Wydarzenia

timbaland

Anderson .Paak nawet nie założył swoich błyskotek

koncert andersona paaka

koncert andersona paaka
Miesiące pandemii okazały się dla Andersona .Paaka bardzo twórczym okresem. Najpierw  wypuścił udany numer „Cut Em In” do najnowszej odsłony serii Madden, następnie zaliczył gościnny występ obok Busta Rhymes’a w singlu „YUUUU”, a teraz prezentuje własny utwór wyprodukowany przez Timbalanda. „JEWELZ” to przyjemny, radosny i słoneczny kawałek, który ucieszy niejednego fana dotychczasowej twórczości reprezentanta Oxnard. Po premierze singla ukazał się również teledysk wyreżyserowany przez gospodarza i Ali Grahama, twórcę inspirowanych hip-hopem ilustracji i animacji. Efekt możecie sprawdzić poniżej! Czy już wkrótce trafi do nas następca świetnego Ventura? Oby!

Recenzja: Justin Timberlake Man of the Woods

Justin Timberlake

Man of the Woods (2017)

RCA

Niedzielny występ w przerwie 52. finału Super Bowl można chyba z pewną dozą pewności uznać za pożegnanie Justina Timberlake’a ze statusem pierwszoligowej gwiazdy popu. To moment, do którego piosenkarz, a ostatnio częściej aktor, zbliżał się nieuchronnie po chybionym przynajmniej w połowie dwupłytowym The 20/20 Experience sprzed 5 lat. Ten schemat, fataliści powiedzą, że wyciągnięty żywcem z antycznego dramatu greckiego, przerabiało już przed nim wielu — ostatnio Katy Perry, do której wkrótce dołączyć ma Taylor Swift.

Wszyscy znamy legendę stojącą u podstaw kariery Justina — chłopiec z boysbandu nagrywa błyskotliwy debiut pieczołowicie wyprodukowany przez The Neptunes i Timbalanda w dużej mierze z materiału odrzuconego przez samego Króla Popu i tym samym staje się mocnym kandydatem do objęcia popowego tronu. Choć wydane trzy lata później FutureSex/LoveSounds, stworzone jako wspólna artystyczna wizja Timberlake’a, wspomnianego Timbalanda i Danji, nie zostało pierwotnie przyjęte przez krytykę i publiczność jednomyślną aklamacją, w istocie przybliżyło Timberlake’a w kolejce do sukcesji popowej korony. Justin, podobnie jak wcześniej Jackson, nie bał się poszerzać granic mainstreamowego popu, w ramach którego udało mu się wyrobić swój własny styl, który w trakcie siedmioletniej przerwy poprzedzającej wydanie The 20/20 Experience dojrzał i dał się doszlifować — z całkiem satysfakcjonującym rezultatem, pomimo tego że już wtedy współpracę z wypalonym w jakiejś mierze Timbalandem wielu postrzegało jako ryzykowną. Dopiero wypuszczona pół roku później druga odsłona obnażyła niewątpliwą, choć z początku wcale nieoczywistą prowizorkę projektu, odzierając Timberlake’a po części z przyszytej już całkiem mocno doń łatki popowego wizjonera.

Czym miało być Man of the Woods, jeśli nie wielkim comebackiem, ugruntowaniem zachwianej przed laty na ostatniej prostej pozycji podkopanej dodatkowo od tego czasu przez młodszych kolegów z branży? Być może jedynie kaprysem znudzonego aktora/eks-piosenkarza, który wraz ze spontanicznym duetem ze zjawiskowym Chrisem Stapletonem na nagrodach Country Music Association, wreszcie tchnął życie w nieskonkretyzowany wcześniej pomysł o powrocie do muzyki. Na fali tego dreszczyku emocji RCA wysłało wówczas do stacji country odrobinę ledwie tylko przecież countrujące „Drink You Away”. Jeśli jednak ktoś by mi wtedy powiedział, że Justin spróbuje na kolejnym krążku przede wszystkim pożenić R&B i americanę, uśmiechnąłbym się pod nosem i puścił rzecz mimo uszu. Tymczasem Timberlake nie tylko zdecydował się ten pomysł zrealizować, ale zaprosił do współpracy nikogo innego, a Timbalanda i The Neptunes, którzy o country wiedzą mniej więcej tyle, co T-Bone Burnett o hip-hopie. Timberlake odkopał też na tę okoliczność swoje pochodzenie (I’m the man of the woods and you’re my pride / I can’t make them understand but you know I’m a Southern man — śpiewa w tytułowym numerze nawiązującym stylistycznie trochę do folkowego epizodu Timberlake’a, nieporównywalnie bardziej zresztą autentycznego, przy okazji roli w Co jest grane, Davis? braci Coen, a trochę do licznych skeczy piosenkarza w Saturday Night Live), ale jego research nie miał zbyt wiele wspólnego z countrysoulowym bogactwem Tennessee.

