się ciekawym, etnicznym samplem — tym samym, który słyszeliśmy na początku kompozycji. Istna karuzela. Zakończeniem zjednoczonej imprezy jest kompozycja stworzona wraz z Edem Sheeranem, czyli „Lifting You”. Moje pierwsze wrażenie — to, że brzmi jakby została nagrana po psychodelicznej wyprawie do ojczyzny Boba Marleya. Ta dwójka, która ma łeb do radiowych hitów, mogła, parafrazując klasyka, zrobić coś dobrego lub zrobić coś złego. Przez większość utworu mamy dźwiękowego tripa. Nie wiem, na ile kawałek o paleniu miał być podsumowaniem całej idei zawartej na albumie. Można by pochylić się nad interpretacją, że mimo całego tego zła i syfu na świecie, zawsze możemy usiąść z blantem i po prostu wychillować, nie przejmując się krytykami czy złośliwymi, ale to chyba byłoby nieco zbyt powierzchowne.
W trakcie odsłuchu zadałam sobie pytanie, jak No_One Ever Really Dies plasuje się w całej dyskografii zespołu. Jak ta postrzelona fuzja rapu, funku, soulu i elektroniki wypada na tle ich debiutu i kolejnych wydawnictw? Bez wątpienia to najbardziej zaangażowana i najambitniejsza płyta w ich dorobku. Przy całym miszmaszu dźwięków udaje im się przechwycić ważne, palące treści. Problemy imigracji, morderstw na ulicach, brutalności policji, kwestii rasowych — cały ten wachlarz tematyczny jest podany na syntezatorach, basach i gitarach. Zapewne na wielu imprezach w Stanach dzieciaki wszystkich ras będą wraz z Pharrellem krzyczeć „Don’t Don’t Do It!”, ale warto zadać sobie pytanie, czy w dzisiejszych czasach napędzana muzyką rewolucja jest w ogóle możliwa? Kudos dla chłopaków za znakomity powrót roku, czapki z głów za aranżacje i dobór gości oraz za przemyślane teksty. Jak natomiast projekt sprawdzi się w roli, którą zapewne upatrzył dla niego Pharrell? Czas pokaże.
<align=”center”>
#FridayRoundup: N.E.R.D, Brockhampton, Eminem, G-Eazy i inni

