Wydarzenia

Recenzja: Common Black America Again

Data: 18 listopada 2016 Autor: Komentarzy:

565646b92582d86f0446dc67906334c7-1000x1000x1

Common

Black America Again (2016)

Def Jam Recordings

Ostatnimi czasy czarni artyści nagrywają sporo protest albumów. Wystarczy przypomnieć wydane dwa lata temu Black Messiah D’Angelo, To Pimp a Butterfly Kendricka czy ostatnio A Seat at the Table Solange. Najnowsze dzieło Commona pięknie wpisuje się w tę konwencję i treściowo jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniego krążka.

Podczas gdy wydane przed dwoma laty Nobody’s Smiling koncentrowało się na przemocy wśród afroamerykańskiej społeczności Chicago, na nowej płycie Common patrzy na sytuację czarnej Ameryki z szerszej perspektywy. Wzbiera w nim złość i sprzeciw wobec tego, co obecnie dzieje się w Stanach — brutalności policji względem Afroamerykanów. Słyszymy przecież o tym w telewizji wyjątkowo często, a wydawałoby się, że skoro mamy XXI wiek, takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Do tego widoczne nierówności ekonomiczne nawet wśród lepiej usytuowanych — „Maria Sharapova zarabia więcej niż Serena” i zakłamanie Hollywood — „Wsadziliście czarnego do Gwiezdnych wojen, może potrzebujecie dwóch. Wtedy, może wtedy byśmy wam uwierzyli”. Tak mocnego w przekazie Commona nie słyszałem dawno. To wersy z tytułowego utworu, w którym Stevie Wonder śpiewa o potrzebie napisania nowej historii czarnej Ameryki. Zresztą temat czarnej samoświadomości pojawia się w mniejszym lub większym natężeniu przez dużą część płyty, jak chociażby w „Pyramids” gdzie Common udowadnia, że mimo długiej obecności na scenie i pojawiania się na niej coraz to nowych zawodników, nie ma się czego wstydzić i swoimi umiejętnościami wciąż rozstawia raperów po kątach. Robi to z werwą, której brakuje wielu młodym gniewnym. Ale rapuje też o potrzebie pojawienia się na scenie czarnych generałów, którzy byliby swego rodzaju wzorem, odniesieniem dla słuchaczy. W zamykającym płytę „Letter to the Free” raz jeszcze odnosi się do brutalności policji i poddaje ostrej krytyce amerykański system penitencjarny — chociażby w wersach — „Niewolnictwo wciąż ma miejsce, sprawdź trzynastą poprawkę” albo „Nowy Jim Crow, zatrzymują nas, przeszukują, aresztują nasze dusze”.

Common angażuje się nie tylko społecznie, ale i politycznie. Za chwilę nastąpi koniec kadencji Baracka Obamy jako prezydenta Stanów Zjednoczonych, a krążek wyszedł na pięć dni przed wyborami, co można odebrać jako swoisty manifest. W „Letter to the Free” Com rapuje — „Chciałeś mnie zastrzelić swoim ray-gunem, teraz chcesz mnie zmylić”. Ten wers po polsku niewiele znaczy, ale jeśli odczyta się go po angielsku i umiejscowi w odpowiednim kontekście, zaczyna nabierać sensu. „Ray-gun” to odniesienie do Ronalda Reagana i jego polityki antynarkotykowej, przez działania której wielu czarnych Amerykanów zostało niesłusznie skazanych. „Zmylić kogoś” to tyle, co „to trump somebody”. Polityczny manifest objawia się też w „The Day Woman Took Over”, w którym raper ewidentnie pokazuje, który kandydat był mu bliższy. Pomijając jego polityczne zaangażowanie, piosenka o większej liczbie kobiet w polityce i życiu społecznym (co mogłoby poskutkować mniejszą agresją i większym otwarciem na drugiego człowieka) wydaje się całkiem sensownym konceptem. Common zawsze był świetnym bitewnym MC i wydaje się, że ten gniew, który w nim wzrastał był w pewnym sensie potrzebny, aby wydobyć z jego lirycznego arsenału to, co najlepsze. Oczywiście są też kawałki, gdzie nieco tonuje energię i zwraca się do płci przeciwnej, ale fakt pozostaje faktem — to najlepsza lirycznie płyta Commona od dawna, a przecież wiadomo, że nie zwykł schodzić z wysokiego poziomu na poprzednich.

Brzmieniowo Black America Again jest zawieszone gdzieś między Like Water For Chocolate, a Be. Słychać to na przykład w „Home”, które spokojnie mogłoby znaleźć się na drugiej z tych płyt. Zaś „A Bigger Picture Called Free” i przygrywająca w nim trąbka mocno kojarzy się z krążkiem z 2000 roku, na którym tak pięknie wybrzmiewały dźwięki grane przez Roya Hargrove’a. To wszystko nie dziwi. Za produkcję odpowiedzialny jest Karriem Riggins — beatmaker i bębniarz jazzowy, współpracujący z Commonem od 1997 roku, kiedy wydane zostało One Day It’ll All Make Sense. To właśnie Riggins odpowiadał za skomponowanie muzyki do drugiej i trzeciej części serii „Pop’s Rap” — utworów zamykających kilka poprzednich krążków, w których swoje trzy słowa mówił zmarły niedawno ojciec Commona. Zresztą doczekał się on tribute’u na tegorocznej płycie w postaci pięknego „Little Chicago Boy”. Common i Riggins współpracowali ze sobą także przy kilku innych okazjach, więc chemia między nimi jest niepodważalna i to słychać na Black America Again. Jeśli dodać do tego lekką pomoc Roberta Glaspera (to jego pianino słyszymy między innymi w tytułowym utworze) to już wiadomo, że taka mieszanka musiała dać coś wyjątkowego. Cieszy to, że akurat tutaj nastąpił powrót do takiego brzmienia po nowoczesnym, nieco odmładzającym sound chicagowskiego rapera Nobody’s Smiling. Społeczne i polityczne przesłanie nowego wydawnictwa koncentrujące się na sytuacji Afroamerykanów idealnie pasuje do bitów, w których da się usłyszeć domieszkę soulu, funku i jazzu.

Black America Again to najlepszy album Commona od dawna i wypowiadam się jako fan dwóch poprzednich. Raper lubi szukać muzycznych wyzwań, ale bardzo dobrze, że nowym dokonaniem nawiązał do tak lubianej przez fanów stylistyki. Do płyty z takim przesłaniem nie mógł wybrać lepiej. Poza tym jego pióro wciąż jest ostre i drzemiący w nim battle mc daje tutaj bardzo wyraziście o sobie znać. Zastanawiam się co z Rigginsem zaserwują w przyszłości, a podobno już pracują nad nowym materiałem. Oczywiście nie mogę się doczekać.

Komentarze

komentarzy