Przeczytałem w ciągu ostatnich kilku dni bardzo wiele niepochlebnych opinii i niewybrednie skonstruowanych komentarzy pod adresem zarówno Timberlake’a, jego nowej płyty, jak i całej kariery w ogóle. Stara zasada o niekopaniu leżącego w internecie najwyraźniej się nie sprawdza. Ale szczerze mówiąc, myślę, że to już ostatni moment, żeby samemu do tego płonącego już żywym ogniem stosu dołożyć swoją gałązkę. Za kilka tygodni, może nawet dni, nikt już o tym albumie nie będzie pamiętał. Nieliczni wrócą do niego przed końcoworocznymi podsumowaniami, a za kilka lat ktoś odkopie jeden czy drugi singiel i nostalgia pomieszana z żalem ściśnie go za gardło. Mając tę wyjątkowo żywą (choć czysto hipotetyczną) wizję przed oczyma, nie mam ochoty tego Timberlake’a jeszcze dodatkowo rugać. Jeśli ktoś po odsłuchu futurefunkowego R&B w „Filthy”, rozwodnionego trap popu w „Supplies” i wyjątkowo kompromisowego akustycznego miksu folku i R&B w „Say Something” spodziewał się kolejnej płyty trzymającej się wspólnej osi i kreatywnie rozszerzającej granice popu, to musiał srogo się zawieść. A właściwie — niby dostał to, na co liczył, ale tylko na papierze.

W rzeczywistości, jak celnie zauważył w swojej recenzji Bartek Chaciński, Timberlake wykorzystuje americanę, folk i country przedmiotowo, traktuje je jako sample, pozostając wierny dotychczasowemu formatowi R&B z jego rytmiką i melodyką. A to dlatego, że po spotkaniu ze Stapletonem piosenkarz zamarzył, by zrobić całą płytę na kanwie jednej (całkiem udanej zresztą wówczas) countrypopowej piosenki, wspomnianego „Drink You Away”. Tymczasem okazało się nie da się na tym jednym schemacie, noszącym zresztą znamiona czegoś, co Amerykanie określają gatunkowo jako novelty (co można niezręcznie przetłumaczyć jako nowalijkę), sensownie zbudować ponad godzinnego albumu. Koniec końców piosenkarz musiał sięgnąć po wypełniacze — niezręcznie banalne interludia deklamowane przez jego własną żonę, budzące konsternację i niewpisujące się w żaden nadrzędny koncept proste jak konstrukcja cepa teksty, aż wreszcie festiwal wypełniaczy — średnio wyprodukowanych przeciętnych radiowych piosenek o niczym. To przy łagodnych szacunkach ponad połowa krążka.