Dzisiejszy piątek jest z dużym prawdopodobieństwem ostatnim dużym dniem wydawniczym 2017 roku. Poza zapowiadanymi od wielu tygodniami premierami od N.E.R.D, G-Eazy’ego i Young Jeezyego wreszcie zmaterializowały się także oczekiwane przez fanów już wcześniej krążki od Brockhampton i Eminema. Niespodziewanie nowym mikstejpem podzieliła się też Charli XCX.
No_One Ever Really Dies
N.E.R.D
N.E.R.D / Columbia
Pharrell i spółka zrobili sobie krótką, raptem siedmioletnią przerwę od nagrywania wspólnych, długogrających projektów. Na nasze szczęście chłopaki poszli po rozum do głowy, czego efekt stanowi ich piąty w karierze krążek No_One Ever Really Dies. Jest to comeback w naprawdę dobrym stylu. Wystarczy przesłuchać singlowe „Lemon” na featuringu z Rihanna czy „1000” nagrany z Futurem, a jakby komuś gości było nie dość, to na albumie znajdziemy również dwa kawałki z Kendrickiem, w tym jeden w asyście M.I.A, duet z Gucci Manem i Walem, André 3000 oraz Eda Sheerana. I zanim westchniecie z politowaniem na myśl o poczciwym rudzcielcu z Anglii to uwierzcie nam na słowo, że będziecie zaskoczeni. Soulbowl ma niezwykłą przyjemność patronować temu wydawnictwu i jeszcze w tym tygodniu na stronie ukaże się pełna recenzja No_One Ever Really Dies, ale już możemy was zapewnić, że warto było tak długo czekać. — Pat
Saturation III
Brockhampton
Question Everything, Inc. / Empire
Po twitterowym falstarcie z ogłoszeniem daty premiery i preorderze wielopłytowego boksu ze wszystkimi częściami Saturation ostatnia odsłona najważniejszej rapowej trylogii tego roku trafiła wreszcie do słuchaczy. Zgodnie z zapowiedziami wśród 15 numerów na trackliście zabrakło wypuszczonego wcześniej „Follow”, ale już przed kilkoma dniami Brockhampton nadrobili tę stratę fenomenalnym, dyskotekowanym „Boogie” przywodzącym trochę na myśl zeszłoroczne „Ain’t It Funny” Danny’ego Browna. Warto odnotować, że podobnie jak przy pierwszych dwóch częściach, gdzie tytuły utworów były jednowyrazowe — po czteroliterowych na pierwszej części i pięcioliterowych na drugiej, tym razem wszystkie mają po sześć liter, z wyjątkiem ostatniego „Team”, który podążając za trendem wyznaczonym przed poprzednie odsłony trylogii, zatacza koło i wraca do początku przygody z Saturation. To znamienne o tyle, że kolektyw ogłosił jeszcze przed premierą, że będzie to ostatni studyjny album grupy. Brockhampton są obecnie w znakomitym kreatywnym momencie, mają świetną synergię i wykorzystują ją ze szczętem zamiast wahać się, ryzykując utratą pędu. Całkiem możliwe więc, że trzecia część Saturation okaże się ich opus magnum, choć równie dobrze może też zakończyć się stylistycznym i tematycznym rozgardiaszem, którego jak dotąd mimo bezliku motywów i inspiracji udało im się szczęśliwie uniknąć. — Kurtek
Revival
Eminem
Aftermath Entertainment
Fenomen Eminema to rzecz unikatowa w skali światowej. Ilekroć wydaje album, elektryzuje tym całe środowisko muzyczne i rzesze fanów, wśród których nie brakuje zwolenników tezy, że jest najlepszym raperem na scenie. Fakty jednak mówią same za siebie; 3 ostatnie albumy Shady’ego były znacznym spadkiem jakości, do tego stopnia, że wiele osób uznaje je za asłuchalne. Radiowe ballady, występy gościnne popowych gwiazd, olbrzymi patos — a między nimi okazyjne perełki, które przypominają o dawnej formie artysty. 5 lat przerwy między Encore, a Relapse sprawiły, że Eminem, którego znaliśmy, przepadł. Revival jest z kolei powrotem po drugim najdłuższym okresie jego nieobecności. Walk on Water udowadnia, że Em posiada w sobie jeszcze krztę samokrytyki, jednak trudno zrozumieć dlaczego na najnowszy album po raz kolejny zaprosił zestaw radiowych artystów. Usłyszymy na nim 19 utworów, na których wystąpili Alicia Keys, Skylar Grey, Pink czy Ed Sheeran. Nie ocenia się książki po okładce, ale szczerze wątpię, że to będzie przyjemna lektura — Adrian
The Beautiful and Damned
G-Eazy
RCA Records
Można go lubić lub nie, ale trzeba przyznać, że ostatnie dwa lata były dla Gerarda przede wszystkim pasmem sukcesów. Jego album When It’s Dark Out uzyskał status platynowej płyty mimo mieszanych ocen recenzentów. Do tego należy dodać masę gościnnych występów u boku popowych artystów oraz tracki z rapowymi wyjadaczami. Na The Beautiful & Damned znajdziemy zaprezentowane już wcześniej „No Limit”, „The Plan” oraz tytułowe „The Beautiful & Damned” z udziałem Zoe Nash. — Mateusz
Definicja brzmienia
OER
Pchamy Ten Syf
Płyty producenckie to nadal zdecydowanie za rzadkie zjawisko w polskiej muzyce. Mimo to, Definicja Brzmienia, to już drugi taki album w dorobku OERa. Artysta na stałe związany z bydgoską formacją B.O.K., jest jej współzałożycielem i producentem. Po pięciu latach od wydania instrumentalnego krążka Dźwięki BDG powraca z materiałem, na który zaprosił śmietankę polskiej rapowej sceny, m.in.: Bisza, Łonę, Ero czy Kubę Knapa . Poza tym, swoimi wokalami album urozmaicili Kay z B.O.K. oraz Mery Spolsky. Na płytę składa się czternaście utworów, a promowały ją: międzynarodowy „Rudeboy” z Grubsonem, doskonałe lirycznie „Bagno” z Biszem czy klimatyczny, luźny numer „Pot spod spodu” z Kubą Knapem. Warto sprawdzić, po pierwsze dla świetnych bitów, a po drugie, aby przekonać się, jakimi zawiłymi metaforami okraszony został wspólny numer Bisza i Łony, dwóch mistrzów słowa w polskim hip-hopie. –Polazofia
Pressure
Jeezy
YJ Music
Trudno znaleźć na scenie bardziej solidną markę niż Jeezy. Od 13 lat jest idealnym przykładem na to, jak zręcznie łączyć wysokiej klasy hip hop z ulicznym brzmieniem, dzięki czemu zyskał potężne grono fanów. Fakt, ostatnimi laty bywało różnie; było świetne Seen It All: The Autobiography, ale było też przeciętne Trap or Die 3. Jak będzie tym razem? Tracklista Pressure jest wypełniona po brzegi znanymi nazwiskami, takimi jak Kendrick Lamar, J. Cole, Kodak Black, Tee Grizley, Rick Ross, YG czy 2 Chainz, a dotychczasowe single “Bottles Up” i “Cold Summer” prezentują typowe dla lidera CTE uliczne, trapowe brzmienie. Zapowiada się na to, że ósmy już w dyskografii rapera krążek będzie kolejną mocną propozycją, która może sporo namieszać na listach sprzedaży. Czekam z niecierpliwością, w końcu co to za zima bez Snowmana — Adrian
Pop 2
Charli XCX
Asylum Records
Pomiędzy wypuszczonym w marcu znakomitym bubblegumbassowym mikstejpem Number 1 Angel a przesuniętym na przyszły rok trzecim studyjnym krążkiem Charli XCX wypuszcza kolejny mikstejp Pop 2 — podobnie jak poprzedni (co sygnalizuje sam tytuł wydawnictwa) wyprodukowany przez ekipę związaną z PC Music (A.G. Cook, easyFun, Life Sim, Lil Data) i Sophiego. Wśród rozlicznych gości zaproszonych na wydawnictwo usłyszymy z kolei m.in. Carly Rae Jepsen, Cupcakke, Caroline Polachek, MØ czy Mykkiego Blanco. XCX wie, jak powinien brzmieć dobry pop w 2017 roku. — Kurtek
Quarter Life Crisis
Kelechi
STNDRD Music
Pochodzący z Atlanty raper Kelechi konsekwentnie od kilku miesięcy tydzień po tygodniu, utwór po utworze dzielił się zawartością swojej drugiej płyty Quarter Life Crisis, którą w całości udostępnił jednak dopiero teraz. Nowy album to całkiem błyskotliwe — tekstowo i muzycznie studium kryzysu wieku 25 lat, o którym 26-latek wie co najmniej tyle, co nasz polski Taco Hemingway. — Kurtek
Nowy teledysk: N.E.R.D feat. Future „1000”