Ale pomimo tego, co napisałem powyżej, nie zamierzam was przed Man of the Woods przestrzegać — to nie płyta, której słucha się za karę. Żaden wizjonerski album pop, ale też żaden dramat, blamaż czy katorga. Przeciętny popowy album, jakich co tydzień ukazuje się wiele, tyle że z o wiele szerzej zakrojoną medialną promocją. Nie ma sensu Timberlake’a demonizować — choć porzucił garnitur dla moro, nie popełnił żadnej stricte muzycznej zbrodni — otarł się o przeciętność, ot co. Man of the Woods jest nierówne, ale na tyle kompromisowe i wyważone brzmieniowo, że słucha się go całkiem nie najgorzej. Co więcej — można wyłowić z niego kilka bardziej niż przyzwoitych hajlajtów. Jeśli jesteście w tej połowie słuchaczy, która z owacjami i nadzieją przyjęła „Filthy” — elektrofunkową wariację na „Freeek!” George’a Michaela z domieszką Jamiroquai, to już macie jeden. Nawet w przeciwnym razie nie zaszkodzi wam sięgnąć po „Wave” — słoneczne koktajlowe R&B w stylu dawnych produkcji The Neptunes zbudowane wokół zwiewnego akustycznego motywu i zwieńczone powtarzalnym, ale dość szkicowo zarysowanym przedreferenem. Jeśli tęsknicie za Timberlake’m z pierwszej części The 20/20 Experience to numerem, który musicie przesłuchać będzie „Midnight Summer Jam” — prostolinijna, ale zręczna reinkarnacja neodyskotekowego R&B z zaskakująco dobrze skrojonym mostkiem. To Timberlake funkujący, wakacyjny, taneczny, niezobowiązujący i popowy — wciąż daleki od poszukiwań artystycznych, raczej poruszający się w obrębie wypracowanego przez laty formatu, ale robiący znakomity użytek z klasycznego Neptunesowego bitu. W podobny klimat uderza także „Breeze Off the Pond”, gdzie nawet bardziej Justin wkracza na muzyczne terytorium Mayera Hawthorne’a.

Jeśli z kolei wydaje wam się, że to jednak nie Timberlake i jego ekipa producencka nie podołali karkołomnemu zadaniu pożenienia country z R&B, ale samo założenie jest niemożliwe do zrealizowania, odsyłam was do błyskotliwego debiutu Nathaniela Rateliffa, do fenomenalnego „Movin’ Down the Line” z ostatniej płyty Raphaela Saadiqa, wreszcie do nagrań The Delines i Lake Street Dive. I pomyśleć, że być może wystarczyłoby, aby zamiast do Williamsa i Timbalanda Timberlake wykręcił numer do Ricka Rubina, który swego czasu zrobił znakomite płyty dla Dixie Chicks, The Avett Brothers czy Jakoba Dylana.

Kolejne szczegóły dotyczące nowego albumu Justina Timberlake’a

Im bliżej premiery Man of the Woods, tym bardziej intrygujące wieści docierają z obozu Justina Timberlake’a. Tym razem wokalista podzielił się wideoklipem uchylającym rąbka tajemnicy na temat procesu powstawania płyty. Mamy tu skrawki nagrań, znów trochę widoczków, no i obowiązkowo ujęcia z Timbalandem, Pharrellem Williamsem, Jessicą Biel i Chrisem Stapletonem (ten ostatni już nie powinien nikogo dziwić, zwłaszcza biorąc pod uwagę tracklistę płyty). Podejrzanie często padają też nawiązania do country. Timberlake określa nadchodzący album jako mieszankę modern Americana z brzmieniem automatu TR-808. Jednym słowem kosmos. Na ile uda się ten kosmos kontrolować? Przekonamy się już 2 lutego. Czekamy z niecierpliwością!

Justin Timberlake wynosi funk na nowy poziom w nowym singlu „Filthy”

Zgodnie z wtorkowymi doniesieniami nadszedł piątek i mamy nowy singiel Justina Timberlake’a. Numer wyprodukowany wspólnie z emerytowanymi już chyba Timbalandem i Danją nosi adekwatny do leśnego konceptu nadchodzącej płyty piosenkarza tytuł „Filthy” i zgodnie z zaleceniami jego samego powinien być grany bardzo głośno.