N.E.R.D, Future i trzy zera

N.E.R.D zrobią wszystko, żebyśmy pamiętali o ich powrocie. Zaangażować Rihannę do rapowanego kawałka? Nic prostszego. Zaprezentować oficjalnie niewydany jeszcze album na zamkniętym festiwalu? Proszę bardzo. Pobawić się w swoje własne music stories i opublikować utwór z nadchodzącej płyty na czas określony? Nie ma najmniejszego problemu.
Po tym jak trochę już zdążyli namieszać, Chad, Pharrell i Shay dokładają oliwy do ognia. Świeżo opublikowane „1000”, pochodzące oczywiście z No_One Ever Really Dies (przypominamy, oficjalna data premiery przypada na 15 grudnia), to szaleńcza hybryda, w której występują między innymi: hardcore, syntezatory, ryczący lew i dość zaskakująco brzmiący Future. Tego jeszcze nie grali.
Tracklista oraz tytuł nowej płyty N.E.R.D


Czas oczekiwania dobiega końca! Prawdę mówiąc, lada chwila możemy spodziewać się 5 krążka N.E.R.D. Chad, Pharrell oraz Shay zaprezentowali (ponoć) CALUTKI album podczas kalifornijskiego eventu ComplexCon. Grupa występowała tam jako headliner. Dzięki potędze internetu oraz gościom imprezy, chętnym do podzielenia się tymi radosnymi nowinami ze światem, znamy już prawdopodobny tytuł płyty, tracklistę oraz gości. Następcą Nothing, wydanego w 2010 roku, zostaje No_One Ever Really Dies, a dzięki portalowi Hypebeast, poniżej prezentujemy wam potencjalną tracklistę. Kolaboracje robią wrażenie, sami przyznacie. Tuzy takie jak Kendrick, André 3000 czy M.I.A. – chłopaki naprawdę narobili nam smaka.
- „Deep Down Body Thirst”
- „Lemon” featuring Rihanna
- „Voilà” featuring Gucci Mane and Wale
- „1000” featuring Future
- „Don’t Don’t Do It” featuring Kendrick Lamar
- „Kites” featuring Kendrick Lamar and M.I.A.
- „ESP”
- „Lightning Fire Magic Prayer”
- „Rollinem 7’s” featuring André 3000
- „Lifting You” featuring Ed Sheeran
- „Secret Life of Tigers”
W ramach odświeżenia naszej i waszej pamięci, proponujemy odkurzyć sobie jeden z najlepszych tracków zespołu. „Spaz”, bo o nim mowa, promował płytę Seeing Sounds i o ile wspomnienia nas nie mylą, N.E.R.D wykonywali go podczas Coke Live Music Festiwal w 2010 roku w Krakowie. Łezka sama się w oku kręci.
N.E.R.D i Rihanna łączą siły


Guess who’s back? Zgodnie ze skrótowcem nazwy bandu, No One Ever Really Dies, Pharrell i spółka powrócili niczym zza światów. Domyślamy się, że data premiery ich najnowszego klipu nie jest dziełem przypadku. Wszakże, kiedy jak nie dzień po Halloween, najlepiej obwieścić światu, że 7 (!) lat przerwy dobiegło końca. W tym czasie wydarzyło się bardzo dużo, ale nijak nie wpłynęło to negatywnie na brzmienie zespołu.
„Lemon” jest pierwszym kawałkiem chłopaków od czasu wydania w 2010 albumu Nothing. W utworze gościnnie rapuje Rihanna. Tak, dobrze czytacie. I naprawdę nieźle jej to wyszło. Tęskniliśmy za tak udanymi kolaboracjami i oczywiście za nowymi dźwiękami od N.E.R.D’ów.
Nowy utwór: N.E.R.D. „Locked Away”


Nowy utwór: N.E.R.D „Squeeze Me”

Pharrell Williams wrócił ostatnio do łask publiczności, spodziewanym i zupełnie naturalnym następstwem musiała być reaktywacja zespołu N*E*R*D. Póki co nie na potrzeby albumu, ale jednego utworu Pharrell, Chad i Shay weszli wspólnie do studia i nagrali singiel promujący nadchodzącą ekranizacje przygód kultowego SpongeBoba. „Squeeze Me” to piosenka oparta na wszystkich sprawdzonych już w przeszłości neptunesowo-nerdowskich sztuczkach. Jest lekko, przyjemnie, w sam raz pod wspomnianą animację. Sukcesu „Happy” (które również zadebiutowało na ścieżce dźwiękowej do bajki) na pewno nie powtórzy, ale liczę że jest to zwiastun pierwszego od prawie pięciu lat albumu N*E*R*D. Bo Pharrell Pharellem, ale zawsze w towarzystwie Chada Hugo daje z siebie kilkanaście procent więcej.
Nowy teledysk: Pharrell Williams „It Girl”