Jest tu trochę patetycznych gitar mieszających się a to z na wskroś popowym refrenem, a to z neo-funkowymi syntezatorami, których nie powstydziłaby się futurystyczna strona nieodżałowanego Prince’a. Jest też trochę soulowego wodzirejstwa gdzieś pomiędzy James Brownem, stadionową odsłoną gospel a N.E.R.D. Po raz kolejny jest efekt wow — Justin nie odcina kuponów i redefiniuje swoje brzmienie. Dzieje się. No i jest też teledysk, ale to zupełnie osobna historia.

Przypomnijmy, że Man of the Woods, czyli Justin jako drwal zadebiutuje 2 lutego, a dwa dni później przeniesie materiał na dużą scenę podczas przerwy finału Super Bowl.

Timbaland wypuszcza nowy singiel

Ostatnio o Timbalandzie było trochę cicho, przynajmniej muzycznie, ale nic to, mistrz konsolety powraca. Do swojego nowego singla „Grab The Wheel” zaprosił 6LACKA i z tej współpracy wyszedł całkiem dobry, trapsoulowy numer, ale mający w sobie ten charakterystyczny, Timbalandowy feeling. Do kawałka powstał powstał klip, który możecie zobaczyć poniżej. Na razie nic nie wiadomo o żadnej płycie, którą Timbo miałby wydać, ale pewnie w niedługim czasie można się jej spodziewać, więc nadstawiajcie uszu.

Nowy teledysk: Timbaland feat. Mila J „Don’t Get No Betta”

Przechwytywanie

Wiedzieli?my, ?e pr?dzej czy pó?niej do tego dojdzie. Timbaland po??czy? si?y z Mil? J na swoim ostatnim mixtapie, King Stays King. Efektem ich wspó?pracy jest przyjemny (no, mo?e poza g?osem Timbo…) kawa?ek „Don’t Get No Betta”, który w?a?nie doczeka? si? teledysku. Obrazek przypomina mi bardzo er? Shock Value i klipy, w których u boku producenta, wyst?powa?y Keri Hilson czy Nicole Scherzinger. Niemniej jednak, musz? pochwali?: dobra robota!

Nowy utwór: Timbaland feat. Aaliyah „Shakin”

timbo

Zgodnie z planem, nowy mixtape Timbalanda wylądował na serwerach pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia. Nie słuchaliśmy całości, ale z całej sieci docierają do nas sygnały, że nie warto. Nie mogliśmy się jednak powstrzymać, by sprawdzić jak wypadło „Shakin” wykorzystujące archiwalne wokale nieodżałowanej Aaliyah. Tutaj zbyt rewelacyjnie również nie jest. Timbo (czy ktokolwiek był tutaj ghostproducerem) błądzi w stylach, trochę zawodzi na autotunie, a rapujący gościnnie Strado nie wnosi nic ciekawego. Babygirl miło usłyszeć, ale i tak czuję się utwierdzony w przekonaniu, że niepublikowane wokale/zwrotki/produkcje zmarłym muzyków powinny z szacunkiem dla nich pozostawać nigdy nie wydanymi. Tak byłoby taktowniej.

Szczegóły dotyczące mixtape’u Timbalanda

timbo

Trochę czasu już minęło od momentu, kiedy to Timbo był jednym z najbardziej rozchwytywanych producentów w hip hopie, r&b i popie. Lata później pan Mosley wciąż cieszy się pewną pozycją i na pewno ma co wrzucić do garów –nie tak jak jego dawny rywal, Scott Storch. Z nawet sporym rozgłosem spotkała się zapowiedź dotycząca nowego mixtape’u legendarnego producenta z Virginii. Materiał będzie nosić tytuł King Stays King, a okładkę widzicie powyżej. Jest i tracklista. Jak widać, Timbaland w dużym stopniu skorzystał ze wsparcia co-producerów, co chyba nikogo dziwić nie powinno. Z ciekawszych gości wymienić można na przykład Young Thuga, Rich Homie Quana, Migosów, Milę J, 2 Chainza, ale i wyciągnięty z archiwów wokal nieodżałowanej Aaliyah. Premiera mixtape’u bez zmian zapanowana jest na pierwszy dzień świąt.

1. „Get No Betta” (feat. Timbaland & Mila J) (Co-Prod. Kaui)
2. „Shakin” (feat. Aaliyah & Timbaland) (Co-Prod. Strato)
3. „Dem Jean” (feat. Migos) (Co-Prod. Milli)
4. „Frenemies” (feat. Tink & Syari) (Co-Prod. Fade Major)
5. „Tables Turn” (feat. Obsessed & Tink) (Co-Prod. Fade Major)
6. „Servin” (feat. Blaze & Tweezie) (Co-Prod. Milli)
7. „Smile on Yo Face” (feat. Yo Gotti) (Co-Prod. Milli)
8. „Didn’t Do It” (feat. Young Thug) (Co-Prod. Milli)
9. „Callin and Callin” (feat. Young Crazy & Breeze Barker) (Co-Prod. Milli)
10. „Where You At?” (feat. Blaze Serving) (Co-Prod. Milli)
11. „Shawty” (feat. Rich Homie Quan) (Co-Prod. Milli)
12. „This Me, Fuck It” (feat. 2 Chainz) (Co-Prod. Milli)
13. „All I See Is You” (feat. Sequence)
14. „Drama Queen” (feat. Tink) (Co-Prod. Milli)
15. „Go Ahead (Boo Boo Kitty)” (feat. Wedding Crashers, Goldy & Cynthia) (Prod. Milli)
16. „Drug Dealer” (feat. Rico Richie) (Prod. Milli)
17. „You Head It Down” (feat. Bankroll & Obsessed) (Prod. Milli)
18. „On Tha Way” (feat. Meechie)

Timbaland wypuszcza mixtape na Święta

dab7b891-0893-4a43-9a85-7514a3a7587d

Nikomu nie trzeba mówić, że Timbaland to prawdziwy weteran hip-hopowej produkcji. Niedawno wypuścił książkę podsumowującą prawie trzydzieści lat kariery, a teraz szykuje swoim fanom ciekawy prezent na Święta. Okazuje się, że artysta wypuści w Boże Narodzenie pierwszy w życiu mixtape. Materiał zatytułowany King Stays King będzie zawierał szesnaście niepublikowanych wcześniej numerów wykonawców, którzy współpracowali z Timbo. Stawiam na to, że usłyszymy niewydane kawałki Bubby Sparxxxa, Nelly Furtado i innych (może coś od Justina albo Tweet?), ale najciekawsze jest to co zostało już potwierdzone — mixtape będzie zawierał niesłyszany wcześniej sztos od Aaliyah! Zapowiada się bardzo smakowita rzecz. Na razie znamy okładkę, którą możecie zobaczyć poniżej.

timbaland-announces-king-stays-king-mixtape

Nowy utwór: Timbaland feat. Migos „Them Jeans”

artworks-000134520727-kdffvd-t500x500

To jest jakaś parodia. Od 6 lat czekałem na Shock Value III. Czekałem, bo w międzyczasie zmieniano (nie była to jednorazowa sytuacja) i daty premiery, i nazwę krążka. Gdy wydawać by się mogło, że zbliżamy się do linii mety całego tego przygryzania wargi i „szczękościsku”, bo Timbo widoczny jest przy promocji swojej artystki Tink czy widnieje na niektórych projektach jako producent, staje się rzecz niebywała — mistrz od Baby Girl udostępnia kawałek, który raz, że jest kiepski, to dwa — z Migosami, którzy według mnie do Timbalanda w ogóle nie pasują. Trzecim minusem jest wątpliwa jakość bitu, który mam (nie)przyjemność usłyszeć. I dobrze — fajnie, że w tekście są nawiązania do „In Those Jeans” Genuwine’a, ale to nie robi mi dnia. Jest mi przykro, Panie Mosley. Postaraj się bardziej, zanim puścisz do tłoczenia TextBook Timbo, a już na pewno tajemniczą Opera Noir, nagraną z młodymi artystami, w 2016.

PS Wśród gości na następcy „serii” Shock Value mają znaleźć się między innymi Jay, JT, Missy Elliott, czy DrakeLil Wayne’em.